
Ostatni raz rozmawiałyśmy w marcu. Wtedy wyrażałam obawy, że ten rok może być jeszcze trudniejszy niż poprzedni. Chyba się nie myliłam.
Pandemia nie odpuszcza. Na nasze mocne trzy ciosy wirus odpowiada pięcioma. Gdy już pojawia się nadzieja, uderza z zupełnie innej strony.
Na początku roku tą nadzieją były szczepionki. Ci, którzy chcieli się zaszczepić, zrobili wiele, żeby jak najszybciej to zrobić. I co? Przyszła jesień i jest równie źle jak wiosną czy rok temu.
Co nie znaczy, że szczepionki nie są skuteczne, ale nie oznacza też, że są jedynym sposobem na walkę z pandemią. A wmówiliśmy sobie, że tak właśnie jest. I żyjemy w przekonaniu, że pandemia trwa, bo wiele osób się nie zaszczepiło. To nie do końca trafne przekonanie. Szczepionki nie rozwiążą wszystkich problemów związanych z wirusem, mimo że stanowią podstawę walki z pandemią.
Ale taka była narracja WHO, rządów państw, naukowców. Że jak wyszczepialność społeczeństwa będzie wysoka, to pandemia zostanie pokonana i będziemy w końcu mogli wrócić do tej wytęsknionej normalności. W tej chwili nawet w krajach, w których ponad 70 proc. społeczeństwa się zaszczepiło – jak Belgia, Niemcy – mnóstwo ludzi choruje. Zaszczepieni trafiają do szpitali, także umierają, choć rzadziej niż ci, którzy się nie zaszczepili. Pojawiają się więc głosy, że można poczuć się oszukanym.
Nauka szuka panaceum na pandemię. Szczepionki są wielkim i niezaprzeczalnym odkryciem medycyny, jestem ich gorącą zwolenniczką i bardzo chciałabym, aby wszyscy, którzy nie mają przeciwwskazań medycznych, się zaszczepili. Są jednak tylko jednym z wielu rozwiązań, które możemy zastosować. Więc nawet nie naiwnością, ale cynizmem jest sprzedawanie ludziom wizji, że tylko szczepionki nas uratują.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
I okazuje się, że żadna ze strategii nie jest idealna – ani lockdowny, ani szczepienia, ani wprowadzanie ograniczeń dla szczepionych i niezaszczepionych.
Ja mam poczucie totalnego chaosu. I to nie tylko w Polsce. Rządy wielu państw są ewidentnie bezradne, miotają się w tych strategiach zarządzania pandemią. Spróbowały już wszystkiego i to wciąż nie do końca działa, więc muszą zachowywać jakieś pozory kontroli. I dochodzi do absurdalnych sytuacji, które wyłącznie wzburzają ludzi i stanowią pożywkę dla antyszczepionkowców.
Przykład?
Niedawno znajomi - zaszczepieni - wraz z 10-letnią córką byli w Londynie. Córka była niezaszczepiona, bo jeszcze wtedy nie było rekomendacji medycznej, by szczepić młodsze dzieci. Wracali do Polski samolotem. Po kilku dniach zadzwonił do nich sanepid i poinformował, że na córkę zostaje nałożona obowiązkowa 10-dniowa kwarantanna, ponieważ w samolocie, którym leciała, jeden z pasażerów po kilku dniach od lotu odebrał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa.
Nie wiadomo, gdzie ta osoba siedziała, czy dziewczynka miała z nią jakąkolwiek styczność. Zrobiła test - wynik był negatywny. A i tak musiała spędzić 10 dni w domu.
Co jest więc rozwiązaniem oprócz szczepionek? Restrykcje? Lockdowny?
Lockdown i restrykcje służą przede wszystkim temu, żeby spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa i tym samym odciążyć system ochrony zdrowia, ale to nie są "leki na pandemię".
Nie powiem nic odkrywczego, bo o tym także już rozmawiałyśmy, ale mija kolejny rok pandemii, zakażenia szybują w górę, ludzie umierają, a ja wciąż nie słyszę, żeby specjaliści z centrów kryzysowych przy rządach mówili, jak ważne jest podnoszenie odporności poprzez zdrowy tryb życia. Do działań, które każdy z nas może podjąć, należy dbanie o mikrobiotę jelitową poprzez zdrowe odżywianie, bo to zdrowie naszych jelit wpływa między innymi na to, jak radzimy sobie z wirusami, a także regularne ćwiczenia, redukowanie BMI, dbanie o zdrowy sen.
Prof. Barry Popkin z Uniwersytetu w Karolinie Północnej, który od lat bada otyłość, wykazał, że osoby otyłe są bardziej narażone na ciężki przebieg COVID-19 i śmierć z powodu choroby, ponieważ cierpią na chroniczny stan zapalny. Tłuszcz brzuszny produkuje ponad 600 biologicznie czynnych białek, tzw. adipokin, z których część wywołuje przewlekły stan zapalny organizmu. Jest genialna kampania rządowa dotycząca walki z nowotworami i otyłością "Planuję długie życie", która podnosi świadomość na temat zdrowego stylu życia. Można by bez problemu stworzyć podobną wokół COVID-u.
Potrzebna jest zmiana postaw i zachowań wśród ludzi, wzbudzenie w nich poczucia, że muszą sami wykonać jakiś wysiłek, aby pokonać pandemię. Tego jednak nie ma, mam wręcz wrażenie, że dzieje się coś odwrotnego – gdy tylko ktoś zaczyna więcej mówić o tych innych sposobach poza szczepionkami na walkę z pandemią, to od razu jest wyśmiewany albo uciszany.
Jak to?
Niedawno udzielałam wywiadu na temat szczepionek, a dokładnie o tym, jak zachęcać ludzi do szczepień, bo jeszcze raz podkreślę, jestem ich wielką zwolenniczką. Ale gdy zaczęłam coraz więcej mówić o szeregu innych, dodatkowych - a nie zastępczych - działań, jakie można wykonać, aby podnieść swoją odporność, to wyczułam po stronie dziennikarki silny opór. "Bo jak ludzie usłyszą, że mają jakieś inne opcje, to uznają, że nie muszą się szczepić". I może dlatego rządy nie chcą podejmować tego tematu. W efekcie ludzie się radykalizują, statystyki są nieubłagane, co powoduje, że coraz mniej osób chce się szczepić.
Myślę, że pojawienie się szczepionek w pewnym sensie uratowało psychicznie wiele osób. Gdyby ktoś te kilka miesięcy temu powiedział im, że efekt może nie być piorunujący, to zupełnie by się rozpadli. A tak szczepionka urosła do rangi czegoś, co daje jakieś supermoce!
I to też niestety usypia czujność. Bo skoro mam ten płaszcz ochronny, to znaczy, że mogę narażać się na wszelkie niebezpieczeństwa. Co tam mycie rąk, noszenie maseczki, dbanie o siebie!
Byłoby dobrze, jakbyśmy nieco zmiękczali tę narrację na temat szczepionek, że oczywiście, lepiej być zaszczepionym, ale warto poza tym dodatkowo się chronić.
Kamizelki kuloodporne też pełnią swoją funkcję, ale zdarzają się sytuacje, w których kuli udaje się przebić przez ich włókna. Czyli – odnosząc to do szczepionek – może się zdarzyć, że nasz już osłabiony organizm, na przykład chorobami współistniejącymi, otyłością, stresem, nie będzie w stanie skutecznie poradzić sobie z wirusem.
Że bardzo trudno przewidzieć, jak ktoś zareaguje na wirusa.
Komunikaty kierowane do osób nieszczepiących się też są źle skonstruowane pod względem psychologicznym, ponieważ są jednostronne. Nie ma miejsca na dyskusję. A wiadomo od lat, że do osób niezdecydowanych komunikat jednostronny nie trafi. Powinien on uwzględniać argumenty obu stron, informować, jakie są plusy, jakie są minusy szczepienia – że nie ma stuprocentowej gwarancji, że się nie zachoruje na COVID ani nie trafi do szpitala, że mogą wystąpić skutki uboczne, ale oczywiście z taką konkluzją, że jednak lepiej się zaszczepić, o ile nie ma przeciwwskazań zdrowotnych, że jest to jednak dużo poważniejsza i o wiele mniej przewidywalna choroba niż grypa.
W tej chwili perswazja jest jednotorowa, a ludzie, którzy nie mają wiedzy, wyciągają wnioski na podstawie powierzchownych informacji, czyli "zachorował, mimo że się zaszczepił".
A co sądzi pani o ograniczeniach dla osób niezaszczepionych? Z ich ust padają często bardzo mocne słowa, że to zakrawa o faszyzm!
A najbardziej bawią mnie komentarze, że "Polakom nie można nic narzucać, bo to taki wolny naród". No to ja wobec tego nie chcę płacić podatków. Albo stać na czerwonym świetle.
Żyjąc w społeczeństwie, jesteśmy na każdym kroku ograniczani, na tym polega budowanie porządku społecznego.
Jednocześnie jako psycholożka nie jestem zwolenniczką narzucania czegokolwiek nikomu, bo ma to odwrotny skutek do zamierzonego. Jest taki mechanizm psychologiczny - efekt reaktancji - który polega na tym, że jak jest presja, to jest opór.
Okazuje się, że najskuteczniejszym sposobem na zmianę opinii co do szczepionek jest ten najbardziej brutalny. Czytałam, że coraz więcej osób, które się nie zaszczepiły, teraz chce się zaszczepić, ponieważ ktoś z ich bliskich zmarł na COVID. Część nie może, ponieważ załatwiła sobie nielegalnie paszport covidowy i w systemie widnieje jako w pełni zaszczepiona.
I stracili swoją szansę – bardzo ciekawe! Ale jestem przekonana, że skoro funkcjonuje rynek fałszywych certyfikatów, to na pewno będzie też funkcjonował rynek szczepień bez certyfikatów. Polak na pewno coś wymyśli i jak bardzo się postara, to zdobędzie tę szczepionkę.
Zapewne! Reakcja osób zaszczepionych jest także dość okrutna: "Wcale mi ich nie żal".
A mi jest wszystkich żal, bo to tylko świadczy o tym, jak się miotamy.
Przeraża panią liczba zgonów z powodu COVID-19?
Bardzo mnie to przeraża i smuci, bo zaczynamy te liczby traktować beznamiętnie, a z każdym takim zgonem wiąże się dramat całej rodziny. Dlatego tym bardziej dziwi mnie brak działań związanych z promocją zdrowego stylu życia, brak wykorzystania wiedzy z dziedziny ekonomii behawioralnej do tworzenia kampanii zmieniających postawy i zachowania ludzi.
W tym momencie najważniejsze jest budowanie w sobie poczucia sprawczości, ale z pokorą. A nie jak dyrektor szpitala "New Amsterdam" - skądinąd uroczy, choć odrealniony - z przekonaniem o tym, że nad wszystkim mam kontrolę.
Są sfery życia, na które mamy wpływ - do pewnego stopnia na swoje zdrowie także. I to nie ma polegać wyłącznie na przyjęciu szczepionki, ale na uczęszczaniu na rutynowe badania, zdrowym odżywianiu. Jest mnóstwo rzetelnych badań naukowych, które mówią o skuteczności tych dodatkowych działań. I dbanie o siebie też nie da nam gwarancji, że nie zachorujemy, ale zwiększa nasze szanse na niezachorowanie lub łagodne przejście COVID-u.
Dopóki nie włożymy odrobiny wysiłku w to, żeby o siebie zadbać, to nigdy nie przekonamy się, jaki będzie to miało efekt.
Podam pani ciekawy przykład sprawczości. W związku z tym, że rząd nie wprowadza zbyt poważnych ograniczeń, ludzie biorą sprawy w swoje ręce i za pomocą social mediów apelują do innych o szczepienie się, o wywieranie nacisku na rząd, by wprowadził zakazy i ograniczenia dla osób niezaszczepionych. Obywatelskie działania oddolne.
Nie takie budowanie poczucia sprawczości miałam na myśli...
Nawiążę tutaj do modelu "SEEDS" amerykańskiego neuropsychiatry Johna Ardena. Wskazuje on na pięć podstawowych obszarów, tzw. ziarna życia, w których należy zrobić porządek, jeżeli chcemy czuć się dobrze. Naukowiec zaobserwował w swojej pracy klinicznej, że znaczna część problemów psychicznych, z którymi zgłaszają się pacjenci, nie wynika z głębokich zaburzeń, ale bierze się z bałaganu, który mają w kilku sferach swojego życia.
Jakie to sfery?
Po pierwsze – relacje z ludźmi, którym na nas zależy, czyli posiadanie jakiegoś wsparcia społecznego. Ważny obszar to też ten związany z aktywnością fizyczną, czyli upewnienie się, że dostarczamy naszemu organizmowi wystarczająco dużo ruchu. Nie mniej istotna jest także sfera intelektualna, czyli rozwijanie się, zdobywanie wiedzy. Ostatnie dwa obszary to zdrowa dieta oraz odpowiednio długi i regularny sen.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Zanim zaczniemy wszystkich wokół pouczać, co mają robić, jak się zachowywać, kontrolować, skupmy się na sobie i zobaczmy, czy przypadkiem nie powinniśmy u nas czegoś "posprzątać". A nuż odzyskamy kontrolę i poczujemy się lepiej.
Głównie rozmawiamy o pandemii, ale to niejedyny nasz powód do zmartwień. Ten rok należy do wyjątkowo trudnych ze względu na inne wydarzenia – kryzys na granicy polsko-białoruskiej, inflację i rosnące ceny. Były momenty, kiedy myślałam sobie: co jeszcze? To wszystko, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, potrafi naprawdę zdołować.
Czasy na pewno się komplikują i tych nieszczęść wokół nas jest sporo. Ale kolejną naiwnością jest myślenie, że zawsze będzie pięknie i różowo, że będziemy się tylko bogacić, żyć coraz dostatniej, szczęśliwiej. Bardzo długo szliśmy tym torem uprzyjemniania sobie życia i zastanawiania się nad tym, co tu zrobić, żeby było jeszcze milej. Dosłownie kilka dni temu recenzowałam pracę magisterską, w której mowa jest o tym, że postawa hedonistyczna wcale nie wiąże się z poczuciem satysfakcji z życia.
A co?
Poczucie bycia w coś zaangażowanym, dbanie o siebie i innych i przede wszystkim poczucie sensu. Ale my uwierzyliśmy, że najważniejsze są przyjemności, i może dlatego te kryzysy się obecnie nasilają. Albo my mamy takie poczucie, że się nasilają. Warto więc może nie skupiać się wyłącznie na tym, co tu zrobić, żeby było mi lepiej, przyjemniej, ale co nadałoby mojemu życiu sens.
Wspominała pani w ostatnim wywiadzie, że stan psychiczny ludzi nie jest najlepszy, że sporo pani studentów korzysta z pomocy psychiatrii, bierze leki. Czy coś się zmieniło w ciągu ostatnich kilku miesięcy?
Z moich obserwacji wynika, że jest dużo lepiej! Ludzie zaadaptowali się do nowej sytuacji, przeszli swoje kryzysy i próbują jakoś żyć w tej nowej nienormalności. Ważne, żeby pamiętać, że my się cały czas uczymy – i siebie, i pandemii, i wirusa. Musimy się z nim zacząć zaprzyjaźniać. Jak nie omikron, to pojawi się jakaś nowa mutacja. Albo inny wirus. A wtedy nie warto rozkładać rąk i się załamywać, ale pozostać otwartym na zmieniającą się sytuację. Wątpię, żeby przyszedł taki moment, w którym będziemy całkowicie wolni od zagrożeń.
Ciekawe, czy tegoroczne życzenia świąteczne i noworoczne będą podobne do tych w zeszłym roku?
W zeszłym roku dostałam mnóstwo filmików z wirusem zawiniętym w szczepionkę i z życzeniami szybkiego powrotu do normalności.
Może w tym roku szczepionkę zastąpi coś innego?
Prowadzone są badania kliniczne nad substancją roślinną, która hamuje rozwój wszystkich wariantów koronawirusa. To tapsigargin otrzymywany z rośliny śródziemnomorskiej – łoczydła apulijskiego. Na razie nie są jednak dostępne preparaty zawierające tę substancję.
Podobno omikron – choć niezwykle zaraźliwy – wcale nie jest tak groźny, jak się na początku wydawało. Jak wynika z danych Discovery Health z RPA, około 30 proc. mniej osób zakażonych omikronem musi odbyć hospitalizację. Zatem może rzeczywiście COVID mutuje w kierunku stania się takim wirusem jak grypa?
Jednocześnie podkreślam: wiara w to, że w końcu znajdziemy panaceum na pandemię, jest naiwna. Myślę, że część ludzi już to rozumie i w tym roku skupi się na adaptacji do sytuacji i aktywnym radzeniu sobie z różnymi wyzwaniami, a nie na fantazjach o życiu bez trosk cywilizacyjnych.
Ewa Jarczewska-Gerc. Psycholog społeczny, trener biznesu. Zajmuje się psychologią motywacji, efektywnością i wytrwałością w działaniu oraz symulacjami mentalnymi. Interesuje się związkami między różnymi formami myślenia i wyobrażania sobie a efektywnością i wytrwałością w działaniu, a także stresem i jego korelatami.
Ewa Jankowska. Dziennikarka magazynu Weekend.Gazeta.pl, była redaktor naczelna serwisu Metrowarszawa.pl. Wcześniej pracowała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała w serwisie Ksiazki.wp.pl, magazynie Vice.com. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu.