Rozmowa
Nastolatek trzymający flagę Kurdystanu w północnym Iraku (fot. Shutterstock)
Nastolatek trzymający flagę Kurdystanu w północnym Iraku (fot. Shutterstock)

Dlaczego tak wielu Kurdów z Iraku jest teraz na granicy polsko-białoruskiej?

Nie ma jednej odpowiedzi. Kiedy Syryjczycy w 2015 roku masowo przemierzali szlak bałkański, mogliśmy powiedzieć: uciekają przed wojną. W autonomicznym Regionie Kurdystanu, który na północy Iraku oficjalnie istnieje od czasów obalenia dyktatury Saddama Husajna – a faktycznie od 1991 roku – nie ma teraz wojny i w porównaniu z innymi częściami Iraku jest tam spokojniej.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Mimo nie tak dawnych walk z ISIS?

ISIS nigdy nie udało się przejąć terenów autonomii – weszli może do kilku wsi, które peszmergowie, czyli armia kurdyjska, odbili już po kilku godzinach. Bojownicy islamscy zdobyli natomiast tzw. tereny sporne, czyli okolice takich miast, jak Kirkuk, Mosul czy Hawidża. Te tereny nie znajdują się pod kontrolą regionalnego rządu autonomii, choć są zamieszkane przez Kurdów i my – w przeciwieństwie do władz w Bagdadzie – uważamy je za część Kurdystanu.

Mimo że na terenie autonomii było i jest spokojniej niż w reszcie Iraku, to trwające kilka lat walki bardzo spowolniły rozwój gospodarczy regionu, zatrzymując wiele inwestycji. Ten zastój jeszcze pogłębiła pandemia koronawirusa i związany z nią kryzys. Media kurdyjskie podają, że bezrobocie i brak perspektyw zatrudnienia to pierwszy powód migracji młodych Kurdów.

Jadą po "socjal" – twierdzą niektórzy.

Mają rację tylko połowicznie: ludzie chcą pracować, ale też chcą mieć zapewnione minimalne bezpieczeństwo dla siebie i rodziny, kiedy pracę stracą i szukają czegoś nowego. W Kurdystanie, gdy człowiek traci pracę, pozostaje bez środków do życia, nie ma za co wykarmić rodziny. Nie mówiąc o tym, że nawet jeśli tę pracę ma, to bywa, że jego pensja jest wypłacana z kilkumiesięcznym opóźnieniem.

Mimo wszystko uważam, że najważniejszym powodem migracji jest brak poczucia bezpieczeństwa związany z niestabilnością regionu i groźbą kolejnych konfliktów zbrojnych.

Grupa uchodźców na granicy polsko-białoruskiej (fot. Grzegorz Dąbrowski / AG)

Trzeba pamiętać, że podczas kilkuletniej ofensywy Państwa Islamskiego do Kurdystanu uciekło 1,2 mln uchodźców, byli to nie tylko Kurdowie i Jazydzi, ale także Syryjczycy i Arabowie z Iraku. Część wróciła już do siebie, ale wciąż mamy około 600 tys. uchodźców, z których większość mieszka w obozach. Często są to kobiety z dziećmi. Ich mężowie zostali zamordowani przez bojowników islamskich. Niektórzy w obozach przebywają już 10 lat i nie mają do czego wracać. Na granicy polsko-białoruskiej pewnie też są osoby, które z takich obozów postanowiły się wyrwać.

W mediach społecznościowych pojawiają się informacje, że część irackich Kurdów uwięzionych na granicy pochodzi z zachodnich terenów autonomii, z okolic miasta Dahuk. Dlaczego ci ludzie uciekają akurat stamtąd?

To są pojedyncze historie, nie jest tak, że teraz cały region migruje. Co może być powodem? W tym regionie przy granicy z Turcją wysoko w górach swoje obozy mają partyzanci Partii Pracujących Kurdystanu. PPK została założona w latach 70. w Turcji, walczyła o oderwanie południowo-wschodniego regionu Turcji i ustanowienie niepodległego, świeckiego państwa. Od kwietnia obozy te usiłuje niszczyć armia turecka. Media kurdyjskie podały, że w walkach zginęły przypadkowe ofiary – kurdyjscy rolnicy. I że część osób zdecydowała się uciekać do Europy, bo zaczęła się obawiać eskalacji konfliktu. Ale na granicy polsko-białoruskiej są Kurdowie nie tylko z tego regionu i nie tylko z samej autonomii.

Właśnie, czy władze autonomii albo media kurdyjskie podają szacunki, ile faktycznie irackich Kurdów wyjechało na Białoruś?

W samej autonomii mieszka około 6 mln Kurdów. Na wspomnianych już "terenach spornych" żyją ich 2–3 mln. Wszystkich Kurdów, także tych z Syrii, Turcji i Iranu, jest ponad 40 mln. Natomiast wedle szacunków, jakie podają media kurdyjskie, Kurdów – i to nie tylko tych z Iraku – jest obecnie na granicy polsko-białoruskiej maksymalnie 4 tys. To nie tak, że wszyscy uciekają przed tym samym, powody są różne, ale gdyby posłuchała pani historii tych ludzi, to w większości przypadków są to powody bardzo poważne.

Czyli jakie?

Choć Państwo Islamskie upadło, to wciąż jego niedobitki terroryzują Kurdów zamieszkujących "tereny sporne". Bojownicy ISIS obchodzą się z Kurdami szczególnie okrutnie, uważając ich za fałszywych muzułmanów i mszcząc się za to, że kurdyjskie siły militarne od samego początku walczyły z ISIS.

Ale ISIS to niejedyny problem tamtejszych Kurdów. Życie uprzykrzają im też ludzie z Haszd Szabi, irackich sił paramilitarnych założonych przez Arabów, by walczyć z ISIS. Haszd Szabi nie chcą Kurdów na tych ziemiach. Od Arabów różnią nas język, kultura i mentalność.

PPK została założona w latach 70. w Turcji, walczyła o oderwanie południowo-wschodniego regionu Turcji i ustanowienie niepodległego, świeckiego państwa (fot. Shutterstock)

W jakim sensie?

Dla Kurdów zawsze ważniejsza od religii była tradycja i tożsamość narodowa. Owszem, Kurdowie to w większości muzułmanie. Modlą się po arabsku, ale nie mówią w tym języku i często nawet go nie znają. Z tego powodu Kurdów nigdy nie udało się zarabizować, tak jak choćby Syryjczyków, bo arabizacja następowała właśnie przez islam. W Regionie Kurdystanu w północnym Iraku funkcjonuje rozdział religii od prawa autonomii. Niektórzy konserwatywni parlamentarzyści próbowali ten stan zmienić, ale natrafili na silny sprzeciw.

Pewnie dlatego w Kurdystanie nigdy nie zagnieździły się i nie rozrosły organizacje terrorystyczne. Choć intensywne próby infiltracji podejmowała Al-Kaida. O ISIS nie wspominam, bo oni od początku życzyli Kurdom jak najgorzej.

A jaką pozycję w społeczności kurdyjskiej zajmuje kobieta?

W kurdyjskim parlamencie przynajmniej 30 proc. miejsc muszą zajmować kobiety. Prawo stanowi, że mężczyźni i kobiety mają równe pensje. Na ulicy nikogo nie interesuje, czy mężczyzna towarzyszący kobiecie to na pewno jej mąż, brat albo ojciec. Kurdyjki są też w naszej armii i policji, zresztą zawsze walczyły u boku peszmergów.

Wróćmy do powodów, dla których tak wielu Kurdów z Iraku, często całymi rodzinami, zdecydowało się na wyjazd do Europy. Czy oni uciekają z powodów politycznych?

To zależy, jak rozumiemy powody polityczne.

Opowiem historię: przynajmniej raz w roku odwiedzam moją rodzinę, która mieszka w regionie autonomii. Wcześniej musiałem podróżować przez Turcję, bo w Erbilu nie było lotniska. Pewnego razu podczas pobytu w Kurdystanie kupiłem zrobioną na szydełku pamiątkę, na której wyszyty był napis "Made in Kurdistan". Kiedy wracałem do Polski, znów przez Turcję, na granicy turecki strażnik przeszukiwał moją walizkę. Czy pani wie, że ja przez ten napis o mało nie wylądowałem w tureckim więzieniu?

Inna sytuacja: Kurdystan to także jedno z imion kobiecych. Moja znajoma, która ma szwedzkie obywatelstwo, a na imię Kurdystan, leciała przez Turcję do rodziny w Erbilu. Nie dotarła, bo funkcjonariusz w Stambule z powodu imienia w paszporcie jej nie przepuścił, musiała wracać do Szwecji.

Dla Turków najlepiej byłoby, gdybyśmy nie istnieli, podobnie dla Iranu czy Syrii. Irakijczycy od niedawna nas tolerują. Jesteśmy jak ta owca, a dookoła same wilki. Ludzie nie wytrzymują napięcia i niepewności związanej z tym, co przyniesie przyszłość, szczególnie jeśli mają dzieci. Czy to są migracje polityczne? Trudno czuć się bezpiecznie i stabilnie w tak nieprzychylnym otoczeniu politycznym.

Kurdowie świętujący Nowruz, znane jako nadejście wiosny (fot. Shutterstock)

Mimo wszystko sam pan powiedział, że w regionie autonomii jest bezpieczniej niż w reszcie Iraku.

W 2003 roku, po upadku Saddama, w irackich Kurdach obudziła się nadzieja. Po wyborach w 2005 roku Kurdowie zasiedli w irackim parlamencie. W tym samym roku prezydentem Iraku został kurdyjski polityk Dżalal Talabani. Wiele osób zdecydowało się wrócić z emigracji. Mój znajomy zrzekł się holenderskiego paszportu, bo chciał być częścią tej wielkiej zmiany. Wreszcie po raz pierwszy mogliśmy budować swój kraj, nie wszystko było takie, jak chcieliśmy, ale była nadzieja na lepsze jutro. I co? Po dziesięciu latach u bram stanęło Państwo Islamskie.

Wie pani, ja byłem w Erbilu, kiedy trwało natarcie ISIS jakieś trzydzieści kilka kilometrów dalej. Peszmergowie próbowali odeprzeć bojowników, ale gdyby nie siły alianckie, bardzo prawdopodobne, że oni zdobyliby naszą stolicę. Na szczęście tak się nie stało, bo obeszliby się z nami podobnie jak z Jazydami.

Nieustanną groźbę destabilizacji rodzi też to, że połowę budżetu autonomii finansują władze irackie. Subsydia zawsze z jakiegoś powodu można odciąć. Tak się stało w 2014 roku, kiedy ówczesny premier Iraku Nuri al-Maliki, a potem jego następca Hajdar al-Abadi zażądali, by Kurdystan ropę wydobywaną na terenach autonomii sprzedawał wyłącznie za pośrednictwem Iraku. Kurdowie nie mogli się na to zgodzić, bo w ten sposób wyrzekliby się niezależności.

I co się stało?

Przez długi czas w Iraku nie istniała żadna umowa dotycząca tego, kto na terenie autonomii może wydobywać ropę. Korzystając z braku regulacji, Kurdowie zaprosili do siebie kilka zachodnich firm, by szukały złóż i budowały rafinerie. 30 proc. wydobycia trafiało do firm, resztę miała sprzedawać na własną rękę autonomia. Władze Iraku się temu sprzeciwiły i na co najmniej trzy lata odcięły dopływ pieniędzy do budżetu regionu, a także zadbały o to, by uniemożliwić Kurdom czerpanie zysków ze sprzedaży baryłek. To z kolei spowodowało gigantyczne opóźnienia w wypłacie pensji obywatelom zatrudnionym w sektorze publicznym, w którym pracuje ponad milion ludzi. Wszyscy zostali pozbawieni źródeł utrzymania. Wtedy wiele osób podjęło decyzję o emigracji.

Ostatecznie władze kurdyjskie wynegocjowały z irackim rządem, że zysk ze sprzedaży 0,5 mln baryłek zasili iracki budżet, a w zamian Irak faktycznie zapewni autonomii połowę budżetu. Od dwóch lat pensje wypłacane są na czas. Kryzys został zażegnany. Czy trwale? Kurdowie zawsze będą szukali sposobów na usamodzielnienie się, a Irak nigdy nie będzie chciał do tego dopuścić.

Tak jak to miało miejsce we wrześniu 2017 roku?

Wie pani, że ja też wziąłem udział w tym referendum! Pierwszy raz można było głosować przez internet. Zagłosowałem oczywiście za niepodległością. 94 proc. głosujących było za odłączeniem się od Iraku. Znowu byliśmy na fali, w końcu u boku sił alianckich pokonaliśmy ISIS. I odegraliśmy w tej wojnie znaczącą rolę. Odzyskaliśmy kontrolę nad tzw. terenami spornymi i uznaliśmy, że trzeba iść za ciosem. Jako sojusznicy Zachodu mieliśmy nadzieję, że Zachód nas poprze. Ale tak się nie stało, jak zresztą wielokrotnie w historii Kurdów.

Armia iracka – przy logistycznym i politycznym wsparciu Amerykanów – bardzo szybko odzyskała kontrolę nad terenami spornymi, a Masoud Barzani, ówczesny prezydent regionu autonomii, by uniknąć eskalacji konfliktu, zawiesił wyniki referendum na czas nieokreślony i ustąpił ze stanowiska.

Kurdowie świętują referendum niepodległościowe 25 września 2017 r. w Erbilu w Iraku (fot. Shutterstock)

Właśnie Masoud Barzani był wieloletnim przywódcą Demokratycznej Partii Kurdystanu, która obok Patriotycznej Unii Kurdystanu od lat sprawuje rządy w irackim Kurdystanie. Obie wyrosły jako polityczne skrzydła peszmergów. W latach 90. konflikt między nimi doprowadził do wojny domowej i podziału autonomii na dwie strefy wpływów: zachód, ze stolicą w Erbilu, znalazł się pod rządami DPK a wschód, ze stolicą w Sulejmaniji, przejął PUK. Czy obecna migracja może być wynikiem wewnętrznych tarć między tymi obozami?

Być może pojedyncze osoby zdecydowały się na ucieczkę, ponieważ komuś się naraziły. Walka o wpływy toczy się obecnie raczej wewnątrz tych ugrupowań politycznych niż pomiędzy nimi. Bo choć w latach 90. faktycznie zwolennicy jednych i drugich przez kilka lat ze sobą walczyli, to od 2003 roku, odkąd autonomia ma swoje przedstawicielstwo we władzach Iraku i w parlamencie, DPK i PUK ze sobą współpracują. W pierwszych wyborach startowały nawet z jednej listy. Poza tym w regionie są też inne partie: populistyczne ugrupowanie ludzi młodych Nowe Pokolenie i trochę starsza partia Gorran, czyli "zmiana", która w pewnym momencie wyłoniła się z podziału PUK.

Myślę, że powodem ucieczki do Europy jest jeszcze coś innego. Media kurdyjskie twierdzą, że iraccy Kurdowie zdecydowali się jechać na Białoruś, bo na każdym kroku spotyka ich niesprawiedliwość. Jak to rozumieć? W Kurdystanie, w Iraku, a może i na całym Bliskim Wschodzie bardzo wiele rzeczy zależy od tego, z jakiej rodziny ktoś pochodzi, kogo zna, kto może za niego poręczyć albo go polecić, kto poprosi kogoś innego, by spojrzał łaskawym okiem. To są całe łańcuchy układów i zależności, które też czasem mogą działać na czyjąś niekorzyść. Na granicy polsko-białoruskiej pewnie też znaleźlibyśmy osoby z takimi historiami.

W jaki sposób pan znalazł się w Polsce?

Moja historia jest ciekawa, bo urodziłem się na terenach, które nigdy nie były pod kontrolą centralnego rządu w Bagdadzie, w pobliżu granicy z Iranem. Przez długi czas nigdzie nie było odnotowane, że w ogóle się urodziłem. Nie byłem obywatelem żadnego państwa. Mój ojciec od lat 60. walczył u boku Mustafy Barzaniego, którego syn wiele lat później został prezydentem regionu autonomii. Mój ojciec zginął w walkach, kiedy miałem półtora roku, więc nawet nie miałem okazji go poznać. W 1970 roku władze irackie, nie mogąc pokonać peszmergów, pierwszy raz przystały na utworzenie autonomicznego Regionu Kurdystanu. Na jego terenie język kurdyjski miał być równorzędny z arabskim, a władzę w administracji mieli objąć Kurdowie. Kością niezgody okazały się tereny sporne, między innymi bogaty w ropę Kirkuk. W 1974 znów wybuchła wojna. Irak, wspomagany przez ZSRR, był znacznie silniejszy niż peszmergowie, których za pośrednictwem Iranu wspierały Stany Zjednoczone.

Co pan pamięta z tego okresu?

Jako kilkuletnie dziecko byłem świadkiem tego, jak półtonowe bomby spadały może 500 m ode mnie. Pamiętam zbliżające się samoloty i potworny strach, który został ze mną na długo.

W końcu władze Iraku dogadały się z szachem Iranu, że ten odetnie Kurdom pomoc płynącą z Zachodu a w zamian Irak odstąpi od swoich roszczeń dotyczących granicy irańsko-irackiej. Po tej ugodzie do Iranu uciekło 300 tys. Kurdów. Wśród uciekinierów byłem też ja – kilkuletni chłopiec z rodziną. Iran wcale nas nie chciał, bo jego władze obawiały się własnej mniejszości kurdyjskiej. Pewnego dnia zabrano moją rodzinę z obozu przejściowego, zapakowano do samochodu i wywieziono w głąb Iranu, do położonej na końcu świata wioski, z której do najbliższego miasta było sześć godzin drogi. Wysadzono nas na środku wsi. "Tu macie mieszkać" – powiedział kierowca i odjechał. Nie znaliśmy perskiego i nie mieliśmy po prostu nic. To była ich taktyka, by nas psychicznie złamać i zmusić do powrotu do Iraku, ale w Iraku było przecież jeszcze gorzej.

Nebi Sherkawey od około 30 lat mieszka w Polsce i jest lekarzem okulistą (fot. Archiwum prywatne)

Jak przetrwaliście?

Miejscowi się nad nami zlitowali. Dali lokum i jedzenie. Potem brat i reszta rodziny znaleźli pracę. Ja poszedłem do szkoły, dlatego bardzo dobrze mówię po persku. W międzyczasie kurdyjska partyzantka odbudowała się i ludzie zaczęli wracać. Lata 80. to dla Kurdów najgorszy czas, bo rządził już Saddam, który za cel postawił sobie naszą eksterminację. Przesiedlał całe wioski i miasteczka, zlecał masowe mordy kurdyjskich mężczyzn i nastolatków.

Kiedy skończyłem 19 lat, wstąpiłem do peszmergów, gdzie redagowałem czasopismo dla młodzieży. 16 marca 1988 roku, kiedy na kurdyjską Halabdżę została zrzucona bomba chemiczna, która zagazowała całą społeczność, byłem świadkiem tej zbrodni. Znałem język perski i jako tłumacz przyjechałem z lekarzami z organizacji Czerwony Półksiężyc, którzy ratowali ocalałych. Rzadko wracam do tamtych chwil, ale tego, co tam zobaczyłem, nie da się zapomnieć. Rok później z Iranu poleciałem do Syrii na konferencję irackiej opozycji. Władze Iranu wydały mi pozwolenie na lot, ale tylko w jedną stronę. Oni nie chcieli nas u siebie, byliśmy niewygodni. W Syrii zgłosiłem się do duńskiej ambasady. Od razu zgodzili się włączyć mnie w procedurę azylową. Zostałem uchodźcą politycznym. Miałem 21 lat. Wyjechałem. Z dala od rodziny czułem się bardzo samotny. Czasem całymi tygodniami jedynymi rozmowami, jakie prowadziłem, były te na kursie językowym.

Żałował pan wyjazdu?

Nie, w tym czasie, gdy ja czułem się samotny, Kurdowie za namową Amerykanów powstali przeciwko Saddamowi. Wybuchła pierwsza wojna w Zatoce, ale Amerykanie, osiągnąwszy swoje cele, porzucili sojuszników na pastwę satrapy. 2 mln Kurdów w popłochu uciekło ze swoich domów, bojąc się powtórki z 1988 roku. Część przedostała się do Iranu. Inni próbowali przejść do Turcji, ale Turcy nie chcieli ich wpuścić. Całe rodziny i wsie kilka tygodni koczowały na granicy. Inni uciekli w góry. Warunki pogodowe były złe, był mróz, w górach leżał jeszcze śnieg. Pierwsi zaczęli umierać najsłabsi: osoby starsze i dzieci. Turcy dopiero pod naciskiem Zachodu zdecydowali się otworzyć granicę.

Historia lubi się powtarzać.

W Danii spędziłem trzy lata, dostałem obywatelstwo. Jednocześnie za pośrednictwem Demokratycznej Partii Kurdystanu, w której wciąż działałem na uchodźstwie, dostałem stypendium rządu polskiego na studia. Studia to było moje marzenie. Na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku skończyłem Wydział Lekarski, następnie ukończyłem specjalizację z dziedziny okulistyki i obroniłem doktorat.

Jaką przyszłość widzi pan dla regionu autonomii?

Chciałbym powiedzieć, że widzę ją w jasnych barwach, ale nie potrafię. Oczywiście wolałbym, żeby ludzie nie wyjeżdżali, bo jak wszyscy wyjadą, to nasze ziemie zajmą Arabowie. Tyle że wiele osób nie widzi już nadziei i boi się o przyszłość swoich dzieci. Ktoś, kto mieszka w Europie, nigdy tego nie zrozumie. Zachód wiele rzeczy nam obiecywał i wielokrotnie się od nas odwracał. Nie wierzę, że kiedykolwiek poprze nasze dążenia do niepodległości. Na Bliskim Wschodzie łączy go zbyt wiele interesów z okupantami Kurdystanu.

Wie pani, co mówi nasze przysłowie? Kurdowie nie mają przyjaciół. Kurdowie mają tylko góry.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Nebi Sherkawey. Lekarz okulista, od 30 lat mieszka w Polsce, pochodzi z irackiego Kurdystanu, w 1989 r. wyemigrował do Danii, gdzie otrzymał status uchodźcy politycznego. Obecnie ma podwójne obywatelstwo – duńskie i irackie.

Magda Roszkowska. Reporterka i dziennikarka. Zdobywczyni nagrody Grand Prix Festiwalu Wrażliwego w 2019 r. Jej teksty ukazują się też w "Dużym Formacie" "Gazety Wyborczej".