
"Wy jesteście dziennikarzami, ja żyję z miasta, Wietnamczycy zasuwają, tak chujowo jest ten świat skonstruowany. Tak jest i tak będzie" – mówi jeden z bohaterów waszego podcastu "Wietnamski dług". Co to znaczy "żyć z miasta"?
Akurat dla Marcina – tak na potrzeby nagrania nazwaliśmy naszego informatora – to znaczy: organizować przemyt ludzi z granicy z Rosją i Białorusią do Warszawy. Wcześniej Marcin też żył z miasta. Przemycał narkotyki. Aż pewnego dnia kolega z Mokotowa poznał go z Czeczenami. Ci szukali wspólników do przerzucania ludzi przez Polskę na Zachód i tak Marcin został jednym z trybików machiny.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Czyli co on dokładnie robi? Kursuje busem między białoruską granicą a Warszawą?
Marcin sam nie jeździł, tylko organizował kursy: kontaktował się z przemytnikami po obu stronach naszej granicy, szukał kierowców i odpowiadał za nich. Powiedział nam, że na samej organizacji przemytu zarabiał kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Mówię w czasie przeszłym, bo kiedy z nim rozmawiałem, już tego nie robił, choć "oferty pracy" od Czeczenów dostawał cały czas.
Kim byli jego kierowcy?
To tak zwane wozaki, sam dół drabiny przemytniczej. Często zostają nimi taksówkarze albo jacyś ich znajomi, na przykład jeden z naszych bohaterów był wulkanizatorem.
W czasie zbierania materiału chodziłem po postojach taksówek i pytałem, czy kierowcy wiedzą coś o wożeniu ludzi na Zachód. Kilku taksówkarzy potwierdziło, że niektórzy ich znajomi jeżdżą, i opowiedziało, jak to wygląda. Chłopaków zagadują Czeczeni albo Polacy tacy jak Marcin – jeszcze kilka lat temu "zagadywaczami" byli głównie Rosjanie – i albo ktoś jest chętny, albo nie. Wyobraź więc sobie, jak powszechny musi być to proceder, skoro dowiedzenie się o nim zajęło mi jedno popołudnie na przełomie maja i czerwca, czyli jeszcze przed wybuchem kryzysu na granicy.
Wozacy w machinie przemytniczej pełnią funkcję słupów: kiedyś w końcu wpadną w ręce Straży Granicznej. To część roli, którą w tym przemyśle odgrywają.
I co wtedy?
Za sam przewóz migrantów najpewniej dostaną wyrok w zawieszeniu, więc dalej będą jeździć. Jeśli wpadną kolejny raz, może dostaną kilka miesięcy odsiadki, ale to nie są wysokie kary. No, chyba że zostaną im postawione zarzuty o udział w handlu ludźmi, za to są już konkretne wyroki: minimum trzy lata więzienia. Ale w Polsce udowodnienie komuś, że uczestniczył w handlu ludźmi, jest bardzo trudne. Z naszego śledztwa wynika, że wozacy raczej nie przejmują się tym, że pewnego dnia zostaną złapani. Za każdy kurs dostają między dwoma a trzema tysiącami złotych gotówki do ręki. To musi być niewielka część pieniędzy, jakie faktycznie otrzymują polscy gangsterzy. Za całą podróż z Wietnamu na Zachód każda osoba płaci 10–20 tys. dolarów, a w busie jedzie kilkanaście osób. Ale wozak też nie narzeka, bo w miesiącu robi takich kursów osiem i w ten sposób ma kilkanaście tysięcy złotych w kieszeni.
Aż osiem w miesiącu?
Pewnie – i zaznaczam, że mówimy o czasach przed kryzysem na granicy, tak naprawdę o ostatniej dekadzie! Nasz informator Marcin zarzekał się, że tych kursów rocznie były setki, a przecież takich Marcinów jest wielu i każdy ma swoich kierowców. Jedna z agend ONZ oszacowała, że rocznie do Europy trafia 18 tys. migrantów z Wietnamu. Ci Wietnamczycy idą przez Polskę, bo tędy zawsze wiódł "wietnamski szlak". Dziś widzimy, jak intensywnie eksploatuje go Łukaszenko.
Chcesz powiedzieć, że…
… Polska od dawna jest krajem tranzytowym. Zmieniły się tylko narodowości oszukanych i wykorzystanych ludzi. Od sierpnia są głównie Irakijczycy, Syryjczycy, Afgańczycy, a wcześniej byli przede wszystkim Wietnamczycy.
Nie łudźmy się: grunt pod to, co teraz dzieje się w puszczy, był przygotowany od dawna. Nawet fakt, że w proceder przemytu zaangażowane są białoruskie służby, to nic nowego. Marcin już kilka miesięcy przed kryzysem opowiadał nam, że białoruscy i rosyjscy funkcjonariusze nie tylko brali od przemytników pieniądze i przymykali oczy na przemyt, lecz także czasem osobiście przeprowadzali na polską stronę ludzi, których potem przejmowali polscy kierowcy. Oczywiście nie mogliśmy jego relacji zweryfikować, ale to, co obserwujemy teraz, tylko ją potwierdza.
Jak zaczyna się wasza historia?
Jakiś czas temu od znajomego dziennikarza z Belgii usłyszałem historię o tym, że w 2015 roku w Prusimiu, niecałe 100 km za Poznaniem, był wypadek busa. Okazało się, że jechało nim 12 Wietnamczyków, którzy zamiast czekać na przybycie karetki, rozpierzchli się po lesie.
U nas o losie migrantów z Wietnamu mówi się stosunkowo niewiele, ale w zachodniej Europie to od dawna był ważny temat. W 2019 roku w Wielkiej Brytanii w naczepie ciężarówki znaleziono ciała 39 Wietnamczyków, którzy zmarli z powodu braku tlenu. Oni też prawdopodobnie jechali przez Polskę!
W każdym razie o wypadku polskiego busa z Wietnamczykami w środku dowiedziałem się od Belga. Po kilku godzinach poszukiwań migrantów znaleziono i oddano w ręce Straży Granicznej. Policja aresztowała kierowcę, którym okazał się były wulkanizator z warszawskiej Pragi. W czasie przesłuchania wyszło na jaw, że cała dwunastka nielegalnie przekroczyła granicę polsko-białoruską lub granicę UE z Rosją i zmierzała do Niemiec. Większość z nich to były osoby nieletnie. Siedem uznano za ofiary handlu ludźmi.
Na jakiej podstawie Straż Graniczna uznaje, że ktoś jest – albo nie jest – ofiarą handlu ludźmi?
Najważniejsze jest pierwsze przesłuchanie. Najprościej mówiąc: jeśli po drodze osoba nie doznała żadnej formy przemocy, a "jedynie" zabrano jej paszport, jest migrantem, bo paszport przemytnicy zabierają wszystkim podróżującym. Jeśli natomiast była więziona bądź bita, wykorzystywana seksualnie czy zmuszana do niewolniczej pracy, to jest klasyfikowana jako ofiara handlu ludźmi. W czasie przesłuchania bardzo wiele zależy od tłumacza i od strażnika, który mądrze albo głupio zadaje pytania. Na przykład pytanie "czy czuje się pan/pani ofiarą handlu ludźmi?" jest bez sensu, bo często zdarza się, że osoba zaprzecza, po czym okazuje się, że jej historia wyczerpuje wszystkie znamiona handlu ludźmi. Jeśli strażnik jest dociekliwy, dopytuje i ustala przestępstwa, których ofiarą padł migrant, a następnie uznaje go za ofiarę handlu ludźmi. To diametralnie zmienia sytuację osoby migrującej.
Dlaczego?
Bo jeśli jesteś po prostu migrantem, trafiasz do ośrodka zamkniętego i czekasz na deportację do kraju pochodzenia. Tak się właśnie stało w przypadku pięciu pasażerów busa. Jako ofiara handlu ludźmi możesz zamieszkać w domu dziecka, jeśli masz mniej niż 18 lat, w ośrodku otwartym lub mieszkaniu fundacji La Strada, z którego pewnego dnia możesz po prostu wyjść, wsiąść w autobus i pojechać na Zachód, tak jak planowałeś wcześniej. Z siedmiu pasażerów naszego busa, których zaklasyfikowano jako ofiary handlu ludźmi, sześciu zniknęło, zapewne pojechali dalej.
Czy gdyby zostali, ich też w końcu czekałaby deportacja?
Tak. Jeden z naszych bohaterów, który zeznawał w procesie przeciwko przemytnikom i bez którego prokuratura nie miałaby wielu dowodów, już szósty rok żyje w Polsce bez dokumentów. Formalnie powinien zostać deportowany, ale dopóki służby go nie wylegitymują, zostanie tu.
Wróćmy do przemytników. Kto w tej piramidzie jest wyżej od waszego informatora Marcina?
Tu zaczyna się robić ciekawie. Jeden z moich informatorów w Straży Granicznej zasugerował, żeby o światku przemytniczym nie myśleć jak o piramidzie wpływów. Oni funkcjonują na kształt franczyzy albo stowarzyszenia przedsiębiorców.
Mamy więc "przedsiębiorców" w Wietnamie, czyli ludzi, którzy rekrutują Wietnamczyków i organizują im wyjazd na Zachód, to znaczy biorą od nich od 10 do 20 tys. dolarów. Przeciętny Wietnamczyk, żeby zdobyć takie pieniądze, musi się poważnie zadłużyć. Czasem na jego wyjazd składa się cała wioska. Innym razem wietnamscy przemytnicy przejmują jego dom, ewentualnie mówią: ja za ciebie założę pieniądze, a ty ten dług odpracujesz w Europie, co de facto oznacza: będziesz latami pracował jak niewolnik, a długu i tak nie spłacisz. Wietnamscy przemytnicy wyrabiają osobom paszporty, by następnie zorganizować im transport do Rosji, na przykład pod pokładami statków.
W Rosji łapę na Wietnamczykach kładzie rosyjska mafia i tu scenariusze są różne. Jeśli wcześniej osoba zapłaciła przemytnikowi dużą sumę, to przez Rosję po prostu przejeżdża dalej. Inni Wietnamczycy są zamykani na kilka miesięcy w magazynach, gdzie są głodzeni i bici, i gdzie czekają na dalszy transport. Jeszcze inni zaczynają odpracowywać swój dług już w Rosji. Pracują 14 godzin na budowie lub w podmoskiewskim burdelu. Z Rosji podróż wiedzie przez Białoruś, Łotwę lub Litwę, wcześniej szlak prowadził przez Ukrainę, ale odkąd wybuchła tam wojna, wygasł.
Kiedyś dużo mówiło się o istnieniu mafii wietnamskiej w Polsce. Czy oni także uczestniczą w przerzucaniu swoich krajanów?
Oczywiście. Część osób, zanim pojedzie dalej, ma przystanek w Wólce Kosowskiej pod Warszawą, gdzie mieści się największe wietnamskie centrum handlowe w Europie. W Wólce w którymś z magazynów lub mieszkań osoby czekają na dalszy transport.
Jeden z naszych bohaterów jest Wietnamczykiem, który tak jak Marcin organizuje transporty na Zachód. Ale myślę, że "mafia" to za duże słowo, bo Wietnamczycy żerują głównie na swojej społeczności, ich macki nie sięgają do świata polityki i wielkiego biznesu. Marcin powiedział nam tak: "Uwielbiam pracować z Wietnamczykami – czytaj: wietnamskimi gangsterami – bo nigdy nie robią brudu na mieście".
Co to znaczy?
W odróżnieniu od na przykład Czeczenów nigdy nie wchodzą w paradę polskim przestępcom. Żyją w swoim światku.
Czy zdarza się tak, że wietnamscy przestępcy zatrzymują osoby migrujące na Zachód i każą im niewolniczo pracować w Polsce?
Jakieś 10, może 12 lat temu to Wólka Kosowska była punktem końcowym przemytniczej podróży. Wietnamczycy przyjeżdżali tu do pracy w nielegalnych szwalniach. Straż Graniczna i policja wielokrotnie odkrywały baraki lub magazyny, w których ludzie żyli i pracowali w straszliwych warunkach, spali na zmianę na tych samych pryczach. Teraz też zdarzają się sytuacje, że ktoś podejmuje nielegalną pracę w Polsce, ale takich przypadków jest zdecydowanie mniej niż kiedyś. Polska stała się raczej hubem przemytniczym.
Dlaczego?
Bo gangsterzy wyczuli, że bardziej opłaca się im wysyłać ludzi dalej, niż trzymać ich tutaj. Poza tym w 2007 roku weszliśmy do strefy Schengen, co oznaczało podróże bez kontroli granicznych wewnątrz UE i nareszcie przestępczość ze Wschodu mogła swobodnie podać rękę przestępczości zachodniej, ale nawiązanie tych relacji też pewnie ewoluowało w czasie.
Do jakiej pracy jadą na Zachód Wietnamczycy?
Do niemieckich domów publicznych, na budowy, do salonów piękności, w Wielkiej Brytanii pracują na nielegalnych plantacjach marihuany. Historia, którą opowiadamy w podcaście, nie jest wyjątkowa, bo takich busów przejechało przez nasz kraj dziesiątki tysięcy, ale jest symptomatyczna, bo jak w soczewce skupia całą złożoność machiny przemytniczej.
I pokazuje, że gdy przemytnik bądź handlarz ludźmi już raz położy łapę na czyimś życiu, to niechętnie ją cofnie.
Zastanawiałem się, dlaczego z siedmiu osób, które zakwalifikowano jako ofiary handlu ludźmi, tylko jedna zdecydowała się zeznawać. Otóż ten człowiek był sierotą, przemytnicy nie mogli go szantażować na przykład tym, że skrzywdzą jego rodzinę. Inni właśnie tego mogli się obawiać. Poza tym nawet jeśli migrant zdoła umknąć szponom niewolniczej pracy, to nadal ma do spłacenia dług, który zaciągnął u rodziny bądź sąsiadów. Otóż Wietnamczyk wysyłany na Zachód nie jedzie po lepsze życie dla siebie. On jedzie po to, by do końca swoich dni ukrywać się przed policją i Strażą Graniczną, pracować nielegalnie za grosze i wysyłać pieniądze do Wietnamu.
I nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy mniej uwikłani w handel ludźmi niż kraje zachodnie. Polska od lat leży na szlaku przemytniczym i od lat są ludzie, którzy u nas pracują niewolniczo. Bo czy pracujący po 16 godzin Ukrainiec lub Nepalczyk, który choćby i ma papiery, ale jest zależny od widzimisię swojego szefa i śpi na jakimś materacu w kanciapie, już jest czy jeszcze nie jest niewolnikiem?
Minister Błaszczak zbuduje mur i wszystko to podobno ukróci.
To jest skrajna naiwność. Mur niczego nie zmieni, bo przemytnicy nie z takimi Błaszczakami sobie radzili. Wolałbym, żeby polski rząd usprawnił funkcjonowanie Polskiej Inspekcji Pracy.
Serial reporterski "Wietnamski dług" można odsłuchać na Audioteka.pl.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Bartosz Józefiak. Reporter. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje z "Dużym Formatem", "Tygodnikiem Powszechnym", portalem weekend.gazeta.pl. Był nominowany do Nagrody "Newsweeka" im. Teresy Torańskiej w kategorii "Najlepsze w internecie". Współautor (wraz z Wojciechem Góreckim) książki "Łódź. Miasto po przejściach". Urodził się w Pabianicach, mieszka w Łodzi.
Magda Roszkowska. Dziennikarka i redaktorka.