
Pamięta pani moment, kiedy pojawiła się myśl: tu się dzieje coś złego, trzeba organizować pomoc?
Bardzo przeżywałam wydarzenia w Usnarzu Górnym, jednak to było daleko od nas. Natomiast kiedy zobaczyłam na ekranie telewizora napis "Co się stało z dziećmi z Michałowa?", to mnie przeraziło.
27 września cała Polska dowiedziała się, że przed placówkę Straży Granicznej w Michałowie trafiło ponad 20 migrantów – z Iraku oraz tureccy Kurdowie. Były wśród nich kobiety i ośmioro dzieci. Ich zdjęcia obiegły kraj.
Dwa dni później mieliśmy sesję rady miejskiej, na którą zaprosiłam majora Straży Granicznej, ażeby nam przybliżył, co się dzieje na granicy. My zawsze dekorujemy salę obrad: jesienią to są na przykład dynie, latem – kwiatki. Wtedy uznaliśmy, że naszym krzykiem przeciwko temu, co się dzieje, będzie korona cierniowa z drutu kolczastego.
Bardzo mocna symbolika. Szczególnie w polskiej rzeczywistości, gdzie politycy nie tylko pielgrzymują na Jasną Górę, ale także tam przemawiają.
Odwołują się do ochrony płodu nienarodzonego, a wobec tych dzieci zachowujemy się jako kraj niegodnie. Te dzieciaczki niczemu nie są winne! Półtoraroczne czy roczne dziecko zabrane z domu, które nie wie, gdzie idzie i że trafi do zimnego, ciemnego lasu – to ma być terrorysta?!
Pani nie tylko zapoczątkowała w Michałowie organizację pomocy dla uchodźców, ale także została tej pomocy twarzą i wypowiada się w ogólnopolskich mediach tak przejmująco jak teraz.
Ale żeby rozmawiać przed kamerą, ja wcześniej muszę zażyć środki uspokajające! Bo mnie się od razu cisną łzy. Przecież my nie mamy krzty człowieczeństwa, w ten sposób się zachowując! Jako osoby rozumne, które mają serce, musimy przecież ludziom, którzy przekroczyli granicę, pomagać. Przebrać ich w ciepłe i suche rzeczy. Dać im buty przede wszystkim! Przecież oni idą często w sandałkach, bo w ich stronach jest teraz ciepło. Nie wiedzą, że u nas są minusowe temperatury. Wie pani, przecież oni myśleli, że jak przejdą granicę białorusko-polską…
…to już będą uratowani!
Tak! Bezpieczni. Nie wiedzieli, że między Białorusią a Niemcami jest jeszcze 700 km do przebycia.
A wracając do tamtej sesji, my majora trochę przycisnęliśmy do muru, bo chcieliśmy wiedzieć, co się stało z tymi dziećmi.
Cała Polska chciała wiedzieć. I pojawiła się oficjalna informacja, że pogranicznicy "zawrócili te osoby na linię granicy z Białorusią, tj. państwem, w którym przebywają legalnie".
I major nam tak właśnie powiedział! Że te osoby zostały wywiezione za druty. Potraktowane jak zwierzęta, a nie jak ludzie. Większość z nas się popłakała, kiedy to usłyszeliśmy.
A czy major się wstydził?
On też bardzo to przeżywał. Mówił, że strażnicy przecież też są ludźmi, mają rodziny, dzieci. I że starają się pomagać uchodźcom, na ile mogą, ale wtedy to był odgórny rozkaz.
Opowiedział nam też inną historię: o kobietach, które znalazły się u nas, w placówce Straży Granicznej, i strasznie krzyczały, że w lesie zostały ich rodziny. Strażnicy wyruszyli na poszukiwania i udało się odnaleźć te osoby. Dzieci bardzo płakały, myślały, że ich wyczerpane, wyziębione matki nie przeżyły. I widzi pani: nastąpiło połączenie tych rodzin. Straż Graniczna też ma serce.
Rozumiem, że właśnie na tamtej sesji rady miasta zapadła decyzja: pomagamy?
Tak. Burmistrz wyszedł z wnioskiem, żeby utworzyć punkt pomocy potrzebującym w remizie, ponieważ tam przez 24 godziny dyżurują strażacy. Ruszyła lawina dobra: ludzie z całej Polski telefonowali z propozycjami pomocy, przyjeżdżali, przynosili jedzenie i potrzebne rzeczy.
Mnóstwo rzeczy potrzeba, prawda? Również takich nieoczywistych, na przykład powerbanków, żeby uchodźcy nie tracili kontaktu ze światem.
Powerbanków, latarek – to oczywiście też, ale potrzeba wszystkiego: ręczników, piżam, kapci, butów, ocieplanych kombinezonów, kurtek, koców, bielizny ciepłej, ale też podpasek, pampersów. Jest ogromne zapotrzebowanie na mleko dla maluszków, Bebiko 1. Nawet zwykłe kremy do twarzy dla dzieci, dla kobiet są potrzebne. Bo przez te dni i noce spędzone w lesie ich twarze są zziębnięte i zmęczone. To są wszystko potrzeby codzienne, potrzeby ludzkie.
Zgromadzone rzeczy przekazujecie następnie między innymi strażnikom granicznym, a oni migrantom?
Osobom, które znajdą w lesie, tak. Dlatego właśnie zorganizowaliśmy spotkanie wszystkich wójtów, burmistrzów, osób ze Straży Granicznej, ażeby im zaoferować naszą pomoc. Od nas mogą dostać wszystkie potrzebne rzeczy dla uchodźców. Pomoc drugiemu człowiekowi to jest pomoc dla Pana Boga, prawda?
Pani jest osobą wierzącą.
Jestem osobą głęboko wierzącą. Pochodzę z rodziny średnio zamożnej, ale od maleńkości miałam wpajane, że jeśli cokolwiek mam, na przykład kanapkę, to powinnam się podzielić z dziećmi, które są głodne. To przekazałam moim dzieciom, a one swoim, czyli moim wnukom. Dziś moja najstarsza wnuczka dzwoni: "Babciu, moja klasa chce cię wesprzeć w pomaganiu". Ja mówię: "Zuzieńko, przede wszystkim się trzeba modlić, żeby po prostu ludzie mieli więcej empatii, człowieczeństwa w sobie".
Do Michałowa przyjechały pierwsze damy: Anna Komorowska i Jolanta Kwaśniewska. Apel o pomoc dla migrantów podpisała też Danuta Wałęsa.
Przyjmowałam pierwsze damy. Kilka godzin trwał happening przed budynkiem Straży Granicznej, a z prezydentową Kwaśniewską wymieniłyśmy się telefonami. Cały czas dzwoni. Chce wiedzieć na bieżąco, co się dzieje.
A o czym rozmawiałyście wtedy w Michałowie?
Prezydentowa Kwaśniewska dziękowała za to, co robimy, i powiedziała, że nie wie, dlaczego nasz rząd zachowuje się w ten sposób, bo powinna być zorganizowana systemowa pomoc.
A teraz los uchodźców zależy od dobrej woli pojedynczych osób.
I one ratują życia na granicy: działacze fundacji, medycy. Mamy zorganizowaną ogrzewalnię 200 m od przejścia granicznego w Jałówce. To przejście jest teraz nieczynne. Kiedyś korzystały z niego osoby, które przychodziły do nas na przykład na groby, a myśmy chodzili tam, na białoruską stronę, do Swisłoczy na cmentarz. Teraz między innymi tam często jest udzielana pomoc dla osób w potrzebie. Chcemy, żeby tej pomocy wokół strefy było więcej. Idzie zima. Do mnie się zgłosiła pani spod Łodzi, która chce przyjechać i 200 m od strefy przebywać w kamperze. Wpadliśmy na taki pomysł, że ogłosimy, żeby się zgłaszały osoby z kamperami, żeby ich tam stanęło, nie wiem, sto? Dwieście?
Wzdłuż strefy zamkniętej, tak?
Tak. Wielu migrantów tę strefę przechodzi, ale do Michałowa dotrzeć jest trudno, dlatego że to jest odcinek prawie 20 km. Sama nie wiem, czy w jednym z tych kamperów nie zamieszkam. Jestem do tego stopnia zdeterminowana.
Słyszę to! U pani w domu pali się zielone światło – znak, że uchodźcy uzyskają pomoc. Czy ktoś już zapukał do pani drzwi?
Jeszcze nie. Wokół nas są pola kukurydzy i ja strasznie się boję, że po zimie tam będą znajdowane zwłoki zamarzniętych osób, które nie zdołały do nas dotrzeć.
Na początku października do placówki Straży Granicznej w Michałowie trafiły kolejne dzieci i pani się z nimi spotkała, prawda?
Wyszła do mnie piękna dziewczynka i jej rodzice, trzymający maleńkie dziecko na rękach. Dałam tej dziewczynce batonik energetyczny. I ona w momencie, nawet nie zauważyłam kiedy, przyprowadziła sześcioro innych dzieci. Przytuliła się do mnie, zaczęła całować po rękach. Wzięłam ją na ręce. Mówię: "Jesteś wspaniałym dzieckiem, nie dam ci zrobić krzywdy". Na pewno mnie nie zrozumiała, ale wiedziała, że jestem osobą, która przyszła, żeby pomóc. Później napisałam na Facebooku: "Spójrz trzyletniemu dziecku w oczy i wywieź je do ciemnego lasu". A ktoś mi odpisał: "Spójrz kordonowi egzekucyjnemu w oczy i stań przed nim…".
Że powinno się panią rozstrzelać za pomaganie uchodźcom?
Niektórzy takie rzeczy piszą. Ale hejt to są może dwa wpisy na sto. Nie zniechęca mnie to w ogóle.
Czy dzieci, które pani spotkała, również zostały odwiezione na Białoruś?
Nie! Ci ludzie trafili do ośrodka w Białymstoku.
Pani wspomina o maleńkim dziecku na ręku mamy. W TVN 24 Jakub Sieczko, lekarz z grupy #MedycyNaGranicy, mówił: "Kolega, który wrócił z dyżuru, powiedział mi tak: nigdy nie zapomnę widoku kobiety karmiącej dziecko w środku lasu, przy jakimś małym ognisku, wśród grupy wychłodzonych osób".
Ja nawiązałam kontakt z Jakubem Sieczko, a do szpitala w Hajnówce, gdzie między innymi trafiają uchodźcy, zawieźliśmy dużą partię ubrań i środków higienicznych oraz jedzenie. Bo gdy lekarze przyjmują te osoby w nocy, po godzinach wydawania posiłków, nie ma ich czym nakarmić. Zawieźliśmy pieczywo, konserwy z długim terminem przydatności do spożycia.
Czy pani miała kontakt z uchodźcami, których życie było zagrożone?
Miałam. Wolontariuszka nas wezwała, że w Szynkach umiera kobieta. Osoby z fundacji, które tu działają, nie mogą same wjechać do strefy, ale my – jako straż pożarna – możemy.
Czy ta kobieta przeżyła?
Tak. Była nieprzytomna, trzeba ją było nieść do karetki. Ona, jej dziecko, być może brat – mężczyzna w średnim wieku, też bardzo zziębnięty – i babcia tego dzieciątka, wszyscy trafili do szpitala w Hajnówce. Dziecko było w dobrym stanie. Kiedy u nas, w Michałowie, marzłyśmy z prezydentową Kwaśniewską, to właśnie jej powiedziałam: "Oni tam w lesie przytulają się, żeby się ogrzać, a między siebie układają dzieci, ażeby oddawać im swoje ciepło. Dlatego dzieci najczęściej są w lepszym stanie, ponieważ rodzice oddają im też swoje kurtki. Ratują je kosztem swojego zdrowia i życia".
Na pewno nigdy wcześniej w swojej działalności nie stykała się pani z takim ogromem nieszczęścia.
Za chwilę minie 28 lat, od kiedy jestem radną, i nigdy z czymś takim nie miałam do czynienia. To wszystko jest dla nas bardzo bolesne. Nie możemy spać po nocach. Mąż mój się budzi i mówi: "Maryla, ja śpię w ciepłym domu, a te dzieci tam w lesie, boso".
I wszystko zależy od tego, na kogo trafi taka rodzina z dziećmi, od komendanta konkretnej jednostki Straży Granicznej: jeden podejdzie po ludzku, a drugi nie?
Nie jest tak, że inni traktują migrantów w sposób gorszy niż u nas. Nieprawda! Mamy kontakt ze Strażą Graniczną w Hajnówce, w Białowieży. Jeden oficer mi powiedział, że oni nawet się odwracają, żeby nie widzieć uchodźców, kiedy ci przechodzą granicę. Przekazują im też potrzebne rzeczy. To wszystko zależy od człowieka!
Na pewno.
To rządzący narażają pograniczników na przymus zachowywania się w nieludzki sposób. Mam dziś wielki żal do naszego rządu. Nienaruszalność granic nie podlega żadnej dyskusji. Ale jeżeli taka osoba już jest na naszym terenie, dlaczego my jej mamy nie udzielić pomocy? My też kiedyś uciekaliśmy z Polski, nielegalnie, przez zieloną granicę, i byliśmy u sąsiadów przyjmowani z wielkim sercem. Jesteśmy pierwszą gminą, która organizuje pomoc, i nie wiemy, jakie będą tego konsekwencje…
Czy wam za karę rząd nie utnie pieniędzy?
No tak. Ale życie ludzkie jest dla nas ważniejsze aniżeli pieniądze. Ludzie mają wielkie serca tu u nas, w Michałowie. Idą ze sklepu i zawsze coś przyniosą jako dary. Jedna kobieta zupę przyniosła, inna zrobiła grzybki w słoiku. Robią to bezinteresownie.
A proszę powiedzieć, czy pani od dziecka miała w sobie taki społecznikowski power? Była pani przewodniczącą klasy?
Tak. (śmiech) Zawsze działałam! Ja jestem z Poznańskiego, tam się wychowałam, tam ukończyłam szkoły. Na Podlasie przyjechałam, ponieważ wyszłam tutaj za mąż. I jestem bardzo szczęśliwa! Bardzo mi się podoba Podlasie. I tutejsza gościnność. Powiem pani więcej: byłam katoliczką, przeszłam na prawosławie, ponieważ mąż jest prawosławny. I ja tutaj nie widzę żadnych różnic. W istocie chodzi o bycie dobrym człowiekiem.
Pani nie jest jedyną mieszkanką Michałowa, która jest "skądś", prawda? Michałowo było osadą tkaczy, wokół był przemysł włókienniczy i ściągano tu z całej Polski fachowców. Pojawili i prawosławni, i katolicy, i żydzi. Tygiel z tego powstał.
To jest gmina różnych religii, zgadza się.
To jest też gmina, która słynie z dobrze zorganizowanej pomocy społecznej.
Mamy na przykład teraz po 2000 zł rocznie ekstra dla 150 najbardziej potrzebujących osób: na opał, leki, żywność. 50 rodzinom daliśmy po 15 tys. zł na docieplenie domów. Dzieciom sponsorujemy obiady w szkole, dofinansowujemy im dojazdy do szkół. I my mielibyśmy być w Polsce znani z tego, że ludzie zamarzają obok nas?!
Ile osób przebywa w placówce Straży Granicznej w Michałowie?
To codziennie się zmienia: dwadzieścia parę, trzydzieści. Panie, które przygotowują w szkole dla dzieci obiady, gotują też dla tych osób.
A telefony z prośbą o pomoc dla uchodźców znalezionych w lesie dzwonią cały czas?
Tak. Dostałam na przykład od jednej z organizacji informację, że na granicy kobieta rodzi dziecko i potrzebne jest wszystko: pampersy, mleko, środki higieniczne, ubranka dla dziecka i dorosłej osoby, żeby tę kobietę przebrać.
Wszystko to dostali od was?
Oczywiście. Przyjeżdżają osoby i biorą, co jest potrzebne, a my się z tego bardzo cieszymy. Ja apeluję do ludzi w strefie, żeby się zgłaszali do nas po rzeczy.
Ma pani na myśli wolontariuszy, na przykład z Fundacji Ocalenie?
Nie tylko. Również mieszkańców, do których przychodzą migranci. Ci ludzie wynoszą im jedzenie, herbatę, a są i tacy, którzy przygarniają te osoby i one śpią u nich w stodołach czy piwnicach. Udzielają pomocy i nie chcą zgłaszać tego do Straży Granicznej czy na policję. Pomagają bezimiennie i bezinteresownie. Oni wszyscy mogą od nas otrzymać potrzebne rzeczy dla migrantów. Mamy to posegregowane w workach: osobno buty dla dorosłych, osobno dla dzieci. I jak osoba przyjeżdża, to bierze worek tego, worek tamtego, worek ciepłych ubrań dla dzieci i bielizny dla kobiet.
To, co pani mówi, jest ogromnie budujące. Proszę powiedzieć, czy mieszkańcy Michałowa czują się teraz trochę jak w stanie wojennym?
Co prawda latają nad nami wojskowe samoloty i helikoptery, po drogach jeżdżą samochody wojskowe i to stwarza taką atmosferę, żebyśmy się bali. Ale my normalnie funkcjonujemy i staramy się jak najwięcej dla tych osób potrzebujących zrobić.
Chcę bardzo podziękować wszystkim, którzy nam dostarczają dary, wpłacają pieniądze, dopingują nas w pomaganiu! Dzięki nim wiemy, że robimy tak, jak być powinno.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Maria Bożena Ancipiuk. Przewodnicząca Rady Miejskiej w Michałowie, od 27 lat radna działająca na rzecz mieszkańców i lokalnej społeczności.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Współpracowała m.in. z "Gazetą Wyborczą" Wrocław, "Dziennikiem Polska Europa Świat" i "Dziennikiem Gazetą Prawną" oraz "UWAGĄ!" TVN. W 2016 roku nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za materiał "Tu nie ma sprawiedliwości" o krzywdzie chorych na Alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 roku do Nagrody im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.
JAK POMÓC?
Rzeczy pierwszej potrzeby, na przykład ubrania, buty, koce, można dostarczać do siedziby OSP przy ul. Fabrycznej 2 w Michałowie. Strażacy dyżurują całą dobę, ale potrzebują wsparcia. Osoby, które chcą dyżurować z nimi lub pomóc w inny sposób, są proszone o kontakt z koordynatorem punktu pod -numerem telefonu 512 981 694 od poniedziałku do piątku w godzinach od 7.15 do 15.15. Strażacy wspólnie z wolontariuszami dokonują objazdów gminy i czekają na zgłoszenia, jeśli mieszkańcy zauważą migrantów potrzebujących pomocy. Wówczas należy dzwonić pod numer 85 718 90 98. Akcję można wesprzeć finansowo. Na portalu pomagam.pl została uruchomiona zbiórka: https://pomagam.pl/michalowopomaga. Zgromadzone środki zostaną przeznaczone na bieżące funkcjonowanie punktu, zakup jedzenia, ubrań oraz paliwa do objazdów.