
Opowieści o polskiej mafii posłuchasz TUTAJ >>> Pierwsza część podcastu dostępna jest dla wszystkich internautów
W jakich okolicznościach poznał pan Henryka N., pseudonim "Dziad"?
Było lato 1994 roku. Pracowałem w redakcji "Życia Warszawy", która mieściła się w dawnym kinie Klub, niedaleko placu Na Rozdrożu. Siedziałem przy stoliku przed wejściem do budynku, kiedy podeszło do mnie trzech mężczyzn w dresach. Rozpoznałem tylko "Dziada", bo w moich tekstach występował jako szef mafii wołomińskiej. "Dziad" zakomunikował, że szuka niejakiego Pytlakowskiego. Przez chwilę miałem opory, żeby się przedstawić, ale w końcu powiedziałem: "To ja". "Nie jestem bossem żadnej mafii" – oznajmił "Dziad", po czym dodał, że "tylko broni swoich sąsiadów". Odwrócił się i poszedł.
Wyobrażam sobie, że gdyby odwiedzili pana ludzie z sycylijskiej cosa nostry, mogłoby się to skończyć inaczej.
Myśli pani, że ta anegdota jakoś humanizuje naszych rodzimych przestępców?
A nie?
"Dziad" w świecie przestępczym był kimś w rodzaju rozjemcy. Przychodzili do niego po radę zarówno tak zwani Wołomińscy, jak i Pruszkowscy. To był taki mędrzec pustelnik przesiadujący w swoich gołębnikach, bo na punkcie gołębi miał kompletnego bzika.
Prowadził też zakład kamieniarski przy ulicy Klamrowej w Ząbkach. Kiedy wybuchła wojna pomiędzy tak zwaną grupą pruszkowską i tak zwaną grupą wołomińską, biznes "Dziada" rozkwitł, ponieważ nagrobki dla poległych w wojnie członków gangów zamawiała u niego zarówno jedna, jak i druga strona. "Dziad" twierdził, że wykonał ich około 70, a wojnę gangów nazywał "małym Wietnamem".
Na czym polegała specyfika polskiej mafii lat 90.?
Pamiętam konferencje prasowe, na których my jako dziennikarze pytaliśmy ówczesnych ministrów spraw wewnętrznych i ministrów sprawiedliwości o to, jak zamierzają walczyć z polską mafią. Przez lata jedyną ich odpowiedzią było zdziwienie: o czym wy mówicie, u nas mafia? Mafia jest na Sycylii albo w Stanach Zjednoczonych. U nas są siermiężni bandyci, takie łobuzy z ciemnego zaułka, napadną, okradną i tyle.
Tymczasem przestępcy – podobnie jak cały kraj – przechodzili swoistą transformację: uczyli się, jak korumpować policję, jak przenikać do świata urzędniczego, jak docierać do polityków na szczeblu samorządowym i jak działać na granicy prawa, a prawo wówczas miało luki, więc możliwości było całkiem sporo. Ale co istotne, ci przestępcy nie pojawili się nagle wraz z obaleniem komuny, większość z nich działała już w latach 80.
Czy oni byli w jakiś sposób związani ze Służbą Bezpieczeństwa PRL?
Niektórzy z nich w PRL-u byli cinkciarzami, czyli zajmowali się handlem walutami, co w tamtych czasach było oczywiście nielegalne, ale większość z nich miała ochronę w postaci funkcjonariuszy SB i dlatego była bezkarna. Cinkciarze musieli płacić esbekom procent od utargu, musieli donosić i dzielić się z nimi informacjami.
Po upadku PRL część esbeków została odsunięta od służby i poszukiwała dla siebie nowego zajęcia. Jeden z ważniejszych liderów grupy pruszkowskiej, Leszek D., pseudonim "Wańka", w rozmowie ze mną wyznał, że pewnego dnia przyszli do niego ludzie z SB i w zamian za procent od zarobku zaproponowali biznes. Polegał on na wwożeniu do Polski hektolitrów spirytusu z Europy Zachodniej. Było to możliwe, bo ostatni rząd PRL umożliwił import spirytusu na własny użytek bez posiadania koncesji. Okazało się, że gdy prawo weszło w życie, gangsterzy na granicy mieli ustawione pociągi z cysternami pełnymi spirytusu. Know-how na ten biznes sprzedali im esbecy: wskazali miejsca w Holandii, we Francji czy w Niemczech, gdzie można było kupić tanio spirytus, a także powiedzieli, gdzie dostarczać go w Polsce. Prawo to obowiązywało krótko, ale i tak do Polski wlała się rzeka spirytusu, a skarb państwa stracił na tym około 1,7 bln starych złotych. Potem przestępcy byli już tak wyszkoleni, że gdy prawo zmieniono, zaczął się regularny i dobrze zorganizowany przemyt. Gangsterzy mieli już skorumpowanych ludzi na granicy, funkcjonariuszy policji i gotowe szlaki przerzutowe.
Czyli biznes spirytusowy był tym momentem przeobrażenia siermiężnego bandyty PRL-owskiego w nowego typu przestępcę?
Można tak powiedzieć, bo wielu z nich właśnie wtedy zbudowało fortuny. Na przykład Zbigniew Mikołajewski, pseudonim "Carrington", gangster ze Zgorzelca, by przewozić spirytus do Polski, korzystał z nieczynnego mostu technicznego w okolicy Gubina. Most otwierano specjalnie na przejazd przemytniczych tirów. Funkcjonariusze próbowali z tym walczyć, ale gangsterzy mieli lepsze systemy łączności i kontrolowali pracę policji. Na spirytusie wyrośli też "Dziad" i liderzy Pruszkowa, którzy sprytnie wymyślili, że będą napadać na tiry przemytników i je przejmować, bo poszkodowani nie mogli przecież zgłosić kradzieży.
A potem zaczęto ściągać haracze, powstały agencje towarzyskie, rozwijał się biznes narkotykowy i inne gałęzie przemytnicze.
Czemu to akurat Pruszków i Wołomin, niewielkie podwarszawskie miejscowości, uznano za dwie, wrogie, stolice polskiej mafii?
Trzeba pamiętać, że organizmy przestępcze, które umownie nazywamy Wołominem i Pruszkowem, to był kiedyś jeden mniej lub bardziej rozproszony twór – siatka przestępczych powiązań Warszawy, w której różni ludzie skrzykiwali się do wspólnych skoków, razem robili biznes spirytusowy i o ten zresztą spirytus w końcu się pokłócili, a w konsekwencji zaczęli prowadzić krwawą wojnę.
Liderami Pruszkowa byli ludzie, którzy w tym mieście bywali rzadko, jak bracia Leszek i Mirosław D., czyli "Wańka" i "Malizna". Oni wychowali się na warszawskiej Woli, a z ludźmi z Pruszkowa poznali się jeszcze w czasach PRL-u – przynajmniej "Wańka", który oficjalnie pracował jako taksówkarz, a na boku prowadził nielegalne kasyna.
Dlaczego w takim razie nazywano ich Pruszkowem?
Część pruszkowskich gangsterów wywodziła się ze Żbikowa, jednej z wówczas dość szemranych dzielnic Pruszkowa. Na Żbikowie mieszkał na przykład Jarosław S., pseudonim "Masa", i jego późniejszy zaciekły wróg Janusz P., pseudonim "Parasol". Z Pruszkowa był też Wojciech Kiełbiński, "Kiełbacha".
Ci ludzie, choć przesiadywali na jednym winklu, mieli różne zaplecza społeczno-ekonomiczne. "Masa" pochodził z bardzo biednej rodziny. Wychowywała go matka, która ledwo wiązała koniec z końcem. Ale już ojciec "Parasola" miał na Żbikowie warsztat elektryczny i rodzinie wiodło się całkiem dobrze. Natomiast "Kiełbacha" pochodził z domu inteligenckiego: jego mama była lekarką specjalizującą się w medycynie pracy, a ojciec urzędnikiem. Na swoje nieszczęście ta trójka na przysłowiowym winklu spotkała nieodpowiedniego starszego kolegę. W Pruszkowie lat 80. takim szemranym autorytetem był "Barabasz", zwykły bandyta i włamywacz, który chłopaków wziął pod swoje skrzydła i uczył fachu. Grupa "Barabasza" w PRL-u napadała na państwowe fabryki i kradła z nich srebro.
"Barabasz" był dość prymitywnym bandytą, mówiono nawet, że nie umie pisać, trudno więc się dziwić, że wychowankowie szybko zaczęli sobie radzić bez niego. Zresztą potem podejrzewali, że "Barabasz" donosi na nich policji. Już po transformacji dawny król włamywaczy skończył jako ochroniarz jednej z mafijnych dyskotek.
A jak było z Wołominem?
O ile Pruszkowscy działali w sposób dość zorganizowany, o tyle Wołomińscy to tak naprawdę było wiele różnych, często skonfliktowanych ze sobą grup przestępczych. Starzy Wołomińscy szybko stali się obiektem nienawiści młodych, którzy chcieli działać na własną rękę i zakładać swoje organizacje. Dlatego w moich tekstach "Dziad" pojawia się najczęściej jako domniemany boss mafii wołomińskiej, bo w rzeczywistości te układy były znacznie bardziej skomplikowane. Zresztą sam "Dziad" był też "domniemanym Dziadem".
Jak to?
Tak naprawdę ksywkę "Dziad" nosił pierwotnie brat Henryka, Wiesław, nazywany później "Wariatem" ze względu na swój porywczy i zawadiacki charakter. Na przykład potrafił podjechać pod Hotel Polonia w Warszawie i strzelać z kałasznikowa do Pruszkowskich. Do Wiesława przylgnęło przezwisko "Dziad", bo lubił chodzić do pewnej knajpy na Pradze, gdzie pod ścianą siedzieli menele i czekali, aż ktoś im postawi jakiś alkohol. Rzucał im drobne, mówiąc: "To dla dziada". I potem mówiło się: "Idziemy do dziada", czyli gdzieś, gdzie Wiesław, późniejszy "Wariat", rozdaje pieniądze. A jego brata Henryka, którego my znamy jako "Dziada", przezywano "Garbusem".
Henryk był ciekawą postacią w świecie przestępczym. W PRL-u sprzedawał pyzy na bazarze Różyckiego, potem rozwoził węgiel i z tego miał podobno niezłe dochody, ale prawdziwą fortunę przyniósł mu dopiero biznes spirytusowy, dzięki któremu stał się jednym z bogatszych ludzi w świecie przestępczym. Ale w Wołominie znacznie większą władzę niż "Dziad" miał "Wariat", czyli faktyczny "Dziad".
Co musiało się stać, że politycy w końcu przyznali, iż mamy w Polsce mafię?
Było kilka takich momentów, ale pewnie najważniejszym z nich był ten, kiedy na ulicach Warszawy i innych miast zaczęła się lać krew, wybuchały bomby, dochodziło do strzelanin, w których śmierć ponieśli postronni przechodnie. Na pewno istotne było też to, że na jaw zaczęły wychodzić różne układy i fakt, że mafia ma swoje wpływy w samorządach. Na przykład jeden z Pruszkowskich, Paweł M., pseudonim "Małolat", założył na warszawskim Bemowie koło SLD. Potem wyszło, że przewodniczący Rady Warszawy z ramienia AWS Bogdan Tyszkiewicz, były sędzia hokejowy, bywalec salonów, pomagał Jarosławowi S., pseudonim "Masa", zakładać mafijną dyskotekę Planeta i jest z gangsterem blisko zaprzyjaźniony. To były czasy, kiedy wielu imponowało, że mogą napić się drinka z gangsterem z pierwszych stron gazet. Słynny "Nikoś", król złodziei samochodowych z Trójmiasta, zagrał nawet epizodyczną rolę w "Sztosie", filmie o sobie samym. Wielu ówczesnych celebrytów nie miało problemu, by się z gangsterami fotografować.
W drugiej połowie lat 90. policja i prokuratorzy ruszają do walki z przestępczością zorganizowaną, wreszcie są jakieś sukcesy: akty oskarżenia i aresztowania. Co właściwie się zmienia?
Część skorumpowanych gliniarzy została złapana. Policja dostała lepszy sprzęt, szybsze samochody, mogła zdobyć więcej informacji, ale przede wszystkim dostała narzędzia prawne, takie jak instytucja świadka koronnego, świadka incognito czy możliwość stosowania prowokacji policyjnej. Właściwie prawie do końca lat 90. to wszystko było nielegalne.
Pamiętam, że w pierwszej połowie lat 90. do Jabłonny pod Warszawą przyjechali ministrowie spraw wewnętrznych z całej Europy. Tłumaczyli naszemu ówczesnemu ministrowi, że w ich krajach to właśnie instytucja świadka koronnego pozwoliła rozbić gangi i osadzić przestępców w więzieniach. Tymczasem nasi tłumaczyli, że polskie społeczeństwo po doświadczeniach komunistycznej inwigilacji, donoszeniu nie jest gotowe na akceptację takiego prawa. Ustawę o świadku koronnym uchwalono dopiero w 1997 roku, a weszła w życie rok później i faktycznie rozhermetyzowała świat przestępczy. I była początkiem końca mafii, o jakiej tu opowiadamy.
Czy koniec mafii, jaką znamy z lat 90., był także końcem mafii jako takiej?
To jest kwestia semantyki: co mafią jest, a co nie. Według mnie, jeżeli organizacja przestępcza jest zorganizowana, obowiązuje w niej hierarchia i jeżeli potrafi przenikać do świata polityków, samorządowców czy biznesmenów, to nadal jest mafią, tylko posługującą się innymi metodami niż te praktykowane przez sycylijską cosa nostrę czy chicagowskich gangsterów w latach 30.
Moim zdaniem gdzieś w pierwszej dekadzie nowego tysiąclecia w świecie przestępczym nastąpiła zmiana kadr, zmienił się też rodzaj przestępstw. Mafia lat 90. była bandycka, karmiła się przemocą i zbierała żniwo, wymuszając haracze, napadając na tiry, przemycając spirytus, papierosy i narkotyki. Dziś mamy raczej do czynienia z mafią w białych kołnierzykach, która operuje językiem inżynierii finansowej, tworzy fikcyjne spółki, unika płacenia VAT-u, podkupuje ludzi w charakterze słupów. Ci niby mają za drobną opłatą firmować działalność spółki, a naprawdę stają się jej prezesami, zupełnie o tym nie wiedząc. Wszystko po to, by te spółki mogły w papierach funkcjonować jako element tak zwanego łańcucha VAT-owskiego. Tak właśnie działała mafia VAT-owska. Na inżynierii finansowej zbudowano też podwaliny nielegalnego obrotu paliwami, jaki znamy pod nazwą mafii paliwowej.
A czy stara gwardia odnalazła się w nowej rzeczywistości białych kołnierzyków?
Wielu nie dożyło lat po 2000 roku, część trafiła do więzień, a kiedy odsiedzieli wyroki, nie mogli już liczyć na poparcie dawnych podwładnych, inni z kolei odeszli na zasłużoną emeryturę. Ale na przykład "Wańka", "Parasol" i "Słowik", czołowe postaci gangu pruszkowskiego, po odsiedzeniu wyroków wplątali się w szczecińską grupę zajmującą się wyłudzaniem VAT-u. Co prawda oni z inżynierią finansową nie mieli wiele wspólnego, ale swoim – powiedzmy – gangsterskim autorytetem mieli chronić biznesmenów, a w razie potrzeby ściągać długi od wierzycieli. Starsi panowie próbowali wypłynąć na powierzchnię świata przestępczego, ale znów się nie udało, bo w tej sprawie toczy się przeciwko nim proces.
W latach 90. był też słynny gangster Marek Cz., pseudonim "Rympałek", który wraz ze swoją grupą dokonał słynnego skoku na konwój z pieniędzmi na Ursynowie. Ukradli wówczas 1 200 000 złotych i jak się później okazało, współpracowali z dwójką policjantów. W 2006 roku "Rympałek" wyszedł na wolność i natychmiast wszedł w biznes narkotykowy. Dwa lata później znowu trafił za kratki. Podobno powrót do działalności przestępczej wymusiła na nim pusta kieszeń – po wyjściu z więzienia był bez grosza. Ale bądźmy sprawiedliwi: niektórzy po odsiedzeniu kary zaczęli działać legalnie. Nie wiem, czy poczuli skruchę. Może poszli po rozum do głowy.
Piotr Pytlakowski. Dziennikarz i scenarzysta. Autor i współautor książek "Republika MSW", "Czekając na kata", "Alfabet mafii", "Śmierć za 300 tys.", "Agent Tomasz i inni", "Wszystkie ręce umyte", "Biuro tajnych spraw", "Nowy alfabet mafii", "Wojny kobiet", "Szkoła szpiegów", "Mój agent Masa" oraz "Królowa mafii". Nakręcił kilka filmów dokumentalnych i kilkanaście reportaży telewizyjnych. Współautor scenariusza serialu "Odwróceni" i cyklu telewizyjnego "Alfabet mafii". Jako reporter pracował m.in. w "Przeglądzie Tygodniowym", "Spotkaniach", "Gazecie Wyborczej" i "Życiu Warszawy". Od 1997 r. jest dziennikarzem tygodnika "Polityka". Nagrodzony m.in. polskim Pulitzerem w kategorii dziennikarstwo śledcze i nagrodą Adwokatury Polskiej Złota Waga.
Magda Roszkowska. Dziennikarka i reporterka.
Mafia po polsku
Podcast "Mafia po polsku" prowadzą Piotr Najsztub i Piotr Pytlakowski. Jest dostępny na tokfm.pl i w aplikacji TOK FM. Kolejne odcinki publikowane będą w poniedziałki. Całego cyklu mogą słuchać subskrybenci TOK FM Premium