Rozmowa
Walnęliśmy. Patrzę, z samochodu wychodzi kobieta. W ciąży i z małym dzieckiem (fot. shutterstock.com)
Walnęliśmy. Patrzę, z samochodu wychodzi kobieta. W ciąży i z małym dzieckiem (fot. shutterstock.com)

Kiedy pierwszy raz prowadził pan samochód pod wpływem alkoholu?

Pierwszy był motor. Byłem młody chłopak, miałem z 17 lat. Wracaliśmy z wiejskiej zabawy. 

Nie było nikogo, kto by powiedział "nie jedź, bo jesteś pijany"?

Nie! Absolutnie! Uważaliśmy wtedy, że to zabawne. Motorów nie było za dużo, to były lata 70. Jeździliśmy po trzech–czterech na jednym motorze! Niejednokrotnie wracaliśmy w ten sposób z imprez. Większość towarzystwa prowadziła pod wpływem.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie i niezawodne przepisy kulinarne - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Mówi pan, że to było zabawne. Nie wiem, z czego tu się śmiać…

Że milicję można wyrolować. A nawet jak złapią, to dostaną 300 zł i nas puszczą. Starsze chłopaki zawsze opowiadali, jak to po pijanemu jeździli i uciekali po polach przed milicją. Że ich "wyrysowali". Mieliśmy wszyscy z tego ubaw, że milicja to głupki i debile. A potem my, już jako ci starsi, robiliśmy to samo.

Nie bał się pan, że ktoś może wyjść na drogę i zrobi mu pan krzywdę?

Sam byłem świadkiem, jak kolega w krowę wyrżnął. Takich przypadków było mnóstwo: psy wylatywały na drogi, płoty bywały "pozbierane". A mało to było połamanych obojczyków? Rąk?

Bogdan Wróż od 22 lat jest trzeźwy i działa w AA (fot. Archiwum prywatne)

I nie zapaliła się panu czerwona lampka? Nie pomyślał pan: cholera, co tu się dzieje?

Nie. Ja uważałem, że jestem ten lepszy! Tamci to były ciapy. 

Ach, rozumiem! A pan jest ten, co ma "mocną głowę" i "może wypić, ile mu się podoba, i jechać"? Takie pijackie myślenie?

Jasne! Ja pijany? A skąd! Ledwie się trzymałem na nogach, ale jechałem.

To jest totalnie przerażające, co pan mówi. 

Zdążyłem już o tym zapomnieć… Kiedy dowiedziałem się, o czym mamy rozmawiać, musiałem do tego wrócić. 

Wiem, że proszę pana o spowiedź i że to bolesne wspomnienia. Nie nalegałabym, gdyby nie to, że temat jest tak ważny i zależy mi na pokazaniu mechanizmów, które powodują, że uzależniony człowiek nie ma hamulców, między innymi przed jazdą pod wpływem alkoholu.

W 1981 roku mój kolega zabił człowieka na pasach. Był pijany, a facet przechodził na zielonym świetle.

A pan?

A ja ciągle jeździłem po pijaku.

W 1981 roku mój kolega zabił człowieka na pasach. Był pijany, a facet przechodził na zielonym świetle (fot. shutterstock.com)

Zero refleksji?

Zero. To działa tak, że skoro raz sobie wypiłem piwko czy dwa piwka, wsiadłem do auta i nic się nie stało, no to następnym razem sprawdzam, co się stanie, jak wypiję trzy. A potem cztery. Najpierw jeździłem, mając pół promila, potem półtora, a nawet dwa.

Słucham pana i serce mi wali z przerażenia. Wtedy pił pan już nałogowo, prawda?

Tak. To był moment, kiedy już się działo grubo, ostro. Ale ja nawet nie dopuszczałem takiej myśli, że jestem alkoholikiem! Bardzo mi się wtedy podobało to, co mi wywróżyła taka jedna Cyganka: "Pijakiem nie jesteś, ale kieliszka wódki nie odmówisz". Potrzebowałem kilku lat, żeby zrozumieć, że to jest jedno i to samo.

Dopóki się wszystko obracało w żart, na zasadzie "lepiej być znanym pijakiem niż anonimowym alkoholikiem", to można było pić dalej.

Wszyscy się śmiali i było superfajnie: imprezy, zabawy, imieniny. Alkohol się przelewał. W moim towarzystwie prowadzenie po pijaku było czymś normalnym. Zasada była taka, że jechał ten, który był trzeźwiejszy. To się zupełnie wymknęło spod kontroli. Ja nie byłem już wtedy w stanie odróżnić dobra od zła. Kilku takich przejazdów – pięciu, może sześciu – w ogóle nie pamiętałem.

Zobacz wideo Bartosz Ostałowski - drifter, który kieruje bez rąk

Urwał się panu film i wtedy pan prowadził?

Tak. Potem się budziłem i zastanawiałem się: gdzie jest ten samochód? ktoś ukradł? na policję dzwonić? Ale potem ktoś dzwonił, mówił, gdzie ten samochód zostawiłem. "Dlaczego auta nie odbierasz?"

Nigdy pana nie zatrzymała policja? 

Raz. Miałem 0,6 promila i zabrali mi na pół roku prawo jazdy. Opowiadałem kolegom, że "schowali, żebym nie zgubił".

Niesamowita jest ta pijacka umiejętność odwracania kota ogonem!

Odzyskałem prawo jazdy, minął rok i znowu: jedno piwko, drugie i tak dalej. Żyłem w swojej własnej, chorej iluzji. Rzeczywistości absolutnie nie dopuszczałem do świadomości. 

Nie bał się pan, że straci pracę albo że żona odejdzie?

O robotę to się nie bałem w ogóle, bo jestem szewcem. Jak w tym zawodzie człowieka wyrzucali za alkohol, to od razu miał trzech innych, którzy go zatrudniali. A moje małżeństwo się skończyło, można powiedzieć, razem z tortem weselnym.

Najpierw jeździłem, mając pół promila, potem półtora, a nawet dwa (fot. shutterstock.com)

Czyli pan nie miał hamulców. A potem doszło do wypadku.

Mieszkałem wtedy z partnerką, która miała 17-letniego syna. Ja jeździłem czerwonym cinquecento, a ten młody chłopak palił się do jazdy. Tamtego wieczoru wypiliśmy jedno piwko, drugie piwko, dałem mu drinka, żubróweczkę z sokiem, i potem Boguś – jako król świata – powiedział: "Masz kluczyki, młody, jedziemy!". Jak to w październiku, wieczorem było już ciemno. Z naprzeciwka jedzie samochód. Widzę, że jedziemy na czołówkę. Mówię mu: "Skręcaj!", ale że też byłem pijany, to zamiast "w lewo", mówiłem jeszcze "w prawo". Walnęliśmy. Patrzę, z samochodu wychodzi kobieta. W ciąży i z małym dzieckiem. 

Jak dobrze, że ona wychodzi, a nie że na miejscu są dwa trupy!

Wtedy powiedziałem: "Nikt tu nie jest winien, tylko ja".

A ta kobieta? Zobaczyła dwóch pijanych typów i co powiedziała?

"Jezus, co tu się stało?!". Lamentowała. 

Nie krzyczała na was?

Nie. Była w szoku, przestraszona, skoncentrowana na dziecku i dotykała też swojego brzucha. Kiedy przyjechała policja, ciągle powtarzałem, że to moja wina. On, jako młodociany, dostał kuratora w postaci swojej mamy. A ja zapłaciłem kilkanaście tysięcy za naprawę tamtego samochodu.

Przeprosił pan tamtą kobietę?

Tak. Wtedy się nauczyłem mówić "przepraszam". 

Wybaczyła panu?

Ona nie wypowiedziała słowa "wybaczam", ale przyjęła przeprosiny.

Wie pan co, ona miała prawo być na pana wściekła.

Ach! Jak najbardziej! Sam byłbym wściekły.

A co było potem z panem?

Jak w dniu wypadku pomoc drogowa zabrała te auta i mnie spisali, ruszyłem w tany. Cztery dni ogromnego upodlenia, których zupełnie nie pamiętam. Chłopaki się śmiali, że miałem mokre portki i spałem na przystanku autobusowym. 

Znowu się śmiali, a to przecież graniczny moment: można było iść albo w bezdomność, albo przestać pić.

Ja przestałem pić. Ta kobieta w ciąży, to małe dziecko – ta sytuacja mnie przeraziła. Myślałem, do czego jestem zdolny i co jeszcze mogę zrobić. Wtedy do mnie wreszcie dotarło. Do dziś mam ten wypadek żywo w pamięci.

Zgłosił się pan do AA?

Tak. Wtedy trafiłem do Wspólnoty Anonimowych Alkoholików. Od 22 lat jestem trzeźwy.

Odnalazł się pan w AA od razu?

Tak! Tam czułem się bezpiecznie. Chciałem robić wszystko bardzo szybko. Wszystko naraz.

Mityngi AA odbywają się na całym świecie (fot. shutterstock.com)

12 kroków w dwa dni!

(śmiech) Dokładnie. A potem się okazywało, że zrobiłem dwukrok – pierwszy i dwunasty – a zgubiłem te najważniejsze, pomiędzy.

Trzeźwienie jest trudne. Alkohol wietrzeje z organizmu maksymalnie w kilka dni, ale terapeuci mówią, że z umysłu – w około pół roku. I nagle człowiek widzi siebie nie jako króla życia, ale kogoś zupełnie innego.

Wie pani: albo jesteśmy wobec siebie uczciwi, albo nie. Moje dawne życie było takie, że nie byłem uczciwy wobec siebie nigdy. 

No właśnie.

A od wypadku, kiedy – jak ja to mówię – dostałem "niezłą lobotomię czołową", zaczęło do mnie wreszcie docierać. Wcześniej zawsze myślałem o sobie, że jestem jak ta mucha, że przelecę przez każdą pajęczynę. Wspólnota AA dała mi nowe życie. Zrozumiałem, że nie byłem osobą nieśmiałą, ale zakompleksioną.

Dlaczego?

Matka wymyśliła, że trzecie dziecko to będzie wymarzona, ukochana córeczka. A tu się urodziłem ja. Dostawałem wpierdol za byle co. Tłukła mnie kablem od żelazka. Nigdy nie było "mój synek", "moje dziecko", tylko "ty głąbie". Cokolwiek starałem się zrobić, było źle. A potem się pojawił alkohol i we łbie zrobił się jeden wielki bajzel.

A czy słyszał pan w AA historie podobne do swoich? Pytam teraz o picie.

Jasne! Żona mu mówiła: "Ja pojadę, daj kluczyki", a on: "Przecież już dwa dni nie piłem!". Walnął w drzewo, policja go bierze: 2,8 promila. Kiedy słuchałem takich historii, rodziła się moja świadomość. Teraz minimum dwa razy w tygodniu jestem na mityngu. Gdziekolwiek bym nie był! Jak jeżdżę w góry, to tam też chodzę na mityngi.

Na całym świecie można pójść na mityngi, ale wiele osób się ich boi.

Sam nieraz słyszałem opowieści, jak to "siedzi kilku smutnych gości w kółku i pierdoli ciągle to samo". Samozakłamanie. Ci, którzy tak mówią, wcale nie chcą się zmienić. Myślą, że przyjdą do wspólnoty, usiądą i to już ich uleczy. A to jest ciężka praca nad sobą. Poznałem wiele mechanizmów, które mną rządziły. Dzisiaj mówię: nie krzywdź i nie daj się skrzywdzić. Ale właśnie w tej kolejności! Najważniejsze jest dla mnie to, jak mnie odbierają ludzie. Teraz zapraszają mnie: "Boguś, przyjdź na święta", "Mamy grilla, proszę przyjść". Jakie to jest fajne! 

Jasne!

A kiedy jechałem i samochód się rozkraczył, to kolega przyjechał ze swoim synem: "Boguś, dawaj kluczyki, dawaj dowód rejestracyjny". Wzięli go na hol do warsztatu, a następnego dnia przywieźli mi to auto do domu. Ten kolega zrobił to dla mnie. Odwdzięczył się za to, co ja zrobiłem dla niego. My sobie pomagamy bezinteresownie. W AA 20–30 proc. osób coś robi aktywnie. Zawsze staram się być empatyczny i traktować ludzi tak, jak sam chciałbym być potraktowany.

Gdy opowiadał pan o czasach, kiedy pan pił, myślałam, że to naprawdę nie ma znaczenia, czy pije biedak, czy milioner. W ich głowach dzieje się ten sam bajzel, jak pan to ujął. 

No pewnie. Kiedyś do wspólnoty przyszedł facet, bardzo dobrze ubrany, choć już trochę było widać, że te ubrania są znoszone. Powiedział, że on nie ma pewności, czy jest alkoholikiem. Pytam dlaczego. A bo on pije whisky po półtora tysiąca. Pytam go: a przewróciłeś się kiedyś po alkoholu? Tak. I co? Myślisz, że się przewróciłeś ładniej, niż ja się przewracałem? A spodnie miałeś mokre? Miałem. Na izbie wytrzeźwień byłeś? Tak. I spałeś tam w atłasach i miałeś osobistego fryzjera i kucharza czy leżałeś obok wszystkich innych? Obok innych. I ja mu wtedy powiedziałem: widzisz, ty jesteś taki sam alkoholik jak my. Ty tylko przepłacasz. On nie widział tego, gdzie jest. Nie widział, bo nie chciał. Najgorsze, najtrudniejsze jest dotarcie do prawdy.

Czy to, że przez tyle lat jeździł pan pod wpływem alkoholu, to jest to, czego się pan najbardziej wstydzi?

Były inne zachowania, których wstydzę się jeszcze bardziej. Dla mnie wtedy to było śmieszne, ale inni tylko kręcili głowami z politowaniem… Pojechałem nad morze i się śmiałem, że nie widziałem morza, a z powrotem przyjechałem w toalecie pociągu, bo nie miałem pieniędzy na bilet. I tamte zlane spodnie… Potrafiłem bagatelizować, kiedy ludzie próbowali mi pomóc. A nawet ich obrażać. To wszystko była konsekwencja picia! Nazywałem się wtedy człowiekiem, a byłem tylko kształtem podobnym do człowieka.

Picie odbiera godność.

Po latach do mnie dotarło, że najważniejsze jest dotrzeć do źródła nieprzyjemnego zapachu. A nie tylko otwierać okna i wietrzyć! Prawo jazdy mi odebrali? To potem przez jakiś czas nie jeździłem po pijaku, ale potem znowu to robiłem. Aż dotarłem do źródła smrodu, posprzątałem i dziś wdycham świeże powietrze. Okłamać innych to żadna sztuka. Najgorsza rzecz, jaka może być, to jest okłamywanie samego siebie. Kiedyś nie mogłem patrzeć w lustro. A dzisiaj lubię patrzeć na tego gościa po drugiej stronie. Uśmiecham się i mówię: jest dobrze. 

No pewnie, że jest dobrze! 22 lata trzeźwości – to wielki powód do dumy.

I ja już nie uciekam przed przeszłością. Zdaję sobie sprawę, że nikt na świecie nie jest na tyle bogaty, żeby mógł odkupić własną przeszłość. A skoro tak, to chociaż daj cząstkę z siebie. Rób to, co możesz zrobić. Ja pokazuję innym, jacy nie powinni być. Jak widzę, że ktoś pił i wsiada za kółko, to zawsze proszę o rozsądek. Ale niestety – dociera do niewielu. To jest właśnie ta kuriozalna sytuacja, że oni wiedzą swoje.

Wśród 12 kroków AA jest zadośćuczynienie. Zrobił pan to?

Przeprosiłem najbliższych i usłyszałem wtedy: "Ty nic nie musisz robić! Bądź taki jak teraz". Wie pani, przecież mnie wcześniej nawet bezdomność niczego nie nauczyła…

Mnie wcześniej nawet bezdomność niczego nie nauczyła (fot. shutterstock.com)

Miał pan w życiu epizod bezdomności?!

Około dziesięciu miesięcy. Piłem trunki niekonsumpcyjne. Denaturatu się nie bałem, bo pili go inni przede mną. Ja byłem pionierem w spożywaniu nowego trunku! Była Wigilia, trzeba było zapomnieć o tym dniu, denaturatu nie było, bo wykupili. Jesteśmy z kumplem w sklepie chemicznym i trzeba coś kupić, a nie ma co. Mówię: "O! Tu jest trupia czacha narysowana na butelce. Albo wychodzimy o pustych łapkach, albo bierzemy". I żeśmy kupili trzy butelki. Ciekawe było to, że jemu się nie chciało żyć, mnie się nie chciało żyć, a jednak baliśmy się tego napić, żeby nie umrzeć. Dziś myślę: kurczę, przecież to było kretyństwo. Powtarzałem wtedy, że nikt mnie nie rozumie. Spałem w melinach, na dworcach, w schronisku Brata Alberta. 

Ale jednocześnie miał pan pracę?

Miałem.

No to nic nie rozumiem. Nie mógł pan sobie pokoju wynająć?

Wtedy w ogóle o tym nie myślałem. Liczyło się tylko to, żeby się napić. 

A potem jednak pojawiła się kobieta, jej dzieci. Rodzina. I był wypadek.

Tak, bo w tamtym czasie jak coś było dobrego w życiu, to trzeba było to zepsuć.

Jak pana życie wygląda dzisiaj? 

Dziś mam 60 lat i II grupę inwalidzką, ale pracuję w zakładzie pracy chronionej i jak mogę, to jeszcze w zakładzie szewskim dorobię. Chodzę po górach i nawet spełniłem marzenie o locie szybowcem!

A dziś przed naszą rozmową sprzątał pan u swojej mamy. Wzruszyło mnie to. Pomyślałam sobie: "Fajny facet". 

To jest kobieta, która mi naprawdę zrobiła mnóstwo krzywdy w życiu… 

Teraz już o tym wiem.

Przychodzę tam nie z miłości. Nas jest trzech braci i żaden nie jest związany emocjonalnie z mamą. Ja po prostu robię to, co do mnie należy: piorę, sprzątam.

Ponieważ uważa pan, że tak jest w porządku?

Tak.

Naprawdę pana podziwiam! I bardzo dziękuję, że pan się nie tylko zgodził na tak cholernie trudną rozmowę, ale w dodatku pod imieniem i nazwiskiem.

(płacz) Ale mnie teraz ruszyło. Kiedyś nie miałem wrażliwości… Jeśli to ma pomóc jednej osobie, to już ta rozmowa ma sens. Jeśli to będą dwie osoby, którym pomoże, to będzie sukces. Niech się zastanowią nad sobą. I nie powielają moich błędów. Bo najgorsze jest powielanie cudzych błędów. (płacz) 

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Współpracowała m.in. z "Gazetą Wyborczą" Wrocław, "Dziennikiem Polska Europa Świat" i "Dziennikiem Gazetą Prawną" oraz "UWAGĄ!" TVN. W 2016 roku nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za materiał "Tu nie ma sprawiedliwości" o krzywdzie chorych na Alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 roku do Nagrody im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie i niezawodne przepisy kulinarne - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl