
Dlaczego Zachód poświęcił w 1938 roku Czechosłowację i bez mrugnięcia okiem oddał ją III Rzeszy? Podobno francuscy i brytyjscy dyplomaci nie wiedzieli nawet, gdzie leży ten kraj.
Przed wojną w zachodniej świadomości Europa dzieliła się na kilka kręgów cywilizacyjnych. Pierwszy obejmował Francję i Wielką Brytanię, które po doświadczeniach I wojny światowej były na siebie politycznie i militarnie skazane. Drugim kręgiem były Niemcy, dyszące chęcią odwetu, a dopiero na peryferiach tego świata znajdowały się Europa Wschodnia, Bałkany itd. Na dodatek Czechosłowacja była państwem zupełnie nowym, mało znanym przeciętnemu Francuzowi czy Anglikowi. Jeszcze w czasie poprzedniej wojny, kiedy politycy czechosłowaccy zabiegali o utworzenie własnego państwa, musieli wiele czasu poświęcić na wytłumaczenie, kim właściwie są.
Nie mieli stałego poselstwa?
Nie mieli nawet zalążków własnego państwa. Była to grupa entuzjastów, dosłownie parę osób. Niektórzy z nich byli rozpoznawalni na Zachodzie, chociażby Tomáš Masaryk, wybitny czeski intelektualista angażujący się w ważne debaty swojej epoki. Jednak dla szerszych kręgów zachodnich społeczeństw Czechy i Czesi byli abstrakcją. W 1938 roku ich państwo nadal miało kłopoty z uzasadnieniem konieczności swojego istnienia.
Coś ich wyróżniało?
Wierność zasadom pluralistycznej demokracji i stanowcze przywiązanie do parlamentaryzmu.
Zupełnie inaczej niż Polska, która po zamachu majowym osunęła się w autorytaryzm.
Tak jak pozostałe kraje regionu. Czechosłowacja uczyniła natomiast emblemat z przywiązania do demokracji parlamentarnej. Mobilizowało to część zachodniej opinii publicznej do obrony młodej republiki. Jednak kiedy przyszło co do czego, w 1938 roku Francja i Wielka Brytania na konferencji w Monachium oddały część Czechosłowacji Hitlerowi, a demokracja przegrała z twardymi, realnymi interesami mocarstw. Politycy Zachodu nie bronili Czechów i Słowaków, bo chcieli ugłaskać Adolfa Hitlera. Naiwnie myśleli, że poświęcenie czeskich Sudetów pozwoli zachować pokój na kontynencie. Wódz Rzeszy oczywiście ich o tym zapewniał.
Dlaczego w marcu 1939 roku Hitler nie wchłonął sąsiadów, tylko ustanowił Protektorat Czech i Moraw?
Była to forma nagrody za to, że Czesi nie stawili oporu. Hitler, którego z polskiej perspektywy postrzegamy jako nieprzewidywalnego furiata, w tym przypadku zachował się znacznie bardziej powściągliwie i racjonalnie. Dostał bez walki Czechy i Morawy, prowincje, które uważał za świętą część niemieckiego dziedzictwa historycznego, miał więc powody do zadowolenia.
"Nie przechwalając się, ale tu rzeczywiście muszę powiedzieć, że zrobiłem to elegancko".
Tak skomentował w rozmowie z Heinrichem Himmlerem zajęcie tego terenu. Czesi się mu podporządkowali, więc uznał, że jeśli będą zachowywali się rozsądnie, to zachowają pewną autonomię.
Rozsądnie, czyli jak?
Po pierwsze, mieli zaniechać oporu zbrojnego, co rzeczywiście nastąpiło. W dalszej kolejności Niemcy oczekiwali, by Czesi zaprzestali jakiejkolwiek działalności politycznej. Prezydent Emil Hácha zlikwidował więc partie polityczne, pozostali tylko niepokorni faszyści. Czesi mieli zająć się pracą.
Na rzecz Wehrmachtu.
Produkując broń strzelecką i amunicję, czołgi, samoloty i samochody pancerne. Niemcy nazywali Czechy arsenałem III Rzeszy. Z czasem nazistowska propaganda zaczęła przedstawiać to jako niepisany układ: w zamian za pracę i respektowanie niemieckiej hegemonii nie muszą walczyć na frontach, co miało miejsce w przypadku części innych narodów podporządkowanych hitlerowskiemu imperium.
Czesi sprzeciwiali się okupacji? Skoro ich wizytówką była demokracja, to chyba inwazja niemiecka musiała wywołać społeczne reakcje?
Pomiędzy konferencją w Monachium w 1938 roku dotyczącą przyłączenia części terytoriów Czechosłowacji do Rzeszy Niemieckiej a wkroczeniem Niemców w marcu 1939 roku doszło do dobrowolnego demontażu instytucji demokratycznych. Abdykował prezydent Edvard Beneš, który był gwarantem republiki, a nowe władze państwa zaczęły eksperymentować z miękką odmianą autorytaryzmu.
Miejsce wielu różnych partii politycznych zajęły dwa ugrupowania, co miało przypominać model anglosaski. Zjednoczenie odbyło się jednak w sposób sztuczny i wymuszony, politycy za plecami wyborców i struktur partyjnych uznali, że jedni pójdą na prawo, a drudzy na lewo. W praktyce było to państwo rządzone przez dość konserwatywną prawicę, która w normalnych warunkach nie miałaby szans na zdobycie władzy, ponieważ nastroje społeczne były znacznie bardziej zróżnicowane.
Wykorzystując moment niepewności, prawica stworzyła model autorytarnego państwa ze wszystkimi cechami ówczesnej epoki, czyli antysemityzmem, nagonką na liberalne elity i odwróceniem się od Zachodu. W marcu 1939 roku zwykli Czesi traktowali pojawienie się Niemców jak dopust boży, ale politycy zaczęli się dogadywać z najeźdźcami. Hácha, postawiony przed wyborem dobrowolnego poddania się Hitlerowi lub zbombardowania kraju, wybrał zwasalizowanie rządzonego przez siebie państwa.
A zwykli Czesi chcieli zachować święty spokój?
Reakcje były zróżnicowane. Stosunkowo niewiele osób stawiało czynny opór, tworzyło organizacje konspiracyjne, podejmowało działania wymierzone w okupantów. Na drugim biegunie znajdowała się również nieliczna grupa, która zwęszyła okazję do ugrania czegoś dla siebie i była gotowa współpracować z Niemcami na każdych warunkach, często uprzedzając ich żądania. I wreszcie gdzieś pomiędzy tymi dwiema skrajnościami znajdowała się największa część czeskiego społeczeństwa. Ta, która nie przepadała za Niemcami, opowiadała o nich dowcipy, początkowo brała nawet udział w akcjach protestacyjnych, a potem chciała już tylko bezpiecznie doczekać końca wojny.
Ludzie słuchali londyńskiego radia, ale na co dzień nie wychylali się. Historycy zajmujący się okupacją nazywają tę postawę wyczekującą. W kontekście innych epok mówi się też niekiedy o zasadzie "dwóch sumień". W sferze publicznej składało się hołd władzy, a w domu się na nią klęło. Tak samo było w Polsce i w Czechosłowacji w czasach stalinizmu.
W 1939 roku doszło do strajku tramwajowego. Na czym polegał?
Na niekorzystaniu ustalonego dnia z komunikacji miejskiej. To przykład udanej formy oporu cywilnego, manifestującej społeczną i narodową solidarność. Czesi jesienią 1939 roku pokazali w ten sposób, że nie pogodzili się z likwidacją swojego państwa. W tamtym czasie niemiecka polityka okupacyjna nie przybrała jednak jeszcze jednoznacznie brutalnego charakteru.
Niemcy sięgnęli po krwawe represje dopiero wtedy, gdy 28 października doszło w Pradze do burzliwych demonstracji niepodległościowych, a potem, 15 listopada, do masowego udziału Czechów w uroczystościach pogrzebowych studenta, który zginął od kul niemieckiej policji. W odwecie za te akty niesubordynacji Hitler nakazał zamknięcie czeskich szkół wyższych, a lokalni funkcjonariusze gestapo podjęli decyzję o rozstrzelaniu bez wyroku sądu dziewięciu przywódców studenckich. Sygnał był czytelny: Rzesza przed niczym się nie cofnie. Ten przykład dobrze charakteryzuje politykę okupacyjną, która obowiązywała nad Wełtawą aż do 1945 roku: Niemcy uderzali punktowo, unikali natomiast masowego terroru jak w Polsce.
Można uznać, że prezydent był kolaborantem?
To złożona postać. Hácha był szczerym czeskim patriotą. Wybrał drogę unikania za wszelką cenę rozlewu krwi. Według mnie, gdy zgodził się na utworzenie Protektoratu, nie był jeszcze kolaborantem. Próbował lawirować, chronić substancję narodu i autonomię, którą Niemcy zdawali się gwarantować. Starał się nieśmiało upominać o prześladowanych i osadzonych w więzieniach. Początkowo próbował wynegocjować nawet jakieś specjalne wyjątki dla Żydów. Niemcy jednak zwiększali presję, a Hácha był słabym człowiekiem, pozbawionym jakiegokolwiek politycznego doświadczenia. Był starszym panem, który ukształtował się pod rządami poczciwego Franciszka Józefa i nie mieściło mu się w głowie, że Hitler może coś obiecać, a później tego nie dotrzymać. Przede wszystkim jednak permanentnie brakowało mu odwagi, aby powiedzieć "nie". Kolaborantem był co najmniej od jesieni 1941 roku. Przekroczył do tego czasu granicę dopuszczalnych ustępstw.
W którym dokładnie momencie?
Można się o to sprzeczać. Niektórzy powiedzą, że 15 marca 1939 roku. Ktoś inny, że podczas pierwszych egzekucji osiem miesięcy później. Hácha chciał się wtedy podać do dymisji, ale się na to nie odważył. Powtórzyło się to po przybyciu do Pragi nowego protektora Reinharda Heydricha, który we wrześniu 1941 roku zarządził nową falę krwawych represji. Hácha ani czeski rząd nie zdecydowali się ustąpić z urzędu nawet wtedy, gdy po udanym zamachu na Heydricha Niemcy zrównali z ziemią wioskę Lidicę i wymordowali jej mieszkańców.
Jak społeczeństwo postrzegało tych polityków?
Na początku powszechnie sądzono, że prezydent nie miał alternatywy. Postrzegano go jako męża stanu, dzięki któremu Czesi suchą stopą przejdą przez dziejową zawieruchę. Optyka zmieniła się, gdy niemiecka polityka stała się uciążliwa dla zwykłych ludzi: pojawiły się wywózki na roboty przymusowe, zaczęto wsadzać do więzień za drobne przewinienia, takie jak gromadzenie pięciu kilogramów cukru czy nielegalne zabicie prosiaka. Na dodatek od lata 1941 roku, gdy Niemcy zaatakowali Związek Radziecki, popularność w kraju zaczęli szybko zdobywać komuniści, a oni nie zostawiali na Hásze i czeskim rządzie suchej nitki. Inaczej niż demokratyczny ruch oporu, który potępiał wprawdzie ciągłe ustępstwa władz kolaboracyjnych, ale podobnie jak one starał się unikać niepotrzebnych ofiar.
Dlaczego? Ruch oporu nie był silny?
Nie był. I został szybko rozbity przez Niemców. Na jesieni 1939 roku mówiono o 100 tys. członków, ale to niemiarodajne szacunki. W liczbie tej mieszczą się na przykład osoby, które wzięły kiedyś podziemną gazetkę albo pojawiły się na jedynym spotkaniu konspiracyjnym. Niemieckie represje szybko zniechęciły takich ludzi do podejmowania ryzyka. Nieprzypadkowo najbardziej spektakularnej antyniemieckiej akcji, jaką było zabicie Heydricha, dokonali cichociemni przeszkoleni w Londynie i zrzuceni specjalnie w tym celu na spadochronach. Krajowy ruch oporu próbował ich przed tym powstrzymać. Słusznie przewidywał, że cena za zabicie nazistowskiego namiestnika będzie straszna i zapłacą ją zwykli Czesi. Tak się też zresztą stało.
Kwitło donosicielstwo?
Tak. Wstydliwie uważano je po wojnie za największy czeski grzech. Na usprawiedliwienie Czechów można jednak powiedzieć, że we wszystkich okupowanych krajach donoszono na sąsiadów, niewiernych kochanków, członków ruchu oporu, Żydów. Również w Polsce, o czym pisała Barbara Engelking w pracy "Szanowny panie gistapo". Wśród samych Niemców donosicielstwo odgrywało istotną rolę w utrzymywaniu samokontroli społecznej. Do gestapo szerokim strumieniem napływały informacje o podejrzanym zachowaniu współobywateli. Przeciętny Niemiec nie widział w tym nic zdrożnego, we własnym przekonaniu nie donosił, lecz zawiadamiał władze o możliwości popełnienia przestępstwa. Perspektywa czeska była bardziej złożona, bo denuncjując rodaków, pomagało się okupantowi. Wiele osób, zwłaszcza spośród niższych warstw społecznych, nie miało jednak w tej kwestii zahamowań.
Zaskoczyło mnie, że tuż po konferencji w Monachium Żydzi mogli po prostu wyemigrować z Czechosłowacji.
O ile byli odpowiednio bogaci. Jeszcze przed wkroczeniem Niemców skala emigracji była stosunkowo niewielka, ponieważ Żydzi starali się raczej uciec do Czech z Sudetów zaanektowanych przez Rzeszę. Bezpośrednio po 15 marca 1939 roku naziści zakazali Żydom opuszczania kraju, ale szybko się zorientowali, że mogą na tym zarobić. Dlatego dla najbogatszych Żydów uruchomiono Centralę ds. Emigracji Żydowskiej, którą kierował Adolf Eichmann, architekt ostatecznego rozwiązania. Każdy Żyd mógł wyjechać po zapłaceniu pół miliona koron.
Ile osób z tego skorzystało?
Około 25 tys.
I do tego dzieci, które mogły wyjechać do Wielkiej Brytanii?
Tak, w ramach akcji tak zwanych Kindertransportów, którą zorganizował brytyjski społecznik Nicolas George Winton. Dzieci zostały uratowane w ostatniej chwili, ale ich los w nowym kraju nie zawsze był wesoły. Straciły przecież rodziny.
Z pańskiej książki dowiedziałem się, że czescy politycy wychodzili z konferencji w Monachium z własnymi inicjatywami prawnymi ograniczającymi prawa Żydów i Romów. Pisze pan, że liberalne elity przez 20 lat nie dopuszczały antysemityzmu do debaty publicznej. Co się stało pod koniec lat 30.?
Póki rządzili demokraci, nie mogło być mowy o ustawach dyskryminujących Żydów. Natychmiast po konferencji monachijskiej antysemityzm zaczął gwałtownie wypływać na powierzchnię. Pojawiły się żądania, żeby wykluczyć Żydów z życia publicznego i zawodowego, żeby ograniczyć im możliwość uprawiania wolnych zawodów, usunąć z instytucji i urzędów. Po wkroczeniu Niemców czeskie władze podchwyciły nazistowski język i zabrały się z zapałem do "rozwiązania problemu żydowskiego". Nie myślały, rzecz jasna, o eksterminacji, ale o społecznym wykluczeniu Żydów, skłonieniu ich do emigracji, a przede wszystkim o przejęciu ich majątków, fabryk i kamienic.
Z zachowanych relacji wynika, że zarówno czeski rząd, jak i ruch oporu niespecjalnie przejmowały się nazistowską nagonką na Żydów. Czesi nie uważali się w większości za antysemitów, ale jednocześnie postrzegali żydowskich współobywateli jako ciało obce i uciążliwą konkurencję gospodarczą. Stawiam tezę, że nad Wełtawą nie uważano za kolaborację współdziałania z Niemcami na polu ograbiania Żydów z ich majątku. Z łatwością wyrzucono ich poza obręb wspólnoty obywatelskiej. Podobnie było z Romami, którzy nigdy wcześniej nie zostali włączeni do czechosłowackiego społeczeństwa. Już w latach 30. pojawiały się głosy, że są "zdegenerowani rasowo". Władze Protektoratu nakazały im się pod przymusem osiedlić, a potem wysyłały ich do obozów.
Jak o czasach Protektoratu opowiadają współcześni Czesi?
Z jednej strony większość tych faktów jest już znana. Powstało wiele prac, które opowiadają o okresie 1938–1945. Można przeczytać o czeskim faszyzmie, uwikłaniu w kolaborację polityczną, a także o trudnych rozliczeniach po wojnie. Z drugiej strony pewne części dyskursu historycznego nie zazębiają się ze sobą. Tak jak u nas niektórzy historycy nie biorą pod uwagę ustaleń Centrum Badań nad Zagładą Żydów, tak samo w Czechach pomijają milczeniem współudział Czechów w osaczaniu i rabowaniu żydowskich współobywateli. Nie zbadano dotąd kompleksowo kolaboracji czeskich policjantów, żandarmów ani przemysłowców. Badania nad okupacją rozwijają się jednak bardzo dynamicznie, jestem więc pewien, że nasi południowi sąsiedzi niedługo skonfrontują się także z takimi tematami.
Piotr M. Majewski. Historyk dziejów najnowszych, pracuje na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2009–2017 był zastępcą dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, gdzie odpowiadał za przygotowanie wystawy głównej. Specjalizuje się w historii Czechosłowacji i stosunkach czesko-niemieckich w XX w. Za książkę "Kiedy wybuchnie wojna?" nominowany do Nagrody Literackiej Nike. "Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw 1939–1945" opublikowało Wydawnictwo Krytyki Politycznej.
Arkadiusz Gruszczyński. Dziennikarz i animator kultury.