Rozmowa
Karol Szymanowski w swojej willi 'Atma' w Zakopanem (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Karol Szymanowski w swojej willi 'Atma' w Zakopanem (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Był drugi po Chopinie?

Jak mierzyć i porównywać talenty? Według zupełnie pragmatycznego kryterium, jakim jest liczba wykonań i nagrań, to drugim polskim kompozytorem zrobił się nagle Mieczysław Wajnberg. Natomiast patrząc na miejsce zajmowane w dziejach muzyki, do tej roli typowani byli też inni kandydaci.

Witold Lutosławski?

Zgadza się, bywa określany mianem "drugiego po Chopinie". Będą jednak i tacy, którzy wytypują Krzysztofa Pendereckiego albo właśnie Karola Szymanowskiego.

Karol Szymanowski nie miałby, jak rozumiem, żadnej wątpliwości co do swojego miejsca w hierarchii?

Najmniejszej! Dla Szymanowskiego w muzyce polskiej istniał tylko Chopin i on sam, pozbawiony konkurencji w przeszłości i teraźniejszości.

Szymanowski mistrzowsko władał – choć oczywiście intuicyjnie – technikami manipulacji społecznej. Potrafił zgrupować wokół siebie grono wielbicieli i wytłumaczyć im, że tylko oni – oczywiście pod jego przewodem – są w stanie wydobyć polską muzykę ze stanu niebytu. Cały czas alarmował, że osaczają go wrogowie, którzy chcą go zniszczyć, a przy okazji zniweczyć przyszłość narodowej muzyki. Potrafił wmówić to wszystko środowisku muzycznemu do tego stopnia, że chociażby wymazano z naszej tradycji Eugeniusza Morawskiego – znakomitego kompozytora, dopiero od niedawna przypominanego.

Dlaczego zdecydowała się pani na to wyzwanie, jakim jest z pewnością biografia Szymanowskiego?

Parę lat temu w Niemczech byłam z mężem Krzysztofem Meyerem na seminarium połączonym z koncertem muzyki Szymanowskiego. Potem poszliśmy na wino z organizatorami i pamiętam, jak im opowiadałam bajkę – w którą podobnie jak inni wtedy wierzyłam – że Szymanowski jeździł do Afryki, a potem jako pierwszy kompozytor europejski dał się zainspirować muzyce arabskiej. Pod wrażeniem tych i innych barwnych opowieści Peter Oliver Loew zaproponował, żebym napisała książkę o Szymanowskim do serii "Profile polskie" wydawanej przez Deutsches Polen-Institut w Darmstadt. Pomyślałam, że skoro mam w domu 12 tomów jego korespondencji, świetną biografię pióra Teresy Chylińskiej oraz sporo innych książek na ten temat, to co za problem? Napiszę.

I?

Kiedy zasiadłam do pracy, z mojego pokoju co rusz dochodziły do męża jakieś rechoty. W końcu spytał: "Co w tym Szymanowskim takiego śmiesznego?". Zaczęłam mu tłumaczyć, że co chwila coś mi się nie zgadza, że Szymanowski ani nie był patriotą, ani świetnym pedagogiem, a już tym bardziej epokowym reformatorem konserwatorium, że to nie wydawca lekceważył twórcę "Króla Rogera", a gruźlicę Szymanowski owszem miał, ale poza tym jeszcze chorobę alkoholową. Szykanował go rząd? Chyba jakiś inny, bo polski inwestował w niego szerokim gestem.

Nie zasiadłam do tej książki z intencją odbrązawiania Szymanowskiego, bo wydawało mi się, że z grubsza znam jego biografię i po prostu uważałam, że może być interesująca. Ale nagle okazało się, że wszystko trzeba weryfikować, a czasami dojście do prawdy wymaga nieomal detektywistycznego zacięcia.

Portret Karola Szymanowskiego namalowany przez Stanisława Ignacego Witkiewicza (fot. Muzeum Narodowe w Krakowie) , Karol z francuskim tancerzem Serge Lifar podczas pobytu w Warszawie (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Po niemieckim wydaniu przyszedł czas na polskie?

Będąc w Krakowie, opowiedziałam Danielowi Cichemu, dyrektorowi Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, o tym, o czym teraz opowiadam panu: że sporo się nie zgadza w tym znanym nam żywocie "pięknego Katota", jak go nazywano. Rozmiary mistyfikacji  momentami przyprawiają o zawrót głowy. A on na to: "Niech pani napisze też dla nas". Mówię: "Dobrze, ale po polsku to musi być znacznie grubsza książka, bo jak nie potwierdzę cytatami tego, co kwestionuję, to nikt mi nie uwierzy". Dlatego też książka waży prawie dwa kilo.

I opowiada właściwie dwie, powiedziałbym, historie: życie Karola Szymanowskiego i jego życie po życiu – to znaczy powstawanie jego mitu.

Też tak to widzę. Zresztą nie jest to sytuacja unikatowa. Mąż napisał przed laty biografię Szostakowicza. Uważa się ją za najlepszą, ale i w niej musiał ostatnio sporo posprzątać, gdy Rosjanie opublikowali wyniki badań w archiwach. Nowa wersja czeka już w Polskim Wydawnictwie Muzycznym i pewnie znowu przyniesie czytelnikom sporo zaskoczeń, podobnie jak w przypadku Szymanowskiego.

Mnie natomiast fascynują nawet nie tyle te wszystkie opowieści, które snują artyści, ile gotowość do uwierzenia w nie i potrzeba rozwijania ich. W wypadku Szymanowskiego atrakcyjne były rozterki Iwaszkiewicza: opowiedzieć światu, jaki naprawdę był kuzyn, czy wręcz przeciwnie – złocić jego pomnik? Wybrał to drugie. Z niektórych listów Szymanowskiego, ofiarnie przepisywanych w czasie wojny, pozostawiono jedno zdanie. I mogę się jedynie cieszyć, że cały ten materiał został niezwykle pieczołowicie i uczciwie opublikowany przez Teresę Chylińską. Bez tych opatrzonych komentarzami 12 tomów listów do i od Szymanowskiego niemożliwe byłoby odtworzenie przynajmniej tej części myśli i czynów twórcy – nomen omen – "Mitów", które wykorzystałam, kreśląc jego portret.

Życie Szymanowskiego to taka kopalnia tematów, że właściwie nie wiadomo, od czego zacząć. Może więc zacznijmy tradycyjnie od dzieciństwa i młodości, które wydają się mieć determinujący wpływ na kompozytora. Otoczony bezkrytycznym uwielbieniem wychowywał się w bogatym majątku, w którym głównymi zajęciami była gra w tenisa i na fortepianie.

Szymanowski to klasyczny Piotruś Pan, a raczej Piotruś Panicz. Ojciec zmarł wcześnie, matka była przekonana o geniuszu syna, siostry były w niego wpatrzone. Szybko otoczyli go wielbiciele, wcześnie znajdował nawet mecenasów. Takie beztroskie życie pozwalające na to, żeby skupiać się głównie na własnym życiu wewnętrznym i komponować to, co się chce i kiedy chce, prowadził niemal do czterdziestki. Gdy rewolucja bolszewicka zmiotła ten świat i pozbawiony majątku znalazł się w Warszawie, los zmusił go do zarobkowania. Fakt, że musiał od czasu do czasu robić coś regularnie czy dotrzymać umówionego terminu, stawał się dla niego dramatem. Znamienna była jego reakcja na położenie najmłodszej siostry Zofii. Nie mając żadnych kwalifikacji, bo wcześniej cieszyła się życiem i pisała egzaltowane wiersze, dostała pracę w biurze za zwyczajną wówczas pensję. Brat był oburzony, twierdząc, że to straszny wyzysk.

Rodzeństwo Szymanowskich (od lewej): Stanisława, Feliks, Karol i Anna (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) , Karol ze Stanisławą Korwin-Szymanowską w swojej pracowni (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Wyzysk to był raczej na ich rodzinnym folwarku. O tym nie myślał?

Dla służby był równie uprzejmy jak dla innych, więc – jak wspominał Iwaszkiewicz – wybaczała mu nawet niewiarygodny nieporządek, jaki po sobie zostawiał. Ale to nie znaczy, że doceniał jej pracę. Świadczył o tym chociażby sposób, w jaki opuszczając Zakopane, potraktował Feliksa Bednarczyka, który prowadził mu willę Atma. 

Gdy Bednarczyk pisze pełen rozpaczy list, że został z długami i bez pracy, Szymanowski każe mu wysłać parę złotych. Nie dlatego jednak, że czuje się w obowiązku pomocy oddanemu pracownikowi, ale w związku z obawami, że ten zacznie opowiadać na Podhalu, co tam się w Atmie działo. A działo się dużo.

Podczas pracy nad tym tekstem z niechęcią myślałam o Szymanowskim tylko w takich sytuacjach: odkrywając, jak instrumentalnie traktował innych. Rodzina była dla niego święta, ale reszta ludzi – mniej lub bardziej przydatna.

Czy Szymanowski miał przyjaciół, czy tylko ludzi, którzy mogli coś dla niego zrobić?

Nie wiem, czy on w ogóle odczuwał potrzebę przyjaźni. Miał raczej potrzebę posiadania "dworu": słuchaczy i wielbicieli. Był niewiarygodnym narcyzem. Otworzył mi na to oczy psychiatra, prof. Jacek Bomba. Nie stawiał oczywiście diagnozy pacjentowi, który od lat nie żyje, ale pomógł mi zrozumieć wiele kwestii. Dla lekarza są one oczywistością, a dla muzykologa – zderzeniem z problematyką, której samodzielnie nie powinien interpretować. Narcyzm Szymanowskiego był tak rozbuchany, że może to lepiej, że ani się nie ożenił, ani nie wchodził w żadne poważne związki z mężczyznami. Jako stały partner byłby nie do zniesienia.

Nie do zniesienia była też jego mizoginia.

No właśnie, ja to opisywałam, ale dopiero pani redaktor Paulina Bieniek, pracując nad tekstem, chwyciła się za głowę, widząc skalę tego lekceważenia kobiet. I teraz coraz to ktoś, podobnie jak pan, zwraca mi na to uwagę. Pisząc, nie angażowałam się emocjonalnie, pamiętałam o tym, że kiedy autor ulega urokowi bohatera albo zaczyna go surowo sądzić, wtedy tendencyjnie dobiera nie tylko informacje, ale i słowa.

Tymczasem chociaż przez lata opisywano jego stosunki z paniami – podpowiadając przy okazji, że pewnie jednak musiał mieć jakiś romans – on uważał kobiety za istoty podrzędne.

Chyba że miały pieniądze.

I dzieliły się z nim tymi pieniędzmi. Ale nawet wtedy nie one były ważne, tylko ich zasoby. Oczywiście doskonale się maskował. Wyobrażam sobie, że zwłaszcza w rozmowach potrafił być urzekający. Lecz potem czyta się listy i widać, jak te, które adresował do kobiet, wyraźnie różnią się od korespondencji z mężczyznami.

Muzycy Grzegorz Fitelberg, Karol Szymanowski i Paweł Kochański podczas pobytu w Paryżu (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Był antysemitą?

Nie był antysemitą w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, tak bym go nie nazwała, ale przez pewien czas stosunek do Żydów miał niechętny. W tej kwestii był produktem swojej epoki i klasy społecznej. Równocześnie jednak wiele najbliższych mu osób, jak choćby Grzegorz Fitelberg, Artur Rubinstein i Paweł Kochański, wywodziło się ze środowiska zasymilowanych Żydów, co chyba w ogóle go nie obchodziło. Z antysemityzmu wyleczył go pewien londyński rabin. Zrobił to tak skutecznie, że chętnie podsłuchałabym, jakich użył argumentów w rozmowie. Może działałyby i dzisiaj?

Był Szymanowski, to już ustaliliśmy, konformistą w najbardziej rudymentarnym znaczeniu tego słowa – kochał wygodne życie. Ale był też konformistą – jak to sobie nazwałem – strategicznym. Idea muzyki narodowej była mu obca do czasu, gdy Polska wróciła na mapę Europy i potrzebowała zespolić porozbiorowy naród za pomocą sztuki narodowej. Kiedy Szymanowski zdał sobie sprawę, że może takim artystą narodowym zostać, natychmiast ideę narodowej muzyki pokochał.

Słusznie pan zauważył – i dla mnie to było jedno z ciekawszych odkryć. Dlaczego? Bo do dzisiaj mówi się i pisze o patriotyzmie Szymanowskiego, jakby jego postępowaniem kierowała jakaś idealna, bezinteresowna miłość do odrodzonej ojczyzny. Tymczasem po 1918 roku on się zorientował – dodajmy, że najpierw uświadomili mu to przyjaciele – że odrodzona Polska potrzebuje "nowego Chopina". Po chwilowych rozterkach doszedł więc do wniosku, że warto zacząć obnosić się ze swoim patriotyzmem, by zostać narodowym kompozytorem. Bardzo skutecznie zagrał na patriotycznej strunie, by zaspokajać osobiste ambicje. A ewentualne głosy krytyki kwitował skargami na to, że rodacy nie cenią go tak, jak zasługiwałby na to "zbawca" narodowej sztuki. 

Polska dała mu bardzo dużo. Dostawał nagrody, stypendia, tytuły, posady, a jednak zawsze pisał o Polsce jak najgorzej. Uważał ją za ciemnogród, w którym nikt nie rozumie jego wielkości, w którym chce się go tylko zniszczyć. Mało tego, to mniemanie o rajskim ptaku w polskim ciemnogrodzie trwało dziesiątki lat.

No właśnie, ten mit wyjątkowych zasług artysty oraz obojętności otoczenia na jego wielkość i poświęcenie utrzymywał się przez dekady. 

Uwiódł wszystkich!

Skutecznie uwodził za życia, a potem również po śmierci.

Karol Szymanowski i Stanisława Korwin-Szymanowska w swojej willi 'Atma' w Zakopanem (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Uwodził też Szymanowski znakomicie młodych mężczyzn, zresztą sami do niego lgnęli. Tak sobie dzisiaj myślę, że to doprawdy paradoksalne, że jego ukrywany przed opinią publiczną homoseksualizm stał się współcześnie – oczywiście nie w homofobicznej Polsce, tylko na Zachodzie – jego wielkim atutem.

Nim nastała "Pasażerka" Wajnberga, pod koniec XX wieku najpopularniejszą polską operą był właśnie "Król Roger" – i obawiam się, że nie tyle z powodu znakomitej muzyki, ile właśnie jako opera gejowska. Ale z drugiej strony, skoro jesteśmy przy takich paradoksach, to dodam, że gdybym miała komuś z rodziny Szymanowskich dać dziecko do adopcji, to nie wytypowałabym jego matki Anny ani nikogo z rodzeństwa – Stanisławy, Zofii, Feliksa – tylko Karola. O jego talentach wychowawczych świadczą chociażby wspomnienia siostrzenicy Kici, która uwielbiała go jak przybranego ojca.

Generalnie młodzież go wielbiła.

Nawiązywał z młodymi świetny kontakt, a oni byli w niego zapatrzeni. Traktował ich po partnersku, co w tamtych czasach nie było częste. Choć trzeba zaznaczyć, że do grupy jego wielbicieli nie należeli ci, którzy okazali się potem najwybitniejszymi kompozytorami swojego pokolenia: Witold Lutosławski, Andrzej Panufnik czy Roman Palester. Chyba byli na to po prostu zbyt niezależni, nie potrzebowali "wodza".

Jest w tym, musi pani przyznać, coś zabawnego, że ten homoseksualny bon vivant z fiolką kokainy w kieszonce nienagannie skrojonego garnituru pochowany został w krakowskim klasztorze paulinów. Nie tylko dolce vita, ale i dolce morte.

To prawda. W przypadku Szymanowskiego zderzenie mitu z rzeczywistością jest naprawdę brawurowe. Na dodatek na sarkofagu widnieje patetyczne uzasadnienie jego obecności Na Skałce przede wszystkim trudnymi do sprecyzowania zasługami "duchowego przewodnika". Dopiero potem wspomina się o tym, co jest jego faktycznym osiągnięciem, co sprawia, że interesujemy się jego osobą. Do dzisiaj z zachwytem słucha się jego "Mitów", "Stabat Mater", koncertów skrzypcowych, grywa symfonie i utwory fortepianowe. To muzyka sprawia, że Karol Szymanowski jest ważny, a nie takie czy inne postępowanie, a tym bardziej deklaracje.

Może po lekturze pani książki będzie ekshumacja?

Myślę, że to mu nie grozi. Wolałabym zamiast ekshumacji, żeby ktoś potraktował losy Karola Szymanowskiego jako inspirację do filmu. Jego życie to gotowy scenariusz na film – i to raczej film dla dorosłych.

Danuta Gwizdalanka, autorka książki 'Uwodziciel. Rzecz o Karolu Szymanowskim' (fot. Archiwum prywatne)

Dr Danuta Gwizdalanka. Jest muzykolożką, absolwentką muzykologii oraz anglistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracowała w Teatrze Wielkim w Poznaniu, Poznańskim Chórze Chłopięcym i Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Autorka wielu tekstów prasowych, naukowych, haseł encyklopedycznych i książek poświęconych muzyce, w tym podręczników szkolnych i kilku biografii. Właśnie, nakładem Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, ukazała się napisana przez nią biografia Karola Szymanowskiego "Uwodziciel".

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym Wysokich Obcasów i weekendowego magazynu Gazeta.pl, felietonistą poznańskiej Gazety Wyborczej i autorem kulturalnego podcastu Zeitgeist:Radio. Pisze także do polskiej edycji magazynu Vogue i Pisma, a dla Grupy Stonewall prowadzi podcasty o queerowych książkach (Podcasty Stonewall) i wykłady on-line poświęcone historii i kulturze społeczności LGBT+ (Uniwersytet Stonewall). Pracował w Przekroju i Polskim Radiu, prowadził popularny blog teatralny, pisał m.in. do Exklusiva, Notatnika Teatralnego, Beethoven Magazine, portalu e-teatr.pl czy Newsweeka. Jest autorem kilkuset rozmów z twórcami i twórczyniami kultury. Mieszka w Poznaniu.