Rozmowa
Izrael jest dla części ludzi krajem wyidealizowanym (fot. Shutterstock)
Izrael jest dla części ludzi krajem wyidealizowanym (fot. Shutterstock)

Spodziewałem się kolejnej książki o grzebaniu w tożsamości i o tym, jak trudno być na tym świecie Żydem, a ty tymczasem na osobistą – że tak powiem – warstwę tożsamościową nałożyłeś inne ciekawe warstwy. I to sporo ich na tak niegrubą książkę.

Jeżeli taki będzie jej odbiór i recenzje w Polsce, to będę bardzo szczęśliwy. A mówiąc już zupełnie poważnie, chciałem tę książkę napisać do kości, bez tłuszczu. Miałem wręcz na tym punkcie obsesję, żeby nie rozwlec, nie przegadać, nie rozmazać. Ważne więc było dla mnie pilnowanie napięcia, ostrości tego, o czym piszę, szczególnie w opowieści o dziadku, i unikanie jakiegokolwiek patosu. Nie chciałem, żeby ta książka była jak przemówienie wykrzyczane przez megafon, ale raczej jak melancholijna opowieść szeptem.

O patos akurat bym cię nie podejrzewał, szczególnie po naszej rozmowie w Tel Awiwie kilka lat temu. Powiedziałeś mi wówczas: „Jestem korespondentem »Le Monde« w Izraelu i ukrywam swoje żydowskie korzenie, bo inaczej nie mógłbym tu pracować. Nie mówiąc już o ściąganiu na siebie niebezpieczeństwa, kiedy jestem na przykład w Strefie Gazy. I może cię zdziwię, ale też żydowskie korzenie nigdy nie były dla mnie szczególnie znaczące”. Wychodzi na to, że „Zły Żyd” to twój coming out. Dlaczego się nań zdecydowałeś?

Nie musiałem go robić, nie miałem takiego obowiązku. Ale miałem chęć, bolesną chęć. Dlaczego bolesną? Nie z powodu tego, że się wstydzę żydowskich korzeni, bo nigdy się ich nie wstydziłem, ale dlatego, że bliska mi jest bardzo tradycyjna koncepcja dziennikarstwa. Kocham swój zawód i uważam, że polega on na opowiadaniu innych żyć, a nie swojego. Wymaga zarówno empatii, jak i dystansu, nie może polegać na codziennie wydawanych wyrokach. Bolesną także dlatego, że oznaczało to koniec pewnej anonimowości, którą zawdzięczałem mojemu imieniu i nazwisku. Świadomy byłem ryzyka związanego z byciem postrzeganym przez niektórych wyłącznie przez pryzmat moich korzeni żydowskich. Piszę o tym zresztą w książce, że żydowskość jest jednym z elementów mojej tożsamości, ale nie jedynym. 

Piotr Smolar, francuski dziennikarz polskiego pochodzenia (fot. Archiwum prywatne)

Co jeszcze stoi za pomysłem na tę książkę?

Chęć połączenia różnych krajów, różnych epok i w pewnym sensie mojej własnej rodziny, szczególnie dziadka, ojca i wnuka, czyli mnie. Geograficznie jest to podróż z Mińska do Jerozolimy przez Warszawę i Paryż. To również podróż w czasie: od Polski przedwojennej, przez drugą wojnę, PRL i wreszcie Izrael, z jego historią, współczesną ewolucją i zaostrzeniem poczucia tożsamości żydowskiej. Była to naprawdę pasjonująca przygoda. Nigdy nie stałem przed takim wyzwaniem jak skomponowanie tej książki. Gdy zacząłem pisać, zupełnie nie wiedziałem, co z niej powstanie. Jej struktura klarowała się później.

Od czego zacząłeś?

Punktem wyjścia była książka mojego dziadka Hersza/Grzegorza Smolara, którą odkryłem dwadzieścia lat temu, kiedy mieszkałem w Moskwie. Ona była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jest znakomicie napisana i odkryłem w niej rodzinne historie, których nie znałem. Znałem dziadka, jasne, ale tak, jak dziecko czy nastolatek zna starego człowieka. Nie miałem nigdy okazji, by rozmawiać z nim o jego doświadczeniu, zaangażowaniu, o jego sprzecznościach. I nagle ta książka. Szok.

Historia twojego dziadka, trzeba to powiedzieć, to gotowy scenariusz filmowy. Był wielokrotnie aresztowanym działaczem komunistycznym i żydowskim, jednym z liderów ruchu oporu w mińskim getcie, redaktorem prasy w jidysz, po wojnie przewodniczył Centralnemu Komitetowi Żydów Polskich, by potem, na fali antysemickiej kampanii Marca '68, wyjechać do Izraela.

To prawda. Z drugiej strony wiedziałem o jego dogmatyzmie, o jego żarliwej wierze w komunizm. Wiedziałem, co to wszystko znaczy. Sam nigdy nie miałem na to apetytu, wszelkie ideologie i dogmatyzm mnie odrzucały, a dziadek był w tym zanurzony całe życie.

Zdecydowałeś się na tę książkę dopiero po wyjeździe z Izraela?

Nie, pracowałem nad nią jeszcze w Izraelu, robiłem notatki, zanim półtora roku temu wróciłem do Paryża. Było dla mnie absolutnie jasne, że ta książka może się ukazać tylko wtedy, kiedy wyjadę z Izraela. „Zły Żyd” właściwie zamyka moje izraelskie doświadczenie i ważną część mojego życia. Dużo się podczas tych pięciu lat w Izraelu na stanowisku korespondenta „Le Monde” nauczyłem – i jako człowiek, i jako dziennikarz. Teraz, po wydaniu książki, już nie ma odwrotu. W Izraelu pewnie nie będę już nigdy mieszkał.

Aleksander Smolar, syn Grzegorza (Hersza) Smolara, ojciec Piotra Smolara (fot. Adrian Grycuk / CC BY-SA 3.0)

No, zły Żyd.

Wiele osób wypytuje mnie o ten tytuł, że taki prowokacyjny, że co on znaczy. Ten tytuł jest nie tylko – jak zauważyłeś – coming outem, ale też przyznaniem się do nieznajomości kultury i tradycji żydowskiej, braku jakiejś specjalnej wrażliwości w tej kwestii. 

Skomentował to złośliwie Anshel Pfeffer, twój przyjaciel, znakomity dziennikarz „Haaretz” i autor kapitalnej biografii Beniamina Netanjahu. „Jeszcze nigdy nie widziałem tak niedouczonego Żyda” – powiedział.

Niedouczonego w sprawach żydowskich. Wiesz, ja wierzę w elastyczność tożsamości. Nie wierzę, że jest skamieniała raz na zawsze. Tożsamość nie jest formułą chemiczną czy przepisem kuchennym, w którym każdy składnik jest dokładnie zmierzony. Sam Anshel był kiedyś bardzo religijnym Żydem, a dzisiaj już nim nie jest, choć nadal ma oczywiście gigantyczną wiedzę o tradycji i kulturze żydowskiej. Czy to robi z niego złego Żyda? Myślę, że nie. Myślę, że źli Żydzi, w sensie ich tożsamości, nie istnieją. Podobnie zresztą jak dobrzy Żydzi. Ja nie wiem, co to znaczy, i odmawiam właściwie rozmowy na ten temat. Zresztą to pytanie wykracza poza problem tożsamości żydowskiej. Żyjemy w epoce naznaczonej obsesją czystości tożsamościowej, gdy każdy zmuszany jest do wyboru jakiegoś obozu. Istnieje presja, by określać się w sposób zredukowany do koloru skóry, orientacji seksualnej czy religii. 

Ciekawe jest to bardzo w kontekście twojego dziadka, który był „zawodowym Żydem”, i twojego ojca, Aleksandra Smolara, którego nazwałbym bez wahania „zawodowym Polakiem”. Piszesz, że chętnie byś z nimi usiadł i porozmawiał. Tylko z nimi? 

Jeśli organizowałbym kolację, zaprosiłbym oczywiście wszystkich, całą rodzinę, ale książka nie jest od tego, by byli w niej wszyscy, by wszystkim sprawiedliwie rozdać hołdy. Pomysł na książkę był właśnie taki: oś dziadek–ojciec–syn/wnuk. Zderzenie tych trzech postaci wydało mi się ciekawe. Nie chodzi tu o wychwalanie czy usprawiedliwianie, o przyznawanie nagród czy ratowanie przed zarzutami, ale o pokazanie, jak skomplikowane i wielowarstwowe jest to doświadczenie. Otwieram tylko ich historie, przyglądam się im, dialoguję z nimi, ale nic więcej, choć jest to oczywiście trudne, kiedy człowiek zajmuje się sprawami intymnymi, rodzinnymi. Moralnych świadectw w każdym razie nikomu nie wystawiam. 

Co macie jeszcze panowie wspólnego?

Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to zaangażowanie. Inne oczywiście, nie ośmieliłbym się stawiać na takim poziomie co dziadek czy ojciec – obaj za swoje zaangażowanie siedzieli w więzieniu, płacili bardzo wysoką cenę. Dziadek był w mińskim getcie, obaj – dziadek i ojciec – zmuszeni byli potem do emigracji. Ja takiej ceny nigdy nie płaciłem. Moje zaangażowanie to jest pisanie, rzetelne opisywanie rzeczywistości. 

Plan getta mińskiego (fot. Barbara Epstein / CC BY-SA 3.0) , Żydzi na jednej z mińskich ulic, 1941 (fot. Bundesarchiv, N 1576 Bild-006 / Herrmann, Ernst / CC-BY-SA 3.0)

Tobie pierwsze do głowy przyszło zaangażowanie, a mnie pierwsza do głowy przychodzi pryncypialność – ona was, moim zdaniem, łączy. Inne są oczywiście jej koszta, ale ty też nie zmieniłeś nigdy swojej oceny konfliktu izraelsko-palestyńskiego, mimo hejtu, mimo e-maili, że jesteś „nienawidzącym swojego narodu Żydem”.

Tak, ale to nie jest w moim przypadku zbyt wysoka cena. Ja bym dodał tu jeszcze inną rzecz – informację. Z ojcem i dziadkiem łączy mnie przywiązywanie wielkiej wagi do informacji, do zdobywania informacji i przekazywania ich dalej. Dziadek robił to w getcie mińskim i później, tworząc żydowską prasę w Polsce. Informacja to była nadzieja, to było myślenie o czymś innym niż śmierć. Ojciec to samo – na emigracji zajmował się przekazywaniem wiarygodnych informacji z komunistycznej Polski na Zachód. Pamiętam do dzisiaj to napięcie u nas w domu, gdy dzwonił telefon z Warszawy czy Gdańska. Dlatego dla mnie informacja nigdy nie była czymś banalnym, wręcz przeciwnie: była czymś, co mogło – w pewnych warunkach – decydować o życiu i śmierci.

Każdy z was pisze w innym języku: dziadek w jidysz, ojciec po polsku, ty po francusku. Każdy z tych języków to inny świat. Mimo że mówisz po polsku, książkę napisałeś po francusku i trzeba ją było potem na polski tłumaczyć. Twój syn Danił, któremu ją zadedykowałeś, mówi po francusku, rosyjsku i angielsku. Niezła językowa plątanina jak na jedną rodzinę. 

Kiedy książka wyszła półtora roku temu we Francji, byłem podekscytowany, a kiedy wyszła teraz w Polsce, wpadłem w przerażenie. Najprawdziwsze przerażenie, bo wiedziałem, że będę musiał odpowiadać na pytania po polsku, a mój polski nie jest najlepszy – moim językiem jest francuski. Ponadto kocham słowa, przywiązuję do nich wielką wagę, więc kiedy mam opowiadać o tak wrażliwych sprawach, o jakich piszę w książce, w języku, w którym nie czuję się pewnie, bardzo się stresuję. I to nie jest, zapewniam cię, kokieteria. Mój syn ma siedem lat i niesamowite francuskie słownictwo jak na swój wiek. Uczę go, że to właśnie słowa, a nie miecze rycerzy i moc superbohaterów, są najlepszą bronią na świecie. Jeżeli będzie znał dużo słów, języki, posiądzie bogactwo, którego nie da się porównać z niczym innym, bo słowami można zwyciężyć, słowa mogą też ratować. Chcę w to wierzyć, jakkolwiek bardzo złudna byłaby ta idea.

Po polsku Danił nie mówi.

I to mnie smuci, bo chciałbym, żeby mówił po polsku, ale wszystkich języków go nie nauczymy. Ja pilnuję francuskiego, żona rosyjskiego, jest też oczywiście angielski, a w szkole ma teraz chiński. Może sam się kiedyś zdecyduje nauczyć polskiego.

Myślisz, że nie usłyszy – jak ty i inni Smolarowie – żeby „wracał do siebie”, że nie będzie miał poczucia obcości, o którym mówi twój ojciec?

Bardzo bym chciał, żeby tak było, żeby nigdy tego nie słyszał, choć ma imię i nazwisko, które prowokują pytania. A jeśli chodzi o poczucie bycia obcym, to nie jest to koniecznie złe. Taki pewien brak spokoju, niepokój może być w pewnym sensie bogactwem. Można być skądś i skądinąd, można mieć wielorakie ja albo wiele ja. Ja zawsze byłem z tego dumny. Zawsze uważałem się za Francuza, ale wiem też, jaką rolę przypadek odegrał w tej przynależności i jak kręte były drogi, którymi szli moi rodzice, by tu dotrzeć.

Kiedy książka wyszła półtora roku temu we Francji, byłem podekscytowany, a kiedy wyszła teraz w Polsce, wpadłem w przerażenie (fot. Archiwum prywatne)

Sam imienia nie zmieniłeś, choć je nieustannie przekręcano.

Nigdy bym nie zmienił imienia, to byłaby zdrada. Mam do Polski własny, intymny stosunek i to się już nigdy nie zmieni. Podobnie jak moje imię. 

Dziadek, zmuszony do wyjazdu, zamieszkał w Izraelu. Ojcu do głowy nie przyszło, żeby tam osiąść. Ty do Izraela pojechałeś zawodowo z własnej woli. Znów każdy inaczej. Te lata w Izraelu zmieniły twój krytyczny stosunek do tego państwa?

Nie, moje spojrzenie się nie zmieniło. I fascynuje mnie nieustannie jedna rzecz: często, gdy słyszę na Zachodzie, we Francji, rozmowy o Izraelu, wydaje mi się, że ludzie mówią o kraju, który nie istnieje, kraju wymyślonym. W dobrym sensie i złym. W dobrym, bo Izrael jest dla części ludzi krajem wyidealizowanym, jest ich ideologią, ich partią i zawsze go bronią, cokolwiek by to państwo zrobiło. Racjonalne argumenty do nich nie docierają, nie chcą ich nawet słuchać. W złym, bo także dla wielu Izrael jest obiektem bezinteresownej nienawiści, podszytej często antysemityzmem, szczególnie po stronie radykalnej lewicy. Cokolwiek Izrael by zrobił, zawsze robi to źle. A świat nie jest czarno-biały, dlatego obie te wizje Izraela nie mają żadnego związku z rzeczywistością i w niczym nie pomagają.

Nie pomagają też w relacjach Izraela z żydowską diasporą.

Diasporę od Izraela oddziela w tej chwili przepaść, która się pogłębia i jest szczególnie ważna, jeśli chodzi o amerykańską diasporę żydowską. W książce piszę o tym, że obowiązek lojalności, który Izrael próbuje narzucić Żydom na świecie, jest nieuczciwy, niepotrzebny i trujący. Izraelska prawica próbuje nam wmówić, że są tylko dwa bloki: „my” i „oni”. „Oni” chcą nas zniszczyć, „my” to Żydzi, a domem wszystkich Żydów jest Izrael. Chyba nie chcecie niszczyć naszego domu? – mówi prawica. Krytyka Izraela jest według niej właśnie takim niszczeniem. Cała ta retoryka jest dla mnie nie do zaakceptowania. Okupacja Zachodniego Brzegu, która trwa od czasu wojny sześciodniowej, jest maszyną produkującą niesprawiedliwość, pozbawia naród palestyński praw politycznych i perspektyw realnej emancypacji. Trzeba o tym mówić, trzeba pokazywać, jakie są długookresowe konsekwencje demograficzne, ekonomiczne i moralne tej sytuacji, również dla samych Izraelczyków.

Przyjemne było to meandrowanie przez rodzinną historię?

Nie wiem, czy przyjemne, na pewno intensywne i bardzo ważne. Myślę, że to meandrowanie mnie wzbogaciło. Więcej wiem o rodzinie, wiadomo, ale było to też ciekawe ćwiczenie intelektualne, które zmusiło mnie do zadawania sobie pytań, których wcześniej sobie nie zadawałem, które mnie nie obchodziły.

Ojciec się ucieszył, kiedy zacząłeś pisać?

Był zdziwiony, trochę zaniepokojony. Kiedy pytał, o czym będę pisał, mówiłem: „O tobie, o dziadku, o mnie, o Izraelu”, więc zupełnie nie wiedział, czego się spodziewać. Kiedy skończyłem, dałem całość do przeczytania najpierw żonie, a potem rodzicom i byłem, muszę ci powiedzieć, przerażony. Rodzice dostali egzemplarze, usiedli oddzielnie z ołówkami w rękach, a ja czekałem, rozumiesz, jak na wyrok. Ale zareagowali życzliwie, jak zawsze.

Może teraz twoja siostra Anna Smolar wystawi „Złego Żyda” w teatrze?

Nawet mnie nie strasz!

Piotr Smolar. Ur. 1974 r. Francuski dziennikarz polskiego pochodzenia. Pisze o sprawach międzynarodowych i polityce zagranicznej w dzienniku „Le Monde”.

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym Wysokich Obcasów i weekendowego magazynu Gazeta.pl, felietonistą poznańskiej Gazety Wyborczej i autorem kulturalnego podcastu Zeitgeist:Radio. Pisze także do polskiej edycji magazynu Vogue i Pisma, a dla Grupy Stonewall prowadzi podcasty o queerowych książkach (Podcasty Stonewall) i wykłady on-line poświęcone historii i kulturze społeczności LGBT+ (Uniwersytet Stonewall). Pracował w Przekroju i Polskim Radiu, prowadził popularny blog teatralny, pisał m.in. do Exklusiva, Notatnika Teatralnego, Beethoven Magazine, portalu e-teatr.pl czy Newsweeka. Jest autorem kilkuset rozmów z twórcami i twórczyniami kultury. Mieszka w Poznaniu.