Rozmowa
Pies jest najszczęśliwszy, gdy ma swojego człowieka w domu (fot. Shutterstock)
Pies jest najszczęśliwszy, gdy ma swojego człowieka w domu (fot. Shutterstock)

Jakie zwierzaki przychodzą do pani kliniki?

Czasem zdarzają się szopy pracze, surykatki, małpki, chomiki, króliki czy świnki. Ale najwięcej jest oczywiście psów i kotów.

Kiedy jest u pani największy ruch?

Zwierzaki chorują w dni powszednie, chorują też w święta i chorują w czasie pandemii.

Na co?

Podobnie jak my na cukrzycę czy na nowotwory. Przechodzą szczepienia i odrobaczenia. Ludzie wciąż jeszcze pytają, czy psy albo koty mogą przenosić koronawirusa. Z najnowszych badań wynika, że jest to choroba specyficzna dla danego gatunku, nie przechodzi więc ze zwierząt na ludzi.

Jakie konsekwencje pandemii widać z perspektywy gabinetu weterynaryjnego?

Najbardziej zaskoczyło mnie pytanie pewnego starszego pana. To było zaraz na początku pandemii, gdy w sklepach zabrakło mydła i papieru toaletowego. "Proszę mi powiedzieć, czy gdy nie będzie co jeść, mógłbym spróbować psiego mięsa?" - zapytał bardzo zestresowany i ze śmiertelnie poważną miną.

I jak pani zareagowała?

Zamarłam. Gdy już ochłonęłam, z równie poważną miną poradziłam temu panu, żeby zrobił sobie zapas jedzenia z długim terminem ważności. Mam nadzieję, że pies tego pana jest cały i zdrowy.

Poruszające są też powracające pytania o to, czy można dezynfekować psie łapy domestosem, wybielaczem albo alkoholem. A także: czy trzeba spryskiwać sierść psa środkami dezynfekującymi. Zawsze odradzamy. Może to się skończyć zatruciem zwierzaka.

Szop pracz (Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta)

Czytałam wypowiedzi weterynarzy, którzy mówili, że początkowo, z powodu pandemii, liczba właścicieli zwierząt odwiedzających kliniki ze swoimi pupilami spadła nawet o 40 procent. A jakie są pani doświadczenia?

Na początku pandemii odbieraliśmy mnóstwo telefonów z pytaniem, czy możemy skonsultować stan zdrowia zwierzaka online. Odmawialiśmy, bo nie jesteśmy w stanie go osłuchać i zbadać przez telefon. Nie możemy więc z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, czy to chwilowa niedyspozycja, czy dolegliwość zagrażająca życiu zwierzęcia.

Teraz sytuacja powoli wraca do normy, właściciele zwierząt przychodzą na konsultacje. A my nadal bardzo dbamy o higienę w lecznicy. Ozonujemy pomieszczenia, regularnie dezynfekujemy klamki i podłogi. Staramy się również umawiać wizyty telefonicznie na konkretną godzinę, by wykluczyć kolejki czy jakikolwiek bliski kontakt opiekunów zwierząt z personelem. Nikt z nas póki co nie zachorował.

Marta Michta i jej pies Wirus (archiwum prywatne)

Co pani zaleca właścicielom czworonogów, którzy obawiają się zakażenia?

Mycie rąk po każdym kontakcie ze zwierzakiem, ale to oczywiste. Nie ma pewności, czy wirus nie może się przenieść z człowieka na człowieka za pośrednictwem psiej sierści. Ale lepiej nie pozwalać, by obcy ludzie dotykali naszego psa czy kota. To ważnie nie tylko ze względów epidemiologicznych, także behawioralnych.

Dobrze jest przestrzegać zasady: moje zwierzę ignoruje innych ludzi. Tę umiejętność zwierzę zyskuje w odpowiednio dobranym treningu. Jeśli jest zbyt otwarte w stosunku do obcych, może się to różnie skończyć. A ludzie są różni. Jednemu przymilanie się naszego psa się spodoba, drugiemu nie i awantura gotowa. Jestem zwolenniczką zasady, że pies nie jest dobrem społecznym. Nie każdy może go dotykać i miziać. Zawsze trzeba wcześniej spytać opiekuna o zgodę, zwłaszcza w czasie pandemii.

Czy często do pani kliniki przychodzą opiekunowie psów i proszą o uśpienie zwierzaka?

Nie zaobserwowałam, żeby teraz zdarzało się to częściej niż przed pandemią. Niedawno Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Zwierząt, z którym współpracujemy, potwierdziło moje spostrzeżenia. Zresztą eutanazja zwierzęcia nie odbywa się na życzenie. Nie wykonujemy jej, jeśli nie ma wskazań medycznych.

Zauważyłam natomiast, że w zeszłym roku właściciele czworonogów nie oddawali ich do naszego hotelu. Bo dużo rzadziej wyjeżdżali. Ale wielu na czas kwarantanny zostawia swoich pupili w naszej świetlicy. Zwierzaki mogą się w niej bawić, mogą też korzystać z ogródka. Cieszy mnie to, bo pojawił się pomysł, żeby uczyć psy załatwiania się w domu na maty czy do kuwet, z czym ja się kompletnie nie zgadzam.

Dlaczego?

Bo zaburza to u zwierzęcia poczucie czystości. Jest wbrew psiej naturze. Owszem, niektóre psiaki będą po szkoleniach potrafiły załatwić się w domu, ale inne, zanim się tego nauczą, będą się powstrzymywały i męczyły nawet przez parę dni. Z kolei potem, gdy opiekun postanowi wrócić do wychodzenia z psem na dwór, mogą się pojawić problemy. Zdezorientowane zwierzę nie będzie wiedziało, jak ma się zachowywać. Podsumowując: zamiast uczyć psa załatwiania się w domu, lepiej jednak poprosić kogoś, by go wyprowadził.

Na początku pandemii widziałam filmik - niektórych on bawił, ale mnie przeraził. Pewna pani zapięła psa w szelki i opuszczała go na lince z balkonu, żeby się załatwił na zewnątrz. A potem wciągała do z powrotem do domu. Mogę tylko podejrzewać, jaki ten psiak przeżywał stres.

Marta Michta prowadzi też szkolenia dla psów (archiwum prywatne)

Ja też. Zatem co zamiast?

Jeśli właściciel chce z jakichś powodów, na przykład zdrowotnych albo związanych z obostrzeniami, skrócić spacer, można nauczyć psa załatwiania się na komendę. To bardzo proste: gdy pies się załatwia, podkładamy komendę słowną i nagradzamy go np. smaczkiem. Nie jest to dla niego stresujące, jeśli zwierzaka nie przymuszamy, nie wywieramy presji, żeby zrobił to natychmiast. Jeżeli nie chce, trzeba odpuścić.

A jak praca zdalna właścicieli czworonogów wpłynęła na ich podopiecznych?

Psy bardzo cenią sobie rutynę. Pies lubi to, że np. opiekun wychodzi z nim na spacer zawsze o siódmej rano. Że potem dostaje jedzenie, a opiekun wychodzi do pracy i po ośmiu godzinach wraca do domu. Pies uczy się, że gdy jest sam, nic złego mu się nie dzieje. Aż tu nagle, gdy wiele osób przeszło na pracę zdalną, wszystko się zmieniło.

Ciągła obecność opiekuna była wyśmienitym czasem dla psa, bo miał swojego człowieka na wyłączność. Kiedy do tego przywykł, człowiek wrócił do trybu pracy sprzed pandemii i znów zniknął z domu, a pies mógł tego nie zrozumieć.

W ostatnim czasie konsultowałam sporo psów z nadmiernym przywiązaniem do opiekuna czy problemami separacyjnymi. Tym zwierzakom wystarczyło parę tygodni bycia z właścicielem non stop, żeby potem, gdy wrócił on do chodzenia do pracy, zastawał zdemolowane przez psa mieszkanie i pogryzione drzwi.

Co robić?

Namawiam, by zachować trening izolacji. Jeśli nadal pracujemy zdalnie, warto wyjść do innego pokoju, żeby pies był sam. I żeby zrozumiał, że w związku z tym nic złego się nie dzieje. Nie możemy być z psem przez 24 godziny na dobę. I dobrze, żeby psiak o tym wiedział.

Co ciekawe, pracę zdalną i pandemię lepiej znoszą koty. Idą sobie, gdy nie mają już ochoty być z człowiekiem, i świetnie odnajdują się w swoich kryjówkach. Nie ma z nimi większych problemów.

Koty lepiej znoszą pandemię niż psy (Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta)

Psy to co innego.

Pokutuje błędne przekonanie, że aby zmęczyć psa, trzeba mu się dać wybiegać. Opiekun, który ma teraz więcej wolnego czasu, bo siłownie i restauracje są zamknięte, wychodzi więc z psem do parku i rzuca mu piłkę. Nie raz, nie dwa, ale kilkadziesiąt razy. Po takiej zabawie pies tak naprawdę nie jest wybiegany i wyciszony, a wręcz pobudzony, zalany kortyzolem i adrenaliną.

Lepiej jest zmęczyć psiaka umysłowo. Zająć go ćwiczeniami z posłuszeństwa czy sztuczkami. Można mu zorganizować zabawy węchowe, np. szukanie pochowanych smaczków czy rolek papieru ukrytych w kartonach. Dzięki temu kreatywność psa wzrasta.

Zresztą jestem mile zaskoczona, bo opiekunowie psów po miesiącach zamknięcia w zeszłym roku zaczęli częściej niż do tej pory zapisywać swoich podopiecznych na szkolenia. Co tydzień albo dwa tworzymy nowe grupy. Liczą po dwa-trzy psiaki, które uczą się posłuszeństwa na świeżym powietrzu. Odnoszę wrażenie, że opiekunowie psów mają teraz więcej wolnego i że chcą im wynagrodzić czasy, kiedy więcej pracowali.

Prowadzi pani również terapie zwierząt. Czworonogi przejmują nasze emocje, więc pewnie i częściej mają one teraz problemy natury psychologicznej?

Opiekunów przychodzących z psami na terapię jest w tym roku naprawdę sporo. Nasze emocje przejmuje każde zwierzę, z którym jesteśmy blisko związani. Zwierzaki są szalenie empatyczne, czują, kiedy mamy dobry nastrój, a kiedy się smucimy. Widzę to również po moim psiaku: jak moje samopoczucie nie jest najlepsze, trening nam nie wychodzi, i zwykle z niego rezygnuję. Mam dwuletniego amstafa, który, nomen omen, nosi imię Wirus.

Zwierzęta przejmują nasze emocje (Shutterstock)

Miałam na terapii owczarka belgijskiego, który, swoją drogą, nie jest łatwą rasą. Ten akurat nie miał problemów w kontaktach z ludźmi, wyjątek stanowiła mama właścicielki. Pies atakował ją bez powodu. "A jakie pani ma stosunki ze swoją mamą?" - zapytałam w końcu. "Nienawidzę jej" - odpowiedziała krótko. Nie mogłam pomóc. Poradziłam właścicielce owczarka terapię, która polepszy jej relacje z mamą. 

Bardzo ciekawe.

Była też u mnie właścicielka psa, który spał w nogach małżeńskiego łóżka. I gryzł jej męża w stopy. Zasugerowałam, żeby wyprowadzić psa z sypialni, ale opiekunka się nie zgodziła. Po kilku tygodniach przyszła do mnie ponownie, mówiąc, że sytuacja się nie poprawiła. Wreszcie podczas długiej rozmowy przyznała, że nie kocha swojego męża.

Jak to się skończyło? Rozstaniem?

Ta pani wzięła rozwód i związała się z innym mężczyzną. Pies nadal spał z nią w jednym łóżku, ale w żaden sposób nowego partnera nie atakował.

Zwierzęta są pod tym względem naprawdę niesamowite. Możemy emocje ukryć przed najbliższymi, udawać przed szefem, że wszystko jest w porządku. Ale przed zwierzakiem, z którym łączy nas silna więź, nic się nie ukryje.

Marta Michta i jej pies Wirus (archiwum prywatne)

Wielu moich znajomych w pandemii adoptowało psa albo kota. Wspaniale, prawda?

Owszem, ale namawiam, by nie brać zwierzaka pod wpływem chwili. I żeby zastanowić się, jaki psiak najbardziej pasuje do naszej natury. Na terapii behawioralnej często zadaję pytanie: "Dlaczego wybraliście państwo akurat to zwierzę?". Bywa, że padają odpowiedzi przedziwne. Jedna pani przyznała, że przyśniło się jej, iż poza dużym psem ma też psiaka małej rasy. Skończyło się to tym, że jednego z czworonogów musiała oddać, bo psy się ze sobą nie dogadały.

Albo inna pani stwierdziła: mieszkam w bloku, więc wezmę małego pieska, rasy jack russell terrier. A to psiak ogromnie wymagający, wręcz pracoholik, który wciąż musi być i stymulowany umysłowo, i nauczyć się odpoczywać.

To jak wybrać psa?

Dobrym wyjściem jest adopcja psiaka z domu tymczasowego, gdzie możemy się wcześniej wzajemnie poznać.

Marta Michta. Behawiorystka i szkoleniowiec. Prowadzi terapię zaburzeń zachowań psów i kotów. Dyplomowana technik weterynarii oraz studentka ESPZiWP na kierunku zoopsychologii. Właścicielka firmy Zwierz Mi Się. Ma dwa psy i pięć kotów.

Angelika Swoboda. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.