Rozmowa
Pacjent pod respiratorem, grudzień 2020 (fot. Rene C. Byer)
Pacjent pod respiratorem, grudzień 2020 (fot. Rene C. Byer)

Szpital, w którym pani pracuje, jest jednym z kilku w Polsce, gdzie chorych na COVID podłącza się od niedawna do sztucznego płuca.

Mamy osiem takich urządzeń. Pięć ratuje pacjentów z COVID, dwa są zabezpieczeniem dla pacjentów kardiochirurgicznych, a jedno musi być w rezerwie, gdyby któreś ECMO - jak nazywamy sztuczne płuco - nagle się zepsuło.

Co kryje się pod skrótem ECMO?

Pozaustrojowa oksygenacja krwi - technika, która polega na utlenowaniu krwi i eliminacji z niej dwutlenku węgla. Odbywa się to w urządzeniu, które nazywamy oksygenatorem. Jest ono niewielkie, ma może 10 na 10 centymetrów.

Profesor Marian Zembala , dyrektor SCCS, opowiadał mi, że w 2015 roku poznał wynalazcę ECMO. To 81-letni dziś chirurg, dr Robert Bartlett z Michigan, który nazywa swój wynalazek narzędziem Boga i medycyny.

To oczywiście przenośnia, ale jest w niej odrobina prawdy. ECMO daje czas, żeby płuca mogły się w spokoju i bezpiecznie leczyć. Takich pacjentów, u których następuje regeneracja, udaje się uratować. A bez ECMO czekałaby ich pewna śmierć. I tylko u takich pacjentów decydujemy się na zastosowanie tej metody. Gdy regeneracja nie nastąpi - pacjent umrze, nawet jeżeli zastosujemy ECMO.

Urządzenie kosztuje ponad 300 tysięcy złotych. Jest dostępne przede wszystkim w szpitalach, które mają oddziały kardiochirurgii. Początkowo, czyli w latach 70., wypełniało całą szpitalną salę. Obecnie ECMO ma wymiary 60 na 40 centymetrów. Wygląda jak walizka z podpiętym do niej ekranem, na którym wyświetlają się parametry życiowe pacjenta. Kaniula, która transportuje krew, jest gruba mniej więcej jak kciuk. Przepływ krwi jest uzależniony m.in. od wagi pacjenta - to od 60 do 80 mililitrów na kilogram masy ciała. Gdy ktoś waży np. 70 kilogramów, to przez kaniulę przepływa od 4,5 do 5,5 litrów krwi na minutę. Proszę sobie wyobrazić, że to pół wiadra krwi! Gdyby z jakiegoś powodu kaniule się rozłączyły, a urządzenie by się nie zatrzymało, to w ciągu paru minut pacjent po prostu się wykrwawi.

Personel Śląskiego Centrum Chorób Serca i ECMO (fot.mat.prasowe)

Jakie trudności wiążą się z tą terapią?

Jej przeciwnicy mówią, że jest niezwykle kosztowna. I że wymaga zaangażowania personelu medycznego, który w tym czasie mógłby się zająć innymi pacjentami. To prawda. Cała terapia jednej osoby kosztuje około 30-35 tysięcy złotych, oprócz standardowych kosztów leczenia w intensywnej terapii. Pielęgniarka musi bez przerwy monitorować stan pacjenta, podawać leki, pielęgnować chorego. Lekarze zlecają leki, kontrolują stan pacjenta i prowadzą  terapię. Rehabilitanci zapobiegają osłabieniu mięśni. Uratowanie życia tak ciężko chorego pacjenta jest sukcesem całego zespołu.

Którzy pacjenci kwalifikują się do tego, by ich podłączyć do sztucznego płuca?

Do ECMO podłączamy pacjenta, który nie ma żadnych innych szans, by przeżyć. To terapia, z której korzystamy, gdy wszystkie inne działania zawodzą. Gdy respirator nie jest w stanie dostarczyć pacjentowi tlenu, bo płuca są uszkodzone. Ale jednocześnie mogą się one zregenerować. Jak mówiłam, ECMO daje czas na regenerację, a nie leczy. Podobnie zresztą jak respirator.

EMCO pozwala pacjentowi przetrwać najgorszy okres. Czekamy, aż płyn z pęcherzyków w płucach, który pojawił się w związku z chorobą, zresorbuje się i objętość oddechowa płuc wróci do normy. Średnio trwa to od ośmiu do 14 dni. Mieliśmy jednak chorego, który oddychał dzięki ECMO przez trzy miesiące, a potem przeszedł udany przeszczep płuc.

Decyzja, kto odniesie realną korzyść z tej agresywnej terapii, zawsze jest niezwykle trudna. W naszym szpitalu kwalifikacji dokonuje zespół złożony z anestezjologów, kardiochirurgów i perfuzjonistów.

Lekarze ze Śląskiego Centrum Chorób Serca ratują pacjentów w ciężkim stanie za pomocą ECMO (fot.mat.prasowe)

Jakie są kryteria tego wyboru?

Pacjent z COVID, którego ratujemy za pomocą ECMO, niestety podlega ostrzejszym kryteriom niż w innych chorobach płuc. Śmiertelność w COVID jest wyższa, bo płuca się trudniej regenerują, a czasem włóknieją w szybkim tempie. Największe szanse mają pacjenci poniżej 50. roku życia. Według statystyk przeżywa połowa pacjentów z COVID, u których stosuje się ECMO.

Kiedy zaczęliście używać sztucznego płuca przy ratowaniu zakażonych koronawirusem?

Od początku śledziliśmy doniesienia ze świata. Już pod koniec 2019 roku wiedzieliśmy, że COVID wiąże się z niewydolnością krążeniowo-oddechową i zastanawialiśmy się, czy ECMO nie mogłoby pomóc. Choć skuteczność sztucznego płuca w tej chorobie wydaje się mniejsza niż ta, którą obserwowaliśmy podczas pandemii grypy AH1N1 10 lat temu. COVID wywołuje też zmiany zakrzepowe w płucach. U niektórych chorych po COVID płuca robią się bardzo małe. I nigdy nie wracają już do swojej funkcji.

Terapia za pomocą ECMO to codzienna walka o przeżycie.

Pamięta pani pierwszych pacjentów z COVID, których poddaliście tej terapii?

Tak. Pierwsza zakażona osoba, którą podłączyliśmy do ECMO w październiku tego roku, zmarła. Miała ponad 60 lat. Kolejnym pacjentem, którego przyjęliśmy, był 48-letni mężczyzna w równie ciężkim stanie. Przeżył i obecnie przechodzi rehabilitację.

Niezwykle ważny jest sposób przewożenia takiego pacjenta. Jego stan już jest ciężki, a podczas transportu może się zdestabilizować na tyle, że nie nadaje się już do terapii. A nawet może umrzeć w drodze. Dlatego czasami jest lepiej, jeśli sami go przewieziemy z użyciem ECMO do naszego szpitala. Mamy swój własny Rapid Response ECMO Team.

W jaki sposób on działa?

Specjalna karetka zabiera ten zespół do pacjenta, a potem przywozi do nas chorego, który już oddycha za pomocą ECMO. To znaczy, że pacjent zostaje podłączony do ECMO mobilnego, jeszcze zanim zostanie przetransportowany do karetki.

Gdy rozmawiałyśmy krótko za pierwszym razem, byłam nieco rozkojarzona, bo właśnie organizowałam taki transport dla pacjenta leżącego w szpitalu w Kędzierzynie-Koźlu.

Opole, 2010 rok. Dwumiesięczny Piotruś przeżył dzięki ECMO (fot. Sławomir Mielnik/AG)

Udało się?

Tak, choć ten chory mógł w każdej chwili umrzeć po drodze. Jest w trakcie terapii.

Inny pacjent z COVID oddycha z pomocą ECMO już 30 dni. To długo. Jego płuca zmniejszyły się do rozmiarów pięści. Są bardzo małe, skurczone i chory jest całkowicie zależny od sztucznego płuca. Gdyby urządzenie z jakiegoś powodu się zacięło, pacjent umrze w ciągu kilku minut. Choć, jak obserwujemy, przez COVID zmniejszają się nie tylko płuca, ale i całe jamy opłucnowe, czyli miejsca, w których płuca się znajdują. Przeszczep nie wchodzi wtedy w grę, bo płuca, które zapewniłyby sprawne funkcjonowanie pacjentowi po koronawirusie, po prostu nie zmieszczą się w jamach opłucnowych.

Powiedziała pani, że przy pomocy sztucznego płuca udaje się uratować co drugiego pacjenta. Skąd taka wysoka śmiertelność?

Wciąż jesteśmy krok za chorobą. Obserwujemy i analizujemy, dlaczego tak się dzieje. Od października uratowaliśmy dzięki ECMO pięcioro pacjentów z COVID. Dwoje z nich przeszło pomyślnie przeszczep, troje prawdopodobnie nie będzie go potrzebować.

Przyznam pani, że zżywam się z każdym pacjentem. Czasami ktoś jest podłączony do ECMO przez miesiąc, codziennie rano go widzimy. Podczas każdej wizyty towarzyszy nam obawa, czy w nocy nie doszło do jakichś powikłań, do krwawienia. Najgorsze jednak są te momenty, kiedy muszę usiąść naprzeciwko bliskich pacjenta, spojrzeć im w oczy i powiedzieć, że ich syn nie przeżyje tej terapii. Albo, że szanse na przeżycie są małe.

A gdy udaje się uratować kolejną osobę?

To trudno jest opisać słowami. Przywożą do nas pacjenta, który jest cały zasiniony. Zakładamy mu kaniule, w napięciu obserwujemy, jak wracają mu funkcje życiowe. Zaczyna się zaróżawiać, oddech mu się stabilizuje. Za każdym razem się wtedy wzruszam. Zresztą nie tylko ja. Wzruszają się wszyscy z zespołu, którzy to widzą. Gdy tylko pada informacja: "pacjent stabilny", rozlega się gromkie: "hurra!".

Zawsze prosimy pacjenta, który kończy terapię i opuszcza szpital, o zdjęcie. Wieszamy potem te zdjęcia na ścianie i pokazujemy rodzinom, których bliski dopiero zaczyna terapię. Mówimy: "To są osoby, które przeżyły".

Ewa Trejnowska, pielęgniarka Anna Maruszak, pielęgniarka Ewa Kondrat, asystent Paweł Niczke, kardiochirurg dr Remigiusz Antończyk, perfuzjonista Marcin Borowicz (fot.mat.prasowe)

Ile ich jest?

Grupa, która sama nazwała się Ecmoludki, skupia kilkunastu pacjentów uratowanych za pomocą sztucznego płuca. Ostatnio spotkaliśmy się w zeszłym roku i było bardzo wzruszająco. Ale wiele osób po wyjściu ze szpitala chce zapomnieć o ECMO. Kompletnie się odcinają i ja to doskonale rozumiem.

Zresztą ja, podobnie jak cały zespół, nie jestem po to, by o mnie pamiętać. O nas, tak jak o całej tej skomplikowanej terapii, wręcz trzeba zapomnieć i żyć dalej.

Ewa Trejnowska. Doktor nauk medycznych w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii. Adiunkt na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach. Anestezjolog w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka słoni, mądrych ludzi, z którymi rozmawia też w podcaście "Miłość i Swoboda", kawy i klasycznych samochodów.