Rozmowa
Królowa reprezentuje to, co było, a nie to, co będzie (fot. Materiały prasowe)
Królowa reprezentuje to, co było, a nie to, co będzie (fot. Materiały prasowe)

*Przypominamy tekst z listopada 2020 roku.

Mam wrażenie, że - poniekąd nawykowo - przypisujemy monarchii i monarchini wielkie znaczenie. Odrzućmy przyzwyczajenia. Proszę o szczerą odpowiedź: czy królowa angielska wciąż się liczy w grze?

(długa cisza) Nie. Ale czuję się w obowiązku zniuansować tę odpowiedź, bo właściwie powinna ona brzmieć: nie do końca. Na pewno jest mniej adekwatnym punktem odniesienia niż przez większość XX wieku. Według mnie pierwszym istotnym czynnikiem tej zmiany byłby rozwój technologii. Dziś pozwala nam ona zachowywać się w sposób jeszcze niedawno nieosiągalny. W pewnym sensie dzięki niej mamy wrażenie, że podbiliśmy świat, że sami jesteśmy królami.

Na zdewaluowanie pozycji królowej miały wpływ także dynamiczne zmiany socjopolityczne, w tym zmiana politycznego języka i etosu. Rodzina królewska co prawda zawsze próbowała dystansować się od polityki, ale jednocześnie jednak odgrywała w niej jakąś rolę. Dziś królowa na pewno jest mniej adekwatna jako polityczny gracz. Idea monarchii stała się archaiczna. Ta instytucja funkcjonuje teraz bardziej jako reprezentacja tradycji niż faktyczna siła.

Królowa reprezentuje to, co było, a nie to, co będzie. Ale jest też symbolem podejścia, że "wszystko będzie dobrze". Zresztą to zawsze było jej przesłanie: "Przetrwamy, zaciśnijcie zęby, damy radę. Wspólnie!". W dzisiejszym świecie nie słyszy się tego typu deklaracji zbyt często. A choć świat ewoluuje, to wielu jego mieszkańców wciąż bardzo docenia znaczenie tradycji, ja sam mam takie ciągoty. W tym chaosie, który stopniowo pochłania kolejne obszary globu, ludzie potrzebują rytuału, bezpiecznego, stałego punktu podparcia w sytuacji, gdy świat zwariował. Królowa i to, co symbolizuje, reprezentują właśnie ten fundament.

 

Znamy wiele przykładów sytuacji, gdy brytyjska monarchia negatywnie odnosiła się do koncepcji modernizacji. Jednocześnie wydaje się, że nie ma opcji, by tych zmian uniknąć. Jak ten proces mógłby wyglądać? TikTok to mus?

Nie sądzę, żeby sposobem na pozostanie adekwatnymi było założenie Instagrama czy Twittera. Oczywiście to może być przyjazny kanał komunikacji z podwładnymi, ale nic poważniejszego. W walce z influencerami Elżbieta II nie ma szans, ha, ha.

W naszym filmie Elżbieta II wielokrotnie powtarza, że nawet w najtrudniejszych okolicznościach nie zapomina lekcji ojca, Jerzego VI: misją króla jest służba. W tym przekonaniu, że życiowym celem władcy jest służenie poddanym, jest pewnego rodzaju piękno. Służba jako droga do stawania się lepszą osobą - to koncepcja dzielona przez wiele systemów wartości.

Nie mam kryształowej kuli, ale myślę, że naczelnym zadaniem brytyjskiego monarchy jest osłabianie wizerunku opłacanych przez podatników nierobów i wzmacnianie marki krzewicieli dobra na świecie. Ale ten świat dynamicznie się zmienia i nic nie jest już tak proste jak wtedy, gdy Diana jechała tulić głodne dzieci czy rozbrajać miny. Dzisiejsza władza królewska potrzebuje czegoś większego, bardziej globalnego.

Głową rodziny królewskiej jest kobieta, a jednocześnie odnoszę wrażenie, że monarchia brytyjska jest niespecjalnie kobietom przyjazna. Mając na koncie doświadczenia filmu o Dianie i o Elżbiecie, jakie ma pan obserwacje na ten temat?

Jeśli misją królowej jest służba, buduje to ją jako osobę dobroczynną, łaskawą, ale też w pewnym sensie z zasady podległą większej sile - służę bez względu na to, czy mi się to podoba, czy nie...

Monarchia jest elitarnym klubem, w którym funkcja jest w pewnym sensie ponad płcią. Kiedy przybywają do niego outsiderzy, jak Diana czy Meghan Markle, podejrzliwość klubowiczów wybucha, natychmiast zacieśniają szyk. To wpływa na relacje, które w innej rzeczywistości mogłyby być cieplejsze. Diana przeżyła w rodzinie królewskiej koszmar, a jej relacja z królową była, ujmując to dyplomatycznie, napięta.

Mimo że podczas przygotowań do filmu wielokrotnie dostrzegłem w królowej człowieczeństwo, nauczyłem się też, że okazywanie go nigdy nie może być najwyżej na liście jej priorytetów.

Monarchia jest elitarnym klubem, w którym funkcja jest w pewnym sensie ponad płcią (fot. Materiały prasowe)

Jak wtedy, kiedy po śmierci Diany zniknęła z pola widzenia.

Każdy kij ma dwa końce. Podczas przeglądania archiwów znaleźliśmy rozmowę z osobą z bliskiego otoczenia królowej, która wspominała dni po tragicznej śmierci księżnej. Królową straszliwie wtedy krytykowano za to, że została w zamku Balmoral, zamiast wrócić do Londynu i wystąpić przed płaczącymi tłumami. Uważano, że to był gest pogardy wobec tragicznie zmarłej księżnej, że Elżbieta nie ma serca. "Ludziom bardzo łatwo jest narzekać, bo Elżbieta jest królową, głową narodu, ale jest przecież też matką i babcią, próbującą ukoić żal dwóch małych chłopców, swoich wnuczków, którzy w strasznych okolicznościach stracili matkę" - słyszymy.

Czyli i tak źle, i tak niedobrze...

Tu wraca kwestia płci. Nie będzie nadużyciem, jeśli powiem, że każda kobieta jest bardziej niż mężczyzna oceniana za zewnętrze, pozory. Królowa mierzy się z tym podwójnie. Ma być mocną przywódczynią, świetną negocjatorką, ale co ona taka oschła i zdystansowana? Doceniamy jej profesjonalizm i zaangażowanie, ale dlaczego nie zajmuje się bardziej dziećmi i domem?

Dla kobiet funkcjonujących publicznie nie ma zachowania, które uczyniłoby je wystarczającymi w oczach innych. Do tego w kontekście królowej dorzuciłbym jeszcze jedną rzecz. Elżbieta najpierw jako 10-latka niespodziewanie stała się dziedziczką tronu. Przypomnijmy: jej rodzina znalazła się w pierwszej linii do korony, ponieważ jej wuj Edward VIII abdykował, gdy zakazano mu ślubu z rozwódką Wallis Simpson. Potem jako 25-latka także niespodziewanie i nagle została królową, gdy zmarł Jerzy VI Windsor, jej ojciec i ogromny autorytet. Zastanawiam się, jak ja bym się zachował, gdyby 25-letniemu mnie - jeszcze do tego pogrążonemu w żałobie - ktoś powiedział: "Od jutra zostajesz królem Wielkiej Brytanii". Myślę, że nie podjąłbym się tej pracy. Ona się podjęła i wykonuje ją od blisko 70 lat.

"Być królową" pokazuje pewien, z dzisiejszej perspektywy niewygodny, fakt: Elżbieta poznała Filipa, kiedy miała ledwie 12 lat, on - 17.

Rozumiem, dlaczego odczuwa pani pewien niepokój, ale tu chyba nie kryje się żadne patologiczne drugie dno. Rzeczywiście Elżbieta była dziewczynką, kiedy się poznali i kiedy ponoć oświadczyła, że to on zostanie jej mężem, Filip zaś był nastolatkiem, młodym mężczyzną. Zresztą kiedy tylko dowiedziałem się, że na miejscu ich pierwszego spotkania był fotograf, pojawiła się determinacja, żeby znaleźć jakieś ujęcia - i to się udało. Te kadry widać w filmie.

Ale myślę, że trudno mówić tutaj o zakochaniu, raczej o jakiejś takiej dziewczęcej fascynacji. Można pomyśleć, że to dziwne, ale z drugiej strony: poznali się jako nastolatkowie i do tej pory są razem, mimo że oboje są grubo po dziewięćdziesiątce. Proszę przyznać, że jest w tym coś imponującego. Oni są parą od blisko 80 lat. Niektórzy nawet nie dożywają takiego wieku!

Istnieje wiele doniesień na temat tego, że ich małżeństwo nie było idealne. Filip wielokrotnie oskarżany był o romanse. Wyobraża pan sobie alternatywną rzeczywistość, w której Elżbieta mówi: "mam dość!" i się rozwodzi?

Byłoby to o tyle niesamowite, że przecież wcześniej nie pozwoliła swojej siostrze Małgorzacie wziąć ślubu z jej ukochanym Peterem Townsendem właśnie dlatego, że był rozwodnikiem. Ta odmowa była przyczyną ogromnego cierpienia księżnej. Karolowi jakoś się udało - w pewnym sensie w akceptacji kolejnego małżeństwa "pomogła" mu śmierć Diany. Ale mimo że rozwodów było wiele, szczególnie w pokoleniu dzieci królowej, to w rodzinie królewskiej są one wciąż postrzegane bardzo negatywnie. Obawiam się, że mimo postępu obyczajowego Elżbieta nie byłaby dziś tak szanowana, gdyby rozwiodła się z Filipem. Tu wracamy do kwestii podwójnych standardów dla płci.

Dla kobiet funkcjonujących publicznie nie ma zachowania, które uczyniłoby je wystarczającymi w oczach innych (fot. Materiały prasowe)

Przygotowując ten film, miał pan unikatową szansę przejrzeć materiały prasowe i telewizyjne z okresu niemalże stulecia. Jak ewolucja mediów wpłynęła na rodzinę królewską, jak zmieniał się jej medialny wizerunek?

Na przestrzeni rządów Elżbiety media zmieniły się drastycznie - na lepsze i na gorsze. Kiedy królowa była bardzo młoda, jeszcze w okresie przed koronacją i małżeństwem z Filipem, media były jej sekundantem. Dopiero w latach 50. i 60., czyli w erze telewizyjnej, zaczęto zadawać pytania. Postrzeganie dziennikarstwa zbliżyło się nieco do dzisiejszego.

Bardzo dobry tego przykład mamy w "Być królową". Pokazujemy, jak książę Filip bierze udział w panelu, gdzie mówi o swoim życiu. Jeden z prowadzących pyta nagle: "Na czym dokładnie polega pana praca?". Gość jest skonsternowany, zakłopotany. "Właściwie to nie mam pracy" - odpowiada. Dla nas ten materiał miał podwójną wartość. Dowodził, że media ewoluowały. Tego typu pytania wreszcie zaczęły się pojawiać i nie były już postrzegane jako niestosowne czy wulgarne, a istotne, celne. Jednocześnie we wspomnianym fragmencie pokazujemy, jak Filip, który wcześniej wielokrotnie był określany jako "men's man" [mężczyzna z klasą, godny podziwu, światowy - przyp. aut.], prezentuje się jako ktoś właściwie bezrobotny, kto nie do końca umie dobrze odpowiedzieć na proste pytanie. Spójrzmy prawdzie w oczy: odkąd został mężem królowej, Filip siedzi na tylnym siedzeniu. Samochód zawsze prowadzi ona.

Ten fragment zresztą dobrze naświetla moją filozofię kina dokumentalnego. To bardzo czysta forma. Nigdy nie używamy narratora, nikt nic nie dopowiada, wykorzystywane są tylko zdjęcia, filmy i nagrania - i one muszą mówić same za siebie. Aby wszystko idealnie grało, czasami trzeba podejmować radykalne wybory. Na każdy kadr, który trafił do filmu, przypada sto, które musieliśmy odrzucić.

Co pomogło panu zdefiniować punkt widzenia "Być królową"?

Przekopując się przez archiwa, pewnego dnia trafiliśmy na taki cytat z królewskiego historyka Roberta Laceya: "Wszystkie wielkie problemy królowej - i monarchii za jej życia - sprowadzały się do miłości, małżeństwa i seksu". To zdanie zdefiniowało kierunek filmu, klocki wskoczyły na swoje miejsce. Oczywiście wszyscy się z tym zmagamy, ale rodzina królewska jakoś sto razy bardziej. Za całą monarszą legendą niezmiennie jest właśnie miłość, małżeństwa i seks, które bez wytchnienia próbują Elżbietę II pokonać, a ona z tym całe życie walczy.

Cegiełkę dokładają wspomniane już media. Ta medialna ewolucja, którą pan opisywał, mocno przyspieszyła w latach 80., w 90. osiągając formę radykalną.

Zdecydowanie tak. Media stały się dla królowej i jej rodziny o wiele ostrzejsze. Wydaje mi się, że to miało bezpośredni związek z kryzysem między Dianą a Karolem, podgrzewanym tylko wydaną w 1992 roku książką "Diana: moja historia" Andrew Mortona. Potem jej tragiczna śmierć, nieobecność królowej w dniach żałoby. Jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać rozmaite teorie spiskowe, sugerujące, że rodzina królewska miała w śmierci Diany udział - podsycały je plotkarskie media, przecież to były czasy sprzed internetowych forów, sprzed Facebooka.

Jeśli tamten medialny atak wydawał nam się intensywny, przeskoczmy do dnia dzisiejszego i do 24-godzinnego cyklu newsowego, który dezorientuje nawet byłego dziennikarza, jak ja. Przez to, że mamy tak szybki i bezpośredni dostęp do ciągle nawarstwiających się informacji na każdy temat, jedynym sposobem, żeby się przez ten hałas przebić, jest opublikowanie czegoś, co niezawodnie zwraca uwagę. A to są złe wiadomości.

Statystycznie najlepiej czytają się informacje o zdradach, skandalach, oszustwach, śmierci. To wpływa także na narrację wokół rodziny królewskiej. Jakie były ostatnio najgłośniejsze historie z koroną w tle? Skandal wokół domniemanych związków księcia Andrzeja i stręczyciela-pedofila Jeffreya Epsteina oraz skandal z "Megxitem". Tylko temu udaje się zagłuszyć medialne bzyczenie.

Jeśli 50 lat temu królowa miała poczucie, że żyje w akwarium i wszystkie oczy świata są skierowane na nią, to teraz może powiedzieć, że żyje w akwarium z kilkoma tysiącami wycelowanych w nią mikroskopów! Ona jest jedyną stałą w tym szalejącym równaniu. Elżbieta II nie przejawia niemal żadnych oznak starzenia. No, może jest odrobinę wolniejsza i ma dwie zmarszczki więcej. Tyle! W czasach szalejącej pandemii jej długowieczność nie tylko imponuje, ona wydaje się wręcz nierealna.

Jeśli 50 lat temu królowa miała poczucie, że żyje w akwarium i wszystkie oczy świata są skierowane na nią, to teraz może powiedzieć, że żyje w akwarium z kilkoma tysiącami wycelowanych w nią mikroskopów (fot. Materiały prasowe)

Oczywiście jest szansa, że królowa jest wampirzycą i że będzie żyła wiecznie, jednak bardziej prawdopodobne jest, że prędzej czy później jej zabraknie. Co wtedy?

Diana zmarła młodo i tragicznie. Do tego była wtedy najbardziej fotografowaną osobą na świecie, wielbioną nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i na całym świecie. Ludzie naprawdę mieli poczucie, że ktoś wyrwał im serce z piersi. Ulice zaścielone były kwiatami, żałobnicy płakali na ulicach. Z Elżbietą II będzie inaczej.

Królowa ma długie i pełne życie. Niektórzy jej nie lubią, ale i tak szanują. Ona jest trochę jak David Attenborough, który w swoim ostatnim filmie opowiada o tym, jak bardzo za jego życia zmieniła się ziemia. Oboje są ludźmi symbolami, którzy przeżyli swoją epokę. Śmierć Elżbiety będzie też końcem monarchii, jaką znamy. Ale Karol nie będzie obejmował tronu w takim stylu jak Elżbieta: nagle, z zaskoczenia. Będzie kontynuował uprzednio wyznaczoną linię. A jednocześnie przecierał nowy szlak, żeby monarchia mogła się dalej liczyć. Jeśli mu się to nie uda, konsekwencje mogą być opłakane. Jego rodzina stanie się ciekawostką, a nie instytucją. Żałoba po Elżbiecie to będzie smutny, ale fascynujący socjologicznie czas. Swoją drogą mam nadzieję, że w ogóle dożyję tego momentu!

Biorąc pod uwagę, jak długo żyła królowa matka, może się zdarzyć, że i Karol umrze przed Elżbietą II...

Muszę przyznać, że sam kilkakrotnie rozważałem ten scenariusz. Sposób, w jaki starzeje się Elżbieta, zachęca do takich rozważań. No i sygnałów, że możliwe jest rozwiązanie niestandardowe, mamy więcej.

Tu muszę odejść w dygresję i opowiedzieć o swoich pracach nad dokumentem "Diana. Własnymi słowami", który można obejrzeć na Netflixie. Ponieważ jestem dziennikarzem, wiedziałem, jak powstawała książka Mortona. Wiedziałem, że istnieją nagrania wideo, na których Diana mówi to wszystko, o czym on napisał. Chwyciłem za telefon, zadzwoniłem do niego. Oświadczyłem, że robię dokument dla National Geographic i chciałbym użyć jego taśm. "Ustaw się w kolejce, będziesz dwieście pięćdziesiąty" - odburknął. "Andrew, rozumiem, ale zanim odłożysz słuchawkę, pozwól mi powiedzieć jeszcze jedną rzecz" - nie odpuszczałem. - "W moim filmie nie będzie żadnego narratora, żadnych komentatorów, gadających głów. Jedyną osobą, która będzie mówić, będzie Diana".

Po długiej ciszy usłyszałem tylko: - "To kiedy możesz przyjechać do Londynu?". Tydzień później spotkaliśmy się w biurze jego wydawcy. To była, zgodnie z wszelkim wyobrażeniem, wysoka, piękna kamienica obrośnięta bluszczem, kryta dachówką. Na zewnątrz lało. Przynieśli mi oryginalne taśmy z sejfu. Przez siedem godzin piłem herbatę i słuchaliśmy Diany, tak jakby była z nami w pokoju. To było niewiarygodne. Przytaczam to wspomnienie, ponieważ właśnie na tych taśmach Diana mówi o Williamie. Ona była głęboko przekonana, że monarchia się zmienia już wtedy, za jej życia. I próbowała pokazać mu, że jest inny, być może lepszy sposób funkcjonowania na tronie niż to, co widać dokoła. Kto wie: może królowa przeżyje Karola? A może Karol sam uzna, że ten kraj potrzebuje świeżej krwi? Bo co do tego, że tak jest, nie mam najmniejszych wątpliwości.

Tom Jennings (fot. Stewart Volland)

Tom Jennings. Zdobywca nagród Emmy i Peabody, twórca głośnych produkcji: "Księżna Diana. Własnymi słowami" oraz "Apollo: droga na Księżyc". Przy tworzeniu najnowszego dokumentu "Być królową" korzystał m.in. ze zdigitalizowanych dopiero niedawno wywiadów z przyjaciółmi królowej i jej prywatnymi sekretarzami. Po materiały - takie jak zdjęcia, nagrania wideo i audio - sięgnął do archiwów British Movietone, Reuters, BBC, ITN, ITV. Produkcje Jenningsa odznacza charakterystyczny styl opowiadania - z perspektywy pierwszej osoby, która pozwala uzyskać porywający opis życia osobistego królowej.

Anna Tatarska. Dziennikarka i recenzentka filmowa, współpracująca m.in z magazynem Vogue, Onetem i Gazetą Wyborczą. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o kulturze oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Ceni wolność w pracy i życiu. Za dużo mówi. Jej pasją są wywiady, wegetariańskie kulinaria i podróże, ale najbardziej lubi innych ludzi.