
Na co dzień wykonują prace, których nie da się "zostawić za drzwiami biura". Doświadczają takich emocji, widzą i słyszą takie rzeczy, że nie da się przejść nad nimi do porządku. Jak praca wpływa na prywatne życie strażaka, policjanta, lekarza? Co w nich zmienia, co daje, a czego pozbawia? O to pyta ich Anna Kalita.
Kobieta gwałcona przez kilku żołnierzy wychodzi ze swojego ciała i przygląda się temu, co jej robią, z zewnątrz - to scena z książki, którą czytałam dość dawno, ale doskonale ją pamiętam, bo zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.
Brzmi jak science fiction, prawda? To zjawisko istnieje. Opisuje je literatura naukowa, opowiadają o nim moi pacjenci. Cztero-, sześcioletnie ofiary molestowania mówią, że wiszą na suficie albo stoją obok swojego ciała i patrzą na to, co im robi sprawca.
Jako jedyna Polka otrzymała pani nagrodę Międzynarodowego Stowarzyszenia Studiów nad Traumą i Dysocjacją za wybitny wkład kliniczny, naukowy i praktyczny w leczenie zaburzeń dysocjacyjnych osób, które doświadczyły interpersonalnej traumy. To, o czym mówimy, to jest właśnie dysocjacja, prawda?
Tak. Najczęściej pojawia się po przemocy seksualnej, gdy sprawcami są bliskie osoby. Mechanizm dysocjacyjny nie wykształca się od razu, gdy dojdzie do skrzywdzenia, ale gdy ono się powtarza, trwa długo, jest coraz intensywniejsze. Od pacjentów słyszę, że doświadczając przemocy, usiłowali przestać czuć, że zamrażali swoje ciało. I robili to świadomie.
W jednej z pani prac naukowych przeczytałam, że "najdrastyczniejsze konsekwencje pozostawia przemoc seksualna dokonana przez matkę, ojca lub inne ważne osoby z najbliższej rodziny". Dysocjacja to instynkt samozachowawczy, który uruchamia się m.in. u ofiar kazirodztwa?
Na początku pozwala przetrwać, natomiast z czasem ciało zapamiętuje ten mechanizm "sytuacyjny" i człowiek już automatycznie odcina się od uczuć czy myśli, przestaje też słyszeć zagrażające krzyki rodziców. Staje się to nawykiem, który pojawia się bez woli i świadomości. W ten sposób dochodzi do zaburzenia.
Dysocjacja występuje wówczas nie w sytuacjach zagrożenia, ale też tych przypominających zagrożenie: kiedy ktoś krzyknie na ulicy, kiedy mignie znajomy kolor włosów, ktoś bez ostrzeżenia dotknie. I jeśli człowiek się nie wyleczy, to już zawsze będzie się czuł, jakby był "za szybą" lub nie wiedział, kim tak naprawdę jest. Taka osoba świat ogląda jak na filmie, ciało ma jak z drewna, nie odczuwa emocji. Często słyszę od pacjentów: "Wiem, że powinnam odczuwać złość czy radość, ale ja nic nie czuję".
Skala dramatu, z jakim się pani styka przez 33 lata w swojej zawodowej pracy, jest dla mnie niewyobrażalna. Co mówią dorośli pacjenci? Czy kiedy byli dziećmi, nastolatkami, odbierali doznawane krzywdy jako gwałty?
Tak mówią dopiero jako dorośli ludzie. "Teraz już wiem, że to był gwałt i nawet jeśli nie dochodziło do penetracji, to jeśli miałam/miałem cztery lata i ojciec czy matka całowali, pieścili moje miejsca intymne, to nie wolno im było tego robić". Osoba mówi, że w dzieciństwie czuła, że dzieje się coś złego, ale nie potrafiła tego nazwać i obronić się przed zachowaniem sprawcy. Z tego powodu czuje się winna. A to nie do niej należała ochrona siebie, tylko do dorosłego rodzica, opiekuna.
To jest tak delikatna materia, że aż trudno znaleźć odpowiednie słowa - zapytam, czy dzieci odbierają te zachowania jako gwałt, ponieważ opisy, jakie w pani opracowaniach czytałam, przypominają - jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało - stopniowe wchodzenie z rodzicem w romans.
Raczej to dziecko jest wciągane, angażowane w romans przez rodzica. Taka relacja rozwija się stopniowo i niemal od początku sprawca wprowadza do niej atmosferę erotyczności. Nazywa się to seksualizacją dziecka. Gdy krzywdzi matka, to naga przytula się do synka w łóżku, albo dotyka jego genitaliów lub bierze jego rączkę i dotyka swoich genitaliów. Kąpie syna, mimo że ma 16 lat, albo sama leży w wannie i prosi, by jej masował plecy. W konsekwencji to może, ale nie musi, prowadzić do współżycia. Niewielu mężczyzn mówi o współżyciu z matką.
Jednak pani prowadziła terapię mężczyzn po takiej traumie.
Kilku. Do seksu dochodziło w okolicy 15., 16. roku życia chłopca i potem faktycznie - jak pani zauważyła - to wyglądało jak "romans". Molestowani przez matki chłopcy czują się dla nich ważni, wybrani, a ponieważ to one ich uwiodły, ta seksualność matek dosłownie się w nich wdrukowała. W dorosłym życiu poszukują partnerek, które mają podobne biodra, takie same piersi co matka. Tak samo jak ona się zachowują.
Czy molestujące matki są najczęściej samotne?
Mogą być samotne, mieć męża, który dużo pracuje, albo jest alkoholikiem, a w konsekwencji jest nieobecny, zimny i zdystansowany, lub są w udanej relacji z partnerem. Najmocniej na ich seksualne zachowanie wobec dziecka wpływa ich traumatyczna przeszłość. Podkreślam, że niekoniecznie musi dochodzić do stosunku seksualnego! Kluczowe jest to, że ci mężczyźni zostali przez matki w sposób erotyczny użyci. One zrobiły z synów partnerów. Ofiarom molestowania przez matki trudno jest potem tworzyć relacje, ich związki się rozpadają. Miałam pacjentów, którzy odeszli od żony i wrócili do erotycznej relacji z matką.
Do tego "romansu"?
Tak. Potem trafiają na terapię. Ta sytuacja ogromnie ich dręczyła, była niewyobrażalnie trudna.
W przypadku dziewczynek scenariusz "uwodzenia" jest taki sam jak u chłopców?
Tak. Dziewczyna zostaje przez ojca czy ojczyma "wybrana". Jest faworyzowana, otrzymuje specjalne prezenty, a sprawca wprowadza w relację dużo erotyki. Na przykład chodzi przy niej nago, kupuje prezenty niedostosowane do jej wieku, bierze na kolana i całuje, mówiąc, że jest tą jedyną i bardzo ją kocha.
"Najpierw wchodził do łazienki, gdy się kąpała, potem zaczął ją myć. Nim ukończyła 12 lat, późną nocą przychodził do jej pokoju, aby ją oglądać i pieścić, a dwa lata później zmusił ją do stosunku płciowego. Sytuacja ta powtarzała się przez wiele lat" - to opis historii jednej z pani pacjentek. Padają też argumenty, których używali sprawcy, by dzieci nikomu nie mówiły o dramacie, który je spotyka: "bo rozpadnie się rodzina", "bo zabiję twojego psa", "bo zrobię to samo twojej siostrze".
Dramatyczne jest to, że dziecko wtedy sądzi, że "dzięki temu", że jest wykorzystywane, ochrania swoją rodzinę przed rozpadem, rodzeństwo przed przemocą seksualną, matkę przed chorobą, samotnością i brakiem pieniędzy. Nie wie, że rodzina już nie istnieje i że brat czy siostra są już krzywdzeni. Na tym polega dynamika przemocy seksualnej, której sądy często nie rozumieją.
Gdy rozpoznajemy, że w rodzinie była seksualnie wykorzystywana dziewczynka, to absolutnie nie oznacza, że jej brat jest bezpieczny! Różne są typy sprawców, ale najczęściej są to osoby, dla których nie jest ważne, czy molestują dziewczynkę, czy chłopca. Istotne jest to, że budują swoje poczucie mocy i wartości przez kontakt seksualny z dzieckiem, które nie ma siły i możliwości, by się sprzeciwić. Wiem, że taki sposób budowania poczucia wartości jest niepojęty, obrzydliwy.
I kiedy ten koszmar się zaczyna, to nie jest jednorazowy przypadek, ale trwa latami?
Jeśli nikt z dorosłych skutecznie nie zareaguje.
Przeczytałam taką relację ofiary molestowania: "Ojciec rozbudził mnie seksualnie. Nie rozumiałam, co się dzieje, sądziłam, że okazuje mi w ten sposób coś w rodzaju zainteresowania i bliskości. A potem rozpaczliwie szukałam ciepła i miłości, pomimo braku zaufania i lęku uprawiałam seks z nieznajomymi, nie czując przyjemności. Oczywiście miłości nigdy nie znalazłam, jedynie wzrastało we mnie poczucie winy i obrzydzenie do siebie". W takim stanie pacjentki trafiają do pani?
Jest bardzo różnie. Niektóre kobiety uprawiają dużo przygodnego seksu, inne nie są w stanie w ogóle nawiązać intymnych relacji. Obie grupy czują się źle z tym, czego doświadczają. Ale jest też wiele osób, które mają naprawdę świetne rodziny! Fantastyczne żony czy mężów, dzieci, pracę, znajomych. Wszystkim doskwiera jednak stale nawracająca depresja, smutek, poczucie winy nie wiadomo z jakiego powodu, chaos wewnętrzny, koszmary nocne i flashbacki, które powodują lęk i napięcie. Z powodu których przez kolejne dni nie są w stanie się pozbierać. Bo to jest takie uczucie, jakby te koszmary działy się tu i teraz.
Traumatyczne wydarzenia właśnie w ten sposób przebijają się do świadomości?
Tak. Podstawą zaburzenia dysocjacyjnego jest amnezja - osoba wycina ze swojej świadomości cały fragment swojej przeszłości związany z bodźcem zewnętrznym: doświadczanym zdarzeniem traumatycznym. Ale to nie oznacza, że trauma znika! Ona wciąż wewnątrz osoby pracuje - z tego niezintegrowanego ze świadomością obszaru przebijają "niezidentyfikowane informacje" i osoba może nagle zobaczyć obraz z przeszłości, poczuć ból w ciele czy nieprzyjemne napięcie. Dzięki tym "wiadomościom" z odciętego fragmentu świadomości przy pomocy terapeuty jest w stanie krok po kroku odpamiętać doznane krzywdy. A to jest podstawa zdrowienia.
Dopóki nie pamiętamy traumatycznej przeszłości i nie integrujemy jej z pozostałą częścią naszej świadomości, mamy problemy ze zdrowiem psychicznym. Amnezja dysocjacyjna to jest jeden sposób radzenia sobie z traumą, drugi to wyparcie - osoby wiedzą, że doznały krzywd, ale żeby móc funkcjonować, upychają je głęboko w podświadomości i dzięki temu nie muszą żyć z nimi na co dzień.
A sny? Czy koszmary wracają w snach?
Tak. Są związane z dysocjacją lub wyparciem. Emocje i konflikty związane z fragmentami sytuacji traumatycznych, które nie są zintegrowane ze świadomością lub "upchane" są w podświadomości, ujawniają się w snach.
Śni się ojciec, który gwałci?
U dorosłych osób do około miesiąca po zdarzeniu śni się sprawca i zdarzenie. Potem to się zamienia w sny symboliczne: śnią się freudowskie węże albo zwężający się tunel, z którego osoba nie może się wydostać. Agresja, bezsilność, śmierć.
Proszę mi powiedzieć, czy molestujący rodzic jest zaburzony lub chory psychicznie?
To jest bardzo ważne pytanie! Podczas posiedzenia plenarnego Sejmu, w trakcie którego dokonywano wyboru członka do Państwowej Komisji do spraw wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajowości wobec małoletniego poniżej lat 15, próbowałam wyjaśnić, że owszem, sprawca jest zaburzony, ale nie psychicznie chory! Gdy mówimy o kimś, że jest chory psychicznie, to znaczy, że neuroprzekaźniki w jego mózgu nie funkcjonują prawidłowo i wówczas ta osoba nie jest w pełni odpowiedzialna za swoje czyny.
I kiedy dopuszcza się przestępstwa nie idzie do więzienia.
Tylko do szpitala psychiatrycznego. Natomiast osoby, które wykorzystują seksualnie dzieci, są w stanie kontrolować swoje zachowanie. Są bardzo dobrze postrzegane przez otoczenie. Działają celowo i planowo. Są świadome swoich czynów! W sposób intencjonalny przygotowują ofiarę do tego, by móc ją wykorzystać, dotykając seksualnie jej ciała, dokonując penetracji, czyli gwałcąc. Moim zdaniem każdy seksualny dotyk ciała dziecka jest gwałtem na nim, ponieważ dziecko nie jest w stanie wyrazić świadomej zgody na taki kontakt.
W poprzedniej rozmowie szczegółowo mi pani opowiadała, jak ten proces przywiązania i uzależnienia od siebie ofiary przebiega.
To może zabrzmieć szokująco, ale do tego trzeba inteligencji emocjonalnej. Opowiem pani o wynikach eksperymentu, które pozwoliły mi zrozumieć działania sprawców. To był koniec lat 90., konferencja w Meksyku, wykładowca z USA. Pokazywano nagrania rozmów par, w których mężczyzna był sprawcą przemocy. Wyraźnie było widać, że uważnie obserwuje i wyczuwa potrzeby ofiary. Bardzo szybko zaczyna nią manipulować w takim kierunku, żeby ona sądziła, że ją niezwykle kocha. Miało to służyć temu, by w pewni zaspokajała jego potrzeby, także w sposób, który ją upodli. A kobiety kompletnie tej manipulacji nie wyczuwały!
Miłość jest chyba arcyważna w tym dramacie? Bo jeśli wrócimy do dzieci, to nawet jeśli matka czy ojciec krzywdzi, molestuje, gwałci - to dziecko wciąż tego rodzica kocha, prawda?
Tak! Dobrze, że o tym mówimy. Tego też sądy nie są w stanie pojąć. Dziecko sprawcę kocha! Cały czas! Bo ten ojciec - czy biologiczny, czy adopcyjny - to jest rodzic, od którego dziecko oczekuje bezpieczeństwa i bycia kochanym. Pomimo że jest przez niego tak brutalnie krzywdzone, to nadal sądzi, że od tej osoby otrzyma chociaż okruch miłości, której potrzebuje jak powietrza, aby żyć i się rozwijać. Co więcej - w pojęciu dziecka często ją otrzymuje. On w nocy krzywdzi, a w dzień wyjdzie z dzieckiem na basen, do kina i będzie się tam z nim świetnie bawił. Dziecko nie jest w stanie zrozumieć, że to nie miłość, tylko manipulacja w celu uzależnienia ofiary od siebie. Zresztą osoby dorosłe także dają się temu zwieść. Nazywa się to tworzeniem "alternatywnej rzeczywistości" czy "miodowego miesiąca".
Czytelnik tego nie wie, ale pani mówi o tym wszystkim niezwykle spokojnym głosem. Jak pani to robi, że zachowuje w tym wszystkim pogodę ducha i nie popada w przygnębienie?
Czy nie popadam? Przyznam się pani, że czasem się zastanawiam, jak by wyglądało moje życie i samopoczucie psychiczne, gdybym specjalizowała się w rozwiązywaniu innych problemów. Jak postrzegałabym świat? Problemem traumapsychologów może być "uraz zastępczy" związany z narażeniem na pośrednią traumę, którą są trudne historie pacjentów. Przez wiele lat prowadziłam grupy rozwojowe, na które przychodziły osoby poszukujące swoich wewnętrznych możliwości, zasobów, wartości, planujące cele do realizacji, układające nowe drogi w życiu.
I taka praca musi być po prostu przyjemna!
To prawda. Jednak już nie mam na to czasu. Jest zbyt wiele osób potrzebujących pomocy po przemocy doznanej w dzieciństwie, młodości czy życiu dorosłym i pracuję teraz głównie z nimi, rozwiązując problemy, które utrudniają im życie. Chcę także znowu pisać książki na temat, o którym rozmawiamy. Natomiast ważne jest to, że istotą terapii traumy jest również dążenie do samorozwoju! Przychodzi do mnie osoba, która chce uzyskać zmianę, poznawać siebie i innych, uczyć się zdrowego funkcjonowania.
A nie ofiara?
Nie! Jaka ofiara? To są bardzo silne osoby, które były w stanie znanymi sobie - świadomymi lub nie - sposobami przetrwać to całe zło, jakie je spotkało w życiu.
Uderzyło mnie, gdy przeczytałam, że niektórzy psychologowie uważają, że aby terapia mogła się udać, to pacjent musi swojemu sprawcy wybaczyć.
Ja nigdy tak nie uważałam. Wybaczenie przychodzi samo, ale nie ma takiego założenia i celu w terapii.
A ile czasu potrzeba, by dorosły człowiek mógł przepracować te wszystkie okropieństwa, których doznał w dzieciństwie?
Około siedmiu lat. W terapii trzeba przejść przez bardzo wiele etapów, m.in. przypominania sobie tego, co się zdarzyło - to jest praca z wyparciem czy amnezją dysocjacyjną - oraz uświadamiania sobie toksycznych zasad, ról, relacji w rodzinie i poza nią. Potem następuje przepracowanie tych zdarzeń i związanych z nimi uczuć, napięć w ciele, przekonań. Dostrzeganie swoich mocnych stron, budowanie samoakceptacji, poczucia wartości i integracji wewnętrznej. Innym etapem procesu terapii jest planowanie aktualnego i dalszego życia, uświadamianie sobie zasobów, które jednak były w rodzinie, budowania relacji z bliskimi i obcymi, stawianie celów. To jest i musi być długi proces, w którym pojawiają się kryzysy. Słyszałam nieraz: "Gdybym wiedziała, że ta terapia jest taka trudna, to w życiu bym tu nie przyszła, tylko żyła jak dotąd!".
Ponieważ pani burzy ten obraz rodziców, jaki przez lata w sobie nosili?
Tak. To jest bardzo trudny etap, w którym pacjent ma poczucie, że wiele z tego, w co dotychczas wierzył, jest nieprawdą. Ma pretensje do terapeuty. Na początku pracy zawodowej było mi z tymi negatywnymi emocjami pacjentów trudno. Młody psycholog-terapeuta ma w sobie potrzebę narcystycznej wielkości i nieomylności. Na szczęście wiele lat temu nauczyłam się tego, że ja przede wszystkim jestem dla osób dążących do zmiany. Jestem po to, żeby pomagać, a ponieważ wiem, że prawie każdy przechodzi etap przeniesienia, podczas którego pacjenci są na mnie źli, bo nie mogli być źli na krzywdzących matkę czy ojca - i to jest potrzebne, by mogli zdrowieć - to służę.
Ale jak w tym wszystkim chroni pani siebie?
Przez cały 1994 rok pracowałam w Mental Health Clinic w Saskatoon w Kanadzie, gdzie m.in. prowadzono terapię wykorzystywanych kobiet. Tamtejsze terapeutki mówiły mi, że co jakiś czas muszą zrobić sobie przerwę w pracy z osobami po przemocy seksualnej i wyjechać na wiele miesięcy na Alaskę (śmiech). Ja na Alaskę nie jestem w stanie wyjeżdżać, ale co roku podczas wakacji podróżuję, to moja pasja! Wybieram miejsca uduchowione i tam się regeneruję. Od niemal 40 lat jestem wegetarianką zmierzającą w kierunku weganizmu, więc w trakcie moich wypraw szukam składników i pomysłów na roślinne potrawy. Fotografuję miejsca, które wydają mi się ciekawe. Niemal mistycznym doznaniem dla mnie jest szum śniegu pod nartami oraz oczyszczający dotyk wiatru.
Teraz, gdy umawiałyśmy się na wywiad, powiedziała mi pani, że właśnie wraca z dwudniowego urlopu!
(śmiech) Z powodu pandemii miałam bezpiecznie objechać parki narodowe wschodniej Polski i krajów nadbałtyckich, albo pożeglować na Alandy, jednak w tym roku zostałam w domu z chorym pieskiem, ważnym członkiem naszej rodziny. To, co mi po tylu latach pomaga tę pracę wykonywać i zachowywać równowagę, to zdecydowany sprzeciw wobec przemocy. Jestem skupiona na tym, jak mogę najskuteczniej pomagać tym, którzy zostali skrzywdzeni. Stale się tego uczę, rozważam, czytam. Czasami słyszę, że jestem szamanką (śmiech). Wie pani - w tajemniczy sposób zmieniam czyjeś życie. Jeżeli faktycznie tak jest, to moje działania mają sens.
Dr Agnieszka Widera-Wysoczańska. Doktor psychologii, adiunkt w Zakładzie Psychologii Klinicznej Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego oraz trener i psychoterapeuta w Instytucie Psychoterapii Traumy, Rozwoju i Szkoleń, wykładowca na studiach podyplomowych Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. Biegły Sądowy Ad Hoc. Posiada certyfikat psychoterapeuty wydany przez European Association of Psychotherapy, jest też specjalistką w zakresie Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie certyfikowaną przez PARPA i w zakresie Terapii Stresu Pourazowego PTT oraz superwizorem. Występuje na konferencjach w Ameryce Północnej, Południowej, Azji i w Europie. Jest autorką pięciu książek i około stu publikacji naukowych i popularnonaukowych w zakresie traumy psychologicznej. Od The Internationa Society for the Study of Trauma & Dissociation w 2020 roku otrzymała w USA prestiżową Nagrodę im. Cornelii B. Wilbur za naukowy i praktyczny wkład w rozwój wiedzy o leczeniu dysocjacji osób po interpersonalnej traumie.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Współpracowała m.in z Gazetą Wyborczą Wrocław, Dziennikiem Polska Europa Świat i Dziennikiem Gazetą Prawną oraz UWAGĄ! TVN. W 2016 roku nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za materiał "Tu nie ma sprawiedliwości" o krzywdzie chorych na Alzheimera podopiecznych domu opieki.