Rozmowa
'Milionerzy prześcigają się w tym, który ma większy jacht' (fot: Agata Kurbiel)
'Milionerzy prześcigają się w tym, który ma większy jacht' (fot: Agata Kurbiel)

*Przypominamy nasze najpopularniejsze teksty*

Jak to się stało, że trafiłaś do tej pracy?

To był przypadek. W dzieciństwie marzyłam, żeby żeglować po Karaibach - były dla mnie symbolem raju. Zastanawiałam się nawet nad studiami w Akademii Morskiej w Gdyni, ale miałam poczucie, że są poza moim zasięgiem - uwierzyłam innym, gdy mówili, że sobie nie poradzę, bo jestem kiepska z przedmiotów ścisłych. Poszłam na socjologię, po studiach znalazłam pracę w korporacji. Myślałam, że to tylko na chwilę i zaraz ruszę w swoją podróż. Ale czas mijał. W końcu, cztery lata temu, postanowiłam dłużej nie zwlekać i poleciałam na Karaiby, dokładnie na wyspę Sint Maarten.

Agata Kurbiel od czterech lat jest yachtie, czyli pracuje na ekskluzywnych jachtach (fot: Agata Kurbiel)

Planowałam znaleźć pracę jako członek załogi na małym jachcie żaglowym, ewentualnie gdzieś na lądzie, nie brałam pod uwagę zatrudniania się na luksusowych łódkach - ten świat w ogóle mnie nie pociągał. Przez znajomego Polaka, który mieszkał na wyspie, poznałam między innymi Polkę, Justynę, która na takich łódkach pracowała. Pewnego dnia odezwała się do mnie, czy nie chciałabym pomóc jej przygotować jacht na przyjazd gości - szukała pilnie stewardesy. Za każdy dzień pracy miałam dostawać 150 dolarów.

Co robiłaś?

Głównie sprzątałam, prałam, prasowałam. Gdy przyjechali goście - właściciel jachtu z rodziną - popływałam z nimi przez dwa tygodnie wokół wyspy Saint-Barthélemy. Justyna namówiła mnie, żebym złożyła CV do agencji pośrednictwa pracy. Kilka dni później zgłosiła się do mnie szefowa stewardes, szukała kogoś na trzymiesięczny kontrakt.

Zatrudnili cię mimo niewielkiego doświadczenia?

Tak, bo po pierwsze - był środek sezonu, po drugie - byłam na miejscu i mogłam zacząć pracę od zaraz, po trzecie - znałam dobrze język angielski. Teraz już wiem, że jak szukają kogoś w środku sezonu, jest to podejrzane.

Jak było w tym przypadku?

Dwie osoby zrezygnowały, bo nie były w stanie dogadać się z szefową stewardes, która okazała się bardzo toksyczną osobą - nieprzyjemną, kontrolującą. Nie można było napić się wody bez podejrzenia o lenistwo. Na luksusowym jachcie wszystko musi być wypucowane na glanc. Ale ile można sprzątać? Są jakieś granice. Nawet jeśli już wszystko wypolerowałam, jej to nie wystarczało.

Na luksusowym jachcie wszystko musi być wypucowane na glanc (fot: Agata Kurbiel)

Te trzy miesiące były dla mnie jak chrzest bojowy. Ludziom się wydaje, że życie na jachcie jest idylliczne, tym bardziej na takim luksusowym. Ale gdy pracujesz i jednocześnie przebywasz z tymi samymi osobami na stosunkowo niewielkiej przestrzeni przez kilka miesięcy, musisz się z nimi dogadywać, w przeciwnym razie można się załamać.

Nie ma na jachcie prywatności? Przecież to jachty luksusowe!

Część załogi ma własne kabiny - kapitan, szefowa stewardes, ale zwykłe stewardesy, takie jak ja, mieszkają po dwie albo nawet trzy w jednej kabinie. Podczas mojego pierwszego kontraktu miałyśmy tak mało miejsca, że gdy moja koleżanka Monika stała, ja musiałam w tym czasie leżeć na łóżku albo być w łazience. Na większych jachtach, z 30-osobową załogą, yachties mają nawet własną siłownię, ale ja nie pracowałam na tak dużych łódkach. Moje załogi liczyły maksymalnie kilkanaście osób.

Im mniejszy zespół, tym lepsza jest atmosfera?

Niekoniecznie, konflikty i nieporozumienia często wynikają z różnic międzykulturowych. Yachties to środowisko międzynarodowe. W czasie pandemii wpadłam w depresję, dlatego że utknęłam na jachcie, a potem przez cztery miesiące w willi, z załogą złożoną z prawie samych Wenezuelczyków, którzy rozmawiali ze sobą tylko po hiszpańsku. Bardzo słabo znam ten język. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym pogadać, nigdy nie czułam się tak samotna.

'Część załogi ma własne kabiny - kapitan, szefowa stewardes, ale zwykłe stewardesy, takie jak ja, mieszkają po dwie albo nawet trzy w jednej kabinie' (fot: Agata Kurbiel)

Nieraz padały z ust członków załogi rasistowskie komentarze w stronę innych załogantów -stewardesa nie dogadywała się z inżynierem, który pochodził z Rumunii. Przez cały czas mówiła o nim: cygan. W załodze, w której każdy pochodzi z innej kultury, łatwo o nieporozumienia. Pamiętam, jak dziewczyny z Australii albo Stanów Zjednoczonych narzekały na te z Europy, zwłaszcza z Rosji, że są niemiłe. A one po prostu mają inny styl komunikacji, nie są nieustannie "happy". Wiele osób przestrzegało mnie przed przedstawicielami konkretnych narodowości - "z tymi z RPA to się nie dogadasz" itd.

Co jeszcze cię zaskoczyło w pracy na luksusowych jachtach?

Że ci milionerzy, właściciele jachtów, to najczęściej normalni ludzie. Wydawało mi się, że moja praca będzie przede wszystkim polegała na spełnianiu zachcianek gości i sprzątaniu po nich non stop. Oczywiście, zdarzają się bardziej wymagające osoby, ale większość przyjeżdża na taki jacht, żeby mieć święty spokój. W ciągu dnia czytają książki, oglądają filmy albo seriale, odpoczywają. Są szczęśliwi, jak mogą zjeść prostą sałatkę, pizzę albo makaron z pomidorami. Ważne tylko, żeby wszystko było świeże. Czasem przyjeżdża do nich rodzina, znajomi, od czasu do czasu zrobią jakąś imprezę. Na luksusowym jachcie jest mnóstwo rozrywek - skutery wodne, spa, zjeżdżalnie, różne wodne zabawki. Ale gdy ma się wszystko ciągle pod ręką, a jacht traktuje się jak swój dom, przestaje to być taką atrakcją. Czasem właściciel ma tak małe potrzeby i pracy jest tak niewiele, że naprawdę robi się nudno. (śmiech)

Przekonałam się, że milionerzy też liczą pieniądze. Byłam świadkiem, jak jeden z moich klientów wybierał wino dla znajomych, do których szedł w odwiedziny. Miał na jachcie wina z każdej półki cenowej - i te za 20 dolarów, i te za kilka tysięcy dolarów. Myśli, myśli i mówi do mnie: - Daj może to za 50 dolarów. Spogląda na asystentkę, ta kręci głową. - Nie, przynieś to za 20 dolarów. Na tyle najwyraźniej wycenił znajomych.

Inny właściciel gościł na jachcie swoją córkę, która w ciągu kilku miesięcy wypiła mu prawie cały alkohol. Któregoś dnia, zanim poszłam do sklepu - bo moim obowiązkiem jest też robienie zakupów - podszedł do mnie i powiedział, żebym już nie kupowała za dużo drogich win, tylko takie za 20 dolarów.

'Zdarzają się bardziej wymagający goście, ale większość przyjeżdża na taki jacht, żeby mieć święty spokój' (fot: Agata Kurbiel)

Nie pracowałam nigdy na typowo imprezowej łódce, z celebrytami. Ale plotki o tym, co się na takich jachtach dzieje, krążą w naszym środowisku.

Co się dzieje?

Że są ekskluzywne prostytutki, striptizerki, mnóstwo drogiego alkoholu, narkotyki. Zgodnie z prawem morskim na jacht nie można wnosić nielegalnych substancji. Jeśli członek załogi zauważy, że ktoś ma przy sobie narkotyki, musi to zgłosić do kapitana, a ten ma obowiązek takiego gościa poprosić o pozbycie się substancji, a jeśli ten odmówi - o opuszczenie jachtu. Rzeczywistość jednak wygląda inaczej, zwłaszcza w sytuacji, gdy łódka nie jest czarterowa, ale ma prywatnego właściciela. Wtedy to on o wszystkim decyduje. Oczywiście załoga danego jachtu musi podpisać oświadczenie o poufności - nie mamy prawa zdradzać, co dokładnie dzieje się na łódce.

Czy załoga wie, kim są właściciele luksusowych jachtów?

Tak. W Internecie można to sprawdzić. Świat luksusowych łódek jest naprawdę mały, wszyscy wiedzą, że dany jacht należy do tego konkretnego bogacza albo że został dla niego wybudowany. Kiedyś na Karaibach zatrzymaliśmy się przy jachcie założyciela WhatsAppa - Billa Actona. Ma on w zasadzie dwie łódki, pierwsza to łódź podstawowa, a druga to tzw. shadow boat, czyli łódź, która podąża śladem pierwszej, jest jego garażem na różne zabawki - skutery wodne, motorówki czy w przypadku Actona - helikopter.

'Świat luksusowych łódek jest naprawdę mały, wszyscy wiedzą, że dany jacht należy do tego konkretnego bogacza' (fot: Agata Kurbiel)

Najbardziej znanym jachtem jest Eclipse, należący do rosyjskiego oligarchy Romana Abramowicza. Podobno miał dwa ponadstumetrowe jachty, ale wskutek rozwodu jeden oddał swojej byłej żonie. Został mu Eclipse. W pewnym momencie był to jeden z największych jachtów na świecie.

Milionerzy prześcigają się w tym, który ma większy jacht. (śmiech)

Czyj obecnie jest największy?

Największym jachtem żaglowym jest "A". Nie wiem, do kogo należy. Słynie z nietypowego kształtu. Pływałam wokół niego na skuterze wodnym - jest ogromny! Większość jachtów jest tak duża, że nie ma portu, który by je przyjął, prawie zawsze stoją więc na kotwicy.

Wszyscy yachties wiedzą, która łódź to Venus - została zbudowana dla Steve'a Jobsa. Drzwi wejściowe są w kształcie iPhone'a. Do Tommy'ego Hilfigera należy jacht The Flag - nazwa nawiązuje oczywiście do logo jego marki. Do właściciela Victoria's Secret - Limitless. Krążą plotki, że na łódce gośćmi są same modelki, a stewardesy pracują w bieliźnie. Nie jest to oczywiście prawda.

Z kim ty pływałaś?

Moim pierwszym klientem był 90-letni biznesmen, właściciel dużej fabryki papieru. Drugim - matematyk, fortuny dorobił się stosunkowo niedawno i bardzo szybko, wymyślił program do gry na giełdzie, dzięki któremu zdobył pierwsze miliony, potem zaczął je inwestować. Wybudował sobie wypasioną łódkę z napędem hybrydowym, która w 2018 roku wygrała targi jachtów w Monako. Pływałam też z właścicielem sieci banków.

Najbogatszy i jednocześnie najtrudniejszy był matematyk - nie miał żadnego doświadczenia w pływaniu na jachcie, niekiedy oczekiwał niemożliwego.

Na przykład?

Któregoś dnia zażyczył sobie, żebyśmy popłynęli w miejsce oddalone o 12 godzin drogi. Na tak długi przelot jacht trzeba wcześniej przygotować - zatankować, zrobić zapasy jedzenia. Pogoda również musi być odpowiednia. I najważniejsze - ktoś tą łódką musi przez ten cały czas kierować, z dziewięcioosobowej załogi tylko dwie mają do tego uprawnienia.

Innym razem próbował zmusić kapitana, żeby wpłynął jak najszybciej do jakiegoś portu, bo część jego gości miała chorobę morską. Niestety, do najbliższego portu, który mógłby przyjąć tak duży jacht jak nasz, było 2,5 godziny drogi. Właściciel zaczął szukać na mapie innego portu, ale ten, który znalazł, był wyłącznie dla małych żaglówek.

Co zrobiliście?

Popłynęliśmy zgodnie z planem. Innym razem właściciel był bardzo nieszczęśliwy, że na jachcie jest słaby Internet. Nic nie mogliśmy na to poradzić, sygnał pochodził z satelity, raz był lepszy, raz był gorszy, ale on chciał mieć dobry Internet zawsze i wszędzie. Któregoś dnia przeszedł się z laptopem po całym jachcie w poszukiwaniu miejsca, w którym sygnał był najlepszy. Znalazł go na samej górze, na tarasie słonecznym. Uznał, że zorganizuje sobie tam biuro, więc kazał jacht przebudować.

'Koleżanka opowiadała mi, że na jej łódce ktoś zażyczył sobie kąpiel w szampanie' (fot: Agata Kurbiel)

Jak czegoś chciał, to po prostu musiał to mieć. Raz przyjechało do niego kilku znajomych, w tym koleżanki jego prywatnej asystentki - z którą wziął kilka lat później ślub - które trenowały pole dance: taniec na rurze. Imprezowali codziennie do rana. Jeden z gości bardzo żałował, że na jachcie nie ma rury do tańca, więc właściciel zlecił kapitanowi jej zainstalowanie. Specjalnie w tym celu sprowadzono z Holandii konstruktorów jachtu. Nie mam pojęcia, ile to kosztowało. Dziewczyny potańczyły sobie na rurze kilka dni, a potem wyjechały.

Zdarzały się jeszcze podobne przedsięwzięcia?

Koleżanka opowiadała mi, że na jej łódce ktoś zażyczył sobie kąpiel w szampanie. Ja z kolei nigdy nie zapomnę, jak sprowadzaliśmy na jacht prywatnym samolotem, a potem motorówką awokado.

...?

Gdy pracowałam dla tego 90-letniego biznesmena, czasem odwiedzała go na jachcie jego córka z koleżankami. Panie na śniadanie jadały tylko banany i awokado. I awokado się nam skończyło. Czasem nie jest to takie proste, żeby sprowadzić towar na jacht - nie wszystkie wysepki mają mariny, gdzie można się zatrzymać, zejść na ląd i pójść do sklepu, nie na każdej wyspie można też wszystko, czego dusza zapragnie, dostać. Akurat w okolicach Puerto Rico, gdzie się zatrzymaliśmy, ze zdobyciem awokado był problem. Musielibyśmy popłynąć gdzie indziej, ale panie nie chciały się stamtąd ruszać. Trzeba było znaleźć sposób, jak to awokado sprowadzić. Cena nie grała roli.

Ta córka miała jeszcze jedną nietypową zachciankę. Przed kolacją piła zawsze z koleżankami aperitif i prosiła, żeby do drinka przynosić kubełek z lodem. Pierwszą porcję lodu zawsze odrzucała - twierdziła, że jest za ciepły. Przynosiliśmy jej drugą - z tej samej maszyny. Temperatura drugiej porcji lodu okazywała się w porządku. Codziennie historia się powtarzała.

Zobacz wideo Luksus made in Poland. Te jachty robią furorę na świecie

Nie wkurzało cię to?

Nie, w końcu za to mi płacą. Ja najbardziej nie lubiłam tych momentów, kiedy nie miałam co robić.

Często się zdarzały?

Najczęściej wtedy, gdy okres między opuszczeniem jachtu przez jednych gości a przybyciem nowych się wydłużał. Czasem trwało to tydzień, czasem dwa, ale niekiedy nawet ponad miesiąc. Zazwyczaj w takich okresach załoga pracuje od poniedziałku do piątku od 9.00 do 17.00, a potem ma wolne, może wyjść na ląd, wyjechać gdzieś na weekend. Tylko ile można sprzątać coś, co już zostało pięć razy posprzątane? Jak kapitan jest fajny, to pozwala pracować krócej albo przedłuża pracownikom weekend o dzień, dwa.

Praca na jachcie to praca sezonowa.

Basen Morza Karaibskiego i Morza Śródziemnego to dwa główne łódkowe ośrodki. Sezon na Karaibach trwa zazwyczaj od listopada, grudnia do marca, kwietnia, a na Morzu Śródziemnym od maja nawet do października. Są jachty jednosezonowe, które pływają tylko po Morzu Śródziemnym, i dwusezonowe, które po sezonie na Morzu Śródziemnym przeprawiają się przez Atlantyk i przez kilka miesięcy pływają po Karaibach. Ja pracowałam i w jednym ośrodku, i w drugim. Latem na Morzu Śródziemnym jest niesamowity ruch, niekiedy nie ma gdzie zrzucić kotwicy. Wszyscy pływają w te same miejsca - do Capri, Saint-Tropez, gdy jest festiwal w Cannes, wszyscy są w Cannes. Ścisk niesamowity, ale to nieważne, bo trzeba się pokazać.

Początkująca stewardesa zazwyczaj zarabia 3-3,5 tysiąca dolarów miesięcznie (fot: Agata Kurbiel)

Ile można zarobić jako stewardesa?

Pieniądze są bardzo dobre, dlatego tak trudno z tej pracy zrezygnować. Początkująca stewardesa zazwyczaj zarabia 3-3,5 tysiąca dolarów miesięcznie. Bardziej doświadczona - o tysiąc dolarów więcej, szefowa stewardes - 5,5-6 tysięcy, ale wiem o łódkach, na których szefowe zarabiają nawet 8 tysięcy dolarów.

Do tego dochodzą napiwki.

Na łódkach czarterowych. Jest przyjęte, że wynajmujący zostawia napiwek w wysokości 5, 10 albo 15 procent wartości wynajmu. Jeśli wynajem kosztuje 600 tysięcy dolarów na tydzień - a i tak bywa - łatwo policzyć, ile wyniesie napiwek, który potem dzielony jest między członków załogi.

Kto daje największe napiwki?

Amerykanie. A najmniejsze Rosjanie.

Długo jeszcze będziesz tak pracować?

Nauczyłam się niczego nie planować. Znajomi często zadają mi pytanie: Agata, co dalej? Nie mam pojęcia. Kilka dni temu zadzwoniła do mnie Justyna i zaproponowała dołączenie do jej załogi na jachcie. Znam tych ludzi, są świetni, więc cieszę się, że się zobaczymy.

Wstępnie myślałam o tym, żeby popracować jeszcze jeden sezon jako stewardesa, a potem osiąść gdzieś na stałe.

Gdzie?

Brałam pod uwagę Hiszpanię, ale teraz myślę, że to będzie Polska.

Po Karaibach - Polska?

Zimy na pewno będą ciężkie. (śmiech) Ale mam już dość życia na walizkach, wszystkie najbliższe mi osoby są tu. Nie wiem, czy mam siłę znów się gdzieś przenosić i od początku budować relacje.

Będąc na Karaibach, poznałam kogoś. I ja, i on ciągle byliśmy w podróży, albo ja akurat byłam na jakimś kilkumiesięcznym kontrakcie, albo on żeglował. Bardzo trudno utrzymać taki związek. Rozstaliśmy się.

Jest przyjęte, że wynajmujący zostawia napiwek w wysokości 5, 10 albo 15 procent wartości wynajmu (fot: Agata Kurbiel)

Masz poczucie, że spełniłaś swoje marzenie z dzieciństwa?

Myślę, że tak. Choć nie spodziewałam się, że właśnie w taki sposób. Na pewno będę odwiedzać Karaiby, podoba mi się, jak ludzie tam żyją. Wystarczy mieć japonki, jedną parę szortów i dwie koszulki, i można w tym chodzić na okrągło przez cały rok. Świeci słońce, ludzie są przemili. Nawet kiedy teraz wróciłam do Polski, moje serce zostało na Karaibach.

Ewa Jankowska. Dziennikarka magazynu Weekend.Gazeta.pl, była redaktor naczelna serwisu Metrowarszawa.pl. Wcześniej pracowała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała w serwisie Ksiazki.wp.pl, magazynie Vice.com. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu.