Rozmowa
Magdalena Wolińska-Riedi (fot. Michał Zięba)
Magdalena Wolińska-Riedi (fot. Michał Zięba)

Jak to się stało, że zamieszkałaś w Watykanie?

To życie tak zadecydowało - wyszłam za mąż za papieskiego gwardzistę [Papieska Gwardia Szwajcarska to najmniejsza i najstarsza armia na świecie, która pełni rolę straży przybocznej papieża, formalnie istniejąca od XVI wieku - przyp. red.].

Poznaliście się we Włoszech?

To był splot przypadków, czy też przeznaczenie, zależnie jak to zinterpretujesz. Ostatniego dnia mojego pobytu w Rzymie jako wolontariuszka podczas Jubileuszu Roku 2000 trafiam do Watykanu. Mam przesyłkę do przekazania komuś z papieskiej świty. Gwardzista zatrzymuje mnie na Spiżowej Bramie. Wymieniamy się kontaktami, bo następnego dnia ma mi dać znać, czy mogę to zrobić. Odchodzę, on mnie dogania. "Przyjdź za dwie godziny, zweryfikuję sprawę". I słowa dotrzymał. Najwyraźniej coś nie dawało mu spokoju. Dowiedział się, że następnego dnia o siódmej rano przyjdę na mszę do Ojca Świętego, którą odprawia w prywatnej kaplicy dla dwudziestu osób. To był październik 2000 roku. Trzy lata później się pobraliśmy.

Ale na początku wcale nie chciałam trafić do tego "raju na ziemi". Gdy mój przyszły maż zadzwonił i powiedział, że wszystkie formalności są załatwione, więc musimy ustalić datę ślubu, byłam oniemiała. Miałam raptem 23 lata, studiowałam w Warszawie, tam byli moi przyjaciele, cała moja rodzina. Nie planowałam wtedy na poważnie przyszłości. Nie chciałam wyjeżdżać na stałe za granicę.

Ale się zgodziłaś.

Byłam zakochana. Chciałam z nim być. Ale gdy po ślubie zamknęłam się w Watykanie, przez długi czas nie mogłam się odnaleźć. Czułam się niczym uwięziona. Zarówno fizycznie, bo Watykan jest ogrodzony, a po północy jego brama zamykana jest na klucz. Ale też psychicznie, bo stałam się odcięta od moich bliskich. Nie mogłam też nawiązać nowych znajomości, bo studiowałam na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, na którym byli w tamtym czasie praktycznie sami księża. Fajni koledzy, ale nie kandydaci do zawarcia głębokich przyjaźni.

Magdalena Wolińska-Riedi w Rzymie (fot. Sergio Natoli)

A mąż?

Ciągle w pracy, ciągle na służbie, ciągle przy papieżu. Wyjeżdżał z nim też do Castel Gandolfo. To był trudny czas. Moje spojrzenie odmieniło się dopiero wtedy, gdy urodziłam dzieci. Zaczęłam doceniać spokój i bezpieczeństwo, które daje mieszkanie w Państwie Watykańskim. Mogłam zostawić wózek na podwórku, pod drzewem, i pójść sprzątać w domu, mając pewność, że dziecku nic nie grozi.

Przecież nie wyszłaś za mąż z przymusu.

Absolutnie nie! Ale kompletnie nie wiedziałam, jak to będzie wyglądać. Pół roku przed ślubem spędziłam we Włoszech na Erasmusie, a potem wprowadziłam się do Watykanu, już jako żona gwardzisty. Wcześniej nie wolno mi było tam zamieszkać ani też często przebywać. Jako oficjalna narzeczona bywałam w Watykanie tylko na uroczystościach organizowanych przez Gwardię Papieską. Miła atmosfera, dobre jedzenie, szwajcarskie piosenki... Ale nie miało to nic wspólnego z życiem codziennym.

By zamieszkać razem w Watykanie, musieliśmy wziąć ślub. Gdybyśmy chcieli żyć poza murami, Marcel musiałby zrezygnować ze służby, ale to po kilku dobrych latach i z perspektywą kariery przez kolejne kilkanaście byłaby szkoda.

Piszesz w książce "Kobieta w Watykanie", że przed ślubem zostałaś dokładnie prześwietlona.

Musiałam poprosić biskupa, w moim przypadku kardynała Józefa Glempa, o świadectwo moralnego prowadzenia się. Ten z kolei musiał zasięgnąć języka u proboszcza w mojej rodzinnej parafii. Problemu nie było, bo zawsze byłam związana z Kościołem. Należałam do oazy, śpiewałam w zespole przy parafii.

Magdalena Wolińska-Riedi z wizytą u gwardzistów (fot. arch. prywatne)

Sprawdzano też, czy jestem niekarana, czy w rodzinie nie było rozwodów. No i przede wszystkim, czy jestem praktykującą katoliczką. Gdybym nią nie była, o ślubie i mieszkaniu w Watykanie nie byłoby mowy. Gwardziści, którzy mają partnerki innych wyznań, nie mogą po ślubie zamieszkać z nimi w Watykanie. W takim przypadku muszą zrezygnować ze swojej służby przy papieżu. Reguły panujące w Watykanie są precyzyjne i zasadnicze.

W jaki sposób traktuje się tam kobiety?

Z wielkim namaszczeniem, z szacunkiem. Z uśmiechem na twarzy o każdej porze dnia. Z atencją, pytaniem, co słychać, czy mogę w czymś pomóc. Zawsze gdzieś z tyłu głowy była we mnie pewność, że ktoś nade mną czuwa. Nie spotkałam się przez te kilkanaście lat z innym podejściem. Nas, kobiet świeckich, jest tam po prostu garstka. Przez parę lat byłam jedyną mieszkającą w Watykanie Polką, teraz są już trzy kolejne, też wyszły za gwardzistów.

Poza nimi wyjątek stanowi żona szefa elektryków, która mieszka razem z nim w Watykanie, mimo że on nie jest gwardzistą. Ale to powodowane jest względami praktycznymi - gdyby nastąpiła awaria, musi być blisko.

Kobiety budzą w Watykanie zainteresowanie. Mam na myśli głównie żandarmów, czyli watykańską policję, i gwardzistów. Duchowni też okazują nam sympatię. Dla nich zobaczyć na ulicy kobietę na rowerze czy na hulajnodze to wręcz pewna atrakcja. Podchodzą, uśmiechają się, zapytają, co w domu. Podobnie jak siostry zakonne, które odnoszą się do nas z entuzjazmem.

Naprawdę?

Muszę przyznać, że właściwie zawsze się spotykałam z entuzjazmem. I chęcią pomocy. Kiedy musiałam wejść do domu po coś dla małego dziecka, kardynał czekał przed wejściem i - na moją prośbę - bujał wózek. Naprawdę! Panuje za Spiżową Bramą taka zwyczajna, sąsiedzka życzliwość, której ja doświadczałam przez lata, i której doznał ten, kto u mnie gościł.

Może to również dlatego, że dobrze znam włoski? Pracowałam jako tłumaczka w sądach watykańskich i tam też budziłam respekt. Uwierz mi, świeckie kobiety mieszkające w Watykanie nie mają powodów do narzekań.

Papież Benedykt chrzci córkę Magdaleny Wolińskiej-Riedi (fot. arch. prywatne)

Trzymacie się razem?

Tak, i to jest super! Żony gwardzistów systematycznie się spotykają, wymieniają się informacjami o szkołach czy nianiach. W tej chwili w Watykanie mieszka 19 żon. Ja się wyprowadziłam kilka miesięcy temu, bo mój mąż w 2017 roku skończył służbę. Teraz mieszkam za bramą, w przestronnym mieszkaniu, także należącym do Watykanu. Do dzisiaj mam jednak kontakt z innymi żonami gwardzistów.

Masz jeszcze paszport watykański?

Mam, jest ważny do przyszłego roku. Mogę bywać w Watykanie, moje córki jeżdżą do szkoły busem z innymi dziećmi z Gwardii Szwajcarskiej. Świat gwardzistów jest doskonale zorganizowany, a papież Franciszek otwiera go na nowe. Kiedyś zgodę na ślub dostawał tylko ten, kto miał minimum pięć lat służby i stopień kaprala. Ale niedawno 24-letni halabardnik żalił się papieżowi, że nie może się ożenić. I wybłagał u Franciszka zmianę regulaminu.

Malujesz mi idylliczny wręcz obrazek Państwa Watykańskiego.

Bo jak już je poznałam, oswoiłam się, było mi tam dobrze. Nomen omen - jak u Pana Boga za piecem. Co nie znaczy, że pozbyłam się poczucia ograniczenia wolności, o którym ci wspomniałam. Kiedyś przyjechała do mnie koleżanka z mężem. Mieli nocować u mnie w Watykanie, ale zapomniałam to zgłosić strażnikom stojącym przy bramie, a moi goście szli na pewniaka dalej przez kolejne warstwy ochrony. Na szczęście byłam w domu - zadzwonili do mnie z wartowni i potwierdziłam, że spodziewam się gości. Wyszłam ich odebrać, ale i tak była afera.

Pracownicy Watykanu, wchodząc za jedną bramę, pokazują wartownikom legitymacje. Mieszkańców miasta-państwa jest tak mało [wg danych z 2019 roku w Watykanie mieszka około 440 osób - przyp. red.], że nie muszą tego robić, gwardziści znają ich z widzenia.

Czy Kościół ingeruje w wychowanie dzieci mieszkających w Watykanie?

Nie, ale zasady życia Kościoła są rodzinom watykańskim znane i starają się ich przestrzegać. O unieważnieniu małżeństwa nie ma mowy, podobnie jak o rozwodzie. Gdyby coś takiego się wydarzyło, trzeba się liczyć ze zwolnieniem z pracy i wyrzuceniem z Watykanu.

Papież Franciszek (fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)

Mamy też obowiązek chodzenia na msze, co najmniej raz w tygodniu. I we wszystkie święta. Sprawdzana jest lista obecności, a jak ktoś w wolną niedzielę wyjeżdża poza Watykan, musi podać, gdzie konkretnie pójdzie na mszę. Może to być zweryfikowane przez kogoś z Watykanu.

W ogóle gwardziści są kontrolowani i pilnowani. No, jak to w prawdziwym wojsku. Bardzo trudno oddzielić służbę od sfery prywatnej po niej. A to nie zawsze sprzyja życiu rodzinnemu.

Co masz na myśli?

Mój mąż od początku naszego życia w małżeństwie bardzo dużo pracował, byłam zmuszona nauczyć się radzić sobie sama. I szybko stałam się autonomiczna. Bo nie miałam innego wyjścia. Nocami byłam sama, bo Marcel był na służbie, a rodzice w Polsce. Rodziło się we mnie poczucie samotności, chwilami wewnętrznego buntu.

Robi się coraz ciekawiej!

Nie, nie. Nie wyciągniesz ode mnie żadnych watykańskich tajemnic. Ale przyznam ci, że dopiero teraz, po wyprowadzce z Watykanu, mam poczucie wolności. Za Spiżową Bramą na każdym kroku zainstalowane są kamery. Gdy wracałam do domu po jakiejś uroczystej kolacji w Rzymie chwilę przed północą, czyli przed zamknięciem bram, a mój mąż był na służbie, dzwonił do mnie, mówiąc, że mnie widzi z miejsca pracy. Od razu też pojawiały się plotki - gdzie byłam i dlaczego. Ale w tak małym środowisku, gdzie wszyscy się znają, to chyba dość powszechne zachowania.

Wracając do tajemnic. Powiedz mi, czego nie ujęłaś w książce.

Na przykład kto walczy o władzę. Albo kto z kim ma romans. Nie mogę o tym mówić. To jest tajemnica poliszynela. Nic, co ludzkie, nie jest nam obce, ale niekoniecznie trzeba o tym opowiadać. Ale zachowania odbiegające od norm się zdarzają. Niedawno złapano na gorącym uczynku pracowników  sklepu, jak wynosili z niego niezapłacony towar. Ci ludzie pracowali tam 25 lat i darzono ich ogromnym zaufaniem.

Magdalena Wolińska-Riedi (fot. Michał Zięba)

A o walce o władzę opowiesz?

Nie możemy się oszukiwać i udawać, że ona nie istnieje... Szczególnie zastanawiały mnie zabiegi przed konklawe, kiedy  wobec niektórych kardynałów kwitła postawa niewytłumaczalnego uniżenia. To był taki wewnętrzny sondaż, pokazujący, kto jest papabile. Bo nagle wszyscy zaczynali być przesadnie mili wobec jednego z eminencji, na którego wcześniej nie zwracano uwagi. Choć akurat w przypadku Franciszka jego wybór to było zaskoczenie.

Poznałaś go. Jaki jest?

Niesamowicie autentyczny i otwarty, i tym na pewno podbija serca ludzi. Gdy został wybrany, w krótkim czasie jako nowy lokator przyszedł do koszar gwardii, by się nam przedstawić. Po sąsiedzku. Bo to była taka kuriozalna sytuacja, że my byliśmy u siebie, a on się sprowadził.

Ciasto przyniósł?

Nie, ale my upiekliśmy ciasto dla niego. Poszedł do jadalni dla gwardzistów, zajrzał do kuchni i zbrojowni. A potem zawitał do rodziny Bachmanów - to seniorzy, którzy mieszkają w Watykanie od ponad 20 lat. Usiedliśmy razem w pokoju gościnnym u nich w  domu, gdzie od razu obsiadły go dzieci. Przyznał, że czuje się w Watykanie trochę obco, bo w Argentynie, bez piuski, chodził po najbiedniejszych favelas. To było jego powołanie, robił to, co czuł. Na wskroś prosto i autentycznie. A tu nie ma zmiłuj.

Czyli?

Może chodzić po 44 hektarach, bo taki obszar ma Państwo Watykańskie, ale nie jest to swobodne przemieszczanie się. Zawsze powinien mieć przy sobie ochronę, ale on często tej zasady nie przestrzega.

Pierwszą mszę odprawił w naszej parafii, w kościele św. Anny, tuż przy granicy państwa, a nie w bazylice św. Piotra. To był ładny gest. Po mszy papież wychodzi, macha do wszystkich i zaczyna przekraczać bramę Watykanu. Ochroniarze zamarli skonsternowani, bo za bramą tłum ludzi. Wszyscy się zastanawialiśmy, co teraz.

Magdalena Wolińska-Riedi (fot. Michał Zięba)

Szczęśliwie nic złego się nie stało.

Ale ochroniarze musieli długo papieżowi tłumaczyć, że tak nie może i że powinien wrócić do Watykanu. Zresztą na początku, gdy miał audiencje, wyjeżdżał poza teren placu św. Piotra, czyli poza Watykan, na teren Włoch i gwardziści, jako wojsko watykańskie, także nie wiedzieli, co mają robić. Musieli bowiem pozostać na terenie swojego kraju. W mojej książce jest zdjęcie, jak gwardzista salutuje papieżowi Franciszkowi, a ten odpowiada mu takim samym gestem. Gwardzista, zakłopotany, nie wiedział, jak zareagować. Zdarzało się również, że od kogoś z tłumu brał łyk swojej ulubionej herbaty argentyńskiej yerba mate. Żandarmi bledli. Często do papamobile bierze też dzieci, by razem z nim przejechały po placu i miały atrakcje.

Papież Franciszek był jak tsunami. Wywrócił do góry nogami wszystko, do czego my, mieszkańcy Watykanu, byliśmy przyzwyczajeni. Przeprowadził się z Pałacu Apostolskiego do domu św. Marty i w ten sposób zmienił epicentrum funkcjonowania Watykanu. Zamieszkał pod samym murem, na uboczu.

Skromnie?

Najpierw zajmował jeden pokój, potem dwa. Gwardia i żandarmeria zostały zaangażowane w służbę w miejscu, w którym wcześniej nie pracowały. Nieraz też spotkałam Franciszka w ambulatorium, u dentysty.

Papież Benedykt był zupełnie inny.

Watykan znał jak własną kieszeń, bo żył w nim ponad 20 lat. Od początku był podległy zasadom, których zgodnie z dwutysiącletnią tradycją winien przestrzegać papież. Zawsze pytał, czy może gdzieś wyjść, czy może to czy tamto zrobić. Do dzisiaj jest zamknięty w sobie, zakłopotany w tłumie. Tym bardziej zachowanie Franciszka było dla wielu szokujące.

Bliżej mu do Jana Pawła II?

Tak mi się cudownie trafiło, z?e mogłam obserwować z bliska trzech papieży. Doceniam to. Trafiłam do Watykanu, gdy Jan Paweł II był już mocno schorowany. Ale ten kontakt i szczególna nić porozumienia z uwagi na moje polskie korzenie były zawsze odczuwalne.

W 2003 i 2004 roku byłam jedyną Polką na audiencji u gwardzistów. Choć nie czuł się już wtedy najlepiej, na dźwięk polskiego ożywiał się. Miał ogromną charyzmę - w spojrzeniu, w głosie. Pamiętam chwile, jak widziałam go zatopionego w modlitwie.

W bezpośrednim kontakcie był bardzo uduchowiony. Czego, z całym szacunkiem, nie mogę powiedzieć o jego dwóch następcach. Widziałam, jak na placu św. Piotra odprawiał egzorcyzmy. Dziewczyna się wiła, a on się nad nią modlił. To był wielki człowiek, z niesamowitą siłą modlitwy.

Czego najbardziej brakuje ci teraz, już po wyprowadzce z Watykanu?

Chyba tego jedynego w swoim rodzaju poczucia bezpieczeństwa i pewności, że wszystko jest poukładane, że wszystko ma swój rytm, swój czas. Że każde miejsce, każdy kamień jest mi znany i mam przekonanie, że moim dzieciom nic złego się tam nie może stać. Dla matki, dla kobiety to są bezcenne sprawy. Jeśli nigdy się ich w takim wymiarze nie doświadczyło, to ich nie brakuje, ale jeśli było się otoczonym tym wyjątkowym kokonem dobra, życzliwości i pomocy przez tyle lat, to ma się poczucie, że czegoś ubyło.

Ale Watykan i tak na zawsze będzie częścią mnie.

Magdalena Wolińska-Riedi i okładka jej książki (fot. Sergio Natoli/mat. prasowe)

Magdalena Wolińska-Riedi. Skończyła italianistykę na Uniwersytecie Warszawskim oraz historię kościoła na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Jako jedna z nielicznych kobiet mieszkała w Watykanie przez kilkanaście lat. Jest pierwszą kobietą tłumaczem watykańskich sądów i pierwszą w historii dziennikarką na co dzień tam żyjącą. Współrealizowała filmy i seriale o świecie za Spiżowa Bramą. Od 2014 roku jest korespondentką TVP. Ma dwie córki.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, z którymi rozmawia też w podcaście " Miłość i Swoboda ", kawy i sportowych samochodów.