Rozmowa
Kinga Ćwikowska (fot. mat. prasowe Medicus Clinic)
Kinga Ćwikowska (fot. mat. prasowe Medicus Clinic)

Patrzę na panią i widzę piękną, szczęśliwą kobietę.

Ale wiem, że nie zawsze tak było. Całe życie byłam bardzo szczupła, wręcz chuda. Przy 178 centymetrach wzrostu ważyłam niewiele ponad 60 kilo. Przed maturą nosiłam ciuchy w rozmiarze 36. Miałam nogi jak szczudła. Potem trochę się zaokrągliłam, ale wciąż nie byłam otyła. Gdy wyszłam za mąż, szybko zaczęliśmy się starać o dziecko. Nie udawało mi się jednak zajść w ciążę - po wizytach u kilku lekarzy okazało się, że mam zespół policystycznych jajników. Zaczęłam więc brać sterydy.

Zaszłam w ciążę, ale i podwoiłam swoją wagę. Nigdy wcześniej nie byłam taka wielka! Twarz miałam okrągłą, napompowaną, a na całym ciele rozstępy.

Załamała się pani?

Byłam szczęśliwa, że urodziłam zdrową córkę! Waga mi aż tak bardzo wtedy nie przeszkadzała. Zaczęło być ciężko, kiedy małą już trochę odchowałam. Próbowałam różnych diet, spacerowałam, ale bez większych efektów. Wciąż ważyłam ponad sto kilo.

W 2009 roku, gdy córka skończyła osiem miesięcy, wróciłam do pracy. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, ale choć w pracy bardzo dużo się ruszałam, waga ani drgnęła. Na dodatek, ponieważ tak bardzo przytyłam, moje piersi były ogromne. Nosiłam stanik z miseczką L! Nie mieściłam się też w damskie bluzy, więc chodziłam w męskich. Na szczęście firma, w której pracowałam, zamówiła mi uniform szyty na miarę. Ale to i tak niewiele pomogło.

Dlaczego?

Gdy tak bardzo przytyłam, niektórzy znajomi z Jeleniej Góry mnie nie poznawali. Zdarzały się teksty: "Coś ty ze sobą zrobiła?". Zaczynałam wpadać w depresję. Nie miałam ochoty każdemu tłumaczyć, że najpierw sterydy, potem ciąża, a potem za dużo jedzenia.

Uśmiechałam się więc i udawałam, że mnie to nie dotyka. Choć złapanie dystansu nie było wcale łatwe. W nocy na stację benzynową, na której pracowałam, przychodzili podchmieleni faceci i robili aluzje do moich wielkich piersi. Śmiałam się, ale do śmiechu mi nie było.

Wracała pani do domu i było pani smutno.

Poza tym właściwie nie mieliśmy z mężem życia towarzyskiego. Unikałam ludzi, wolałam pójść do lasu. No i jadłam bez umiaru. Chciało mi się wielkiej michy frytek z majonezem, to jadłam. Chciało mi się słodkiego gazowanego napoju, to piłam. Żadnych ograniczeń.

Kinga Ćwikowska (fot. arch. prywatne)Kinga Ćwikowska (fot. arch. prywatne) Kinga Ćwikowska (fot. arch. prywatne)

Któregoś dnia zebrałam się w sobie i poszłam na wizytę do pani dietetyk. Ta okazała się jednak grubsza ode mnie, więc uciekłam. W sklepach nie było dla mnie ciuchów. Kupowałam przez Internet bluzki przypominające namioty albo ubrania dla kobiet w ciąży.

I przyszedł moment, że miała pani tego dość?

Było inaczej. Pewnego popołudnia mąż wybierał się z moją wtedy już 6- czy 7-letnią córką na rower. "Mamusiu, czy ty umiesz jeździć na rowerze?" - zapytała. Jak dzisiaj to pani opowiadam, mam łzy w oczach. Zanim urodziłam córkę, chodziłam po górach, jeździłam na rowerze i konno. Więc kiedy padło takie pytanie, zrobiło mi się bardzo przykro.

To przelało czarę goryczy. Tak się złożyło, że poszłam sobie zrobić paznokcie do salonu, który prowadziła piękna, szczupła kobieta. Zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że przeszła operację bariatryczną, o której mi opowiedziała. Pani Beacie założono opaskę żołądkową. Bardzo ładnie na niej schudła. Postanowiłam zgłębić temat. Umówiłam się na wizytę do dr. Szymańskiego, który pracuje we Wrocławiu. Przez ponad dwie godziny wypytywałam lekarza o szczegóły. Oboje na koniec byliśmy wyczerpani, ale ja chciałam wszystko dokładnie wiedzieć. A jak już się dowiedziałam, to od razu się zdecydowałam.

Na co konkretnie?

Pan doktor namawiał mnie na zmniejszenie żołądka, ale nie było mnie stać na taki zabieg, bo kosztuje 20 tysięcy złotych. Zdecydowałam się więc na opaskę żołądkową - jej założenie kosztowało około 14,5 tysiąca złotych. Umieszcza się ją poniżej przełyku. Mnie założono ją w 2015 roku i miałam ją przez dwa lata.

Od razu odczuła pani efekty?

Jak tylko się wybudziłam, od razu sprawdziłam, czy wszystko jest w porządku. Byłam trochę otumaniona od leków anestezjologicznych, ale poza tym było wszystko OK. Nic nie bolało. W pierwszym tygodniu od razu schudłam trzy kilo. W następnym pięć. Waga spadała drastycznie, a mi się uwalniały endorfiny. Jak wielka, gruba kobieta, którą byłam, wchodzi na wagę i co parę dni widzi kilo, dwa mniej, to nie może uwierzyć w swoje szczęście.

Poszłam do sklepu, w którym przez lata kupowałam tzw. batmany, czyli bluzki z szerokimi rękawami, które tuszowały moje wielkie kształty. Jedna za duża, kolejna za duża... Nic nie kupiłam, ale byłam zachwycona. To było szczęście porównywalne chyba tylko z tym, które czułam, gdy urodziłam córkę.

Chudła pani, bo z opaską na żołądku je się o wiele mniej?

Trzeba się na nowo nauczyć jeść. W pierwszym tygodniu po zabiegu tylko herbata i czarna kawa, w drugim - z mlekiem. Potem jogurt, jogurt z owocami albo zmiksowane zupy. Posiłek trwa 20-30 minut, bo jeść trzeba bardzo wolno, a kiedy wprowadza się kolejne produkty do diety, trzeba wszystko dokładnie gryźć. Jak się przełknie za duży kęs, od razu następuje odruch wymiotny. To nic miłego. Trochę trwało, zanim się przemęczyłam i nauczyłam jeść według nowych zasad. Na przykład nie jadłam chleba ze skórką, bo to niemożliwe, żeby ją przemielić w ustach na papkę. Mięso, nawet mocno rozgotowane, też wywoływało u mnie odruchy wymiotne.

Warto było?

W półtora roku schudłam 38 kilo. Co trzy miesiące jeździłam na kontrole i robiłam RTG, żeby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Systematycznie trzeba też opaskę dociskać, bo gdy się chudnie, zmienia się obwód narządów wewnętrznych. Po dwóch latach okazało się, że jestem w grupie paru procent pacjentów, którym opaska się ześlizguje. U mnie obsunęła się o półtora milimetra i już nie spełniała swojej funkcji. Trzeba więc było ją usunąć.

Rozpłakałam się. Wiedziałam, że bez opaski znowu zacznę przybierać na wadze. Wiedziałam też, że nie będzie mnie stać na kolejną. Zdecydowałam się więc na operację zmniejszenia żołądka.

Tak od razu?

Nie chciałam być gruba, a to jedyny sposób, żebym nie tyła na nowo. Niestety, po wyciągnięciu opaski znowu przytyłam. Otyłość to potworna choroba. Teraz to wiem, ale kiedyś nie rozumiałam, jak to jest. Dziwiłam się, że ktoś może się tak zapuścić. Zmieniłam zdanie, kiedy sama zachorowałam. Zdecydowałam się kolejny raz na operację. Tym razem to była resekcja żołądka - czyli wycięcie znacznej części organu. I to był strzał w dziesiątkę! Wtedy jednak możliwość przeprowadzenia takiego zabiegu była znacznie bardziej ograniczona, a wiedza na ten temat - nie tak rozpowszechniona jak dziś.

Ostatnio zdecydowały się na nią znane osoby: Andrzej Grabowski czy Tomasz Sekielski, nad zachęceniem do zoperowania którego zastanawiałam się z doktorem Pawłem Szymańskim w czerwcu. Dziś bardzo kibicujemy redaktorowi Tomaszowi Sekielskiemu, bo jest w trakcie rekonwalescencji i trzymamy mocno za niego kciuki.

Nie obawiała się pani powikłań?

Doktor Szymański szczegółowo opowiedział mi o wszystkich ewentualnych powikłaniach związanych ze zmniejszeniem żołądka. Przede wszystkim - można go ponownie rozciągnąć. Ale nie bałam się. Mam do niego nieograniczone zaufanie.

Kinga Ćwikowska przed i po metamorfozie (fot. arch. prywatne)Kinga Ćwikowska przed i po metamorfozie (fot. arch. prywatne) Kinga Ćwikowska przed i po metamorfozie (fot. arch. prywatne)

Jak przebiegła operacja?

Każda moja operacja przebiegła bez powikłań. Zabiegi tego typu przeprowadza się w znieczuleniu ogólnym. A samą operację - laparoskopowo. Zostaje pięć małych blizn. W szpitalu po zabiegu pozostaje się 1 do 2 dni. Nie ma potrzeby dłużej. Jeśli chodzi o dietę, to w pierwszych tygodniach są tylko płyny i sukcesywnie wprowadza się posiłki stałe. Przez wycięcie znacznej części żołądka, po którym są rozlokowane receptory głodu, już nigdy nie będę czuć się głodna. Nie chce się jeść i waga spada.

I jeśli moje słowa miałyby pomóc komuś, kto rozważa zabieg bariatryczny, to od razu polecałabym resekcję żołądka. Chodzi mi o komfort, jaki pacjent ma już krótko po zabiegu. To jest zupełnie inna sytuacja, kiedy idę z córką do restauracji i nie muszę nerwowo zerkać, gdzie jest najbliższa toaleta. Bo gdy się ma opaskę i źle się rozdrobni w ustach jedzenie, od razu następuje odruch wymiotny. Jak kichnięcie. Nie da się go powstrzymać.

A przy zmniejszonym żołądku?

Jem praktycznie wszystko, na co mam ochotę. W ciągu dnia trzy posiłki i jedną przekąskę. Nie mam żadnych odruchów wymiotnych. Oczywiście moje porcje są naprawdę malutkie. Wie pani jak malutkie? Na śniadanie zjadam pół bułki, i to mi wystarczy. Nie zmuszam się, żeby żołądka nie rozciągać. Zasada jest prosta - jeśli czuję się pełna, jeśli organizm mówi "stop", odstawiam jedzenie.

Ale prawda jest taka, że nie mam na nie najmniejszej ochoty, bo czuję, że mój żołądek jest pełny. Gdy idziemy całą rodziną do restauracji, zamawiamy porcję dziecięcą dla córki i dla siebie jedną taką samą i dwa talerzyki. Zjadamy z mężem jedną porcję dla dziecka i mamy dość. Mój mąż, tak jak ja, też jest po zmniejszeniu żołądka. Często znajomi mnie pytają, czy po zmniejszeniu żołądka można pić alkohol.

Można?

Oczywiście, że można, tylko z umiarem. Z opaską na żołądku bym się nie odważyła na przykład napić wódki, bo podrażniłaby ścianki żołądka. Teraz, jak mam ochotę, to po prostu sobie pozwalam na kieliszek i nic się nie dzieje. Co ważne, trzeba się wystrzegać gazowanych napojów. Łapie po nich taki skurcz, że ból jest nie do wytrzymania. Mój mąż na przykład, który bez piwa nie wyobraża sobie życia, pije jedno na dwa dni. Bierze łyk, pozwala mu się rozlać po kubkach smakowych i dopiero przełyka. Taki minus.

Wiem, że po zabiegu bariatrycznym trzeba zażywać suplementy.

Tak, ale nie jest to dla mnie specjalnie uciążliwe. Witamina D3, kwas foliowy, witamina B, B complex, bo zmienia się układ pokarmowy i witaminy inaczej się wchłaniają.

Kinga Ćwikowska podczas treningu (fot. arch. prywatne)Kinga Ćwikowska podczas treningu (fot. arch. prywatne) Kinga Ćwikowska podczas treningu (fot. arch. prywatne)

Ile pani teraz waży?

74 kilo. Słyszy pani, jak ja to pięknie mówię? Wchodzę do sklepu młodzieżowej sieci i bez problemu mieszczę się w dżinsy! Muszę jeszcze jednak pani powiedzieć o jednej rzeczy... Jak wspomniałam, miałam piersi w rozmiarze L. Były naprawdę ogromne! Po założeniu opaski żołądkowej, a jeszcze przed resekcją żołądka, zdecydowałam się je zmniejszyć. Znalazłam chirurga, który się w tym specjalizuje i pojechałam aż pod ukraińską granicę.

Zmniejszyłam piersi o dziewięć rozmiarów. Noszę teraz miseczkę D. Nie bolą mnie ręce, nie boli kręgosłup. Moje piersi są przepiękne i znajdują się dokładnie w tym miejscu, w którym powinny być. Już nie muszę sprowadzać biustonoszy z Anglii, każdy po 400 zł, i tylko czarne albo cieliste. Teraz wchodzę do sklepu i wybieram kolorowy biustonosz za 50-80 zł. Czuję się fajną, atrakcyjną kobietą. Poza tym, może to zabrzmi brutalnie, ale nie sądzę, że zaczęłabym prowadzić własny biznes i zostałabym kierownikiem stacji paliw, gdybym wciąż była gruba, wielka, zaniedbana, w dresie. Nie byłam wtedy pewna siebie, nie czułam, że mogę stanowić autorytet dla innych, kierować zespołem.

Żeby mnie pani jednak źle nie zrozumiała - nic nie mam do ludzi, którzy są otyli. Jeśli im to nie przeszkadza, również w życiu zawodowym, to OK. Po prostu ja, zanim schudłam, nie odnajdywałam się w pracy na tyle, by móc zarządzać ludźmi.

Zobacz wideo Czy otyłość mamy wpisaną w genach [NaZdrowie]

Odnalazła się też pani na nowo w sporcie.

Wróciłam do treningów i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Skończyłam kurs i jestem instruktorką nordic walkingu. Chodzę więc z kijkami, jeżdżę konno, biegam. Czerpię ze sportu nieprawdopodobną wręcz radość, której nie miałam wcześniej, nawet kiedy byłam szczupła. Ale też nie zamieniłabym swojego obecnego życia na to, które wiodłam, zanim zapadłam na otyłość. Choroba mnie zahartowała, wzmocniła. Doceniam to, że mogę się ruszać. Jestem lekka. Żyję.

Kinga Ćwikowska. Ma 37 lat. Prowadzi stację paliw w Karpaczu. Mieszka w Jeleniej Górze.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, kawy i sportowych samochodów.