
Czy trafiają do pani osoby, których partnerzy lub inne bliskie osoby są chore na depresję?
Tak, choć zdecydowanie rzadziej niż ci podejrzewający depresję u siebie. Myślę, że jest tak między innymi dlatego, że pierwszym odruchem, jaki mamy wobec osoby przejawiającej objawy depresyjne, jest właśnie "wysłanie" jej do psychiatry. Łatwiej potraktować problem jako dotyczący wyłącznie chorującego partnera. Trudniej samemu uczestniczyć w procesie diagnostycznym.
A tak można?
Oczywiście! Jest to absolutnie w zgodzie ze sztuką lekarską, żeby w wizycie brała udział zarówno osoba chora, jak i jej partner, jeśli oczywiście pacjent wyraża na to zgodę. Może się zdarzyć, że na pewnym etapie rozmowy lekarz poprosi o pozostawienie go sam na sam z pacjentem, ale na pewno nie będzie tak, że partner zostanie wyłączony z procesu diagnozy czy później leczenia. Chyba że pacjent jednoznacznie tego zażąda, co w mojej ocenie nie zdarza się często. My, psychiatrzy, doskonale zdajemy sobie sprawę, że to, w jaki sposób funkcjonuje osoba chora, ma wpływ na całą rodzinę, na ludzi przebywających w tym samym co ona środowisku.
Co mogą przeżywać bliscy chorego na depresję?
Wszystko zależy od etapu choroby, od tego, czy mamy do czynienia z kimś jeszcze niezdiagnozowanym, u kogo objawy depresji dopiero się pojawiają lub powoli się nasilają, czy z kimś z nazwanym już problemem, u kogo lekarz wdrożył leczenie. Inaczej jest, gdy chory od jakiegoś czasu jest leczony farmakologicznie, leczenie działa, on zaczyna czuć się coraz lepiej. Jeszcze inaczej - gdy mamy do czynienia z osobą, która już wychodzi z epizodu depresyjnego.
Najtrudniejsze w mojej ocenie są te pierwsze etapy, kiedy chory powoli traci energię do życia, zaczyna wycofywać się z życia społecznego, z aktywności, w których wcześniej chętnie uczestniczył, na przykład ze swoim partnerem. Być może coraz więcej czasu spędza, leżąc w łóżku, nie jest zainteresowany życiem towarzyskim, zaniedbuje obowiązki. Partner ma trudności ze zrozumieniem, dlaczego nagle bliski zaczął zachowywać się inaczej. Na tym etapie często padają te słynne rady: weź się w garść, pójdź pobiegać, zajmij czymś myśli.
Pewnie w wielu przypadkach wypowiadane w dobrej wierze, wynikające z bezradności. Jednocześnie dziś mówi się przede wszystkim o tym, że to najgorsze, co można powiedzieć osobie chorej na depresję. I wtedy dodatkowo w takim partnerze budzi się poczucie winy.
Ważne, żeby pamiętać, że poczucie winy pojawia się po dwóch stronach. Wierzę, że partner, mówiąc: "wyjdź z domu", "spotkaj się z kimś", "zrób coś ze sobą", a nawet "trudno z tobą wytrzymać", nie chce być złośliwy albo zranić, ale rzeczywiście ma nadzieję, że to pomoże bliskiej osobie, że ona poczuje się lepiej. Partner może też w ten sposób komunikować własne emocje, np. lęk czy bezradność. Jeżeli jednak odbiorcą tych komunikatów jest osoba chora na depresję, to takie podejście nie podziała. Wręcz przeciwnie, wywoła poczucie winy, zostanie odebrane jako wywieranie presji, że muszę "coś ze sobą zrobić", bo w przeciwnym razie ktoś będzie zły, niezadowolony, smutny. Problem polega na tym, że chory nie ma siły na te wszystkie aktywności proponowane przez partnera, a zmuszanie się do czegokolwiek może jeszcze pogorszyć jego stan.
Staram się więc tłumaczyć zdrowym partnerom, że to nie tak, że powiedzieli coś złego, ale że na tym etapie tego typu komunikaty są całkowicie nieskuteczne. Mogą wzbudzić frustrację, i to po obu stronach. W takiej chwili pomocny jest inny rodzaj bliskości - towarzyszenie.
Ważne, żeby podkreślić też, że każdy choruje inaczej. Depresja może na przykład być ukryta pod maską drażliwości, napięcia, złości. Wtedy chory raczej niechętnie będzie mówić o swoim cierpieniu, wręcz odpychając partnera, wycofując się z relacji. A partner może tego nie rozumieć - co się dzieje, skąd takie zachowanie, przecież jeszcze niedawno wszystko było dobrze, co zrobiłem źle?
To musi być naprawdę trudne, wręcz wyniszczające. I zagrażające dla związku.
Kiedy objawy depresji zaczynają przejmować kontrolę nad systemem zarządzania emocjami, przestrzeń na relację staje się bardzo ograniczona. To nie znaczy, że dana relacja przestaje być ważna czy potrzebna, że choremu przestało zależeć na partnerze, partnerce, dzieciach, że unikanie bliskości wynika ze złej woli. Po prostu depresja zagarnęła kolejny obszar jego życia. W tym momencie trudno jest pielęgnować związek, spełniać potrzeby bliskich, dzielić z nimi zainteresowania, aktywności, opiekować się nimi. Seks, który do tej pory był ważną częścią życia, nagle zaczyna być coraz rzadszy albo w ogóle zanika.
Słyszałam od osób niechorujących na depresję, a na przykład cierpiących na inne poważne schorzenie - w ich poczuciu może nawet poważniejsze niż depresja, jak choroba nowotworowa - że czuły one, że ich problemy są w relacji z osobą z depresją kompletnie pomijane.
Z tego, co pani mówi, wynika, że my wciąż traktujemy depresję jako chorobę mniej groźną niż inne. Że jak chorują emocje, jest to stan mniej poważny, niż jak choruje ciało. Nie chcę oczywiście umniejszać powagi chorób somatycznych, jednak depresji nie należy bagatelizować. Ma ona podłoże biologiczne, może bardzo poważnie zaburzać funkcjonowanie człowieka, a wręcz zagrażać życiu. Porównywanie, że osoba z depresją "ma lepiej", umniejsza jej cierpienie oraz skutki, jakie ta choroba może wywołać. Samo rozpoznanie nie oznacza, że za chwilę chory wyzdrowieje. Są sytuacje, gdy choroba onkologiczna ma dobre rokowania, są też takie, gdy rokowanie w depresji jest bardzo poważne.
Może w depresji mylące bywają jej niespecyficzne objawy? Nieraz miałam taką sytuację, że spędzałam czas z osobą pełną energii, która wydawała mi się nawet bardziej aktywna niż ja, po czym dowiadywałam się od kogoś lub ta osoba mi się zwierzała, że ma depresję.
Tak może być. Bo, jak już wspomniałam, każdy choruje inaczej. Jedni stają się apatyczni, inni zakładają maskę "wszystko jest OK", jeszcze inni sięgają po używki, czasem w obrazie klinicznym dominują przede wszystkim lęk czy zaburzenia snu. Ze względu na niejednorodność objawów depresji decyzja zgłoszenia się po pomoc, a w konsekwencji rozpoznanie i leczenie mogą się opóźniać. W tym czasie u partnera takiej osoby może pojawić się złość, pod którą często kryją się lęk czy bezradność.
Emocje, zarówno u chorujących, jak i ich bliskich - sygnalizują to podczas wizyt w gabinecie - wzbudza brak szybkich efektów leczenia. Padają wówczas różne przykre słowa: "seksu nie ma", "zaangażowania nie ma", przebija żal, że chory nie wykonuje swoich obowiązków. Pojawia się poczucie bezsilności, padają pytania: "ja nie wiem już, co mam robić, żeby mu pomóc". Partner stara się odciążać chorego w wykonywaniu codziennych obowiązków, a mimo to poprawy nie widać. I złości się też na lekarza, bo miał sprawić, żeby chory wyzdrowiał. A skoro nie zdrowieje - to wina lekarza. Ale, niestety, jeżeli naprawdę mamy do czynienia z zaburzeniami depresyjnymi czy epizodem depresyjnym, czasem musi minąć wiele tygodni, zanim zobaczymy rezultaty. Bywa, że pierwszy lek nie zadziała albo będzie powodował więcej skutków ubocznych niż przynosił korzyści, niekiedy trzeba podjąć kilka prób, zanim dobierze się odpowiednie środki.
Partnerzy pytają też, jak się wobec chorego zachowywać, co mówić, czy obcowanie z osobą chorą wymaga jakiegoś przeszkolenia. Oczywiście, że nie wymaga. Staramy się funkcjonować jak do tej pory, nie skupiając się wyłącznie na chorym, bo pozostałe osoby w rodzinie w tej relacji są równie ważne.
Powiedziała pani: "jeżeli naprawdę mamy do czynienia z zaburzeniami depresyjnymi". Jak często depresja jest mylona ze smutkiem, obniżonym nastrojem i może być na przykład wykorzystywana w celu zwrócenia na siebie uwagi albo wejścia w rolę ofiary? Mam wrażenie, że jest wiele osób, które mówią: mam depresję, ale na pytanie: czy byłeś u lekarza, odpowiadają: nie.
Żyjemy w specyficznych czasach - pozornego kontaktu, pozornej bliskości i szczęścia wyzierającego z mediów społecznościowych. Wśród moich pacjentów są osoby, które umieszczają na różnych portalach zdjęcia z pięknych rodzinnych sesji zdjęciowych, a pod tym idyllicznym płaszczykiem kryje się wiele partnerskich pretensji i żalu. Mówię o tym, bo mam wrażenie, że zatracamy się powoli w świecie pozorów i zapominamy, że uczucie szczęścia nie jest dane wszystkim po równo, a każdy stan od niego odmienny to wymagająca natychmiastowego leczenia choroba. Wiele razy zdarzało mi się odmawiać leków przeciwdepresyjnych, ponieważ osoba zgłaszająca się do gabinetu nie chciała przeżywać smutku świeżo po zakończeniu związku, lęku po utracie pracy, bezradności w związku z chorobą. To naturalne, że trudnym życiowym sytuacjom towarzyszą przykre stany emocjonalne.
Pewnie może się tak zdarzyć, że słowo "depresja" będzie wykorzystywane do celów manipulacyjnych, jednak ja widzę to nieco inaczej. Dla mnie to często oznacza po prostu cierpienie, którego być może nie umiemy nazwać inaczej. Nie ma w tym nic złego, jeśli pacjent roboczo nazywa swoje samopoczucie "depresją", od tego są specjaliści, lekarze i psychoterapeuci, aby zweryfikować, czy mamy do czynienia rzeczywiście z tą chorobą, czy z innymi problemami psychicznymi.
Czy zdarza się, że przychodzi do gabinetu tylko partner, nie w swojej sprawie, ale w sprawie bliskiej osoby, wobec której ma podejrzenia, że może być chora na depresję? A, niestety, ta osoba odmawia wizyty u specjalisty.
Kilka razy zdarzyła mi się taka rozmowa z kimś z rodziny. Ale w takich przypadkach pole manewru jest regulowane prawnie. Tylko w szczególnych sytuacjach klinicznych - zagrożenia zdrowia i życia pacjenta lub innych osób - możemy człowieka doprowadzić do psychiatry wbrew jego woli. W każdym innym przypadku konieczna jest jego zgoda na leczenie.
Jak wobec tego nakłonić bliskiego do odwiedzenia specjalisty?
Ważne, żeby pokazać mu, że jego choroba ma wpływ nie tylko na niego, ale również na ludzi w jego otoczeniu. Oczywiście z wyczuciem, by nie potęgować w chorym poczucia winy, bo zazwyczaj pacjent i tak uważa, że jest ciężarem dla wszystkich. Z mojego doświadczenia wynika, że najlepiej działa propozycja pójścia do lekarza razem z chorym, uczestniczenia w procesie diagnozowania i leczenia.
Ojciec mojego znajomego odmawiał pójścia do specjalisty mimo próśb bliskich. Z czasem całkiem wycofał się z życia społecznego, rodzinnego. Związek rodziców się rozpadł. Ten znajomy wciąż wini ojca za rozpad rodziny. Może warto w chorych wzbudzać to poczucie odpowiedzialności za innych?
To złożony problem. Z jednej strony życie z osobą chorą na depresję może być bardzo trudne, często wręcz nie do zniesienia, zwłaszcza w sytuacji, gdy objawy są nawracające i nieleczone. Z drugiej strony choroba nie jest zazwyczaj jedynym powodem, dla którego dana relacja się rozpada, choć może pojawić się pokusa, żeby za wszystkie trudności obwinić chorego, obarczyć go odpowiedzialnością za rozstanie.
Oczywiście zdarza się, że partner czy partnerka już nie wytrzymuje trudu towarzyszenia w chorobie albo osoba chora decyduje o zerwaniu, ponieważ nie chce być już dłużej ciężarem. Dlatego zawsze powtarzamy, żeby kluczowych życiowych decyzji nie podejmować w ostrej fazie choroby albo na jej początku. Jeszcze zdążymy rzucić pracę czy się rozstać. Staramy się też przypominać, że najtrudniejszy jest zazwyczaj ten początkowy okres, gdy chory jest diagnozowany, gdy zostaje wdrożone leczenie, później na szczęście pojawia się nadzieja na wyzdrowienie. Ważne, żeby uzbroić się w cierpliwość. Należy jednak pamiętać, że depresja zazwyczaj ma swój początek i koniec. Jeżeli leki są dobrze dobrane, jest w pełni uleczalna.
I może właśnie dlatego więcej mówi się o osobach chorych niż o żyjących z nimi, bo najważniejsze jest, żeby to one wiedziały, jak sięgnąć po pomoc, że to nie porażka ani wstyd pójść do psychiatry. Bo gdy chory zacznie leczenie, jego skutki odczuje nie tylko on, ale wszyscy w jego otoczeniu - partner, znajomi, rodzina.
Jak osoba bliska może pomóc sobie w tym okresie, kiedy leczenie trwa, ale wciąż nie widać rezultatów? Jak może zadbać o siebie, o swoje granice?
Przede wszystkim warto pójść do lekarza razem z chorym, żeby dowiedzieć się jak najwięcej na temat procesu leczenia, jak on będzie wyglądał, jakich efektów się spodziewać. Gdy już będziemy wiedzieć, że poprawa może przyjść po dłuższym czasie, łatwiej nam będzie uzbroić się w cierpliwość. Nabierzemy też poczucia, że sytuacja jest pod kontrolą, że jest lekarz, psycholog, którzy wiedzą, co robią.
Po drugie, nie wolno zapomnieć o sobie czy wycofywać się, podobnie jak chory, z aktywności, które lubimy, przestać realizować swoje pasje. Warto zapewnić sobie różne przyjemności, jednocześnie nie zapominając o tym, że w domu jest bliski, który jest chory. Zawsze zachęcam też, by udać się do psychologa, skorzystać z grup wsparcia dla rodzin osób z chorobami psychicznymi. Żeby porozmawiać o tym, co przeżywamy, z czym nam trudno, o swoich emocjach.
A gdy już będziemy mieli wszystkiego dość? Będziemy czuli się przytłoczeni odpowiedzialnością za drugiego człowieka albo sami zaczniemy odczuwać stany depresyjne?
Jeżeli zakładamy, że jesteśmy z kimś na dobre i na złe, to musimy brać pod uwagę, że ten ktoś może nie tylko zachorować na nadciśnienie tętnicze, cukrzycę czy onkologicznie, ale również właśnie na depresję. I trzeba będzie chorobie stawić czoła razem. Wiele relacji jest w stanie przetrwać ten okres, zapewne wiele się rozpadnie. Chciałabym jednak podkreślić, że zarówno w chorobie nie musimy być sami, jak i towarzysząc nie musimy dźwigać całego ciężaru na własnych barkach. Są specjaliści przygotowani do tego, by nam pomóc.
Aleksandra Krasowska. Lekarz specjalista psychiatra, doktor nauk medycznych. Autorka i współautorka publikacji oraz doniesień naukowych z zakresu psychiatrii i seksuologii, publikowanych i wygłaszanych w kraju i za granicą. Członek Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej.
Ewa Jankowska. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Zaczynała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała wywiady w serwisie Ksiazki.wp.pl. Pracowała również serwisie Nasze Miasto i Metrowarszawa.pl, gdzie z czasem awansowała na redaktor naczelną.