
Nie bardzo go polubiłem. A ty?
Aleksandra Forda pewnie trudno tak po prostu polubić, co jednak nie zmienia tego, że był fascynującą postacią. Są rzeczy w jego biografii, które budzą moje uznanie i podziw.
Które?
Przede wszystkim umiejętność odnajdywania się w zmiennych i niełatwych czasach, w których przyszło mu żyć. Ford chciał przede wszystkim robić filmy, i choć nie zawsze efekt końcowy był zgodny z zamierzeniami, to jednak nieustannie je robił. Historia Polski Ludowej to w dużej mierze historia niemocy i porażek ludzi, którzy dobrze się zapowiadali, ale okoliczności nie pozwalały im osiągnąć sukcesu. Fordowi nieraz udawało się całkiem sporo osiągnąć.
A nieraz nie.
Zgoda. Jego życie to historia wzlotów i upadków, albo przynajmniej górek i dołków. Ale on nigdy się nie poddawał. Być może dlatego, że szalenie poważnie traktował swoją twórczość. I to jest coś, czym mi imponuje: zaangażowaniem. Ford był niewątpliwie świetnym rzemieślnikiem, miał w ręku fach. I kochał kino. Kino było jego pasją, żeby nie powiedzieć obsesją. Inna sprawa, że obsesje bywają czasem niezdrowe, i ta na pewno nie była zdrowa dla jego bliskich.
Piszesz, że Aleksander Ford wierzył w trzy rzeczy: w kino, w postęp i w siebie. Brzmi dobrze, ale sprowadzało to na niego poważne kłopoty.
Nieraz wybierał ścieżki trudniejsze i kręte, zamiast tych łatwych i prostych, kierując się troską o swoje kino. Po nakręceniu jeszcze przed wojną znakomicie przyjętego "Legionu ulicy" mógł pójść przecież drogą Michała Waszyńskiego i robić kino popularne, czysto rozrywkowe, ale nie tego szukał. Przy czym od razu trzeba dodać dla jasności, że nie chciał też robić filmów niszowych. Jego ambicją były filmy na ważne tematy, które są jednocześnie oglądane przez wielu widzów. Z kolei po wojnie mógł z łatwością robić filmy zgodnie z oczekiwaniami władzy. Tymczasem nieraz sięgał po tematy kontrowersyjne, co wpędzało go w tarapaty.
Jego pierwszy powojenny film, "Ulica Graniczna", porusza trudny temat relacji polsko-żydowskich w czasie wojny. Nie bez powodu kręcił go w Czechosłowacji, a nie w Polsce. Wiedział, że tutaj, pod czujnym okiem partyjnych towarzyszy, tego filmu nakręcić się nie da. Tuż przed premierą władza wstrzymała pokazy, jedyne, co udało mu się wytargować, to zgodę, aby wysłać "Ulicę" na festiwal w Wenecji. Tyle że tam dostał nagrodę i zrobiło się o nim głośno. Sytuacja dla władzy stała się kłopotliwa, bo teraz wyglądało to tak, że za pieniądze Polski Ludowej nakręcono film wyłącznie dla widzów zachodnich. Ostatecznie, po roku, film trafił na polskie ekrany wraz z oficjalnym partyjnym uzasadnieniem, że puszczają go po to, aby służył jako przykład, jakich filmów nie należy dziś robić. Tym filmem Ford roztrwonił zaufanie, jakie pokładali w nim partyjni towarzysze. I pewnie dlatego kiedy partia postanowiła sfinansować "Żołnierza Zwycięstwa", pierwszą polską superprodukcję, na reżysera wybrano Wandę Jakubowską, nie jego. Inna sprawa, że w dłuższej perspektywie Ford dobrze na tym wyszedł.
Zaznaczasz, że nie napisałeś biografii Forda. Czym więc jest twoja książka?
Jest opowieścią o Aleksandrze Fordzie.
Czym się różni biografia od opowieści?
Tym, że nie spełnia kilku standardowych oczekiwań, które się ma zwykle wobec biografii. W mojej książce nie przedstawiam spójnej sylwetki bohatera. Stwierdziłem, że tak się nie da, bo Ford jest jedną wielką zagadką. Był mistrzem zacierania śladów, mylenia tropów. Jego życie było gęstym splotem drobinek prawdy i wielu fikcji, które się nie dają rozplątać i uporządkować w logiczny ciąg faktów. Weźmy chociażby miejsce urodzenia. Wertując dokumenty i źródła, trafiłem na cztery różne warianty: Warszawę, Łódź, Kijów i jakąś niewymienioną z nazwy wieś ukraińską. I to właśnie jest prawda na temat Forda i jego sposobu na życie. To człowiek, który urodził się w czterech miejscach.
A może po prostu niesłusznie skapitulowałeś?
Zaczynałem z założeniem, że to będzie dość klasyczna biografia z reporterskim zacięciem. I to ewoluowało w trakcie. Nawet nie na etapie pisania, ale zbierania źródeł. Wielokrotnie wydawało mi się, że już go przyszpiliłem, że wreszcie dotarłem do tego, jak było naprawdę, i wtedy znów wszystko się urywało. Ford w sposób mistrzowski kreował siebie i swoją historię. I żeby była jasność - ta kreacja nie polegała na tym, że on tworzył spójną i przemyślaną mistyfikację, w którą wszyscy mu uwierzyli, tylko starannie zacierał prawdę. Jemu chyba głównie chodziło o to, żeby nie było go za co złapać. Co w czasach wszechobecnych podejrzeń i inwigilacji mogło być zresztą całkiem sensowną strategią.
Wszyscy właściwie wiedzieli, że Ford kluczy i zmyśla, tylko byli wobec tego bezradni, bo pod jedną blagą kryły się następne i jeszcze następne. Nikt nie był w stanie dojść prawdy.
Na to zacieranie śladów i mnożenie wątków miało na pewno wpływ jego wojenne doświadczenie sowieckiej Rosji. Reżyserka Wanda Jakubowska mówiła, że Ford przed wojną i po wojnie to dwie zupełnie różne osoby.
Ford przed wojną to asymilujący się polski Żyd, zdeklarowany komunista i początkujący filmowiec. W czasie wojny ucieka na Wschód i wraca do Polski z Armią Berlinga. Więcej o nim z tego czasu nie wiemy, niż wiemy.
Bo chyba w ogóle niewiele wiemy o tych, którzy spędzili wojnę w Rosji sowieckiej i nie wylądowali w łagrach. O Fordzie wiadomo tyle, że pracował w sowieckich wytwórniach filmowych i że w trakcie podróży wraz z żoną przez Uzbekistan umarło mu pierwsze dziecko. Czyli mamy tu ideologiczne zaangażowanie, którego on się nigdy nie wypierał, i osobistą tragedię. Na pewno nie było to życie łatwe, a raczej tułaczka po uwikłanym w wojnę i stalinowski terror państwie.
A co się działo z resztą jego rodziny?
Ojciec umarł, gdy Ford był nastolatkiem. Dwie jego siostry jeszcze przed wojną osiadły w Rosji, gdzie zaczęły studia. Jego młodszy brat, który też przeżył wojnę, zamieszkał potem w Warszawie i pracował w wytwórni filmowej. Miał inne nazwisko, panowie nie afiszowali się z tym, że są rodzeństwem. To jest w ogóle bardzo dziwna historia, ale tak to było z Fordem. Wiesz, że kiedy spotkałem się z jego wnukiem, on się ode mnie dowiedział, że jego babcia nie była żoną Forda? Z kolei Elinor, druga żona Forda, nie wiedziała, czy dwie kobiety z Rosji, które ich odwiedziły, były siostrami Forda czy kuzynkami. Początkowo wydawało mi się to absurdalne, ale potem zrozumiałem, że on tak funkcjonował. Nawet jego najbliżsi nie wiedzieli, jak to z nim było naprawdę.
A wiedzieli, że Aleksander Ford urodził się jako Mosze Lifszyc?
Tak, ale to też jest cały on, bo z jednej strony zmienił - jak wielu asymilujących się Żydów - imię i nazwisko, a z drugiej - zmienił je na takie, które nie pozwalało mu się łatwo wtopić, tylko wzbudzało zainteresowanie. Znowu więc Ford sobie pogrywa: trochę się zgadzam na warunki, a trochę nie. Z jednej strony nie będę już Mosze Lifszycem, z drugiej nie będę udawał "rdzennego" Polaka.
Po wojnie Ford zostaje królem polskiego filmu. Wierny towarzysz został doceniony.
Mógł znów robić to, co chciał robić najbardziej, czyli filmy. Tyle że chciał robić je po swojemu, czym nieraz irytował starych towarzyszy.
Robienie filmów to jedno, a kierowanie państwowym Filmem Polskim to drugie.
Ford na dłuższą metę się do tego nie nadawał, ale kiedy na samym początku był dyrektorem Filmu Polskiego, przyczynił się z pewnością do odbudowania polskiej kinetografii po wojnie. To on wymyślił akcję nieformalnej rekwizycji sprzętu filmowego w Berlinie i nią zawiadywał. To za jego czasów powstała pierwsza hala filmowa w Łodzi i ruszyła odbudowa i budowa wielu nowych kin w kraju. Posiada więc bez wątpienia na tym polu zasługi, których nie można mu odebrać. Ale nie miał wielkich kierowniczych ambicji. Po dwóch latach wziął bezterminowy urlop z dyrektorskiej posady, żeby nakręcić film. Już nigdy z tego urlopu nie wrócił.
Król abdykuje?
To jego legendarne władztwo było, mam poczucie, przede wszystkim grą pozorów. Ford umiał tworzyć wrażenie, że jest osobą omnipotentną, ale taką nie był. Bo czy dla wszechwładnego reżysera mogłoby zabraknąć taśmy filmowej? Forda z ludźmi władzy łączyło powinowactwo ideologiczne i przeżycia wojenne, ale koniec końców dla rządzących reżyser miał być użytecznym narzędziem, inżynierem świadomości społecznej. Jemu chodziło o kino, im o politykę i władzę. On chciał widza poruszyć i oczarować, oni chcieli go uformować.
W ciągu dwudziestu powojennych lat Ford zrobił sześć filmów. To dużo czy mało?
Wydaje mi się, że mało - przynajmniej w porównaniu z innymi. On w ogóle długo chodził wokół tematów, długo się zastanawiał. O filmie o Korczaku zaczął mówić tuż po drugiej wojnie, przymiarki trwały ponad dwadzieścia lat.
Szeroko zapamiętany został jako reżyser jednego filmu - "Krzyżaków".
Filmu, który był totalnym zaprzeczeniem kina, jakie robił przez całe życie, czyli takiego, które starało się być krytyczne i poruszać aktualne tematy. Wgląda to trochę tak, jakby Ford, meandrując i prowadząc zawiłe rozgrywki z władzą oraz innymi twórcami o uznanie i miano "największego reżysera", w końcu się artystycznie zakiwał.
Ale zakiwał się spektakularnie, bo do dzisiaj "Krzyżacy" pozostają najchętniej oglądanym polskim filmem w historii.
To prawda, aczkolwiek nadal jest zagadką, dlaczego on zdecydował się zrobić ten film. Może był to przekorny gest reżysera, któremu niemal od zawsze zarzucano, że jego filmy są zbyt krytyczne? Jego poprzedni film, "Ósmy dzień tygodnia", wzbudził złość samego Gomułki i powędrował na półkę. Rzecz charakterystyczna, że Ford odmówił wprowadzenia poprawek, które pozwoliłyby wejść filmowi na ekrany i w rezultacie premiera miała miejsce dopiero 25 lat później, już po jego śmierci. Może zrobił "Krzyżaków" po to, żeby pokazać, że umie robić masowe kino, które chwyta za serce? Kiedy "Krzyżacy" weszli do kin, kraj dosłownie oszalał. Ludzie podczas scen bitwy pod Grunwaldem wstawali i bili brawo. Taki to był sukces.
Sukces, który nie uchronił go przed upadkiem.
Ford wierzył w siebie, wierzył w swój talent, rzemiosło i siłę przebicia. To pozwalało mu się odnajdywać w przeróżnych czasach i okolicznościach, które nigdy - choć z różnych względów - nie były dla niego łatwe. Historia przez duże "H" zawsze ciążyła nad jego twórczością i życiem, ale on jakoś sobie z tym radził. W 1968 roku dostało mu się po raz kolejny. Tym razem to, co przez lata grało na jego korzyść, ten wizerunek wszechwładcy, obróciło się przeciw niemu. Stał się dogodnym celem: znany reżyser, stary komunista i Żyd, którego nikt właściwie nie lubi. Polowanie na niego miało pokazać, że zmiany personalne w kraju płyną szeroką falą i nikt nie może czuć się bezpieczny.
Wyjechał z Polski ze względu na antysemicką kampanię czy swój trudny charakter?
Gdyby nie antysemicka kampania, nie miałby żadnych powodów, żeby stąd wyjeżdżać, więc pierwotna przyczyna jest jasna. Natomiast to, że Ford na wyjazd się zdecydował, było też, przynajmniej po części, kwestią jego charakteru. Miał prawo sądzić, że odnajdzie się na emigracji, bo dotąd zawsze i wszędzie jakoś się odnajdywał. W każdej sytuacji. Wierzył, że uda mu się po raz kolejny. Ta wiara w siebie, która wcześniej pozwoliła mu tak wiele osiągnąć, sprawiła teraz, że wszystko stracił.
Jego emigracja to właściwie zjazd po równi pochyłej?
Starałem się tę książkę pisać w powściągliwy sposób, bo nie lubię - jako czytelnik - kiedy autor przeżywa za mnie albo sugeruje mi, co mam czuć. Ale to nie znaczy, że w trakcie pisania nie towarzyszyły mi różne emocje. Kiedy mierzyłem się z ostatnimi latami życia Aleksandra Forda, łapałem doła, bo to naprawdę tragiczna historia człowieka, którego życie, niegdyś "spektakularne i wielkie", rozpadało się na kawałki. A on do końca walczył o to, żeby się na powrót pozbierać. Żeby znów być reżyserem. Dostał na przykład propozycję posady wykładowcy w Izraelu. Odrzucił ją. Ciepła posadka nie była dla niego, on chciał robić filmy.
Powiesił się w motelu na Florydzie. Jego prochów nigdy nie sprowadzono do Polski.
Ford został poniekąd zapomniany, wyparty. Nawet kiedy już później można było o nim mówić, to jakoś nie było po co, przecież to wszystko wydarzyło się tak dawno. Może stał też za tym jakiś rodzaj zbiorowego poczucia winy, bo w 1968 roku nikt nie stanął w jego obronie? Kiedy mówiłem osobom z mojego pokolenia, że piszę o Aleksandrze Fordzie, nieraz słyszałem: kto to? Idąc najprostszym tropem, mówiłem, że to reżyser "Krzyżaków". Ludzie się wtedy dziwili: to tego nie nakręcił Hoffman ani Kawalerowicz? Ale żeby obraz nie był taki czarny, trzeba powiedzieć, że Aleksander Ford dostał swoją filmową gwiazdę na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, bo bez wątpienia był niezwykle ważną postacią polskiego kina.
I człowiekiem o bujnym życiu towarzyskim.
To prawda, choć pisząc książkę, bardzo nie chciałem skręcić w plotkarstwo, tylko względnie subtelnie, a równocześnie uczciwie odmalować tło jego życia prywatnego.
A było co odmalowywać.
Oj było.
Michał Danielewicz. Z wykształcenia socjolog, z zawodu badacz. Sporo jeździ, rozmawia z różnymi ludźmi i pisze raporty. Wierzy, że każdy ma swoją mądrość. Na gruncie zawodowym dorobił się kilku natręctw. Fascynuje go nieuchronne przeplatanie się ludzkich wyobrażeń o rzeczywistości z nią samą. Uważa, że pisanie to przede wszystkim opowiadanie historii. Szczególnie interesują go wątki dotykające tego, co ludzi łączy, dzieli i różnicuje.
Mike Urbaniak jest dziennikarzem kulturalnym "Wysokich Obcasów", weekendowego magazynu Gazeta.pl i felietonistą magazynu "Vogue".