
Przypomnijmy, co stało się w nocy z 13 na 14 sierpnia 1998 roku w Szczucinie.
Wieczorem 13 sierpnia 17-letnia Iwona Cygan została wywabiona z domu, a następnie zawieziona do szczucińskiego baru U Trabanta, gdzie, zgodnie z tym, co ustaliła prokuratura, została skatowana przez Pawła K., pseudonim "Młody Klapa". Potem na oczach kilkudziesięciu świadków pobitą nastolatkę wyprowadzono z lokalu. Mieli to zrobić dzisiejsi oskarżeni - Paweł K., jego ojciec Józef K., pseudonim "Stary Klapa", oraz Robert K., pseudonim "Trabant", właściciel baru. Mężczyźni zapakowali dziewczynę do samochodu, a po dwóch godzinach przywieźli ją na nadwiślański wał, gdzie - obecnie oskarżony w sprawie o jej zamordowanie - Paweł K. miał ją udusić metalowym drutem.
Kto jeszcze - oprócz klientów baru U Trabanta - widział, jak pobita Iwona odjeżdża z oskarżonymi?
Całą sytuację obserwowało dwóch policjantów, między innymi Leszek W., który po blisko 20 latach złożył obszerne zeznania w prokuraturze. Zresztą z jego zeznań wynika, że policjanci byli świadkami tego, co działo się z Iwoną już wcześniej. Dziewczyna wraz z przyjaciółką najpierw udały się do innego szczucińskiego lokalu, Zajazd Leśny, a potem kręciły się po miejskim rynku. Tu właśnie zauważyli je policjanci. Widzieli, że dziewczyny wsiadają do białego samochodu, w którym znajdowali się obecni oskarżeni. Później ci sami funkcjonariusze stali przed lokalem U Trabanta i widzieli wyprowadzaną skatowaną Iwonę. Mimo to nie zrobili nic, żeby jej pomóc. Potem przez 20 lat ukrywali prawdę o tym, czego świadkami byli tamtej nocy.
Zuchwałość i poczucie bezkarności domniemanych sprawców wydają się wręcz nieprawdopodobne. Czy myśli pani, że tamtej nocy Iwona miała zginąć, czy raczej sprawy wymknęły się spod kontroli?
Możemy tylko spekulować. Wydaje mi się, że sytuacja raczej wymknęła się spod kontroli. Iwonę chciano zastraszyć, zmusić do milczenia bądź podjęcia decyzji, której nie chciała podjąć. Ale dziewczynę torturowano, sprawy zaszły za daleko i nie było już odwrotu.
Według jednej z głównych hipotez oskarżeni chcieli wywieźć Iwonę do Austrii do pracy w agencji towarzyskiej. Jakie są dowody, że tak rzeczywiście było?
Takich przesłanek jest sporo, chociaż nie wiemy tego na pewno. Po pierwsze, Iwonie zaginął paszport. Prawdopodobnie zabrali go ci, którzy organizowali wyjazd do Austrii. Po drugie, koleżanki nastolatki - Renata i jej starsza siostra Barbara, a głównie ta ostatnia - pracowały w Austrii wcześniej i miały zamiar znowu się tam wybrać.
Ale czy one pracowały w agencji towarzyskiej?
Nie wiemy, gdzie pracowały. Wiemy natomiast, że Iwona też chciała wyjechać. Mówiła o tym mamie, która absolutnie się na to nie zgadzała. Trzeba dodać, że Iwona nie wiedziała, do jakiej pracy była tam przeznaczona.
Skąd więc wiadomo, że Iwonę przeznaczono do pracy w agencji?
Prokuratura ustaliła, że osoby oskarżone, czyli Paweł K. i jego ojciec Józef K., a także dziś już nieżyjący Robert K., "Trabant", wywozili młode dziewczyny do pracy w agencjach towarzyskich w Austrii. Ja sama rozmawiałam z policjantem, który słyszał od osób pracujących w Wiedniu, że bezpośrednio przed śmiercią Iwony szykowano kolejny transport kobiet.
Po zabójstwie do rodziny Iwony zadzwoniła dziewczyna, Monika - prawdopodobnie tak miała na imię. Spotkała się z nią siostra Iwony, Gosia. Podczas rozmowy Monika bardzo płakała, powtarzała, że sprawcy szukają innej dziewczyny na miejsce Iwony. Bała się, że ją porwą i wywiozą do Austrii. Nie udało mi się odnaleźć tej dziewczyny.
Ale skoro - tak jak pani mówi - Iwona nie wiedziała, w jakim charakterze jedzie do Austrii, a wyrażała chęć wyjazdu, to powód, dla którego była torturowana, chyba był inny?
Niewykluczone, że niedługo przed śmiercią Iwona dowiedziała się, w jakim charakterze ma tam wyjechać i z tego wynikał jej opór. Być może tej nocy lub kilka dni wcześniej dowiedziała się też o innych nielegalnych interesach tak zwanej "grupy austriackiej", do której mieli należeć Paweł K., Józef K. i Robert K., takich jak handel narkotykami czy kradzionymi samochodami. Mogło tak być, że Iwona odkryła ciemną stronę Szczucina. Dowiedziała się, czym tak naprawdę zajmują się ci ludzie, i ta wiedza przeraziła ją na tyle, że zagroziła pójściem na policję. Być może stała się zagrożeniem dla ich interesów.
Na początku powiedziała pani, że wieczorem 13 sierpnia Iwona została "wywabiona z domu". Ale przecież ona po prostu poszła spotkać się z przyjaciółką, Renatą. Czy Renata wiedziała, co spotka Iwonę tej nocy, czy była narzędziem w rękach oskarżonych?
Nie wiemy, w jakim stopniu cała akcja była zaplanowana. Prokuratura ustaliła, że Renata była w barze U Trabanta i widziała pobicie Iwony, które miało miejsce po północy 14 sierpnia. Z kolei Renata do dzisiaj twierdzi, że tamtego wieczora już o 22.00 rozstała się z Iwoną na rynku i poszła do domu. Utrzymuje, że w ogóle nie była tej nocy w barze U Trabanta. Jeżeli więc prokuratura ma rację i Renata od 20 lat kłamie, to znaczy, że musiała być jakoś w cały plan wtajemniczona. Z jakiegoś powodu kryje sprawców. Ale jaki był jej rzeczywisty udział, nie wiemy. Dziś jest oskarżona o czterokrotne składanie fałszywych zeznań.
Kilka dni przed śmiercią Iwona zwierzała się starszej siostrze, że już nie ufa Renacie. Wiemy o tym z relacji rodziny. Iwona twierdziła, że przyjaciółka coś kręci, gdzieś dzwoni z budek telefonicznych i nie chce powiedzieć, z kim rozmawia. Iwona czuła się niepewnie w jej towarzystwie. Postanowiła, że więcej z Renatą się nie spotka, mimo to 13 sierpnia uległa jej prośbom ostatni raz.
Po śmierci Iwony jeden ze świadków miał słyszeć, jak Renata mówi: "Z takiego czegoś tyle się stało". Może ona sama nie zdawała sobie sprawy, czym może się skończyć zaciągnięcie Iwony do baru, a potem przez lata milczała, bo wiedziała, do czego zdolni są oskarżeni?
Być może.
Kiedy rodzina zaczęła podejrzewać, że w zabójstwo Iwony mogą być zamieszani Paweł K., Józef K. i Robert K.?
Dosyć szybko doszły do nich takie plotki. Ludzie w mieście szeptali, że w morderstwo zamieszani są ludzie pracujący w Austrii, czyli m.in. Paweł K. Mówili to rodzinie sąsiedzi czy znajomi spotkani na ulicy. Ale każda osoba, która zdecydowała się pójść na policję i powiedzieć, co wie, natychmiast była zastraszana albo wręcz ginęła. W tej chwili prokuratura sprawdza pięć innych zgonów pod kątem związku ze śmiercią Iwony. Dlatego sygnały płynące od mieszkańców dosyć szybko się urwały, bo ludzie zwyczajnie zaczęli się bać zabierać głos w tej sprawie.
Jakie wrażenie zrobił na pani Szczucin, kiedy sama zaczęła pani tam jeździć?
Mieszkańcy do dzisiaj, a minęło 20 lat od zabójstwa, bardzo się boją. Przekonać kogoś, kto posiada wartościowe informacje, żeby mówił, jest niezwykle trudno. Ci rozmówcy, którzy zgadzali się na wywiad, prosili, by zmieniać w ich wypowiedziach wszelkie szczegóły, które mogłyby ich zdekonspirować. Bali się o własne życie. W Szczucinie panuje przekonanie, że nie wszyscy sprawcy zostali aresztowani, że za oskarżonymi stoi ktoś dużo wyżej postawiony, i ten ktoś cały czas pilnuje, by sprawa nie została wyjaśniona.
Ale fakt, że oskarżeni mają tak ogromne wpływy, by sterować działaniami organów ścigania czy prokuratury, wydaje się wręcz nieprawdopodobny, przecież to nie są jakieś grube ryby.
Tak, trudno sobie wyobrazić, żeby szef lokalnej drużyny WOPR, Józef K., razem ze swoim synem, Pawłem K., z wykształcenia tokarzem, oraz właściciel lokalnego baru potrafili zastraszyć i zmusić do współdziałania niemal całą lokalną policję. I to do tego stopnia, że dzisiaj na ławie oskarżonych siedzi aż 14 funkcjonariuszy z dwóch miast, w tym kilku oficerów policji. Trudno też uwierzyć, że ci ludzie mogli spowodować, że sprawa zabójstwa Iwony była tak nieskutecznie wyjaśniana przez 20 lat w lokalnej prokuraturze. Stąd można wysnuć - myślę, że uzasadnione - przypuszczenie, że za głównymi oskarżonymi musiał stać ktoś z dużo większymi wpływami. Pytanie tylko, kto? Lokalni biznesmeni? Samorządowcy, którzy później przeszli do polityki krajowej? A może większa grupa przestępcza? Tego do dziś nie wiemy.
Wiemy natomiast z zeznań świadków, że do Szczucina przyjeżdżali politycy kolejnych rządzących ekip. Wiemy, że imprezowali z lokalnymi samorządowcami, którzy z kolei byli zaprzyjaźnieni z "grupą austriacką". Wiemy, że pili razem alkohol, a na niektóre imprezy były zwożone młode dziewczyny. Być może więc podczas takich pijackich balang ktoś nagrywał filmy czy robił zdjęcia, którymi później szantażował polityków i biznesmenów. Mamy nitki powiązań, które teraz wymagają połączenia w sieć.
W pewnym momencie śledztwa Pawła K. i jego ojca Józefa K. łączono z osobą Ewy Kopacz, ale to chyba nie znalazło potwierdzenia w faktach?
Oskarżeni bardzo często powoływali się na to, że Ewa Kopacz, a raczej jej były mąż, Marek, jest członkiem ich rodziny. Opowiadali, że się znają, przyjaźnią, odwiedzają czy składają sobie życzenia imieninowe. Nie udało się znaleźć na te ich twierdzenia żadnych dowodów.
Ale wciąż te osławione wpływy na szczeblu rządowym wydają się nieprawdopodobne, przecież to byli małomiasteczkowi bandyci, o których wiedział cały Szczucin!
Właśnie nie! Oni nie byli w Szczucinie postrzegani jako bandyci. Może Paweł K. miał więcej na sumieniu, bo przyjeżdżał do Szczucina na chwilę, pił i rozbijał się po mieście, pobił dwóch nastolatków, ale mimo to w społecznej świadomości nie funkcjonował jako przestępca. Natomiast jego ojciec, Józef K., był szefem miejscowego WOPR, ratownikiem, który organizował imprezy nad Wisłą, który miał znajomości wśród lokalnych polityków, który świetnie znał się z samorządowcami, który sponsorował uroczystości dobroczynne. Podejrzenie, że Józef K. parał się ciemnymi interesami, rzuciła dopiero teraz prokuratura.
Porozmawiajmy o trwającej 20 lat zmowie milczenia. Czy ona powodowana była wyłącznie strachem o własne życie, czy też Szczucin w sensie społecznym i ekonomicznym tworzył doskonałe warunki do tego, by ludzi uciszać?
W PRL-u Szczucin był jednym z najbardziej uprzemysłowionych miasteczek w Małopolsce. Ludzie przyjeżdżali tu po pracę. Ale czasy transformacji ustrojowej radykalnie tę sytuację zmieniły. Państwowe przedsiębiorstwa trafiły w prywatne ręce, część z nich upadła. Wielu ludzi zostało bez środków do życia. Wtedy władzę w miasteczku zaczęła przejmować lokalna klika - samorządowcy, przedstawiciele Kościoła, a także ludzie, którzy w transformacji - moim zdaniem w dość niejasnych okolicznościach - wyrośli na wielkich biznesmenów. Nagle od tej "elity" zaczęło bardzo wiele zależeć, niektórzy mówią, że wręcz "trzęsła miasteczkiem". "Elita" zaczęła narzucać warunki współżycia, np. ludzie byli zobligowani, żeby popierać jakiegoś samorządowca, bo on odpłacał się załatwieniem robót publicznych czy pracą w urzędzie. Wytworzyły się niezdrowe warunki - doskonałe do tego, by mogła funkcjonować zmowa milczenia. Ludzie bali się zeznawać przeciwko biznesmenom czy samorządowcom, którzy jakoś mogli być wmieszani w sprawę, bo bali się, że stracą pracę albo będą mieli problemy z policją.
W pani książce pojawiają się też informacje o śmierci innych młodych osób. Uznano, że to były samobójstwa. Dlaczego zdecydowała się pani o nich opowiedzieć, mimo że nie mają związku ze śmiercią Iwony?
Tytuł książki "Miasteczko zbrodni" wskazuje, że opowiadam o Szczucinie i jego społeczności jako dość osobliwym miejscu na mapie Polski, w którym w krótkim czasie wydarzyło się bardzo dużo dziwnych śmierci. Na przykład w ciągu kilku lat samobójstwo popełniło dwóch 18-letnich chłopców, którzy grali w tym samym lokalnym klubie piłkarskim. A trzeci, ich rówieśnik, nie wiadomo dlaczego pewnej nocy wspiął się na słup wysokiego napięcia i chwycił za przewody. Kolejny młody chłopak, student Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, zaginął w noc sylwestrową, a po kilku miesiącach wyłowiono z rzeki tylko fragment jego stopy w bucie. Pięć lat po Michale samobójstwo popełniła jego młodsza siostra, a ponad rok po niej - jej najbliższa przyjaciółka. Oczywiście to może być przypadek, ale może być też tak, że lokalna policja i prokuratura nie przyłożyły się do wyjaśnienia tych spraw, podobnie jak nieskutecznie wyjaśniały śmierć Iwony.
Opisuję też niewyjaśnione śmierci pięciu osób, które prokuratura bada pod kątem związku ze sprawą Iwony. Są to na przykład śmierć Tadeusza Draba, który twierdził, że widział moment mordowania Iwony, śmierci dwóch dziewczyn, które wyjechały do pracy w Grecji, a także zabójstwa Marka Kapla i Wojciecha Sołtysa, którzy mieli chwalić się, że wiedzą, kto zabił Iwonę.
W 2018 roku, 20 lat po śmierci Iwony, wreszcie rozpoczął się proces w sprawie jej zabójstwa. Na ławie oskarżonych usiedli Józef K. i Paweł K., Renata G.-D., przyjaciółka Iwony, a także policjanci, którym prokuratura zarzuca liczne zaniechania oraz mataczenie w śledztwie. Dlaczego po 20 latach parasol ochronny, który tyle lat był nad nimi rozwinięty, nagle zniknął?
Sprawa została przeniesiona z lokalnej prokuratury w Tarnowie do Prokuratury Krajowej, której prokuratorzy byli bardzo zdeterminowani, by sprawę zabójstwa Iwony wyjaśnić. I po tylu latach nagle okazało się, że można! To chyba dowód, że wcześniej takiej woli nie było.
A dlaczego w końcu doszło do przeniesienia sprawy?
Kiedy udało mi się przekonać rodzinę Iwony do publikacji pierwszego reportażu w "Dużym Formacie", sprawa była jeszcze w Tarnowie. Potem historię śmierci Iwony podchwyciły inne media. Rodzina wystąpiła w programach telewizyjnych, udzieliła licznych wywiadów, a o sprawie zaczęło być głośno. Wtedy w ministerstwie podjęto decyzję, żeby sprawę zabrać z Tarnowa i przenieść do Prokuratury Krajowej. To był klucz do wszystkiego.
Na jakim etapie znajduje się proces i gdzie są oskarżeni?
W areszcie pozostają tylko główni oskarżeni, czyli Paweł K. i Józef K. Renata G.-D. wyszła na wolność, ale to nie znaczy, że oczyszczono ją z zarzutów, po prostu będzie odpowiadać z wolnej stopy, podobnie jak 14 policjantów. Proces jest na etapie składania zeznań przez świadków, jest ich ponad 300, więc zajmie to jeszcze chwilę.
Czy Szczucin nadal żyje tą sprawą i czy jego mieszkańcy wciąż mają nadzieję na sprawiedliwe jej zakończenie?
Społeczność w Szczucinie jest bardzo podzielona. Część, do której należą rodzina i znajomi oskarżonych, a tych - nie zapominajmy - jest aż 17 osób, więc to duża grupa, uważa, że ich bliscy zostali w sprawę wmanewrowani i są niewinni. Kolejna część mieszkańców nie wierzy w to, że rzeszowski sąd jest w stanie wydać sprawiedliwy wyrok; ludzie uważają, że działa tu jakaś silniejsza grupa wpływów, która pilnuje, by oskarżonym nie stała się krzywda. Są wreszcie i tacy, co wierzą w pełne wyjaśnienie i doprowadzenie sprawy zabójstwa Iwony do sprawiedliwego końca. Ale to chyba mniejszość w Szczucinie.
Monika Góra. Dziennikarka i reporterka związana z magazynem reporterów "Duży Format". "Miasteczko zbrodni" to jej debiut książkowy.
Magda Roszkowska. Dziennikarka i reporterka.