Rozmowa
Danuta i Tadeusz Konwiccy w Paryżu. Lata 90. (fot. arch. prywatne)
Danuta i Tadeusz Konwiccy w Paryżu. Lata 90. (fot. arch. prywatne)

Pani ojciec darzył szczególną sympatią waszego kota Iwana. Miał jeszcze jakieś inne słabości?

Najróżniejsze. Chociażby gazownictwo. 

Nie rozumiem.

W czasach młodości mojego ojca artyści lubili się napić. Mawiali, że poświęcają czas na gazownictwo. Mieli swoje ulubione miejsca - Kameralną, SPATiF... Ale mój ojciec szybko z tym skończył. A na starość już w ogóle nie miał zdrowia, żeby pić.

W książce "Byli sobie raz" przyznaje pani, że państwo Lenicowie, rodzice pani mamy, nie byli zbytnio zadowoleni, gdy ich córka zakochała się bez pamięci w początkującym pisarzu.

Mama miała w Poznaniu mnóstwo adoratorów. Była dobrze wychowana, piękna, elegancka. Sama sobie szyła sukienki, bo panowała bieda. Grała na fortepianie, znała się na muzyce, i jeszcze miała zdolności plastyczne. Była świetną partią. Ale za nic nie chciała zrezygnować z Tadeusza, podjęła nawet strajk głodowy, żeby przekonać rodziców, że to na poważnie. Po prostu przestała jeść. Babcia, dla której ważne było, żeby dzieci były dobrze odżywione, bo przecież przeszła wojnę, natychmiast się poddała.

Babcia chciała, żeby mama wyszła za dyrygenta albo lekarza. Zięć pisarz, jeszcze początkujący, jak mój tata, z dziurą w skarpecie na pięcie, nie był spełnieniem babcinych marzeń. W dodatku tata miał nonszalanckie podejście do pieniędzy.

Dziadek się z wyborem córki pogodził. "Wszystko rozdaje, żyje jak Cygan, ale jest szlachetnym człowiekiem" - uspokajał babcię.

Tadeusz Konwicki, kiermasz książek, lata 60. (fot. arch. prywatne)

Na czym polegało owo nonszalanckie podejście pani ojca do pieniędzy?

Ojciec się ich bał. Wychował się na Litwie, a tam posiadanie pieniędzy było czymś podejrzanym. Uważał, że najlepiej jest mieć ich tyle, ile potrzebujesz, nie więcej. Więc je rozdawał. W książce zamieściłam liścik z 1949 roku, który krótko po ślubie wysłał do teściowej. Ojcu udało się zarobić większe jak na tamte czasy pieniądze i od razu rozdał je kolegom, bo oni nie mieli. I nie omieszkał pochwalić się tym babci. Cóż, dla niej taki list był tylko potwierdzeniem wcześniejszych obaw...

Kiedy ojciec dostał jakąś nagrodę, od razu kupował meble znajomym, którzy ich nie mieli. Do końca życia marzył już tylko o tym, żeby komuś coś dać. Babcia chciała, żeby jej córka miała uporządkowane, mieszczańskie życie w luksusie. A tego luksusu u moich rodziców nigdy nie było.

Za to było dużo rozmów o literaturze?

Moi rodzice wiedli spokojne, szczęśliwe życie. Ale za dużo się w domu nie gadało. Nie pamiętam, żeby rodzice wspominali czy opowiadali nam dawne historie. Rozmawiało się raczej o tym, co się aktualnie dzieje. I nie plotkowało się, co ciekawe.

Na plotki chodziłam do Łapickich. Tam to się plotkowało! Zuzię Łapicką znałam od dziecka. Mój ojciec żartował, że kiedy chciał, by się wszyscy w Polsce o czymś dowiedzieli, dzwonił z tym do Zosi Łapickiej. A jak chciał, żeby wieść się rozeszła błyskawicznie, mówił jej to w największej tajemnicy.

Wie pani, dziwnie się czuję, opowiadając w wywiadach i na spotkaniach autorskich o tym, jak wyglądało życie moich rodziców. Mam nadzieję, że mój ojciec tego nie widzi. Oboje z mamą byli niezwykle dyskretni. Mówienie o sobie, chwalenie się, czy jak się to dziś mówi "lansowanie się", było dla mojego ojca czymś niedopuszczalnym.

W ogóle nie wiem, kiedy oni pracowali. Mama wychodziła do małej, rodzinnej pracowni na Starówce, w której wcześniej rysował jej ojciec [żona Konwickiego, córka malarza Alfreda Lenicy, była ilustratorką książek dla dzieci - przyp. red.]. Tata z kolei pisał nocami. I nigdy się nie przechwalali, że zrobili coś wielkiego. Byli do siebie niezwykle podobni. Lojalni, delikatni, szlachetni. Szanowali się wzajemnie.

U ''Dudków''. Od lewej: Dudek Dziewoński, Zosia Łapicka, mama, Andrzej Łapicki, Irena Dziewońska, Tadeusz Konwicki (fot. archiwum Romana Dziewońskiego)

Pięknie pani o nich mówi.

Ojciec powtarzał, że jakby miał inną żonę, toby się na pewno zeszmacił. Bo mama niczego od niego nie wymagała, do niczego nie zmuszała. Jak coś nabroił i miała do niego pretensje, traktowała go ciszą. W domu nie było nigdy żadnych wrzasków, awantur.

Kiedy mama odchodziła, ojciec się koło niej krzątał i jak tylko mógł, pomagał pielęgniarce. Pewnego wieczoru, kiedy zasłaniał firanki w pokoju mamy, poczuł, że ona intensywnie się w niego wpatruje. "Bardzo cię kocham" - powiedziała. Nienawidził tego wyznania padającego w amerykańskich filmach. "To wieczne I love you, I love you"- mawiał.  Ale słowa mamy zrobiły na nim piorunujące wrażenie.

Zobacz wideo Najciekawsze ekranizacje polskich książek [Popkultura Extra]

Mówiąc o domu, ma pani na myśli mieszkanie rodziców przy ulicy Górskiego w Warszawie. Przeprowadzili się tam w 1956 roku i mieszkali w nim aż do śmierci, czyli pani mama do 1999, a ojciec do 2015 roku.

Kiedy zmarła mama, ojciec zamknął swoje życie. Przestał pisać, przestał bywać. Przedtem potrafił wrócić w środku nocy, pijany. Dopiero po śmierci mamy stworzył sobie swój własny rygor. Żeby stale mieć jakieś zajęcie, "żeby się nie rozpaść", jak mawiał. Bardzo ściśle się tego swojego rytmu trzymał.

Nie pracował, ale był strasznie zajęty. Raz w tygodniu robił zakupy w sklepie spożywczym, a co kilka dni pranie. Używał jednej, tej samej pralki przez całe życie, lodówkę też miał tę samą chyba przez 40 lat. Ojciec traktował te sprzęty jak członków rodziny, nie chciał nowych. Żartował, że im schlebia, a one w rewanżu świetnie pracują.

Cały dzień miał poukładany. Śniadanie, gazety w kiosku, papieros, obiad w Czytelniku przy Wiejskiej, herbata u sąsiadki. I obowiązkowo odbywał codziennie cztery długie spacery po centrum Warszawy. O 22 musiał już być w domu, bo oglądał "Szkło kontaktowe". To był jego ulubiony program, szczególnie podobały mu się wyświetlane na pasku SMS-y od widzów. Sam nie miał komputera, więc ten wirtualny kontakt z prowadzącymi go fascynował. Zresztą gdy w 2015 roku zmarł, w "Szkle kontaktowym" uczczono jego pamięć.

Przyjęcie u Dudków. Na zdjęciu Danuta Konwicka, Dudek Dziewoński, Tadeusz Konwicki, Irena Dziewońska. Lata 80-90 (fot. arch. prywatne)

Zabierał panią na te spacery?

Zwariowałabym, gdybym miała z nim chodzić na cztery spacery dziennie. Kompletnie mi to dezorganizowało dzień, a robiłam wtedy film dokumentalny o Elżbiecie Czyżewskiej. Od czasu do czasu towarzyszyłam mu w tym wieczornym. Rozmawialiśmy o książkach, które mu kupowałam, bo czytał bardzo dużo, głównie pozycje popularnonaukowe. Mawiał, że powieści, w których Ala kocha Frania, a Franio Zdzisię, w ogóle go nie obchodzą. Chciał się z książek dowiadywać czegoś ciekawego. Z filmów i programów telewizyjnych też. Był szalenie wybiórczy. 

Pasjonował się astronomią, rozmawialiśmy o Kosmosie. O genetyce. Snuliśmy filozoficzne rozważania o przyszłości świata. "O, świątynia natury" - mawiał, gdy widział swoje ukochane drzewa na Skarpie Wiślanej albo w Parku Saskim.

Wiele razy słyszałam od różnych osób, że gdy ojciec spacerował po centrum Warszawy, bardzo bano się do niego podejść. A przecież wydawał się taką niepozorną postacią, codziennie chodził tymi samymi ścieżkami.

Dlaczego ludzie mieliby się bać do niego podejść?

Myślę, że miał bardzo silną aurę i ona paraliżowała innych. Odpychała ich.

Panią też?

Czasem, gdy nieoczekiwanie przyjechałam ze Stanów i podchodziłam do jego stolika u Bliklego, gdzie przesiadywał z Gustawem Holoubkiem, czułam, jak jego energia mnie odpycha. Był niezadowolony.

Czasami było odwrotnie. Gdy chciałam na przykład wyjść już z jego mieszkania przy Górskiego, on nic nie mówił, nie reagował. Palił papierosa, patrzył w ścianę, a ja czułam, że nie mogę wstać. Bo chciał, żebym została.

Z Gustawem Holoubkiem łączyła pani ojca szczególna, trwająca pięćdziesiąt lat przyjaźń. Po śmierci aktora Tadeusz Konwicki chodził w jego butach.

Jan Holoubek, syn Gustawa i Magdy Zawadzkiej, nakręcił dokument o ojcu. Choć słyszałam, że bronił się przed tym pomysłem. Sama bym się wahała, czy zrobić film o ojcu. W każdym razie w końcu się złamał i zrobił doskonały dokument "Słońce i cień". Pan Gustaw i mój ojciec idą lasem w Konstancinie, rozmawiają. Mój tata mówi jednak mniej, bo, jak mi potem wyjaśnił, on miał głównie słuchać. Przed zdjęciami ekipa kupiła im specjalne buty na ten marsz. Pan Gustaw dostał czarne, ojciec w kolorze khaki. Niedługo potem pan Gustaw zmarł, a ojciec wymyślił sobie, że pan Gustaw miał lepsze buty niż on. Nie wiem, czy naprawdę tak było, po prostu ojciec bardzo tęsknił za panem Gustawem, ale nie chciał się do tego głośno przyznać.

Richard Lourie z lewej, Joanna Pacuła i Tadeusz Konwicki u Marii Konwickiej w Nowym Jorku. Rok 1981 (fot. arch. prywatne)

Któregoś razu Magda Zawadzka przyszła do Bliklego i ojciec jej oznajmił, że Gustaw miał lepsze buty niż te, które on dostał. Magda od razu mu te buty podarowała. Od tamtej pory ojciec chodził w butach pana Gustawa.

Zwracała się pani do Gustawa Holoubka "panie Gustawie"?

Tak. A na Łapickiego mówiłam "pan Andrzej". A on zwracał się do mnie "pani Mario", bo byłam bardzo poważna. Jakoś nie potrafiłam mówić do nich po imieniu. Choć Zuzia Łapicka mówiła o moim ojcu "Tadziu". Ojciec zwracał się do pana Gustawa "Gucio". Mnie by to przez gardło nie przeszło.

Z podobnym szacunkiem odnosiła się pani do innych znanych osób, z którymi spotykali się pani rodzice. Do Krystyny i Jakuba Morgensternów, Dudka Dziewońskiego, Krzysztofa Kowalewskiego, Magdy Zawadzkiej, Ewy Wiśniewskiej, Jadwigi Barańskiej czy Stanisława Dygata. O Dygacie zresztą znalazłam w pani książce bardzo zabawną anegdotę.

Byłam zachwycona, że jako jedyny z ojca znajomych traktował mnie poważnie i poświęcał mi sporo uwagi. Tymczasem ojciec żartował, że chociaż Dygat ciągle się odchudzał, gimnastykował i "wałkował jakimś importowanym gadżetem", na spacerach odbywanych dla spalania kalorii chował się w krzaki, gdzie potrafił pochłonąć kilogram czekolady.

Stanisław Dygat miał  fajne pomysły na życie, szalenie oryginalne. Chciałabym, żeby je ktoś opisał.

Może pani?

Nie, ja go jednak za mało znałam. Dziś, z perspektywy czasu uważam, że był bardzo zabawną postacią. Niedawno zadzwoniła do mnie producentka powstającego właśnie filmu fabularnego o Kalinie Jędrusik. Pojawi się też w nim oczywiście postać Stanisława Dygata, a mojego ojca ma zagrać Jacek Borcuch. 

A nie chodzi pani po głowie, żeby jednak zrobić film o ojcu?

Ojciec wystąpił chyba w siedmiu dokumentach. Pewnie pani nie wie, że pierwszy dokument Pawła Pawlikowskiego dla BBC był właśnie o moim ojcu. Chciałabym, żeby ktoś zrobił o nim intymny film, nie biograficzny, nie o wielkim pisarzu i reżyserze, ale o człowieku. Złożony z jego wypowiedzi, skrawków filmów, w których zagrał, z fragmentów Teatru Telewizji. Ale czy ja powinnam go zrobić? Nie.

Okładka książki ''Byli sobie raz'' i jej autorka, Maria Konwicka w 1981 roku (fot. mat. prasowe/arch. prywatne)

Maria Konwicka. Studiowała grafikę na warszawskiej ASP, pracowała w USA jako animatorka m.in. dla studiów Disney i Universal. Jest współautorką nagradzanego filmu "Aktorka" poświęconego Elżbiecie Czyżewskiej. Córka Tadeusza Konwickiego, pisarza, reżysera i scenarzysty.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, z którymi rozmawia też w podcaście " Miłość i Swoboda ", kawy i sportowych samochodów.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER