Rozmowa
W kuluarach sejmowych, 1931. Senator Ludwik Józef Evert, senator Hanna Hubicka (pierwsza z lewej), posłanka Maria Jaworska (pierwsza z prawej), posłanka Zofia Moraczewska (druga z prawej) (fot. NAC/Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, sygnatura 1-A-854-6)
W kuluarach sejmowych, 1931. Senator Ludwik Józef Evert, senator Hanna Hubicka (pierwsza z lewej), posłanka Maria Jaworska (pierwsza z prawej), posłanka Zofia Moraczewska (druga z prawej) (fot. NAC/Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, sygnatura 1-A-854-6)

Dokładnie sto lat temu, na mocy dekretu Józefa Piłsudskiego, Polki dostały czynne i bierne prawo wyborcze. Dzięki temu w latach 1919-1922 w Sejmie znalazło się osiem posłanek. Oto ich lista:

1. Gabriela Balicka-Iwanowska

- doktor na Wydziale Przyrodniczym Uniwersytetu w Genewie. Posłanka o najdłuższym stażu: w Sejmie Ustawodawczym, I, II oraz III kadencji - łącznie przez 16 lat

2. Zofia Moraczewska

- jedyna kobieta, której zaproponowano w dwudziestoleciu międzywojennym stanowisko ministra - rząd, w którym miała je objąć, ostatecznie się jednak nie uformował

3. Jadwiga Dziubińska

- kierowniczka szkoły dla wiejskiej młodzieży "Pszczelin" w Otrębusach i założycielka pierwszej szkoły rolniczej dla dziewcząt w Kruszynku

4. Zofia Sokolnicka

- jedna z założycielek Zjednoczenia Polskich Kobiecych Towarzystw Oświatowych w Rzeszy Niemieckiej

5. Irena Kosmowska

- zajmowała się m.in. polityką zagraniczną, uczestniczyła w pracach nad konstytucją

6. Franciszka Wilczowiakowa - walczyła o poprawę sytuacji najuboższych mieszkańców Pomorza po włączeniu go do II Rzeczypospolitej

7. Anna Piasecka - założyła pierwsze polskie przedszkole w Kwidzynie

8. Maria Moczydłowska - działała na rzecz równouprawnienia kobiet i mężczyzn

Zofia Sokolnicka (fot. mat. prasowe)

O pierwszych posłankach dziennikarka Olga Wiechnik pisze książkę pt. "Posełki. Osiem pierwszych kobiet". Ukaże się ona w przyszłym roku, a nam autorka już dziś zdradza wiele ciekawych wątków.

Osiem kobiet sto lat temu po raz pierwszy dostało się do polskiego Sejmu.

Niektóre z nich musiano namawiać, żeby startowały. Polityka kojarzyła się wówczas z typowo męskim zajęciem. Kobiety nie chciały brać udziału w agresywnej przepychance, za jaką uchodziła. Te, które kandydowały, jak chociażby Zofia Moraczewska, miały przekonanie, że politykę trzeba złagodzić, wprowadzić nowe zwyczaje. I że na tym polega ich rola. Na tym, i - przede wszystkim - na wprowadzeniu rzeczywistego równouprawnienia kobiet.

Ale nie zapominajmy też, że Polki nie tylko mogły głosować, ale mogły też startować w wyborach, co było wówczas rzadkością. W innych krajach Europy kobiety takiej możliwości nie miały - mogły wybierać, ale nie mogły same kandydować.

Dużo o nich wiedziałaś, zanim zaczęłaś zbierać materiały do książki?

Ich nazwiska prawie nic mi nie mówiły, może z wyjątkiem Zofii Moraczewskiej, bo jej mąż, Jędrzej, był premierem, o którym się uczyłam w szkole.

Otwarcie i poświęcenie stołówki Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet w Warszawie w 1930 roku. Inżynier Jędrzej Moraczewski (piąty z prawej), Zofia Moraczewska (czwarta z lewej w pierwszym rzędzie) (fot. NAC, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, 1-P-1006)

A jak sama "uczyłaś się" o pierwszych posłankach?

Niełatwo było coś o nich znaleźć. Zofia Moraczewska co prawda zostawiła po sobie bogate archiwum, ale głównie dlatego, że chciała zachować pamięć o mężu. Ale już o Franciszce Wilczkowiakowej nie było wiadomo prawie nic, historycy nie mieli jej zdjęć. Gdy dotarłam do jej rodziny, okazało się, że przez lata krewni nie mieli pojęcia, iż była w Sejmie. Jej wnuk znalazł tę informację całkowicie przypadkowo - pracując w ogrodzie, wykopał jakiś stary, pordzewiały medal i zaniósł go do domu. "To chyba babci, bo ona kiedyś zajmowała się polityką" - usłyszał od mamy. Od tego czasu wnuk Wilczkowiakowej ma wywieszone w salonie zdjęcie babci i jest z niej dumny. Ale ona już nie żyje, więc nie może jej o nic dopytać.

Skąd taki brak informacji?

Nie gromadziły dokumentów, bo nie miały - tak charakterystycznego dla mężczyzn polityków - rysu megalomańskiego. Nie miały potrzeby być zapamiętanymi. Poza tym dla niektórych Sejm stanowił życiowy epizod - były w nim tylko raz. Jak na przykład Dziubińska, która nie chciała ponownie kandydować, bo gdy udało jej się wywalczyć odpowiednią ustawę, wolała zakładać wiejskie szkoły, niż dalej siedzieć w Sejmie.

Wszyscy potomkowie, do których dotarłam, wyrzucają sobie, że nie słuchali ich wspomnień. Ale myślę, że ten grzech popełniło wielu z nas.

Z materiałów, które zebrałam, wynika, że często za takie były uważane przez mężczyzn posłów, co nie było regułą, ale same się absolutnie za głupsze od mężczyzn nie uważały. Co gorsza, ten stereotyp wciąż jest aktualny, a moje bohaterki są obiektami szyderstw nawet po śmierci. Opowiem ci anegdotkę z czytelni rękopisów, nieważne której. Dostałam rękopisy Zofii Moraczewskiej, przydzielono mi w związku z tym pracownika, który miał pilnować, żebym niczego nie zniszczyła. "E, to baba, co ona mogła ciekawego napisać" - skomentował, gdy zobaczył, co czytam. I nie brzmiał, jakby żartował.

Zofia Moraczewska jako jedyna kobieta z przedstawicielami klubu PPS w Sejmie Ustawodawczym (fot. Biblioteka Narodowa, F.14916)

Smutne.

Zofia Moraczewska opisywała swoje życie, ale, jak wspomniałam, głównie po to, by zachować pamięć po mężu, który zmarł 14 lat wcześniej. Pisała też listy do siostry. Była z nią bardzo związana i te listy są kontrapunktem do oficjalnych wspomnień, w których nie pozwalała sobie na rozgoryczenie i narzekanie. Siostrze zwierzała się, że aby pogodzić pracę w Sejmie i wychowanie czwórki dzieci, musi się stale szarpać. Często czuła się winna, że nie potrafi podołać wszystkim obowiązkom. Żaliła się też na szowinistyczne żarty, które padały pod jej adresem ze strony kolegów posłów.

Czuła presję?

Wszystkie kobiety w pierwszym Sejmie ją czuły. Miały świadomość, że robią coś ważnego i że wszystko, co powiedzą czy zrobią, może ośmieszyć ideę przyznania kobietom praw wyborczych. Że muszą się pilnować i wciąż udowadniać, że na nie zasłużyły. Że nie chodzi tylko o nie, ale o wszystkie kobiety, którym mężczyźni wreszcie "pozwolili" wyjść z kuchni.

Jak w ogóle te pierwsze posłanki trafiły do Sejmu?

Nie wzięły się znikąd. Zaczynały jako działaczki, jak to wówczas określano. Jadwiga Dziubińska i Irena Kosmoska działały w ruchu ludowym - zakładały pionierskie szkoły rolnicze, także dla dziewcząt. Kiedy z ruchu powstała partia, one się w niej znalazły w sposób naturalny. Z kolei Zofia Moraczewska tworzyła w Galicji kółka kobiece przy kółkach robotniczych. Zależało jej na aktywizacji kobiet, zachęcała je do zabierania głosu w dyskusjach. Gdy z tego ruchu zrodziła się partia, Moraczewska znalazła się na liście wyborczej.

Ciekawe są też losy Gabrieli Balickiej, żony Zygmunta Balickiego, głównego ideologa ruchu narodowego. Była pierwszą Polką z doktoratem z botaniki. Studiowała w Genewie, stać ją na to było, bo miała majątek po rodzicach. Tam zresztą poznała Balickiego, który - jak wspominali ich przyjaciele - ożenił się z nią dla pieniędzy. Dzięki nim mógł przez lata rozwijać ruch narodowy. W domu Balickich pod Krakowem spotykali się panowie, ale ona nie mogła brać udziału w tych rozmowach, bo była kobietą. Gdy pieniądze się skończyły, Balicki od niej odszedł. Po 20 latach odkrył, że Gabriela nie jest jego ideałem kobiety.

Spotkał ją wtedy ostracyzm?

Wręcz przeciwnie. Mąż krótko potem umarł, a Roman Dmowski, z którym Gabriela się przyjaźniła, umieścił ją na trzecim miejscu listy wyborczej. Taka wysoka pozycja kobiety kandydatki była wówczas czymś niespotykanym. Pytanie, co by się z nią działo, gdyby Balicki żył? Nie wiadomo. W każdym razie Balicka weszła nie tylko do pierwszego Sejmu, ale i do trzech kolejnych. Była posłanką z najdłuższym stażem, zresztą niezwykle pracowitą.

Maria Moczydłowska z rodziną, druga od lewej w środkowym rzędzie (fot. arch. rodzinne)

W ogóle każda z ośmiu pierwszych posłanek weszła do Sejmu z jakąś własną misją, jak szkoły rolnicze, ale też z łączącą je misją wspólną: poprawieniem życia kobiet. Historycy podkreślają, że w pierwszym Sejmie kobiety zgodnie ze sobą współpracowały. Nie zdarzało się to w kolejnych kadencjach.

Która ze spraw je połączyła?

Chociażby dążenie do zmiany przepisów w kodeksie cywilnym, który najbardziej wpływał na ich życie na co dzień. Wzorem prawa napoleońskiego zrównywał je z dziećmi i niepełnosprawnymi umysłowo, choć w konstytucji wpisano równość wobec płci. Próbowały wywalczyć zapisy, wedle których kobiety mogłyby same o sobie decydować, dysponować własnymi pieniędzmi czy się rozwieść, czemu Kościół był przeciwny. Posłanki połączyła wówczas sprawa dodatku drożyźnianego, mającego wyrównać spadek wartości ich pensji związany z ogromną inflacją, który przyznano tylko urzędnikom. Podobnie jak dziś tłumaczono wówczas, że  to mężczyzna utrzymuje rodzinę, choć nie było to prawdą, bo kobiety też często musiały pracować, też utrzymywały rodziny, a nie tylko, żeby zarobić na sukienki i przyjemności, jak wtedy argumentowano. Posłanki wspólnie złożyły więc wniosek, żeby ten dodatek przyznać także urzędniczkom, co zostało przez posłów odrzucone.

Pierwsze posłanki zajęły się też sprawą Polek, które wychodziły za cudzoziemców. Traciły one automatycznie obywatelstwo polskie i musiały przyjąć obywatelstwo męża. Tym samym w wielu zawodach nie miały prawo do pracy w Polsce. Posłanki złożyły wniosek, by obywatelstwa Polkom nie zabierać, ale posłowie też go odrzucili.

Głośna była również sprawa ustawy alkoholowej nazywanej "lex Moczydłowska".

Od posłanki Marii Moczydłowskiej, jak się domyślam?

Początkowo pomyślałam, że skoro jednym z ich pierwszych działań była próba wprowadzenia prohibicji, pierwsze posłanki były bardzo konserwatywne, ale w ogóle nie o to chodziło. Po odzyskaniu niepodległości Polska była głodna i biedna. Tymczasem żyto i ziemniaki masowo przerabiano na wódkę w nielegalnych gorzelniach, a społeczeństwo popadało w coraz większy alkoholizm, którego skutki najdotkliwiej odczuwały kobiety. Nie mogły się z rozwieść i zabrać dzieci, bo to mężowie mieli wyłączne prawa rodzicielskie. W związku z tym posłanki chciały całkowitej prohibicji, jednak projekt przepadł. Ale zabrakło tylko jednego głosu, co pokazuje, że Sejm problem dostrzegał. W życie weszła ustawa restrykcyjnie ograniczająca sprzedaż alkoholu, nazywana tak właśnie od nazwiska Marii Moczydłowskiej.

Oczywiście to nowe prawo było pretekstem do żartów z posłanek. Panowie zapraszali je na wódkę, by przepis opić. W Sejmie mawiało się też, że idzie się do bufetu na "szybkie moczydłowskie".

Pewnie to niejedyne żarty, jakie słyszały?

Było ich sporo, były wrogie i przeważnie dotyczyły płci. Sam Roman Dmowski - który przecież zaprosił Balicką na listę wyborczą - mawiał na przykład, że kobiety dzielą się na niewiasty, które nic nie wiedzą, i wiedźmy, które wiedzą wszystko. Podczas zebrań różnych towarzystw i organizacji żartowano, że na sali, gdzie głos zabierało się według starszeństwa, wszystkie panie milczą, bo żadna się nie chce przyznać do wieku. Albo że mąż mówi: "Dzieci głodne, w domu brudno, a żona wychodzi na spotkanie Komitetu Opieki nad Dzieckiem".

Dyskredytowano pracę posłanek, komentowano, że powinny siedzieć w domu. W latach 30., a więc wiele lat po równouprawnieniu politycznym, ksiądz poseł Bronisław Żongołłowicz napisał w swoich "Dziennikach", że kobieta zmęczona pracą w kuchni i obowiązkami w alkowie nie ma siły na działania w Sejmie. Że przychodzą tu potem takie ledwo żywe manekiny, które nic nie wnoszą do polityki. Panowie podkreślali, że panie powinny siedzieć w domach i rodzić synów, a nie bawić się w politykę.

Kobiety jakoś reagowały?

Chyba jeszcze nie miały dość odwagi i siły, żeby protestować. Ewentualnie, jak Moraczewska, skarżyły się bliskim. Bały się opinii, że są sejmowymi awanturnicami.

Uroczystość poświęcenia budynku Szkoły Powszechnej im. Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, 1937 rok. od prawej: Zofia Moraczewska, Aleksandra Piłsudska, były premier Jędrzej Moraczewski, generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski (fot. NAC, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, 1-N-1768-2)

Udało im się coś wywalczyć?

Przede wszystkim doprowadziły do zmiany prawa cywilnego - jeszcze nie w pełnym zakresie, jeszcze nie tak bardzo jak chciały, ale w wielu ważnych punktach tak - na przykład umożliwienia kobietom dysponowania własnymi zarobkami. Doprowadziły też do zmian w dyskryminującym kobiety prawie spadkowym. Poza tym były bardzo czujne i zawsze reagowały, gdy posłowie próbowali wprowadzić kolejne niesprawiedliwe dla kobiet przepisy. Utrzymały też konstytucyjne zapisy o równości płci.

Jadwiga Dziubińska wywalczyła ustawę o szkołach rolniczych, która zakładała, że w każdym powiecie będzie szkoła żeńska i męska. To był ogromny sukces, bo wcześniej dziewczynki pracowały w polu, a gdy dorosły, wydawano je za mąż, by rodziły dzieci. A że na wsi panowała ogromna bieda, często szły do miasta szukać zarobku. Tam do wyboru miały pracę służącej - często niewolniczą - albo prostytucję. Gdy tylko ustawę uchwalono, Dziubińska odeszła z Sejmu, żeby szkoły budować. Było to dla niej bardzo ważne.

Kolejnym posłankom było już łatwiej?

Te następne czerpały motywację z przykładu pionierek, ale nadal kobietom w Sejmie nie było łatwo. Mogły zostać posłankami tylko wówczas, gdy partyjni koledzy umieścili je odpowiednio wysoko na liście. A to wciąż zdarzało się rzadko. W Sejmie następnej kadencji było dziewięć kobiet, w kolejnym osiem, więc początkowo liczba pań z mandatami oscylowała wokół dwóch procent. Owszem, w Sejmie były, ale męskiej perspektywy w polityce to specjalnie nie zmieniło. Na przykład w wypowiedziach sejmowych wciąż mówiono w formie męskiej: "Proszę panów", "Drodzy panowie". W Wielkiej Brytanii, gdy kobiety dostały się do parlamentu, zwołano oddzielne obrady i sesję w ich sprawie. Dyskutowano, jak teraz się do nich zwracać, żeby zaznaczyć ich obecność. U nas zwyczaje się nie zmieniły.

W Polsce początkowo nawet nie było wiadomo, jak je nazywać.

Nie było w języku polskim słowa na określenie kobiety w Sejmie, więc trzeba było coś wymyślić. Kombinowano: były posełki, byli posłowie kobiecy, były poślice.

Doroczne zebranie Towarzystwa Przyjaciół Ligi Narodów w Warszawie, 1925 rok. Widoczni m.in.: senator Józef Buzek (I rząd 5. z lewej), senator Leon Łubieński (I rząd 6. z lewej), książę Andrzej Lubomirski (I rząd 2. z lewej), posłanka Irena Kosmowska, superintendent Kościoła ewangelicko - augsburskiego Juliusz Bursche. (fot. NAC, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji, 1-P-1255)

A diety poselskie?

Dostawały takie same jak posłowie. Choć na innych stanowiskach absolutnie już tak nie było. Zresztą posłanki przez kolejne kadencje zgłaszały postulaty równych płac, niezależnie od płci. Tyle czasu minęło, a wciąż się to nie udało.

Maria Moczydłowska, okładka książki Olgi Wiechnik (fot. arch.rodzinne, mat.prasowe)

Olga Wiechnik . Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim i Polskiej Szkoły Reportażu. Dziennikarka i redaktorka, współpracuje z "Wysokimi Obcasami", publikowała m.in. w "Przekroju", "Malemenie", "Twoim Stylu" i "Pani".

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, kawy i sportowych samochodów.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER