
Zaczęło się?
No zaczęło.
Fajnie?
Bardzo! Czuję wokół siebie dobrą aurę, nawet jak idę do sklepu.
Mówią: "A to ten, co gra u Tarantino"?
Po prostu się do mnie uśmiechają. I to jest super. Kilka dni temu byłem w banku i pani założyła mi konto w pięć minut.
Myślisz, że to dlatego, że cię poznała?
Wyczułem, że tak. Ale kiedy jesteś dla ludzi miły, to i oni są mili dla ciebie. Gorzej, gdy ktoś nie znosi swojej pracy. Od razu to wyczuwam. Wtedy potrafię zapytać: "Przepraszam, czy pani jest tu za karę?".
Właśnie zepsuła mi się płyta indukcyjna w mieszkaniu, do którego się przeprowadzam. Musiałem ogarniać naprawę jeszcze z Hollywood. To była katastrofa. Nie będę podawał nazw, ale w niektórych firmach wciąż panuje bałagan. I mentalność, że nie oni są dla ciebie, ale ty dla nich. Bez poczucia partnerstwa.
Męczy mnie to czasem, bo uważam, że jako aktor jestem dla kogoś. Kreuję postać dla ludzi. Jak się będę męczył na scenie, to widz też. Ale nie chcę się wymądrzać.
To opowiedz mi o sobie, swojej rodzinie.
Moi rodzice od osiemnastu lat prowadzą rodzinny dom dziecka. W Kielcach. Poświęcają się dzieciakom. Ja wcześnie zacząłem być na swoim. Wyprowadziłem się zaraz po liceum.
Było dla ciebie za ciasno?
Skąd, dom rodziców jest dla mnie zawsze otwarty. Kiedy z ekipą "Polski filmowej" [cykl "Polska filmowa" w Canal+ Discovery, który prowadzi Zawierucha, pokazuje miejsca, gdzie kręcono znane filmy - przyp. red.] nagrywaliśmy w Chęcinach [15 km od Kielc - przyp. red.] rozmowę z Jerzym Hoffmanem, zadzwoniłem do mamy i zapytałem, czy możemy wpaść do niej na pierogi. "Przyjeżdżajcie wszyscy. Są ruskie, są z mięsem, jakie tylko chcecie" - powiedziała. Dała nam jeszcze ogórki kiszone, które w jej wykonaniu są znakomite.
Jakie pierogi lubisz najbardziej?
Z mięsem, a na święta z kapustą i grzybami... Poczekaj, czy tam przypadkiem nie idzie Wojtek Mecwaldowski? Możemy na chwilę przerwać?
Jasne.
Rafał Zawierucha wybiega z restauracji na Saskiej Kępie, w której rozmawiamy, żeby przywitać się z kolegą aktorem. Wraca po paru minutach.
Przepraszam cię, ale to był Wojtek Mecwaldowski z siostrą. Cudowny człowiek. Spotkaliśmy się w Hollywood, bo był na polskim festiwalu filmowym. Ale czy my nie mieliśmy rozmawiać o Quentinie Tarantino?
Zaraz do niego przejdziemy. Ty też gotujesz?
Uwielbiam! Mam do tego talent po mamie. Mój brat i moje dwie siostry również.
Co jest twoją specjalnością?
Krewetki. Z masłem, białym winem, chili i czosnkiem. Na to wrzucam pomidory, a dopiero na koniec krewetki i pietruszkę. No i makaron. Mniam! Jak zacząłem na studiach zarabiać pierwsze pieniądze, robiłem sobie czasem taki makaron. Wiesz, krewetki to był wtedy rarytas. Dobrze było się na nie przestawić po parówkach.
Gdy przyjechałem do Warszawy na studia, wynajmowałem na Ochocie pokój u pani z córką i psem. U mnie w domu się nie przelewało. Nie byliśmy zamożni, ale też nie byliśmy biedni. Rodzice nie pili, nie palili, mnie i trójce mojego rodzeństwa nic nie brakowało.
Dlaczego zostałeś aktorem?
Wczoraj rozmawiałem o tym z siostrą. Mówi mi: "Muszę ci, braciszku, powiedzieć, że ty jednak jesteś mądry". I przypomniała mi, że jako 8-9-latek przebierałem się za czarodzieja. "Zaraz pokażę wam sztukę" - zapowiadałem. Po czym występowałem przed nią i jej znajomymi. Tego akurat nie pamiętam, ale za to doskonale pamiętam, jak z koleżankami i kolegami paliła u nas w domu papierosy. Spisywałem to, a potem kablowałem rodzicom.
W szkole też kablowałeś?
Tylko w domu. Lubiłem mieć haki na rodzeństwo, bo byłem najmłodszy. Wykorzystywali mnie, mogli ze mną zrobić wszystko. Więc musiałem kombinować. Dziś ich uwielbiam. A za czarodzieja przebierałem się, bo uwielbiałem bajkową rzeczywistość i komiksy o Kaczorze Donaldzie. Zbierałem je. Uwielbiałem też znak wytwórni Warner Brothers. Może dlatego chciałem być aktorem? Tato skończył szkołę muzyczną, brat i siostra też. Nie poszedłem w ich ślady. Nie chciałem.
Jesteś bardzo związany ze swoją rodziną.
Wspierali mnie we wszystkim. I nadal to robią.
Nawet jak ci nie szło?
Zawsze mi szło. Pod górę, ale szło. Jestem typem, że nawet jak tyłem, to do przodu. Cieszę się każdą rolą. Owszem, lubię być w centrum uwagi, taki mam charakter, ale nie lubię się rozpychać łokciami. Jestem długodystansowcem. Wiem, że na dobre role warto długo czekać. Tego nauczył mnie teatr, tego też się uczę, patrząc na moich kolegów: Tomka Kota, Wojtka Mecwaldowskiego, Czarka Pazurę, Borysa Szyca czy Agatę Kuleszę. Owszem, czasem się zastanawiałem: "Dlaczego jeszcze nie przyszło do mnie coś dużego?". Ale nigdy nie pomyślałem, żeby zmienić zawód.
W szkole teatralnej bardzo chciałem grać duże role. I d**a z tego wychodziła. Więc odpuściłem i czekałem na swoją kolej.
W końcu zadzwonili z Hollywood.
Maciek, mój agent, zadzwonił do mnie: "Słuchaj, chcą cię tam, jeszcze nie wiem, co to jest". Powiedziałem mu: "Maciej, spokojnie. Ja wiem, że się uda". Czułem to, choć oczywiście się bałem i byłem zestresowany. Ale postanowiłem, że podejdę do tego zadania profesjonalnie. Na spokojnie, nic nie mówiąc dookoła, zanim nie podpiszę kontraktu. Jak za dużo gdaczesz, to z tego jajka może być zbuk. Teraz też nie za wiele mogę mówić, bo podpisałem hollywoodzki cyrograf. Muszę milczeć aż do premiery.
Zanim dostałeś rolę u Tarantino, producenci filmu poprosili cię o zagranie jakiejś konkretnej sceny?
Wysłałem im nagranie, ale nie mogę powiedzieć, co to była za scena. Potem czekałem na odpowiedź. To był koniec czerwca, skręcałem łóżko, stół i krzesła, kiedy zadzwonił Maciek. "Chcą cię zatrudnić" - usłyszałem. Stoję z tym śrubokrętem w mieszkaniu, łzy mi płyną. Nawet jak ci o tym teraz opowiadam, to się wzruszam. Nie chcę się z tym specjalnie obnosić, ale chcę zmotywować innych. Jak w coś wierzysz, idź po swoje.
Skręciłem łóżko, zadzwoniłem do brata i powiedziałem mu w tajemnicy, że wyjeżdżam na dłużej. "Zostaw te meble, ja je skręcę" - zaproponował. I tak zrobił. A ja następnego dnia wyjechałem do Austrii i na Węgry na zdjęcia do kolejnego odcinka "Europy filmowej". Musiałem się skupić na robocie, co nie było łatwe. Jeszcze w trakcie zdjęć zadzwonił Maciek i powiedział, że wysyła mi kontrakt.
Post udostępniony przez
(@rafal_zawierucha) Sie 27, 2018 o 10:02 PDT
Co było dalej?
Wiedziałem już, że zagram Romana Polańskiego, więc zacząłem się przygotowywać. Czytałem książki, oglądałem materiały wideo, jego filmy, na przykład "Lokatora", którego nie widziałem wcześniej. Chłonąłem jak najwięcej. Na planie, między ujęciami, potrafię całkowicie wrócić do siebie, ale na zdjęciach "na pstryk" znowu wcielam się w rolę. Uczył mnie tego Zbigniew Zapasiewicz. A moim idolem jest Tadeusz Łomnicki. Pisałem o nim pracę magisterską.
Jak zareagowali twoi rodzice, kiedy w końcu powiedziałeś im, że lecisz do Hollywood?
Przyjechali do mnie i pożegnaliśmy się ze łzami w oczach. Ale nie mogłem im zdradzić, jaka to produkcja. O wyjeździe powiedziałem też mojemu dyrektorowi w Teatrze Współczesnym, bo musiałem zrezygnować z prób do nowego spektaklu. "Nie podam panu szczegółów, ale pewnie się pan niebawem dowie" - powiedziałem. Po miesiącu mojego pobytu w Stanach The Hollywood Reporter ogłosił, że Rafał Zawierucha zagra u Quentina Tarantino. Nigdy nie zapomnę tej daty, to był 28 sierpnia. Do dziś też pamiętam, jak po przylocie na lotnisku w Los Angeles czekała na mnie limuzyna i zabrała mnie do własnego apartamentu.
Na bogato.
Tak tam właśnie jest. Pomyślałem sobie wtedy: "Wreszcie coś. I teraz zrób wszystko, żeby się tu utrzymać, pójść dalej. Nie spocząć na laurach".
Dzwonią teraz do ciebie osoby, które wcześniej nie odpowiadały na twoje telefony?
A nawet jeśli, to co? W trakcie kilku rozmów usłyszałem coś w rodzaju: "No dobra, może się wcześniej nie odzywałem, bo zastanawiałem się, kim ty w ogóle jesteś. Ale teraz chcę ci pogratulować". Czy to jest coś złego?
Przyznam się, że też cię nie doceniłam.
No widzisz! Każdemu się to zdarza.
Zazdrość w środowisku odczuwasz?
Zazdrość tak, ale mało zawiści. Rozumiem ją, bo każdy chciałby zagrać u Tarantino. A czy ja nie chciałbym być na miejscu Tomka Kota czy Borysa Szyca? Jasne, że tak. Mają na koncie wiele świetnych ról.
Kto cię inspiruje z zagranicznych aktorów?
Marlon Brando, Leonardo DiCaprio, Al Pacino, Javier Bardem, Christian Slater, Martin Wallström, Bobby Cannavale. U Tarantino partneruje mi Margot Robbie, która gra Sharon Tate, żonę Polańskiego. Mieliśmy wyjątkową relację. Lubię grać charakterystyczne postaci, jak Polański, bo wiem, że żaden ze mnie amant. Ale może kiedyś trafi mi się jakiś Bond? Czemu nie... Jak mierzyć, to wysoko.
Miałeś okazję poznać na planie DiCaprio?
I Brada Pitta. Poza tym Samanthę Robinson, Rumer Willis czy Mayę Thurman. W tej produkcji grają wielcy, a przy nich plejada młodych aktorów. Mam ciarki, gdy myślę, że mogę należeć do tej grupy.
A Tarantino jaki jest?
Kiedy wyjeżdżałem, powiedziałem mu: "Quentin, wracam do Polski i będę o tobie mówił. Ale same dobre rzeczy". Wiele z tego, co wydarzyło się w Hollywood, uświadamiam sobie dopiero teraz. Na szczęście pisałem tam pamiętnik, żeby nic mi nie umknęło.
Czego nauczyłeś się w Hollywood?
Żeby znać swoje miejsce w szeregu. Wiedzieć, czego się ode mnie oczekuje i to robić. Nie wchodzić innym w drogę. Wierzyć w siebie, a kompleksy zostawić w domu. Czego jeszcze? Odwagi, poczucia własnej wartości.
Gdybyś miał porównać te dwa plany - polski i hollywoodzki?
Nie da się. To są dwa różne światy. Budżet filmu w Hollywood to 100 milionów dolarów. Czujesz, że jesteś na planie, ale nie filmu, tylko pewnej rzeczywistości. Dlatego musisz być najlepszy i gotowy na wszystko. Na zmianę sceny, dnia jej nagrywania, dialogu.
Kiedyś zdjęcia się przedłużyły, skończyliśmy o szóstej rano. Jedna z producentek stała wtedy przy drzwiach i dziękowała każdemu po kolei. I przepraszała. Nie chcę narzekać, ale u nas jest inny status aktora. Dzielę się tym, żebyśmy wiedzieli, do czego możemy dążyć.
Tam, w Hollywood, czujesz, że możesz wszystko, naprawdę tak jest.
Ty masz w sobie dziecięcy entuzjazm.
Znajomi też mi to mówią. Że jestem dziecięco naiwny. To prawda.
Obiecaj, że z tego nie wyrośniesz.
Dobra! Ale życiowo lubię być ogarnięty. Na początku roku kupiłem mieszkanie. Na kredyt, wiadomo. Teraz jestem mniej oszczędny niż przed laty, ale pieniądze wciąż wydaję z głową. Choć w Las Vegas byłem.
Post udostępniony przez
(@rafal_zawierucha) Kwi 12, 2018 o 8:47 PDT
Ile wydałeś?
Co było w Las Vegas, zostaje w Las Vegas. Ale powiem ci, że w Stanach zrobiłem coś dla siebie. Wynająłem mustanga cabrio i pojechałem do Santa Barbara. Zawsze o tym marzyłem.
Rafał Zawierucha. Urodził się w Krakowie, dorastał w Kielcach. Skończył Akademię Teatralną w Warszawie. Zagrał m.in. w "Jacku Strongu", "Bogach", "Wkręconych" (Powidoki) i "Mieście 44". Za rolę w filmie "Księstwo" Andrzeja Barańskiego był nominowany do Złotej Kaczki. Prowadzi cykl "Polska filmowa", "Europa filmowa" w Canal+ Discovery. W sierpniu portal The Hollywood Reporter podał, że zagra Romana Polańskiego w filmie Quentina Tarantino "Once Upon a Time in Hollywood".
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, kawy i sportowych samochodów.