
Z badań przeprowadzonych przez Rzecznika Praw Dziecka wynika, że aż 43 proc. ankietowanych Polaków akceptuje tzw. klapsy, a blisko jedna czwarta uważa, że "lanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło". Dlaczego wciąż wiele osób aprobuje taką formę wychowania?
Prawdopodobnie wynika to z uwarunkowań kulturowych, modelu, który funkcjonował jeszcze w czasach naszych matek, babć. Wtedy dawanie klapsów czy stosowanie kar cielesnych nie spotykało się ze społecznym ostracyzmem. Powszechny był pogląd, że jak dzieci dostały porządne lanie, to dopiero wtedy dobrze funkcjonowały. Przyzwolenie na klapsy wśród niektórych rodziców jest wciąż duże. Chociaż należy podkreślić, że gros osób nie stosuje już takich kar. Mimo że pewnie wiele z nich w przeszłości dostawało klapsy.
Wiem z opowieści znajomych mam, które są przeciwne karom cielesnym, że nawet im zdarzyło się nieraz dać dziecku klapsa. Bo górę wzięły emocje. Może ta deklaracja w ankiecie RPD, że klapsy są OK, chroni nas samych przed poczuciem, że jesteśmy złymi rodzicami, bo bijemy dzieci.
Wiele rzeczy robimy, żeby się jakoś wytłumaczyć, lepiej się ze sobą poczuć. Prawda jest jednak taka, że bić nie wolno, a bijemy, bo jesteśmy bezradni i sfrustrowani, ponieważ czujemy, że coś nam nie wychodzi. Żyjemy w trudnych czasach, mamy dużo stresów. Gdy byłam mała, moja mama wracała do domu około 15 i miała dla mnie całe popołudnie. Dziś tak nie jest. Bardzo dużo osób, w tym ja, wraca z pracy bardzo późno. A tu jeszcze trzeba coś ugotować, posprzątać, sprawdzić mejle, odrobić lekcje z dziećmi. I nagle pociecha zaczyna stawiać opór, pyskować, w rodzicu rodzi się frustracja i bezradność. W rezultacie możemy zaobserwować mechanizm: skoro tak, to ja ci pokażę, kto tu rządzi. Często pojawia się krzyk, szarpanie, klaps.
I gdy znów dojdzie do podobnej sytuacji, robimy to samo?
Dokładnie. Wiele rodzin funkcjonuje w ramach niejasnych, nieskutecznych granic. Wypracowują swój taniec błędnej komunikacji z dzieckiem. Potem w sytuacjach konfliktowych odtwarzają go. Części rodziców udaje się wypracować właściwe strategie, ale mają problem z konsekwencją. Przy drugiej, trzeciej trudnej sytuacji pozwolą sobie wejść na głowę, poddadzą się. Inną grupę stanowią rodzice, którzy są bardzo restrykcyjni i wymagający, w domu przede wszystkim obecne są kary. A dzieci testują rodziców, jeśli zobaczą, że ignorowanie ich albo stawianie oporu przynosi skutek, to będą tak postępować.
Proszę też zwrócić uwagę, jak podchodzimy do takiego problemu. Gdy dziecko wybucha złością, łamie ustalone zasady, rodzice zgłaszają się do poradni po pomoc w zlikwidowaniu problematycznych zachowań ich pociechy. Mało który rodzic przychodzi i mówi: To ja mam problem z panowaniem nad emocjami, boję się, że to może mieć wpływ na moje dziecko.
Dziecko uczy się zachowania od swoich rodziców. Jeśli oni się denerwują i reagują agresją, to i ono tak będzie reagować w trudnej sytuacji.
Jak nie klaps, to - rozmowa. Wielu rodziców uważa jednak, że słowa nie zawsze są skuteczne. Cytuję internautkę: "Dziecko musi znać granice, a czasem słowne argumenty i prośby nie skutkują. Co wyrośnie z tych dzieci wychowywanych bezstresowo, którym wszystko się należy i nic nie można im powiedzieć". I druga wypowiedź: "Trzeba sobie zadać pytanie, czy wolę dać klapsa i mieć spokojne dziecko, czy nie [dać klapsa - przyp. red.] i mieć dziecko rozwydrzone, które robi, co chce i wchodzi rodzicom na głowę. Od klapsa jeszcze żadne dziecko nie umarło".
Tylko czego to uczy? Że rządzi ten, który jest silny, że jeśli chcę rozwiązać problem, to muszę uderzyć. Warto się najpierw zastanowić, czego właściwie oczekujemy od dziecka. Ustalić obowiązujące w domu zasady. Należy jednak pamiętać, że zasady, a również konsekwencje za ich łamanie ponoszą wszyscy. Zatem jeśli w naszym domu nie przeklinamy, to zarówno dorosły, jak i dziecko powinni ponieść za złamanie tej zasady określoną i ustaloną wcześniej konsekwencję. Każdy z nas, aby zbudować poczucie bezpieczeństwa, czuć się komfortowo, potrzebuje wiedzy na temat obowiązujących w danym środowisku zasad. Dzieci w tym zakresie nie różnią się niczym od dorosłych. Podobnie jak my potrzebują jasnych, przejrzystych reguł. Proszę pamiętać, iż ci mali ludzie mają zdecydowanie mniejsze poczucie bezpieczeństwa od nas. Jeśli zatem w domu, szkole lub w innym środowisku panuje chaos, trudno jest im się odnaleźć w takiej sytuacji. Z drugiej strony rodzice przy braku jasnych granic sami gubią się w postępowaniu z dzieckiem. Reagują impulsywnie, zgodnie ze swoim samopoczuciem. Co, niestety, w konsekwencji może prowadzić do niekontrolowanych wybuchów złości i zachowań agresywnych.
Utrzymanie emocji na wodzy przy dziecku jest bardzo trudne.
A ktoś powiedział, że wychowanie dzieci jest łatwe? Nie jest. Jest trudne i wymaga dużo pracy. Warsztaty, które prowadzę, składają się z 14 spotkań. Dopiero na jedenastym wprowadzamy wyciąganie konsekwencji wobec dziecka. Dlaczego? Bo najpierw uczymy rodziców, jak mają się z nim komunikować, jak je chwalić, wzmacniać dobre zachowania. Budujemy cały system, w którym rodzina ma funkcjonować. Ale oczywiście nasze dzieci są temperamentne i sprawdzają, kiedy zrezygnujemy i za którymś "proszę" zdecydujemy się jednak kupić tę zabawkę lub odrobić za dziecko pracę domową. Więc najważniejsze jest, żeby trzymać się ustalonych reguł.
W dyskusji na temat klapsów często pojawia się argument, że klaps to jeszcze nie bicie. Że strona zwalczająca klapsy wprowadza rodziców w błąd.
To tak, jakby powiedzieć, że ktoś kogoś napadł, ale zabrał tylko torebkę, a nie uderzył. I to, i to jest przemocą. Nie ma klapsa lepszego i gorszego. Każdy klaps jest zły. Tak się walczy o prawa zwierząt, tyle się mówi, że nie wolno trzymać psa na łańcuchu, a jednak daje się przyzwolenie na to, żeby dawać klapsa dziecku. To wszystko to przemoc. Tak samo jak wulgaryzmy i krzyki. Klaps - bez względu na to, w jakiej formie występuje, czy jest wynikiem reakcji emocjonalnej, czy też formą "świadomego" wychowania - świadczy o bezradności, a nie sile. Bo to znaczy, że w mądry sposób nie umiem poradzić sobie z dzieckiem.
Rodzice popierający klapsy mówią, że to wcale nie wyraz słabości, ale wypracowywanie autorytetu, zdobywanie szacunku u dziecka.
A szefowi też dajemy klapsy czy w jakiś inny sposób wypracowujemy sobie u niego szacunek?
Szef to nie dziecko.
Jeśli biję dziecko, to ryzykuję, że ono w przyszłości również kogoś uderzy. Przemoc rodzi przemoc. Ja nie mówię, że zawsze to rodzice są tymi złymi, bo dziecko uczy się również od innych osób w jego otoczeniu. Ale jest duże prawdopodobieństwo, że jeśli dziecko widzi, że w domu sprawy załatwia się przemocą, będzie w przyszłości powielać ten model. Prosty przykład. W pracy psychologów mamy kodeks złości, który ułatwia nam pracę z dziećmi nad wyrażaniem emocji. Kiedyś proponowano uderzanie w poduszki jako sposób na rozładowanie złości. Poprosiliśmy o jego wycofanie. Dlaczego? Zdarzyło się, że podczas jednych zajęć nie było poduszek, bo zostały zabrane do prania. Dziecko się zdenerwowało, nie miało nic w odwodzie, więc zamiast w poduszkę uderzyło kolegę. Wyrobiło sobie nawyk. A my chcemy wypracować w dziecku akceptowalne sposoby wyrażania emocji. Nikt z nas przecież będąc w pracy, kiedy jest zdenerwowany np. na swojego szefa, nie uderza pięściami w różne przedmioty.
Jakie to są te akceptowalne sposoby wyrażania emocji?
Dorosły też człowiek, ma prawo się złościć. Więc jak jestem zła, to mówię: Nie podoba mi się twoje zachowanie, jestem wkurzona, potrzebuję chwilę, żeby ochłonąć. I wychodzę do drugiego pokoju albo idę na spacer. Tym samym pokazuję dziecku, że ono może zrobić dokładnie to samo, jeśli ma problem. Kiedy daję mu klapsa, nie mogę mieć do niego później pretensji, że bije innych. Jednocześnie jeśli ono się zezłości, to nie upokarzam go, ale zostawiam, żeby się uspokoiło, wcześniej informując, że jeśli będzie tego potrzebowało, zawsze może przyjść i się przytulić.
A co zrobić na przykład w sklepie, kiedy dziecko się drze, wszyscy patrzą, a ja nie mogę wyjść do drugiego pokoju?
Wracam z dzieckiem do domu. Albo odchodzę na bok, żeby się uspokoiło. Robert MacKenzie, psycholog wychowawczy i terapeuta rodzin, nazywa to strategią przerwy. A ludźmi się nie przejmuję. Rodzice boją się społecznego napiętnowania, ale jeśli wiedzą, skąd dane zachowanie dziecka wynika i jak sobie w takiej sytuacji radzić, przestają się tak stresować.
Ale ja jestem zdenerwowana, mam ochotę je zamordować.
Rozumiem emocje rodzica. Też mam dzieci, które różne rzeczy wyczyniają. Na pewno nie zaczynam prowadzić w sklepie dyskusji z dzieckiem. Dopiero w domu mówię mu, że jeśli takie zachowanie się powtórzy, nie zabiorę go następnym razem do sklepu. Najlepiej wcześniej, przed wyjściem do marketu czy restauracji, ustalić z pociechą, jakiego zachowania oczekujemy, co będzie premiowane, a za jakie zachowania wyciągnięte zostaną konsekwencje. Zakładam również, że dziecko może się nudzić, więc ustalam plan awaryjny - biorę książkę albo jakąś zabawkę. Tłumaczę też dziecku, co może robić, jeśli poczuje się znudzone, zmęczone.
Takie wychowanie wymaga czasu, którego rodzice dziś nie mają.
Muszą wybrać, na co chcą go poświęcić. Proponuję rodzicom, by na początek wpisali sobie w tygodniowy grafik przynajmniej jedno wyjście z dzieckiem lub wspólną zabawę, rozmowę. Namawiam ich, aby więcej dzieci chwalili, bo u nas chwali się dopiero za rzeczy "na Nobla". Kładę również nacisk na własną pracę nad złością, staram się nauczyć rodziców pomocnych strategii, które mogą wykorzystać zarówno w celu rozładowania własnego napięcia, jak i pomóc dziecku w poradzeniu sobie z własnymi emocjami.
Tak samo w szkole nauczyciele muszą wypracować zasady i strategie działania w sytuacjach trudnych, kiedy dziecko złości się, staje się agresywne czy wdaje się w bójki. Gdyby w szkole nauczyciel uderzył dziecko, od razu byśmy mieli wielką aferę, ale jak rodzic daje klapsa, to wszystko jest w porządku.
Rodzice też często mówią: My też byliśmy bici i wyrośliśmy na ludzi. Czy rzeczywiście tak jest?
Ciężko generalizować. Bicie może wpłynąć na samoocenę, zwłaszcza jeśli stosowane są przy tym komunikaty typu: co ty narobiłeś, jesteś głupi, nic z ciebie nie będzie. Badania prowadzone przez Elizabeth Gershoff z Uniwersytetu w Teksasie pokazały, że nie ma żadnych dowodów na poprawienie zachowania dziecka w wyniku klapsów. Może się z nimi wiązać natomiast szereg szkodliwych następstw, jak agresja, antyspołeczne zachowania, problemy ze zdrowiem psychicznym i pogorszenie relacji z rodzicem. Mamy w przychodni dorosłych pacjentów, którzy opowiadają, że rodzice z nimi nigdy nie rozmawiali, a jak coś było nie tak, to dostawali po pupie. I został im po tym wyłącznie uraz.
Mnie też zdarzyło się dostać kilka razy lanie, ale zupełnie nie pamiętam za co.
Otóż to. Stosując kary cielesne, upokarzamy dziecko. Trudno jest tutaj dostrzec element nauki czy wychowania. Najczęściej dzieci pamiętają jedynie poczucie bezradności, upokorzenia, zupełnie zapominają o zachowaniu, za które zostały ukarane. Dodatkowo rodzice często mają tendencję do ciągłego karania dzieci i dość szybko wpadają w tzw. pułapkę kar. W rezultacie dziecku właściwie już nic nie wolno, stąd pojawia się u niego myśl: po co w ogóle mam się starać, jak i tak mam już wszystko zabrane.
A jak reagować na starsze pokolenie - babcie, dziadków, dla których lanie było normą? I np. zdarza im się wnuczka lub wnuczkę doprowadzić do porządku za pomocą klapsa.
Zazwyczaj dziadkowie raczej rozpieszczają, niż tworzą zakazy i nakazy. Jeśli jednak komuś z rodziny zdarzy się zareagować na dziecko klapsem, to oczywiście tłumaczymy mu, że rozumiemy, że kiedyś było inaczej, ale że my w domu przemocy nie stosujemy. W skrajnych wypadkach trzeba dziecko od takiej osoby odizolować.
W 2010 roku Sejm zakazał stosowania kar cielesnych. Czy jeśli zobaczymy, że ktoś daje klapsa dziecku, to powinniśmy zareagować?
Myślę, że warto. Moja koleżanka opowiadała mi, że oglądając z mężem film, usłyszała płacz dziecka. Trwało to dłuższą chwilę. Ubrała się i poszła sprawdzić, skąd on dobiega. To zdrowe podejście. Nie każdy jednak je ma. Jak widzimy, że rodzic szarpie dziecko albo daje klapsa, to raczej odwracamy głowę, bo to "nie nasza sprawa" albo nie wiemy, jak zareagować. Tym samym przyzwalamy na takie zachowanie.
Ale nie możemy popadać w skrajność, bo dzieci z reguły płaczą.
Tak, i rodzice mówią mi na warsztatach, iż obawiają się, że ktoś "nadgorliwy", a tak naprawdę zdrowo myślący, powiadomi służby. I co wtedy powiedzieć dziecku? To ja odpowiadam: Wytłumaczyć mu, że ktoś usłyszał głośny płacz i postanowił zareagować. Że to właściwe zachowanie.
Marta Jerzak - psycholog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, trener programu przeciwdziałania agresji. Zajmuje się psychoterapią dzieci, młodzieży i osób dorosłych oraz diagnozą i terapią zaburzeń rozwojowych u dzieci i młodzieży (ADHD, problemy z zachowaniem, specyficzne trudności szkolne), jak i doradztwem zawodowym. Prowadzi spotkania superwizyjne, a także Warsztaty dla Dobrych Rodziców/Nauczycieli - jak radzić sobie na co dzień z trudnymi zachowaniami. Jest autorką i współautorką wielu publikacji z zakresu psychologii dzieci i młodzieży.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.
KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER >>>
Ewa Jankowska. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Zaczynała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała wywiady w serwisie Ksiazki.wp.pl. Pracowała również serwisie Nasze Miasto i Metrowarszawa.pl, gdzie z czasem awansowała na redaktor naczelną.
Tydzień na Gazeta.pl. Tych materiałów nie możesz przegapić! SPRAWDŹ