
W "Rojście" sporo pan biega, bo pana bohater, doświadczony dziennikarz, ma wciąż mało czasu. Ekipa była pod wrażeniem pańskiej kondycji.
Dziękuję, bardzo mi miło. Cieszę się, że to właśnie ekipa, z którą spędziłem prawie czterdzieści dni, doceniła ten aspekt mojej pracy.
Na co dzień też pan biega?
Moje życie to prawdziwy bieg.
Serial kryminalny to nowość w pańskiej karierze.
Grałem w "Polskich drogach", które były serialem kryminalnym, i w "Ekipie" Agnieszki Holland, która też w pewnym sensie była tego typu produkcją. Ale ma pani rację - w takim filmie jak "Rojst" gram pierwszy raz.
Świadomie unika pan określenia "serial"?
Tak, ponieważ w tym przypadku jedyna różnica między serialem a filmem polega na długości dzieła. "Rojst" to film ze świetnym scenariuszem, znakomitym reżyserem tak precyzyjnie przygotowanym do pracy, że nie wahałem się ani chwili, czy brać udział w tym projekcie.
Słyszałam, że sprawił to także Dawid Ogrodnik. Grał pana syna w "Ostatniej rodzinie", a w "Rojście" wciela się w rolę młodego dziennikarza, który w redakcji ma zająć pana miejsce.
Podjąłem decyzję o udziale w filmie, a dopiero potem dowiedziałem się, że Tomka zagra Dawid. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ bardzo szanuję jego aktorstwo i zaangażowanie w pracy. Poznaliśmy się na planie "Ostatniej rodziny" i nasze dobre doświadczenia mogły znaleźć kontynuację przy "Rojście". Oczywiście te filmy nie mają ze sobą nic wspólnego. Może jedynie to, że w obu produkcjach charakteryzacja Dawida i moja miała ogromne znaczenie.
Niektórzy aktorzy wciąż uważają, że serial to coś gorszego niż film czy teatr.
"Rojst" to po prostu pięciogodzinny film, a nie kilkuletnia opowieść w setkach odcinków. Agnieszka Holland już dawno mówiła mi, że niektóre seriale amerykańskie są ciekawsze niż wiele filmów powstających w Ameryce, i u nas powoli też się tak dzieje. Dwa scenariusze, które dobrze poznałem, czyli "Nielegalni" i "Rojst", są tego dobrym przykładem. Młodzi twórcy mają rękę do takich filmów.
I do znakomitych aktorów. Na planie spotkał się pan z Piotrem Fronczewskim, z którym pan studiował. Jak to wyglądało?
Trudno w kilku słowach wyrazić mój szacunek i podziw dla jednego z najlepszych aktorów polskich. Nigdy nie zapomnę jego egzaminu na drugim roku, kiedy zagrał scenę z "Cyrano de Bergerac". Po jej zakończeniu wykładowcy i studenci klaskali. Stało się to pierwszy raz w historii Szkoły Teatralnej.
Jako aktor ma pan imponujący dorobek. Czy jest jakiś projekt, który pana szczególnie intryguje, ale jeszcze nie miał pan okazji się w nim sprawdzić?
Kilka dni temu ktoś mi powiedział, że obserwując mnie od lat, widzi, jak się zmieniam i stale się rozwijam. Chciałbym, aby to trwało. Powinienem więc wyreżyserować operę. I to się stanie.
Wracając do "Rojsta" - reklamuje go hasło "Witajcie w polskim bagnie". Jak by pan je rozszerzył?
Niech każdy czyta je, jak chce.
Nie odnosi pan tego zdania do obecnej sytuacji w Polsce? Nieraz przecież bardzo odważnie głosił pan swoje poglądy polityczne.
Odważnie?... Powtórzę, niech każdy czyta to hasło, jak sobie życzy.
W PRL-u też był pan waleczny i zdeterminowany - w 1968 roku aresztowano pana za kolportowanie ulotek przeciwko interwencji wojsk UW do Czechosłowacji. PRL pokazany w "Rojście" nasuwa panu osobiste reminiscencje?
Nie mam ochoty być kombatantem. Nigdy nie używałem terminologii - do której pani się odwołała - w stosunku do tego, co robiłem lub robię. "Waleczny i zdeterminowany" to słowa, które można rozumieć wręcz ironicznie. Fakty, które pani przywołuje, są prawdziwe, ale nie mnie o tym rozprawiać.
Co pana najbardziej w tamtych czasach uwierało? Przecież na wiele lat wybrał pan życie za granicą.
Brak wolności i słaba gospodarka. Demoralizacja życia publicznego i schizofrenia moralna, żyliśmy przecież w dwóch rzeczywistościach: oficjalnej i prawdziwej. Do Francji pojechałem z Andrzejem Wajdą, aby zagrać w "Onych" Witkacego. Miałem możliwość kontynuowania mojej pracy z innymi francuskimi reżyserami teatralnymi. I z niej skorzystałem. A potem przyszedł stan wojenny w Polsce. Praca za granicą wydłużyła się do 33 lat.
Wszystko to się ciekawie przeplata. Witold Wanycz, w którego się pan wcielił, zastanawia się, czy nie wyjechać z Polski. Pan ma czasem takie myśli?
Nie, proszę pani. To doświadczenie mam już za sobą.
Łatwo było się panu przenieść w lata 80.?
Jestem aktorem, a postaci, które gram, "żyją" czasem w latach 30. XX wieku, kiedy indziej w średniowieczu, a nierzadko w starożytnej Grecji. Odnajdywanie się w innej epoce nie jest dla mnie niczym wyjątkowym.
A do jakich czasów chciałby się przenieść Andrzej Seweryn?
Osiem lat temu poznałem moją żonę i nie chcę bez niej żyć. Jeśli miałbym się przenosić do innych, to tylko z nią. Jestem szczęśliwy.
I być może to jest odpowiedź na pytanie o pana znakomitą kondycję.
Być może. Ale od ośmiu lat jestem też dyrektorem Teatru Polskiego. To również mnie stymuluje i czyni, że jestem szczęśliwy zawodowo. Być może popełniłem jakieś błędy na tym stanowisku, ale odniosłem też wiele zwycięstw. Chociażby takich jak spektakl "Król" [spektakl na podstawie powieści Szczepana Twardocha, chwalony przez recenzentów - przyp. red.].
Przykład błędu mi pan poda?
O nie, chyba się pani tego po mnie nie spodziewa?
Andrzej Seweryn. Aktor i reżyser. Grał m.in. u Andrzeja Wajdy, Agnieszki Holland, Stevena Spielberga, Jerzego Hoffmana i Jacka Bromskiego. W 1980 roku wyjechał do Francji. Do Polski wrócił na stałe 30 lat później i zamieszkał w Warszawie. Jego piątą żoną jest od 2015 roku Katarzyna Kubacka.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, kawy i sportowych samochodów.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.
KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER
Tydzień na Gazeta.pl. Tych materiałów nie możesz przegapić! SPRAWDŹ