
Prawie 80 procent badanych Polaków jest zadowolonych ze swojego życia seksualnego, ale jednocześnie ponad 40 procent kobiet udaje orgazm - dowiedziałam się z pana ostatniej książki pt. "Seks, teoria i praktyka". Coś mi tu nie gra.
- Zaraz pani wyjaśnię. 52 procent Polaków zapytanych o to, na ile są ze swojego życia seksualnego zadowoleni, odpowiedziało, że bardzo. 33 procent ankietowanych twierdzi, że ani tak, ani nie. Jeśli więc to zliczymy, wychodzi, że prawie 80 procent badanych jest generalnie zadowolonych.
Co takie wyniki mówią seksuologowi?
- Że dużo jest jeszcze do zrobienia w polskiej rzeczywistości seksualnej. Wysoki wskaźnik zadowolenia wynika moim zdaniem z tego, że Polacy są mało wymagający. Nasza seksualność daje nam dużo więcej możliwości cieszenia się nim, niż nam się wydaje.
Wie pani, jednym z praw seksualnych człowieka jest prawo do przyjemności. Tymczasem gdy się o tę przyjemność zapyta, zaczynamy się czerwienić i wstydzić. Często się nie przyznajemy, że seks czy masturbacja sprawiają nam przyjemność. Że lubimy określone pieszczoty czy techniki seksualne. Mam wrażenie, że my, Polacy, po prostu trochę się wstydzimy przyjemności. A ja uważam, że przyjemność jest przyjemna i trzeba do niej dążyć. To naturalna cecha człowieka.
Co przeszkadza nam w czerpaniu radości z seksu? Religia, według której przyjemność płynąca z seksu jest grzeszna?
- Niekoniecznie. Religia zaczyna odgrywać w seksie coraz mniejszą rolę. Jest determinująca tylko w grupie głęboko wierzących i systematycznie praktykujących. I mam tu na myśli zarówno praktykujących katolików, jak i świadków Jehowy, wśród których rygor dotyczący seksualności jest dość duży. U zdecydowanej większości Polaków wygląda to jednak tak, że gdy idą do łóżka, porzucają religię.
Zostaje za drzwiami sypialni?
- Tak, ale wciąż ma wpływ na nasze podejście do antykoncepcji, masturbacji czy określonych technik seksualnych. Jednak nie jest on duży - w badaniach wychodzi nam, że zdanie Kościoła bierze pod uwagę zaledwie 2-3 procent ankietowanych w przypadku abstynencji do ślubu.
Co przeszkadza nam zatem czerpać radość z seksu większą niż obecnie?
- Do tego niezbędna jest edukacja seksualna. Ale nie tylko ta skierowana do dzieci i młodzieży. Edukacja seksualna jest procesem dotyczącym całego życia. Oczywiście inna wiedza jest potrzebna uczniom, inna ich rodzicom, a jeszcze inna ich dziadkom. Problem w tym, że my o seksualności się nie uczymy.
A jeśli uczymy już dzieci i młodzież, to bywa z tym nie najlepiej. Obecne zmiany w programie szkolnym nastawiają się bardziej niż dotąd na wartości prorodzinne. Nic przeciw tym wartościom nie mam, ale widać, że ten model w polskiej rzeczywistości się jednak nie sprawdza.
Skąd pan to wie?
- Nasze ostatnie badania wyraźnie pokazują, że w grupie badanych do 29. roku życia tylko jeden procent z ankietowanych nie podjęło życia seksualnego przed ślubem. Nie lubię, opisując moje badania, używać słowa "tylko", ale w tym przypadku jest ono wyjątkowo uzasadnione. Ten wynik to kolejne potwierdzenie, że Kościołowi jedynie się wydaje, iż odgrywa w życiu seksualnym Polaków ważną rolę.
Nie wiem, co się stało z polskimi duchownymi, że z takim zaangażowaniem czy taką wręcz fobią podchodzą do seksualności wiernych. Jakby naprawdę nie było w polskiej rzeczywistości bardziej godnych obszarów zainteresowania Kościoła.
Jak temu zaradzić?
- Jestem przekonany, że przedmiot wychowanie do życia w rodzinie pełni ważną rolę w edukowaniu młodych ludzi. Mam jednak wrażenie, że dzisiaj nie chcemy ich wspierać merytorycznie, choć wiemy, że czas dorastania jest trudny i specyficzny. Dziewczyna powinna rozumieć swoją biologię, a chłopiec swoją. Młodzi powinni uczyć się o miłości i przyjaźni, tymczasem wiem od nauczycieli, że w wielu szkołach na tych lekcjach wałkuje się tylko kwestię wartości. W nowym podręczniku jest nawet rozdział o przygotowaniu rodziny do przyjścia na świat niepełnosprawnego dziecka.
Co jeszcze niepokoi pana w nowej podstawie programowej?
- Te lekcje wyglądają czasem kuriozalnie. Są pogadanki o przemocy seksualnej, o HIV i AIDS, o antykoncepcji. Sądzę, że informacje o seksualnej przemocy nie są najlepsze na pierwsze rozmowy podczas wychowania do życia w rodzinie. To zaczynanie od informowania o patologii, pokazywanie, że seksualność znajduje się w jakimś obszarze zagrożenia. Uważam, że to nieetyczne. Przecież trzeba najpierw pokazać dzieciom, że seksualność jest czymś pozytywnym, rozwojowym. I dopiero na tym tle można mówić, że nieraz, ale nie zawsze tak bywa, intencje drugiej osoby są złe. Tak zdarza się w przypadku przemocy seksualnej dorosłych wobec dzieci i przemocy seksualnej nastolatków.
O czym zatem warto mówić młodym, by wyrośli na świadomych seksualnie ludzi?
- W polskiej rzeczywistości inicjacja seksualna chłopców zawsze była wcześniejsza niż dziewcząt. Ale w 2011 roku podczas poprzednich badań pokazaliśmy tendencję do zrównania się tego wieku. Późniejsze badania przeprowadzone przez profesor Barbarę Woynarowską pokazały, że w grupie 15-latków po inicjacji seksualnej jest prawie 20 procent dziewcząt i 16 procent chłopców. Oznacza to, że dojrzewanie chłopców pozostało na podobnym poziomie, zmieniła się za to obyczajowość seksualna dziewcząt.
Wyraźnie widać też, że niektóre dziewczęta nie radzą sobie z presją mediów, otoczenia. To nie jest tak, że teraz one bardziej chcą dążyć do inicjacji seksualnej. Raczej chcą mieć większą akceptację ze strony rówieśników.
Czy to oznacza, że nastolatki uprawiają częściej seks niż w przeszłości?
- Niekoniecznie. Bywa i tak, że nastolatka czy nastolatek przeżyje inicjację seksualną, ale nie podejmuje dalszego współżycia przez dwa czy trzy lata. Jednak ta wcześniejsza inicjacja u polskich dziewcząt jest niepokojąca. Choć w krajach skandynawskich inicjacja dziewcząt jest wcześniejsza niż chłopców, to trzeba pamiętać, że tam dzieje się tak od dawna. U nas zachodzi przemiana obyczajowa.
Jak wirtualny świat zmienia naszą seksualność? W książce podaje pan, że 36 procent mężczyzn poznaje partnerki seksualne przez internet.
- Internet coraz bardziej wkracza w naszą seksualność, co obserwuję od kilku lat. Już nie jest tylko źródłem wiedzy o seksie czy o pornografii, ale i miejscem, gdzie poznaje się partnerów seksualnych. Robią tak zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Coraz więcej z nas szuka w sieci tylko seksu dla seksu, i nie jest to domena ludzi młodych. Z tej formy komunikowania się korzystają także dojrzali Polacy.
Proszę opowiedzieć, jak to wygląda.
- Wie pani, kiedy my sobie rozmawiamy, kończy się pora lunchu w wielu warszawskich korporacjach. A nawiązuję do tego, bo moje ostatnie badania pokazały, że praca jest coraz częstszym miejscem poznawania partnerów seksualnych. W biurze albo na wyjeździe integracyjnym.
Coraz częściej romansujemy w pracy?
- Czasem jest to romans krótszy lub dłuższy, czasem umowa, że po prostu chodzi tylko o uprawianie seksu. W najróżniejszych miejscach. Wokół wielu korporacji w Warszawie buduje się teraz dużo apartamentowców. Niektórzy w nich po prostu mieszkają, inni wynajmują mieszkania na godziny.
Nie miałam o tym pojęcia.
- Poznaje się kogoś w internecie i umawia się na godzinny seks w czasie lunchu. Wcześniej ci ludzie się nie znają, niejednokrotnie są w stałych związkach z innymi osobami. Badając to zjawisko, nie dokonuję jednak oceny moralnej. Pokazuję jedynie, że granice wolności seksualnej bardzo się poszerzają.
A jak te granice poszerzyła emigracja zarobkowa Polaków?
- Dosyć mocno. Jeśli wyjeżdża cała rodzina, to sytuacja się praktycznie nie zmienia. Ale gdy ktoś wyjeżdża w pojedynkę, na przykład do Stanów czy Irlandii, wszystko się komplikuje. Niektóre małżeństwa zmieniają się w fikcję, a małżonkowie wchodzą w tzw. związki równoległe. W oddaleniu uruchamia się poczucie wolności, ludzie chcą spróbować nowych rzeczy. Zarówno ci heteroseksualni, jak i homoseksualni.
Choć bywa taż, że takie rozstanie okazuje się dla związku konstruktywne. W Polsce małżonkowie zajęci pracą i dziećmi bardzo mało ze sobą rozmawiali. Potem słyszę od pacjentów: "Jeszcze nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą tyle co podczas rozłąki".
Niektóre pary otwierają się też wtedy na nowe doznania seksualne. Mówią sobie, czego pragną, i na odległość uprawiają seks za pomocą kamery w komputerze czy telefonie, obserwują się wzajemnie przy masturbacji. Gdy mieszkali razem, nigdy tego nie robili.
Pisze pan też w książce o relacjach, w których kobieta jest sporo starsza od mężczyzny.
- Od lat mówię o prawie człowieka do wyboru partnera. Co komu do domu, jak chata nie jego? Nie dziwi nas, gdy mężczyzna jest starszy od kobiety o 20 lat. To kwestia kulturowa. Gdy mężczyzna ma 70 lat, a jego dziecko dopiero zaczyna naukę w szkole, nikt się nie oburza. Inaczej jest, gdy kobieta jest starsza od mężczyzny. Znam wiele związków, wiele miłości, które ludzie ukrywają. Wstydzą się, boją, myślą: co ludzie powiedzą? A gdy brzuchaty 60-latek ma dwudziestoletnią dziewczynę, to jeszcze go chwalą.
W tej kwestii wciąż rządzą nami stereotypy?
- Powoli próby ich przełamywania pojawiają się w serialach. Na przykład młody chłopak zakochuje się w nauczycielce. Wywołuje tym skandal, widzowie zastanawiają się nad jego intencjami. Ale ja wolałbym, żebyśmy pozostali przy tych prawdziwych zauroczeniach. Przykład Macrona i jego żony jest piękny. Zresztą u nas wiele jest takich przykładów chociażby w środowisku naukowców, że partnerzy różnią się wiekiem.
Było tak w przypadku Michaliny Wisłockiej, która była sporo młodsza od męża.
- No właśnie. Ale wie pani, nigdy nie będzie to powszechna sytuacja w polskiej rzeczywistości. Mimo że dla obu stron taki związek jest bardzo rozwijający. Znam sporo par z różnicą wieku, ale niestety, muszę przyznać, że większość z nich nie przetrwała. Ze względu na otoczenie. Znam też takie pary, które z tego powodu wyjechały do innego miasta, a nawet z Polski. Żeby jednak wszystko było jasne - część z tych związków rozpadła się też z innych powodów. Ale wiele z tych osób mówiło mi po latach: "Ja tego nie żałowałem". Poza tym nie ma gwarancji, że związek równolatków przetrwa próbę czasu.
Profesor Zbigniew Izdebski. Pedagog, wykładowca akademicki, seksuolog, doradca rodzinny. Autor wielu książek o seksualności człowieka - najnowsza napisana wspólnie z Hanną Bakułą nosi tytuł "Seks teoria i praktyka".
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi rozmawia także w Radiu Pogoda, kawy i sportowych samochodów.