Rozmowa
Majka Jeżowska (fot. Krzysztof Rak / Agencja Wyborcza.pl)
Majka Jeżowska (fot. Krzysztof Rak / Agencja Wyborcza.pl)

W latach 90. byłam na pani koncercie nad morzem. Zapamiętałam panią jako wulkan energii. Dziś pani wciąż ją ma?

- Zgadza się, w latach 90. co roku w wakacje koncertowałam niemal codziennie w kurortach nadmorskich. Energii wciąż mam dużo, choć przecież jestem starsza o 20 lat! Bywały owszem momenty, kiedy miałam dosyć  śpiewania dla dzieci. W wieku 40 lat nie mogłam sobie wyobrazić, że będę dalej się tym zajmować.

Ale nie skończyła pani wtedy kariery.

- Nawet kiedy miałam momenty tzw. wypalenia. Muzyka i śpiewanie to moje życie!

Skąd się więc wzięło to zwątpienie?

- Nie podobałam się sobie na scenie. Pod koniec lat 90. niedoczynność tarczycy spowodowała u mnie zmiany w sylwetce. Mimo diety i dużego wysiłku fizycznego na scenie byłam coraz bardziej spuchnięta. W zderzeniu z repertuarem, tiulowymi spódnicami i kokardkami czułam się "nie na swoim miejscu". Potrzebowałam zmian,  ale nie miałam komfortowej sytuacji finansowej, by zakończyć karierę. Nie miałam też żadnego planu B, dlatego nie byłam w stanie przystopować.

Majka Jeżowska podczas koncertu w 2013 roku (fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Więc?

- Mój syn zdał maturę, pojechaliśmy dużą paczką przyjaciół do Grecji. Leżałam na słońcu i zastanawiałam się, co mogłabym innego robić. A tu urywają się telefony z propozycjami koncertów! Dostałam nawet propozycję zagrania głównej roli w filmie fabularnym "Karolcia - błękitny koralik". Miałam być ciotką Agatą, która ma wyglądać dokładnie jak Majka Jeżowska, śpiewać i tańczyć w kolorowych sukienkach.

Znowu dostałam skrzydeł, napisałam piosenki "Ciastka" i "Kapelusze mają dusze" do filmu. Wystąpiłam w nim obok amerykańskiej gwiazdy Hollywood Fye Dunaway, ale filmu niestety nie dokończono z przyczyn finansowych. Szkoda bardzo, bo mój filmowy debiut zapowiadał się nadzwyczajnie! I w ten sposób nie udało mi się odpocząć od tiulowych spódniczek.

Przecież one były fajne.

- Tworzyły mój image, ale po roli w filmie postanowiłam z nimi "skończyć".  Pomógł mi  wtedy syn Wojtek, który studiował psychologię, a dziś prowadzi własną firmę producencką Black Rabbit. Zrobił mi z kolegą sesję zdjęciową i pilnował, żebym nie  była "tamtą" Majką. Tiule zamieniłam na obcisłe sukienki i jeansy.

To był pierwszy krok. Potem nagrałam kilka pięknych piosenek, między innymi świąteczny duet z Andrzejem Krzywym i DeMono. Zostałam Ambasadorem Dobrej Woli UNICEF Polska, stworzyłam charytatywny projekt muzyczny czterech płyt "Czarodzieje uśmiechu", który sprzedał się w liczbie ponad 300 tysięcy!

Znowu poczułam się dobrze w tym, co robię. Uświadomiłam sobie, że moja "familijna" twórczość to niezwykła misja dawania ludziom radości i niezwykły dar. Zresztą przez tyle lat nikt nie potrafił mnie zastąpić. 

Majka Jeżowska na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach w 2009 roku (fot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta)

Dlaczego według pani nie znalazł się żaden następca lub następczyni?

- Śpiewanie dla dzieci wcale nie jest takie proste, jak się ludziom wydaje. Trzeba stworzyć repertuar, który musi trafić do rodziców i do nauczycieli. Po drugie, budowanie własnej marki i stylu trwa wiele lat. Studiując wokal u Krysi Prońko w Akademii Muzycznej w Katowicach, śpiewałam standardy jazzowe i soulowe. To, że śpiewam dla dzieci, nie znaczy, że nie trzeba być dobrym wokalistą czy muzykiem. Wręcz odwrotnie, bo dla dzieci trzeba tworzyć tak jak dla dorosłych, tylko lepiej, z większą odpowiedzialnością i rozumem.

Był moment, że nie radziłam sobie z zaszufladkowaniem. Ale dzisiaj, po wielu latach uważam, że posiadanie własnej szufladki jest błogosławieństwem. Uważam się za fachowca w swojej dziedzinie. Specjaliści są w cenie! Zresztą moje piosenki są  dzisiaj  uniwersalnym językiem wielu pokoleń. Od trzech lat moje koncerty wyglądają inaczej, występuję z zespołem znakomitych młodych muzyków. Nowe aranżacje moich przebojów sprawiają, że koncert jest energetyczny i głośny, a najgłośniej śpiewają dorośli!

Majka Jeżowska daje koncert w sali kongresowej w Warszawie (fot. Agencja Gazeta)

Jeden z pani największych przebojów to "A ja wolę moją mamę". Tylko czemu ta mama "płakała rano dziś"?

- O to trzeba było zapytać Agnieszkę Osiecką, która napisała  tekst. Leżał w szufladzie w radiowej Trójce i czekał na mnie. Napisałam muzykę, a Janek Borysewicz z Lady Pank zaaranżował. Mamy mają prawo mieć czasem swoje smutki, ale w ostatnim refrenie śpiewam "Może się uśmiechnie dziś"?

Często pytam dzieci na koncertach: "Czy czyjaś mama dziś płakała?". I zawsze w górze pojawia się kilka rąk. Wtedy mówię dzieciom, że to, jak mama się czuje, zależy także od nich, pomagając mamie w domu i nie sprawiając przykrości.

Nie może się pani powstrzymać od wychowywania własnej publiczności?

- Ha ha. Jestem trochę pedagogiem, przyznaję. Zależy mi na edukacji dzieci, może dlatego jestem patronką aż czterech przedszkoli w Polsce: w Jaworznie, Zabrzu, Katowicach i Krzywinie. 11 lat temu powstał w Radomiu festiwal moich piosenek "Rytm i melodia". Myślałam, że to będzie jednorazowe wydarzenie, a on przetrwał. Co roku przyjeżdżają tam dzieci i młodzież z całej Polski.

Dalej pani koncertuje tak dużo jak kiedyś?

- W czerwcu zagrałam 20 plenerowych koncertów. Dla mnie to dużo, chociaż w latach 90. zdarzało mi się zagrać ponad 300 koncertów rocznie! Dziś wyjeżdżam na góra cztery dni. Potem muszę ładować "akumulator" w domu, np.oglądając seriale w Netflix.

Majka Jeżowska na scenie w 2001 roku (fot. Adam Kozak / Agencja Gazeta)

Jak pani się tą Majką stała? Skąd wziął się pani wizerunek?

- Nikt tego nie wymyślił, nie było wtedy speców od wizerunku. W latach 80., po debiucie w Polsce i po urodzeniu syna, pojechałam do USA. Byłam wtedy studentką Akademii Muzycznej, nie miałam pieniędzy. Nie stać mnie było na drogie ciuchy. Na szczęście w Nowym Jorku Hanna Bakuła wzięła mnie na zakupy do "second handów". Jeden sprzedawał kostiumy ze spektakli na Broadwayu . Tam kupiłam sobie pierwszą tiulową, żółtą halkę za 10 dolarów. I mnóstwo sztucznej biżuterii.

Zgadzam się, to wszystko było kiczowate, ale tak ubierała się bohema Nowego Jorku. Pokazałam się taka na festiwalu w Opolu i dostałam przydomek "polska Cyndi Lauper" - byłam bardzo ekstrawagancka. Do tego z jednej strony podgoliłam głowę, z drugiej miałam loki.

Tak jak nosi się teraz.

- Tylko ja to zrobiłam w latach 80.!  I założyłam różowe rajstopy. Więc krzyczeli za mną: "Zwariowała!", bo w Polsce wszyscy się wtedy nosili na czarno. Patrzyłam na tę polską rzeczywistość, szarą i smutną, i też było mi smutno. Stałam na scenie w Opolu w tych kolorowych  tiulach i nie byłam pewna, że ktoś mnie rozumie. Po latach Jacek Cygan powiedział mi bardzo mądrą rzecz: "Ty wiesz, że ty za wcześnie przyjechałaś do nas z tych Stanów".

Ostatecznie okazało się, że powrót do Polski był dobrą decyzją.

- Nagrałam "A ja wolę moją mamę" i zgłosił się do mnie Tadeusz Broś, który był Panem Telerankiem. Zaproponował mi teledysk do tej piosenki. Nagrałam go tak jak stałam, w tej fryzurze i w tych tiulach. I dzieciom się spodobało. Zresztą dzisiaj, kiedy odwiedzam przedszkola mojego imienia, wszystkie małe dziewczynki mają na sobie takie spódniczki.

Majka Jeżowska podczas koncertu w Opolu w ramach WOŚP (fot. Michał Grocholski/ Agencja Gazeta)

Sama marzyłam o takiej...

- Niesamowita rzecz! Pięć lat temu pojechałam na koncerty do Chicago. Wychodzę na scenę, a pod nią dziesiątki małych "Majek". Mamy tych dziewczynek tak przeżywały spotkanie ze mną, że założyły córkom kokardki, cekiny i tiulowe spódniczki. Śmiałam się, bo te maluchy nawet nie miały pojęcia, dlaczego są tak ubrane. Wydawało mi się, że niektóre widzą mnie pierwszy raz. Zaśpiewałam "Wszystkie dzieci nasze są" i widzę, że mamy ocierają łzy. Bardzo wzruszający moment... Z kolei niedawno wróciłam do śpiewania piosenki "Kolorowe dzieci".

Dlaczego?

- Bo okazało się, że piosenka o tolerancji napisana w latach 90. stała się znowu bardzo aktualna i potrzebna. Nigdy nie zapomnę, jak grałam  koncert w Rawie Mazowieckiej i widziałam wśród publiczności jednego ciemnoskórego chłopczyka. Po koncercie przyszedł do mnie do garderoby z bukietem kwiatów. Przyczepiona była do nich karteczka: "Dziękuję pani za piosenkę "Kolorowe dzieci", bo dzięki niej nie cierpię z powodu koloru mojej skóry".

Wiele lat później po koncercie w Jastarni idzie w moją stronę wysoki, czarnoskóry mężczyzna. Od razu mi zaświtało, że to tamten chłopiec. Podchodzi do mnie i mówi: "Nie wiem, czy pani mnie pamięta". A ja: "Oczywiście, że pamiętam, Alan z Rawy?". Takie chwile są dla mnie najcenniejsze.

Z przyjemnością obserwuję, że czarnoskórych dzieci jest w Polsce dużo więcej niż w latach 90.

- To prawda. Niestety, bardzo często dostaję wiadomości od rodziców czarnoskórych dzieci w Polsce. Okazuje się, że w przedszkolach i szkołach mamy problem z innością, dzieci potrafią dokuczać  kolorowym kolegom i ci wracają do domu z płaczem, przestają się uśmiechać.

Dziś śpiewam "Kolorowe dzieci" rockowo, dołączając do tej piosenki mały "wykład" o tolerancji, która oznacza dla mnie dialog z kimś, z kim się w ogóle nie zgadzamy, kto myśli inaczej, kogo nawet możemy nie lubić, ale nie mamy prawa go nie szanować. Kiedy to mówię, zapada totalna cisza. Jestem pewna, że warto o tym głośno mówić.

A jak pani ocenia to, czym dzieci są dziś karmione? Mam na myśli choćby bajki i filmiki z YouTube'a.

- Jest tego bardzo dużo, więc i nadzór rodziców powinien być większy. Dorośli powinni  wprowadzać dzieci w  świat muzyki, sztuki, tłumaczyć, opowiadać. Internet nie może tego zastępować, nie może być najlepszym przewodnikiem. Martwi mnie brak odpowiedzialności mediów, które zamiast kształtować gust, dopasowują się do najmniejszych oczekiwań. Bzdurne, puste teksty, chamstwo, agresja króluje nawet w bajkach dla dzieci.

Każda 10-latka chce dziś być szybko dorosła. Chce śpiewać piosenki o miłości jak dojrzałe artystki. Gdy w programie telewizyjnym małe dziecko śpiewa o "złamanym sercu", jak mam mu uwierzyć? Pozwólmy dzieciom być dziećmi jak najdłużej.

Usłyszałam niedawno, że w jakimś przedszkolu prowadzonym przez siostry zakonne dzieci tańczą do piosenek disco polo. Złapałam się za głowę. Czy ktoś słuchał tych tekstów, to ma uczyć poczucia estetyki?

Majka Jeżowska na scenie, Wrocław 2009 rok (fot. Maciej Świerczyński / Agencja Gazeta

Ja się wychowałam na pani piosenkach. Ale czy dzisiaj są one nadal aktualne?

- Oczywiście, to jest niesamowite! Moje piosenki się nie starzeją! Świadomie stworzyłam repertuar na różne okazje. Na przykład w Dzień Ziemi w szkołach uczniowie śpiewają  "Moja planeta" i "My chcemy grać w zielone". Moje piosenki są w szkolnych podręcznikach. To najlepszy dowód, że są wartościowe i ponadczasowe.

Zdradzę, że pracuję nad autorskim projektem edukacyjnym dla dzieci opartym na mojej twórczości i wieloletnim doświadczeniu.

Ma pani jeszcze te tiulowe halki?

- Większość rozdałam na aukcje charytatywne, m.in. na WOŚP, coś oddałam do Muzeum Piosenki Polskiej w Opolu. Trochę starych rzeczy poupychałam na strychu u siostry w Nowym Sączu.

W mojej szafie wisi dziś tylko jedna tiulowa halka. Cerwona, w której występuję na mikołajkach. Niewykluczone jednak, że moja kolejna sukienka będzie cała w tiulach. Dlaczego? Bo spełniłam swoje marzenie, nagrałam piękne, amerykańskie piosenki filmowe z Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia, a dla mnie amerykańskie bajki to księżniczki w tiulach, prawda?

Majka Jeżowska. Pochodząca z Nowego Sącza piosenkarka i kompozytorka. Wyśpiewała takie przeboje dla dzieci, jak: "A ja wolę moją mamę", "Kolorowe dzieci", "Rytm i melodia", "Najpiękniejsza w klasie" czy "Wszystkie dzieci nasze są". Laureatka wielu muzycznych nagród. Jesienią ukaże się jej nowa płyta "Filmowa Majka symfonicznie".

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Pasjonatka mądrych ludzi, kawy i słoni.