
Jak dziś wygląda edukacja seksualna w szkołach?
- Odbywa się w ramach przedmiotu "Wychowanie do życia w rodzinie". Jak wygląda w praktyce, zależy od poszczególnych nauczycieli. W tym momencie tylko jeden podręcznik jest dopuszczony do użytku szkolnego. To bardzo konserwatywny podręcznik pod redakcją Teresy Król.
Dlaczego konserwatywny?
- Bo umiejscawia seks jedynie w małżeństwie i opisuje go jako narzędzie służące wyłącznie do prokreacji. To zdecydowany odwrót od podejścia, jakie prezentowano w PRL, czy nawet na początku lat 90. Jeszcze dwie dekady temu szkoły mogły wybierać między podręcznikami Alicji Długołęckiej, Zbigniewa Lwa-Starowicza czy Zbigniewa Izdebskiego, które powstawały m.in. w odpowiedzi na listy pisane przez młodzież do seksuologów.
A teraz mamy podręcznik do wychowania we wstrzemięźliwości, w którym młodzież - a przypominam, że mamy XXI wiek - przeczyta, że homoseksualizm jest taką samą dewiacją jak zoofilia czy kazirodztwo. Taka nauka wyrządza więcej szkody niż pożytku osobom, które nie mieszczą się w tzw. normie.
"Edukację seksualną zostawmy rodzicom" - powiedziała w lutym tego roku minister edukacji Anna Zalewska. Tymczasem Fundacja Dajmy Dzieciom Siłę podała, że w zeszłym roku 53 proc. nastolatków miało kontakt z pornografią w internecie. I to internet - a czasem też znajomi - są pierwszym źródłem informacji o seksie.
- Są rodzice, którzy rozmawiają z dziećmi o seksie, ale to rzadkość. Dzięki badaniom przeprowadzonym wśród studentów przez profesor Marię Beisert, zaprezentowanym w książce pt. "Seks twojego dziecka" wiemy, że nastolatki uświadomione przez rodziców to zdecydowana mniejszość. Rodzice albo wstydzą się o tym rozmawiać, albo za późno podejmują inicjatywę. Badania prof. Izdebskiego pokazują, że nawet 80 proc. polskich nastolatków obu płci ogląda pornografię w internecie. Feona Atwood, brytyjska kulturoznawczyni, przeprowadziła badania międzynarodowe i tu wynik był podobny - dla młodych ludzi na całym świecie właśnie pornografia jest podstawowym źródłem wiedzy o seksie.
Jak to się stało, że seksualność jako temat, i jako problem, z prywatnej stała się publiczna?
- XIX wiek to czas silnej urbanizacji i przemian społecznych, powstawania nowego modelu państwa. W całej Europie rządzącym zaczyna zależeć na jakości życia swoich obywateli, na tym, żeby dzieci było tyle, ile trzeba, żeby były zdrowe, żeby społeczeństwo dotykało jak najmniej chorób, również tych wenerycznych. Dlatego kontrola nad seksualnością, a także nad płodnością kobiet stała się istotnym elementem sprawowania władzy.
I stąd potrzeba edukacji seksualnej?
- Tak, choćby po to, by chronić młodych przed chorobami wenerycznymi. Dwa stulecia temu były one prawdziwą plagą. W drugiej połowie XIX wieku obserwujemy coś, co się nazywa podwójnym standardem. Od kobiet oczekiwano wstrzemięźliwości i czystości, a od mężczyzn doświadczenia. Chłopcy z dobrych domów zwykle pierwszy raz przeżywali ze służącą albo z prostytutką, tak się zarażali. A potem te choroby przenosili na swoje cnotliwe żony.
To dlatego pierwsze poradniki uczą odpowiedzialności, odwołują się do sumienia mężczyzn, by mieli na względzie zdrowie swoich żon, matek swoich dzieci?
- Tak, a także los swoich nieślubnych dzieci i ich matek.
W ogromnych nakładach wychodziła wtedy też tzw. literatura antymasturbacyjna skierowana do młodzieży i jej wychowawców. Zauważano seksualność dzieci, ale uważano, że masturbacja jest szkodliwa, więcej, łączono ją z gruźlicą i innymi chorobami.
Wcześniej sprawy seksu regulował Kościół, wszystko, co działo się poza małżeństwem i nie służyło prokreacji, uważano za grzeszne. W XIX wieku kontrolę nad seksem przejmuje państwo i nauka, rozwija się nowa dziedzina - seksuologia. Zajmuje się ona opisywaniem ludzkiej seksualności, jej odmienności, ustalaniem w sposób medyczny, co jest normą, a co nie. W ten sposób powstaje nowoczesna edukacja seksualna. Służy ucywilizowaniu seksu.
Jak ta wiedza przekładała się na edukację wśród nastolatków czy młodych małżeństw?
- Moment, kiedy zaczyna się o tym mówić otwarcie, to początek XX wieku. Gdy spojrzymy na prasę z tamtego okresu, panuje ogólna zgoda, że trzeba uświadamiać. Publikowane są pierwsze badania, które tłumaczą, skąd biorą się choroby weneryczne. Wcześniej, jeszcze w 1886 roku, ukazuje się "Psychopathia sexualis", czyli zbiór przypadków zaburzeń seksualnych. Książka ma mnóstwo wznowień, a autor dostaje setki listów z całej Europy. Zostaje przetłumaczona na polski i ukazuje się w Krakowie już dwa lata po wiedeńskiej premierze. Ludzi żywo te sprawy interesują, dyskutuje się o nich.
Zaczynają kształtować się dwa obozy, których argumenty słyszymy także dziś. Z jednej strony są konserwatyści, którzy chcieli umieścić seks w małżeństwie. Uważali, że trzeba młodzież uświadomić, ale tak, by nie rozbudzić w niej chęci współżycia. Drugą stroną zawiaduje doktor Walenty Łukasz Miklaszewski, który w swojej odezwie z 1906 roku otwarcie nawołuje do tego, by zreformować społeczeństwo, nie trzymać go w seksualnej niewiedzy i przede wszystkim wprowadzić równość między kobietami i mężczyznami.
Efektem tych zmian jest pierwsza lekcja edukacji seksualnej, którą przeprowadził nauczyciel przyrody Wacław Jezierski w 1904 roku. To był przełom?
- Zanim Jezierski zrobił tę pierwszą lekcję, narzekał, że biologii uczy się na bezpłciowych manekinach. Nie uczono wtedy o narządach wewnętrznych ze strachu, że wywoła to pytania o narządy płciowe. Jezierski postanowił to zmienić i krok po kroku przesuwał granicę, aż doprowadził do lekcji, podczas której pokazał budowę ciała człowieka. Później, w okresie międzywojennym, zaczęły u nas powstawać poradnie świadomego macierzyństwa i ruch na rzecz praw seksualnych.
Przy powstawaniu poradni świadomego macierzyństwa ogromną rolę odegrał duet Irena Krzywicka i Tadeusz Boy-Żeleński.
- Krzywicką, jak i inne czołowe aktywistki w Europie i Stanach Zjednoczonych, z Margaret Sanger, amerykańską pielęgniarką i feministką na czele, do działania popychały własne doświadczenia i obserwacje. Widziały swoje matki, koleżanki, sąsiadki chorujące po wielu porodach, cierpiące po nielegalnych i źle wykonanych aborcjach i postanowiły to zmienić. Krzywicka przekonała Boya-Żeleńskiego, literata, który jednak z wykształcenia był lekarzem, żeby zaczął pisać o problemach kobiet. Ona sama uznała, że jako kobieta będzie miała mniejszą siłę przebicia. I tak w latach 30. w efekcie ich starań zaczęły powstawać poradnie świadomego macierzyństwa.
Rozwijała się też wiedza o antykoncepcji. Wspomina pani, że pigułkę wymyślono już w latach 20. XX wieku.
- Już wtedy uczeni zdawali sobie sprawę, że odkryte przez nich hormony mogą zadziałać antykoncepcyjnie, ale klimat polityczny tamtych czasów nie sprzyjał takim badaniom. Bardzo silny sprzeciw Kościoła katolickiego uniemożliwiał ich rozwój. Pigułka pojawiła się w obiegu dopiero pod koniec lat 50. Warto dodać, że jeden z pierwszych uczonych, którzy pracowali nad pigułką, popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść ataków na siebie i swoją rodzinę.
Czasem myślimy o Polsce jako kraju zacofanym, ale to nieprawda. Irena Krzywicka w swojej autobiografii wspominała pobyt na Zachodzie po II wojnie światowej, gdzie dopiero zaczynano dyskusję o antykoncepcji, aborcji, i pisała, że Polacy przerobili te zagadnienia już w 20-leciu międzywojennym. Starałam się pokazać w książce, że te idee niekoniecznie przyszły z Zachodu, a wiele z nich, jak kwestie emancypacji czy antykoncepcji, powstało w naszym regionie, w Warszawie, w Wiedniu, Berlinie, Pradze.
Kolejnym takim przełomowym okresem był PRL. Oczywiście, możemy dyskutować o motywacjach władz. Czasem rządzący chcieli utrzeć nosa Kościołowi, czasem zagonić kobiety do fabryk, bo brakowało rąk do pracy. Aborcję zalegalizowano, bo ok. 80 tys. kobiet rocznie trafiało do szpitali po nielegalnych, wykonanych w fatalnych warunkach skrobankach. W PRL prężnie działało Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa, edukowano za pośrednictwem prasy; wydawnictwa publikowały seksualne poradniki, a ludzie związani z TŚM jeździli od szkoły do szkoły i odpowiadali na pytania młodzieży.
Po Polsce jeździła też Michalina Wisłocka, której "Sztukę kochania" przypomniało ostatnio kino. Tymczasem pani zwraca uwagę, że nasza "pani od seksu" była w swoich radach bardzo zachowawcza. Zdecydowanie bardziej postępowy poradnik, choć katolicki, wydał w tym samym czasie Andrzej Wielowieyski.
- Wisłocka często podkreślała, że kobieta nie powinna wprost komunikować mężczyźnie swoich potrzeb, bo on się wtedy przestraszy i ucieknie. Więcej, uważała, że panom nie powinno się nic mówić wprost, nawet tego, żeby poszli do dentysty. Można im to zasugerować w taki sposób, żeby myśleli, że to ich inicjatywa. Ale takie podejście wpisywało się w model męskości i kobiecości lat 70. Jeśli przyjrzymy się prasie poradnikowej z tego okresu, to o mężczyznach pisało się wtedy jak o dużych dzieciach. Dlatego zamiast mówić mężowi: chcę się dziś pokochać, trzeba było dać mu delikatnie do zrozumienia. Wisłocka podkreślała, że kobieta nigdy nie powinna inicjować seksu, powinna dawać się uwodzić, bo mężczyźni uwielbiają zdobywać. "Sztuka kochania" wyznaczała kobiecie tradycyjne miejsce w przestrzeni domowej, jako figury zakulisowo rządzącej domem. Zupełnie inaczej pisał o tym Andrzej Wielowieyski we wspomnianym poradniku katolickim. Mówił na przykład, że nie ma nic złego w tym, żeby to żona wyszła z inicjatywą.
Lata 70. to powiew większej swobody i obyczajowego rozprężenia, co skutkowało także odważniejszym podejściem do edukacji seksualnej.
- Program nauczania z 1975 roku w ramach przedmiotu "Przygotowanie do życia w rodzinie" mówił, że ucznia należy traktować podmiotowo. I że uczniowie powinni prowadzić badania związane z seksualnością, poszukiwać, dyskutować i poznawać temat. Choć, jeśli chodziła pani do PRL-owskiej podstawówki, to pamięta, że z realizacją idei podmiotowego traktowania ucznia było dość słabo. Ale pomysł, że ucznia w kontekście seksualności należy traktować jak osobę dojrzałą, której warto przekazać wiedzę oraz wartości z nią związane, jest fajny. I takie podejście zostało zrealizowane w podręczniku do przedmiotu, napisanym w 1987 roku przez Wiesława Sokoluka, Marię Trawińską i Dagmarę Andziak.
I który od razu spotkał się z krytyką.
- Kontrowersje budziła szczególnie część Sokoluka, w której pisał, że każdy indywidualnie musi podjąć decyzję, kiedy rozpocząć życie seksualne. Podawał argumenty za i przeciw, radził zastanowić się nad dojrzałością związku i wspólnie decydować. Krytycy tej książki mówili nie tylko, że podręcznik demoralizuje i jest antykatolicki, ale przede wszystkim przeszkadzało im to, że nastolatki mają same podjąć tak ważną decyzję. A przecież to wiek, kiedy często dochodzi do inicjacji seksualnej. I autorzy podręcznika przyjęli po prostu do wiadomości, że od zakazywania seksu młodzież nie przestanie go uprawiać, bo od zawsze się jej tego zakazuje, a ona jakoś nie słucha.
Krytycy podręcznika twierdzili, że książka jest atakiem na polską młodzież, argumentując w podobny sposób, w jaki dziś mówi się o szkodliwości Konwencji Antyprzemocowej czy pigułce "dzień po".
- To absurd, że 15-latka, zgodnie z polskim prawem, może legalnie współżyć, 16-latka może wyjść za mąż, ale nie może podjąć decyzji o swojej seksualności i płodności. Brakuje tu konsekwencji. Jeśli nie chcemy, żeby nastolatki współżyły, przesuńmy granicę legalnego seksu od 18. roku życia. A jeśli nie chcemy tego robić, dajmy nastolatkom dostęp do antykoncepcji, bo to jest grupa, która najgorzej sobie poradzi, jeśli zajdzie w ciążę.
Ten podręcznik otworzył wówczas dyskusję, która trwa nieprzerwanie do dziś. Powstał wówczas nawet list pasterski przeciwko demoralizacji, podobne argumenty pojawiały się znowu kilka lat temu w liście pasterskim w sprawie gender. Te wszystkie argumenty narodowe, religijne dziś i 30 lat temu brzmią zupełnie tak samo. Przeszliśmy transformację, tyle się wydarzyło, tylko stosunek do tej sfery pozostał ten sam. Z jednej strony lata 90. to początek aktywizacji gejów i lesbijek, potem osób trans. Więcej mówi się o przemocy seksualnej, w ogóle temat przemocy wobec kobiet zaczyna pojawiać się w debacie publicznej. Z drugiej strony kobiety przegrały batalię o antykoncepcję i aborcję. Często myślimy o transformacji jako czymś postępowym, ale nie do końca tak jest. To jest też czas, kiedy odcięliśmy się do emancypacyjnej przeszłości socjalizmu, i wiele z tego, co przed 89 rokiem udało się wprowadzić polskiej seksuologii, zostało zaprzepaszczone.
Szkoda, bo dyskusja o seksie i edukacji seksualnej to także rozmowa o kształcie państwa. Jeśli nie będzie równości w sferze seksualnej między kobietami i mężczyznami, między hetero i homoseksualistami, to nie będzie równości społecznej w ogóle. Jeśli zgodzimy się na piętnowanie ludzi za to, co robią w sypialni, to w efekcie nie doświadczymy pełnej obywatelskiej partycypacji. Dostrzegł to już na początku XX wieku wspomniany Miklaszewski, mówiąc, że nie będzie końca prostytucji bez emancypacji kobiet. Kobiety się prostytuują, bo popycha je do tego patriarchat. Nam się może dziś wydawać, że kwestia nierządu to sprawa XIX wieku, że to margines, ale spójrzmy na świetnie działający system sponsoringu, na to, że nadal kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni. Często nie są w stanie utrzymać siebie i dzieci bez pomocy partnera. Nie mogą od niego odejść nawet wtedy, kiedy je bije czy znęca się nad nimi, bo nie mają z czego żyć. Może jeśli w ten sposób spojrzymy na seks, to zrozumiemy, że kwestia równości w przestrzeni seksualnej jest kluczowa dla równości społecznej. Książkę Agnieszki Kościańskiej "Zobaczyć łosia..." w promocyjnej cenie można kupić w Publio.pl>>>
Agnieszka Kościańska. Pracuje w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książek Płeć, przyjemność i przemoc (2014) oraz Potęga ciszy (2009). Redaktorka prac zbiorowych, antologii tłumaczeń i numerów monograficznych czasopism poświęconych zagadnieniom płci, seksualności, religii i wykluczenia, np. Antropologia seksualności (2012). Stypendystka Fundacji Kościuszkowskiej (New School for Social Research), Marie Curie Fellowship (Uniwersytet Harvarda), Imre Kertész Kolleg Jena. Zastępczyni redaktora naczelnego "Ludu".
Katarzyna Kazimierowska. Dziennikarka, współpracuje z takimi tytułami jak "Zwierciadło", "Sens", "Tygodnik Powszechny". Stała autorka felietonów w Kulturze Liberalnej, koordynatorka takich inicjatyw jak "Pracownie" i "Wiersze w Metrze", feministka, kocha Portugalię i ucieczki poza miasto. Czyta nałogowo.