
Ponad połowa ankietowanych Polaków woli wystąpić z Unii, niż przyjąć parę tysięcy uchodźców . Takie są wyniki ostatniego sondażu " Polityki ". Co się z nami dzieje?
- Badania stosunku Polaków do innych narodów, prowadzone cyklicznie przez CBOS jeszcze przed kryzysem migracyjnym, czyli przed 2015 rokiem, pokazują, że już wtedy nie żywiliśmy sympatii wobec mieszkańców Bliskiego Wschodu. A do Arabów mieliśmy wręcz nastawienie negatywne.
Oznacza to, że w Polsce był wcześniej pewien potencjał antypatii do uchodźców. Gdy kryzys migracyjny zaczął się nasilać, ten potencjał został wyzwolony i wzmocniony, a sprawa ta zawładnęła naszą wyobraźnią. Bo przecież nie zetknęliśmy się z uchodźcami, czerpiemy wiedzę o nich z mediów i z internetu. A politycy, którzy te badania pewnie też znają, cynicznie to wykorzystują. Spotkałem się niedawno z określeniem "zarządzanie strachem" i uważam, że to określenie dobrze opisuje dzisiejszą sytuację.
Jak ten mechanizm wygląda w praktyce?
- Usystematyzujmy: był potencjał w niechęci do ludzi z tamtych części świata. W mediach pojawiały się od czasu do czasu historie dziewczyn, które wyjechały tam za jakimś narzeczonym i źle się to dla nich skończyło. Były też akcje Polskiej Ligi Obrony, bodajże w Poznaniu, gdy nacjonaliści chodzili po klubach i robili umoralniające wykłady Polkom, które spotkali w towarzystwie cudzoziemców. Potem pojawił się kryzys migracyjny, który został podchwycony w kampanii wyborczej.
Badania młodzieży, które przeprowadziliśmy z Michałem Bilewiczem i Łukaszem Jurczyszynem tydzień przed wyborami do parlamentu w 2015 roku pokazały, że zwycięstwo prawicy w tej grupie wiekowej w znacznym stopniu wynika z antyuchodźczej narracji. Choć warto też dodać, że dotyczy to praktycznie całego spektrum sceny politycznej. Granie zagrożeniem i wynikający z tego strach są bardzo mobilizujące i jak się okazuje, przekładają się na sukcesy PiS-u i Kukiz'15.
Ale sprawę uchodźców podchwyciła, jak sam pan powiedział, nie tylko prawica.
- Zgadza się, badania CBOS-u z maja tego roku pokazują na przykład, że prawie 50 procent zwolenników Platformy jest przeciwnych przyjmowaniu uchodźców w Polsce. W świetle takich wyników łatwo zrozumieć niejasne wypowiedzi Grzegorza Schetyny odnośnie kwestii uchodźców.
Jakie wnioski płyną z waszych najnowszych badań dotyczących uprzedzeń?
- W maju skończyliśmy zbierać dane do trzeciej edycji Polskiego Sondażu Uprzedzeń. Spora część badania tym razem dotyczyła kryzysu migracyjnego i postaw Polaków względem uchodźców. Respondentom zadawaliśmy między innymi pytania o stosunek do różnych strategii, jakie może przyjąć państwo, aby rozwiązać kryzys, poczucie zagrożenia i różne emocje związane z uchodźcami.
Wyniki pokazują, że te osoby, które czują się zagrożone przez uchodźców, są zdecydowanie bardziej skłonne poprzeć rozwiązania oparte na przemocy albo na izolacji uchodźców. Co ciekawe, osoby te postrzegają uchodźców jako zagrażających zarówno naszemu bezpieczeństwu i zdrowiu, jak i wartościom. A to z kolei łączy się z większym odczuwaniem strachu, ale i złości.
Co według pana wywołuje te uczucia?
To złożone zjawisko, ale z racji braku kontaktu Polaków z uchodźcami głównie medialne. Na pewno składa się na to nieprawdziwy obraz muzułmanów i uchodźców w mediach zarówno tradycyjnych, jak i społecznościowych. Ten fałszywy obraz jest dodatkowo utwierdzany przez polityków, w tym z partii rządzącej, którzy nieodpowiedzialnie powtarzają nieprawdziwe informacje. Łączenie islamu z terroryzmem, np. powtarzając, że "każdy terrorysta to muzułmanin" czy w ogóle mówienie o rosnącej fali terroru. Dane Europolu czy Global Terrorism Database pokazują jasno, że akty terroru są rzadsze niż np. w latach 80., oraz nieprawdą jest też, że w Europie większość zamachów jest dokonywana przez ekstremistów islamskich. Do tej pory najwięcej z nich dokonali nacjonaliści.
Dlaczego więc niektórzy politycy podają takie informacje?
- To ciekawa kwestia, bo przecież nie jesteśmy w trakcie kampanii wyborczej. Nie wiem do końca, jaka jest w tym logika, nie jestem politykiem. Faktem jest natomiast, że spośród emocji międzygrupowych strach i złość są najbardziej mobilizujące dla członków grupy własnej, na co wskazują badania Diane Mackie i Eliota Smitha. Badania z nurtu teorii tożsamości społecznej pokazują, że zarządzanie grupą własną - budowanie spoistości i mobilizowanie w sytuacji konfliktu jest bardzo skuteczne.
Ma pan na myśli obecną sytuację w Polsce?
- Naturalnie. Dowolna dyskusja, nie tylko o uchodźcach, ale na przykład o 500+, aborcji czy reformie edukacji toczy się w atmosferze walki, w oparciu o schemat "my - oni". W efekcie grupy się od siebie oddalają, a negatywne emocje między nimi się umacniają. To między innymi buduje homogeniczność grupy, a gdy ktoś z jej środka wyciąga rękę do strony przeciwnej, to ryzykuje odrzuceniem, tym, że zostanie uznany za zdrajcę.
Jak się w tym wszystkim odnajduje Kościół?
- Kościół namawia do pomagania uchodźcom. Choć oczywiście nie jest w tym jednorodny, zdarzają się także księża, którzy otwarcie sprzeciwiają się oficjalnemu stanowisku Kościoła. Obserwuję, że nasi duchowni są w tej sytuacji rozdarci. Słyszała pani ostatnią wypowiedź posła Stanisława Pięty z PiS? Stwierdził, że biskupi namawiający do przyjmowania uchodźców pewnie głosowali na PO, więc nie ma sensu ich słuchać. Kościół, ponieważ dał się wciągnąć w politykę, jest też uczestnikiem tego konfliktu.
Teraz nie może uciec, nawet jeżeli się nie zgadza z jedyną słuszną linią partii. Zresztą cały kryzys uchodźczy jest stricte polityczny, bo my w Polsce póki co go nie doświadczamy tak jak Niemcy czy Szwedzi. Nie mamy kłopotu z nadmiarem uchodźców, przepełnionymi ośrodkami, brakiem personelu. W Polsce kryzys uchodźczy to dyskusje w mediach i w internecie na temat abstrakcyjnego problemu.
Ale ten abstrakcyjny temat zaczyna nagle przybierać formę Polexitu...
- I staje się ogromnym problemem politycznym, skoro znaczna część społeczeństwa woli wyjść z Unii, niż przyjąć uchodźców. Co wydaje mi się jednak rozwiązaniem nieprawdopodobnym. Ale warto pamiętać, że mechanizm Brexitu był podobny - też wyrósł na fali niechęci do migrantów i uchodźców. Rozkręcono tę aferę na potrzeby jakiegoś doraźnego politycznego interesu.
Mówi pan, że już dwa lata temu byliśmy uprzedzeni wobec imigrantów, ale przecież nie zawsze tacy byliśmy.
- Właśnie to jest najbardziej interesujące. Przed laty przyjmowaliśmy z otwartymi rękami uchodźców z Kaukazu. Większość z nich to muzułmanie, którzy się dobrze z nami zintegrowali. Owszem, problemy były, na przykład w Łomży (czterej mieszkający tam Czeczeni zostali oskarżeni o udział w zorganizowanej grupie przestępczej mającej na celu popełnianie przestępstw o charakterze terrorystycznym - red.), ale w większości się integrowali. Polacy byli do nich bardzo przychylnie nastawieni.
Zatem wrócę do pytania, od którego zaczęliśmy rozmowę - co się z nami stało?
- Po części odpowiedzią na nie jest spirala strachu, o której mówiłem. Ale aby przeprowadzić szerszą diagnozę, potrzebne są dogłębne badania.
Sądzi pan, że Polexit jest możliwy?
- Nie jestem politologiem, więc wolę się nie wypowiadać w tych kategoriach. Ale zakładając, że nie obeszłoby się bez referendum, i przeformułowując pani pytanie na takie, czy ostatni sondaż dla "Polityki" pokazuje, że Polacy byliby skłonni wyjść z Unii, odpowiedziałbym tak: strategia wzbudzania negatywnych emocji może doprowadzić do tego, że referendum u nas mogłoby się zakończyć podobnie jak w Wielkiej Brytanii. Pozostają jeszcze kwestie formalne czy nasi politycy byliby w stanie posunąć się tak daleko. Ale to już pytanie do polityków, nie do mnie.
Dr Mikołaj Winiewski. Psycholog społeczny. Pracuje w Centrum Badań nad Uprzedzeniami na Uniwersytecie Warszawskim. Bada m.in. psychologię relacji międzygrupowych, treść stereotypów i antysemityzm.
Angelika Swoboda . Dziennikarka Weekend.gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi rozmawia także w Radiu Pogoda, kawy i sportowych samochodów.