Rozmowa
(fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)
(fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

Magdalena Flaga-Łuczkiewicz napisała do Weekend Gazeta.pl po publikacji reportażu Joanny Mikulskiej ''Dwa tysiące na etacie, 300 godzin pracy miesięcznie. Tak pracują w Polsce lekarze rezydenci'' . Zdecydowała się opowiedzieć nam o swojej pracy z tymi, którzy na co dzień dbają o nasze życie i zdrowie.

Kim są pani pacjenci?

- Pracuję jako psychiatra w dużej warszawskiej prywatnej przychodni specjalistycznej. Od ponad roku zajmuję się zdrowiem psychicznym lekarzy. Stanowią oni całkiem sporą grupę pośród moich pacjentów.

Lekarze - jako grupa zawodowa - są bardzo często narażeni na silny stres, a to sprzyja problemom psychicznym (fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Gazeta)

Jak wielu ich jest?

- W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy skonsultowałam czterdzieścioro kilkoro medyków, z czego więcej niż trzydzieścioro podjęło leczenie. Są w tym gronie studenci medycyny, lekarze rezydenci i specjaliści - interniści, dentyści, pediatrzy, psychiatrzy czy chirurdzy.

Z czym do pani przychodzą?

- Z objawami depresji, stanów lękowych, z nerwicą natręctw czy z chorobą dwubiegunową, ale często bezpośrednim powodem, dla którego decydują się poprosić o fachową pomoc, są problemy ze snem.

Dlaczego akurat ze snem?

- Do problemów ze snem łatwiej jest się przyznać niż np. do myśli samobójczych. A bezsenność jest objawem na tyle istotnie wpływającym na obniżenie komfortu życia, pogarszającym funkcjonowanie, że trudno ją przez dłuższy czas ignorować.

Tak naprawdę nie mamy w Polsce danych, które wiarygodnie pokazałyby, jak to jest z tym zdrowiem psychicznym lekarzy. Te, którymi dysponujemy, bazują w większości na dobrowolnych ankietach. Mamy wtedy odpowiedzi tylko od tych, którzy są gotowi ich udzielić, zawierające wyłącznie te treści, które zdecydują się ujawnić. Ci lekarze, którzy przychodzą do mnie, wybierają prywatną placówkę również nie bez powodu, świadomie dbając o to, by możliwie jak najmniej osób o ich problemach wiedziało. A pamiętajmy, że jest jeszcze mnóstwo tych, którzy potrzebują fachowej pomocy, a po nią nie przyjdą, bo się wstydzą przyznać do problemów nawet przed samym sobą.

Dlaczego?

- W Polsce, podobnie jak w innych krajach, powszechne jest społeczne oczekiwanie, że lekarz to człowiek zdrowy, wolny od wszelkich chorób, a już na pewno od zaburzeń psychicznych. Sami lekarze dostają ten przekaz także od swoich starszych kolegów i w konsekwencji żyją ze świadomością, że nie warto i nie można się do swoich problemów przyznawać.

W Polsce lekarze obawiają się przyznać do tego, że i oni cierpią czasem z powodu depresji czy wypalenia zawodowego (fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta)

Inną sprawą jest niska świadomość tego, jak rzeczywiście objawiają się zaburzenia psychiczne. Spora część naszego społeczeństwa nigdy nie spotkała osoby bardzo ciężko chorej psychicznie. Każdy lekarz widział ich mnóstwo w trakcie zajęć z psychiatrii na studiach. I z tym kojarzy leczenie psychiatryczne - ze szpitalem. Właśnie wskutek takiego, a nie innego modelu nauczania psychiatrii, kładącego największy nacisk na najcięższe choroby i pomniejszającego znacznie "lżejsze" zaburzenia, które są przecież powszechne i bardzo negatywnie wpływają na funkcjonowanie, lekarze uznają, że ich problemy nie są powodem do wizyty u psychiatry. A szkoda, bo można je skutecznie leczyć. No dobrze, ale czy to gorsze samopoczucie, spowodowane np. depresją czy nerwicą, nie sprawia, że lekarz jest mniej wydajny w pracy? Że jego diagnozy stają się mniej wiarygodne? - Jeśli lekarz jest w gorszej formie psychicznej, cierpi na tym w pierwszej kolejności on sam i jego rodzina. Obowiązki zawodowe są ostatnią flanką, którą staramy się utrzymać za wszelką cenę; zajmowanie się problemami innych pozwala często dystansować się od swoich. Lekarz musi być naprawdę bardzo chory, żeby nie był w stanie pracować. Trudno jest leczyć lekarza? - Pracownicy służby zdrowia zwykle postrzegani są jako najtrudniejsi pacjenci. Problem polega na tym, że lekarzowi jest szalenie trudno zaakceptować siebie w roli osoby otrzymującej pomoc i występować w tej relacji w roli pacjenta. Boi się oddawać kontrolę w ręce innych. Gabbard [ Glen Gabbard , amerykański psychiatra - przyp. red.] pisze jednak, że jeśli uda się stworzyć do tego korzystne warunki, lekarze stają się często "wzorowymi" pacjentami. To się potwierdza w mojej praktyce - umawiamy się na to, że tutaj ja jestem lekarzem, a ty pacjentem. I to działa.

Interesuje mnie związek między występowaniem problemów psychicznych i specyfiką pracy w polskiej służbie zdrowia. Co jest tu skutkiem, a co przyczyną? - Nikt tego jak dotąd nie rozstrzygnął (śmiech ). O problemach z systemem opieki zdrowotnej mówi się wiele, różne eksperckie gremia pracują nad tym, by było lepiej. Mam nadzieję, że im się uda. To, co ja dziś proponuję moim pacjentom, to zadbanie o optymalną organizację swojego "systemu" - zawodowego, rodzinnego - w ramach dostępnych możliwości. To ważne, by skutecznie mogli zmierzyć się z realiami. Bo po pierwsze - w tym zawodzie mamy nadreprezentację osób wrażliwych, troskliwych, empatycznych, stawiających potrzeby innych przed swoimi. Po drugie - wszystkie te osoby poddawane są nieustającej presji, a jeśli żyjemy w permanentnym stresie, nie otrzymując od otoczenia odpowiedniego wsparcia, rośnie prawdopodobieństwo wystąpienia różnych zaburzeń psychicznych.

W Polsce pokutuje społeczne przekonanie o tym, że lekarz po prostu nie powinien być chory (fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)

Z której strony spływa na nich ta presja?

- Pierwszy front to studia medyczne. To bardzo ciężki kierunek, na którym jest ogrom nauki. Już tutaj widać, jak bardzo hierarchiczne, niemal feudalne są relacje panujące w świecie medycznym. Tak jest w Polsce i tak samo jest w innych krajach. Od młodych ludzi wymaga się bardzo wiele, od początku mówi się, że mają być idealni, najlepsi, wybitni. A potem.

Potem są lekarzami. - Właśnie. Po sześciu latach studiów i rocznym stażu stają się szeregowymi lekarzami, którzy niewiele znaczą. Żeby być kimś, muszą zrobić specjalizację. Specjalizacja trwa czasem cztery, częściej pięć, sześć lat. I to są kolejne lata, kiedy jest się rezydentem, nad którym stoją inni, lepsi, mądrzejsi. Przy czym w wielu szpitalach na tych najmłodszych i najmniej doświadczonych spada ogrom pracy oddziałowej, z którą mają sobie radzić sami. Okazywanie słabości czy bezradności nie jest mile widziane.

Jednak poziom stresu, jaki towarzyszy w codziennej pracy chirurgowi i - dajmy na to - pediatrze, jest przecież nieporównywalny.

- Praca pediatry nie jest mniej stresująca niż chirurga, po prostu ten stres jest innego rodzaju. Niemniej jednak jest równie szkodliwy dla zdrowia.

I co pani radzi tym lekarzom? Skoro wszyscy teoretycznie są skazani na tę trudną codzienność?

- W przypadku rezydentów sytuacja jest bardzo trudna, zwłaszcza jeśli mają rodziny, które muszą utrzymać. Żeby przetrwać, pracują na dwa etaty, często w niezbyt przychylnym im otoczeniu. W tej sytuacji muszą więc przede wszystkim nauczyć się radzić sobie z przepracowaniem i ze złymi relacjami, dać sobie możliwość uświadomienia różnych emocji, odreagowania i odpoczynku. Tłumione emocje wykańczają fizycznie i psychicznie.

Co ciekawe jednak - w tę pułapkę dodatkowych dyżurów i pracy na dwa etaty wpadają też często i ci starsi lekarze, specjaliści. Tacy, którzy finansowo radzą sobie już całkiem nieźle.

Ciężkie studia i trudne warunki pracy lekarzy, ale też ich niskie pensje, sprzyjają wypaleniu zawodowemu i złemu samopoczuciu pracowników służby zdrowia (fot. Marcin Wojciechowski / Agencja Gazeta)

Dlaczego?

- Ktoś, kto nauczył się funkcjonować w codzienności wypełnionej pracą, wpada w błędne koło. Nie potrafi się zatrzymać. Tym bardziej że lekarzy w Polsce jest za mało, a przychodnie, szpitale, prywatne placówki co i rusz poszukują specjalistów. Jeśli granic nie postawi sobie sam lekarz, nikt mu ich nie postawi. Dochodzi więc do momentu, w którym oni bardzo dobrze zarabiają, ale nie mają czasu nawet tych pieniędzy wydać, z wyjątkiem dwóch do roku wyjazdów na zagraniczne wakacje. Taki stan może powodować poczucie zagubienia i bezsensu.

Do wyjścia z niego potrzebne jest leczenie farmakologiczne?

- Raczej głównie psychoterapia. Ale lekarze po pomoc zgłaszają się często bardzo późno, gdy objawy utrudniają im normalne funkcjonowanie. Wtedy farmakoterapia bywa niezbędna.

Brytyjczycy policzyli kiedyś, że pracownicy służby zdrowia opóźniają się ze zgłoszeniem do leczenia średnio o sześć lat. Innymi słowy, mija sześć lat od momentu, w którym u lekarzy występują poważne objawy zaburzeń psychicznych, do momentu, w którym decydują się oni zgłosić do specjalisty.

W Polsce sprawę dodatkowo pogarsza fakt, że lekarze mogą sobie sami wypisywać recepty. To taki podprogowy przekaz: lekarzu, lecz się sam i innym nie zawracaj głowy. Ten przekaz płynie zarówno ze strony środowiska, jak i społeczeństwa. Lekarz to musi być ten silny i idealny. Lekarz po prostu nie może być chory, bo co z niego za lekarz, jak sam siebie nie umie wyleczyć?

Może raczej i po prostu "lekarz nie powinien brać psychotropów".

- "Psychotropy" to potoczne i ogólne sformułowanie, które bardzo źle się kojarzy. Tak naprawdę do leków psychotropowych można zaliczyć nawet Aviomarin [lek zapobiegający skutkom choroby lokomocyjnej - przyp. red.]. Wszystkie leki działające bezpośrednio na mózg to leki psychotropowe.

Z badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii wynika, że lekarze po pomoc zgłaszają się bardzo późno, średnio sześć lat po tym, jak zaobserwują u siebie pierwsze objawu zaburzeń psychicznych (fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta)

To nie jest tak, że leki antydepresyjne czy przeciwlękowe daje się każdemu i na życzenie, bez żadnej kontroli. Pacjenci objęci leczeniem farmakologicznym najczęściej trafiają także na psychoterapię. Nie po to, żeby usłyszeć "jakoś to będzie" albo "proszę się nie przemęczać". Raczej po to, żeby wspólnie z terapeutą odkryć, co takiego dzieje się w jego życiu, że znalazł w kryzysowym punkcie i musi znaleźć lepsze sposoby radzenia sobie z samym sobą. Przebycie kryzysu może być świetną drogą do rozwoju, ale pod warunkiem, że się ten kryzys dobrze zagospodaruje.

Dobrze, czyli jak?

- Każdy kryzys to sygnał od naszego organizmu, że coś jest źle, że on nie daje rady. Jeśli się ten sygnał dobrze odczyta, można na tym skorzystać. Reorganizacja pracy wcale nie musi oznaczać, że mamy zgodzić się na niższe zarobki. Czasem wystarczy po prostu usiąść, zastanowić się i tak te nasze zajęcia poukładać, żeby zapewnić sobie większy komfort psychiczny. Może nie pracować w sześciu miejscach, tylko np. w dwóch? Czasem chodzi też o drobne rzeczy, które umilą nam trudną codzienność - chwile z rodziną, aromatyczną kąpiel, sport, czas na poczytanie książki.

Czyli to nie jest tak, że ci nasi lekarze kompletnie nie mają możliwości uniknięcia przemęczenia, wypalenia czy depresji, a system jest zły i nie do przejścia?

- Bardzo często taki wniosek płynie z przekazów medialnych i z wypowiedzi samych medyków. To podtrzymuje bezradność. Ale sytuacja nie jest bez wyjścia. Ja sama przez sześć lat pracowałam na oddziale psychiatrycznym dużego wieloprofilowego szpitala. To ekscytująca praca, zwłaszcza dla młodego lekarza, ciągle coś się dzieje, taki psychiatryczny front. Pracowałam na oddziale, dyżurowałam na izbie przyjęć, dodatkowo oczywiście były różne przychodnie. Ale w którymś momencie dotarło do mnie, że nie mogę dalej tak funkcjonować - zbyt dużo stresu, ogromne zmęczenie - i przeorganizowałam swoje życie zawodowe. To oczywiście nie stało się z dnia na dzień, taka zmiana jest procesem - pewne rzeczy trzeba zaplanować, pozamykać, ułożyć, wymyślić na nowo.

Ile to układanie trwało w pani przypadku?

- Około półtora roku.

Długo.

- Tak, ale dzięki temu doskonale wiem, że zmiana zawsze jest możliwa. Próbuję przekonać o tym moich pacjentów lekarzy. Tyle że czasem, zanim się do zmiany dojrzeje, trzeba się załamać. Albo rozchorować.

Magdalena Flaga-Łuczkiewicz jest psychiatrą, prowadzi Poradnię Zdrowia Psychicznego dla Lekarzy i Studentów Medycyny przy NZOZ Centrum Terapii DIALOG w Warszawie (fot. archiwum prywatne)

Magdalena Flaga-Łuczkiewicz. Lekarz specjalista psychiatra, psychoterapeuta integracyjny. Prowadzi Poradnię Zdrowia Psychicznego dla Lekarzy i Studentów Medycyny przy NZOZ Centrum Terapii DIALOG w Warszawie.

Małgorzata Gołota. Dziennikarka i redaktorka Weekend Gazeta.pl. Autorka kampanii "Alimentare znaczy karmić" dedykowanej milionom polskich dzieci, które nie otrzymują od rodziców należnych im alimentów. Współautorka książki "Krótka ulica, długa historia. Próżna, Plac Grzybowski i okolice". Publikowała w toruńskiej "Gazecie Wyborczej", dziale zagranicznym "Polska The Times" i serwisie naTemat.pl. Współpracowała z Radiem PLUS, Radiem ZET Gold i Rock Radiem.