
Równo pół wieku temu, 10 czerwca 1967 roku, zakończyła się na Bliskim Wschodzie jedna z najkrótszych i niezwykle brzemiennych w skutki wojen drugiej połowy XX wieku - wojna sześciodniowa. Izrael rozgromił błyskawicznie połączone armie Egiptu, Syrii, Jordanii i Iraku oraz powiększył kilkakrotnie swoje terytorium, zdobywając półwysep Synaj, Wzgórza Golan, Strefę Gazy, Zachodni Brzeg Jordanu i Jerozolimę Wschodnią, którą potem ogłosił niepodzielną stolicą swojego państwa. Tak naprawdę ta zwycięska wojna trwa jednak do dzisiaj, zamieniając Izrael w okupanta palestyńskiej ziemi.
Jest co świętować?
-W żadnym razie. Oczywiście dla nas, Izraelczyków, przegrana w wojnie sześciodniowej byłaby katastrofą, kto wie, czy nie drugim Holocaustem. Radość ze zwycięstwa byłaby więc jak najbardziej wskazana, gdyby nie to, co wydarzyło się potem i w sposób dramatyczny zaważyło na historii kraju. Zwycięstwo nas ocaliło, ale potem zamieniło niepotrzebnie w okupantów.
Wielka wygrana okazała się wielką tragedią?
I może być jeszcze większą. Do dzisiaj, jako społeczeństwo, płacimy straszliwą, okupacyjną cenę.
Ofiary stały się prześladowcami?
- To jest błąd genetyczny syjonizmu, który słusznie uważał, że po dwóch tysiącach lat prześladowania - głównie w Europie, choć nie tylko - Żydzi powinni przestać być ofiarami. Jednak spełnienie tego marzenia okupione zostało prześladowaniem innych. A przecież słynny, ukuty po Zagładzie slogan "nigdy więcej" powinien dotyczyć wszystkich ludzi, nie tylko Żydów. Niestety, w izraelskim kontekście "nigdy więcej" jest odnoszone tylko do Izraelczyków, co jest w mojej opinii niemoralne i nie ma nic wspólnego z żydowskimi wartościami.
Okupacja od początku była błędem?
- Nie jestem historykiem, ani ekspertem od strategii wojskowych, więc nie potrafię na to pytanie do końca odpowiedzieć, ale jako prawnik i obrońca praw człowieka uznaję okupację za wielki błąd. Powinniśmy po wojnie sześciodniowej powiedzieć Arabom, że nie chcemy ich ziemi, chcemy tylko żyć w pokoju na naszej. Dzisiaj, kiedy Izrael ma pod kontrolą całe terytorium od rzeki Jordan do wybrzeża Morza Śródziemnego, dyktuje jeszcze gorsze warunki.
Zgubiła nas pycha, która nakazuje kolejnym rządom kolonizację Zachodniego Brzegu. Wyrzucamy Palestyńczyków z ich ziemi i domów, łamiąc tym podstawowe prawa człowieka i ściągając na siebie międzynarodową krytykę. Wzrastająca nienawiść do Izraela jest przede wszystkim naszą winą, a nie - jak by chciało wielu - domniemanym antysemityzmem tych, którzy nas krytykują.
Ale to jest głos wołającego na puszczy, bo większość Izraelczyków przesunęła się w ostatnich latach na prawo, na jastrzębie - w stosunku do Palestyńczyków - pozycje. Szczególnie po decyzji premiera Ariela Szarona, który w 2005 roku nakazał siłowe usunięcie żydowskich osiedli ze Strefy Gazy. Od tej pory Gaza, rządzona przez Hamas, jest wylęgarnią terroryzmu. Aż strach pomyśleć, uważa większość Izraelczyków, co by się działo, gdyby Izrael wycofał się z Zachodniego Brzegu. Czy jest jeszcze w twoim kraju ktoś, kto wierzy w pokój?
- Od 1993 roku, czyli od porozumień w Oslo, wszystkie badania opinii publicznej pokazują, że zdecydowana większość Izraelczyków zagłosowałaby za tym, by powstało niepodległe państwo palestyńskie, jeśli przyniosłoby to trwały pokój między naszymi narodami. Do tego potrzebne jest jednak zaufanie, którego nie ma po obu stronach. Po tej naszej winę za jego brak ponoszą głównie politycy, którzy piorą społeczeństwu mózgi i wspierają ich w tym, niestety, ochoczo media.
Od czasów Hitlera nie było w Izraelu tak znienawidzonego i demonizowanego człowieka jak Jaser Arafat. Pamiętasz na pewno słynne słowa premiera Menachema Begina, który nazwał Arafata "człowiekiem z włosami na twarzy". Arafat w izraelskiej narracji był potworem. I oto nagle w Oslo premier Icchak Rabin pokazał, że nie taki diabeł straszny, że można się z nim dogadać, że można sobie podać ręce. Podczas transmitowanej z Waszyngtonu gali Rabin przemawiał zaraz po Arafacie, zażartował nawet, mówiąc: "Pan tyle gada i gada, iż zaczynam podejrzewać, że jest pan Żydem". Publiczność, z Jaserem Arafatem włącznie, pękała ze śmiechu.
Opowiedziałem ci to dlatego, bo jestem głęboko przekonany, że dobre przywództwo ma wielką siłę, że jest w stanie wyjść z najgorszego klinczu. Musi mieć tylko trochę mądrości, charyzmy i odwagi.
Trudno się tych cech doszukać u rządzącego Izraelem od ośmiu lat Beniamina Netanjahu.
- On nie ma Izraelczykom wiele do powiedzenia, poza tym, że Palestyńczycy są najgorszymi ludźmi na świecie.
Społeczność międzynarodowa próbuje od lat wywierać presję na Izrael w sprawie konfliktu w Palestyńczykami. Jedynym rezultatem wydaje się być tylko pogarszanie i tak już kiepskiego wizerunku Izraela na świecie. Przyczyniała się do tego z pewnością ostatnimi czasy kampania BDS (Boycott, Divestment and Sanctions) nawołująca do bojkotu Izraela i jego mieszkańców, nieinwestowania w nim i nałożenia politycznych oraz ekonomicznych sankcji. Mnie BDS wydaje się czystą głupotą, bo wrzuca wszystkich Izraelczyków do jednego worka z napisem "źli ludzie". A ty co myślisz o BDS?
- Mam tu zdanie podobne do twojego, jestem kategorycznym przeciwnikiem stosowania odpowiedzialności zbiorowej. BDS nawołuje na przykład do bojkotowania izraelskich naukowców i wykładowców. Przecież to jest niedorzeczne, bo wśród nich wielu, może nawet większość, sympatyzuje z ideą niepodległej Palestyny. To jest wylewanie dziecka z kąpielą.
Narracja BDS jest taka, że Izrael też stosuje odpowiedzialność zbiorową, gdy niszczy domy, w których mieszkają rodziny terrorystów atakujących Izraelczyków.
- Czyli jeśli izraelski rząd stosuje godne potępienia represje wobec Palestyńczyków, to można je stosować wobec Izraelczyków i one wtedy już nie będą godne potępienia? Absurd! Nie miałbym natomiast nic przeciwko temu, by ruch BDS nawoływał na przykład do bojkotu firm, które czerpią zyski z okupacji Zachodniego Brzegu. To jest co innego, bo wywiera presję czy też karze podmioty zaangażowane bezpośrednio w okupację lub czerpiące z niej zyski.
Izraelski rząd mówi, że BDS to banda antysemitów, których marzeniem jest zniszczenie Izraela.
- A co ma mówić. Musi coś odpowiedzieć, więc plecie te bzdury.
Kolejnym rzuconym w stronę Izraela kamieniem jest nazywanie go państwem apartheidu. Zagadnąłem o to kiedyś Salima Joubrana, który mi odpowiedział: "Zadał pan właśnie to pytanie Arabowi, który jest sędzią Sądu Najwyższego Izraela".
- Świetna odpowiedź, bo Izrael państwem apartheidu na pewno nie jest. Izraelscy Arabowie mają pełnię praw, którymi nie mogą się zwykle cieszyć ich pobratymcy w państwach arabskich. Arabscy obywatele Izraela, czyli jedna piąta populacji, mogą głosować w wyborach i być wybierani na wszystkie stanowiska. Mamy w Izraelu arabskich radnych, burmistrzów, członków parlamentu i tak dalej.
Sprawy mają się jednak inaczej na Zachodnim Brzegu , gdzie Izrael rzeczywiście wprowadził reżim o znamionach apartheidu. Nie mam co do tego wątpliwości, a dodam, że ten problem badałem długo. Reasumując: Izrael nie jest z pewnością państwem apartheidu, ale charakterystyczne dla apartheidu praktyki uprawia na ziemiach palestyńskich.
W Tel Awiwie skończył się wczoraj Gay Pride Week (Tydzień Dumy Gejowskiej), jedna z największych tego typu imprez na świecie, której finałem jest parada gejowska gromadząca ponad sto tysięcy ludzi z całego świata. Kiedy byłem na niej pierwszy raz, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Jednak niektórzy krytycy Izraela, często ze społeczności LGBT, nie cieszą się z tej spektakularnej imprezy, bo uważają, że twój kraj uprawia pinkwashing - różowe zmywanie okupacyjnego brudu.
- Izrael od swojego powstania w 1948 roku ma dwie osobowości. Jedna jest otwarta, liberalna i postępowa, także w sprawach LGBT. Nie ulega żadnej wątpliwości, że Izrael w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dokonał ogromnego postępu w materii, o której rozmawiamy. Nie odstawał tu niczym od najnowocześniejszych państw Zachodu, wielką w tym rolę odegrał nasz Sąd Najwyższy i jego wyroki. Niestety, w ostatnich latach dominuje druga twarz - nacjonalistyczna, szowinistyczna, rasistowska i homofobiczna, która tęczowy sztandar traktuje instrumentalnie. W tym sensie zgadzam się co do pinkwashingu. Parada jest używana do tego, by izraelski rząd mówił: patrzcie, jacy jesteśmy wspaniali! A poza tym sam wiesz, że Tel Awiw to nie cały Izrael.
Myślę, że nasza społeczność LGBT musi głośno mówić o okupacji i sprzeciwiać się jej z całą mocą. Izraelscy geje i lesbijki powinni być z Palestyńczykami, tak jak amerykańscy Żydzi byli w latach sześćdziesiątych z Afroamerykanami walczącymi o swoje prawa. Etyka żydowska nakazuje stawać po stronie słabszych, wykluczanych i prześladowanych, a nie silnych, wykluczających i prześladujących. Społeczność LGBT widzę w awangardzie ruchu antyokupacyjnego i propokojowego, a nie jako zabawkę w rękach nacjonalistycznego izraelskiego rządu, który gejów potrzebuje do swojej propagandy sukcesu.
Wspomnieliśmy już kilkakrotnie w tej rozmowie o Sądzie Najwyższym Izraela, przed którym wiele razy reprezentowałeś Palestyńczyków. Czy to jest ostatnia twierdza broniąca liberalnych wartości w instytucjonalnym życiu Izraela?
- Izraelski Sąd Najwyższy jest pełen sprzeczności, bo z jednej strony - masz rację - zawsze był w awangardzie postępu, broniąc praw i swobód obywatelskich, na które zakusy miała i nadal ma nasza władza ustawodawcza i wykonawcza. Jestem pewien, że bez tego sądu Izrael byłby dzisiaj demokracją w stylu putinowskim. Z drugiej jednak strony nasz Sąd Najwyższy akceptuje okupację palestyńskiej ziemi, co jest szokujące.
Zapytałem o to Dorit Beinisch , byłą przewodniczącą Sądu Najwyższego Izraela, która mi odpowiedziała, że nie jest rolą sądu decydować w sprawach, o których decydować powinien parlament i rząd.
- Bardzo przepraszam, ale zgodnie z prawem międzynarodowym okupacja i budowanie żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu jest nielegalne. Skoro więc litera prawa w tym przypadku jest tak jasna, kto ma ją wprowadzić w życie, jak nie sąd? Oczywistym jest, że to właśnie Sąd Najwyższy Izraela powinien wydać wyrok uznający izraelskie osadnictwo za nielegalne.
Ale w tym, co ci powiedziała Beinisch, jest jeszcze jedno dno. Mówiąc, że decyzja należy do izraelskiego parlamentu i rządu, przyznaje niniejszym, że Palestyńczycy nie mają tu nic do powiedzenia, bo przecież nie głosują w wyborach do Knesetu. Na to zgody być nie może.
Całe życie rzucasz wyzwania izraelskiej okupacji. Będąc w wojsku odmówiłeś ochraniania izraelskich osadników w Hebronie, za co skazano cię na więzienie. Jako prawnik kierujesz kolejne sprawy do sądów i wiele z nich wygrywasz. Jako obrońca praw człowieka zabierasz odważnie głos, narażając się nieustannie na kolejne ataki, z grożeniem śmiercią włącznie. Jesteś przez izraelską prawicę, podobnie jak działacze organizacji Pokój Teraz, Przełamać Ciszę c zy B'Tselem, nazywany agentem i zdrajcą. Powiedz, na co to wszystko, skoro od pół wieku Izrael okupuje palestyńską ziemię?
- Ty widzisz tylko ubitą przez izraelskie kamasze ziemię, a ja się jej przyglądam z bliska, dostrzegając w niej kolejne szczeliny. Jestem przekonany, że one w końcu się połączą w potężne tąpnięcie i ta ziemia się rozstąpi. Tak powstawały wszystkie historyczne pęknięcia - upadek apartheidu czy upadek muru berlińskiego. Nikt tydzień wcześniej nawet nie podejrzewał, że się wydarzą. I powiem ci, że kiedy słucham pieklącego się Netanjahu, kiedy obserwuję, ile czasu poświęca na atakowanie wymienionych przez ciebie organizacji, to mam poczucie dobrze wykonywanej roboty. Gdybyśmy ją źle wykonywali, nasz rząd i parlament nie stawałyby na głowie, by nas zdelegalizować, by kazać nam stać się agentami Zachodu, by odciąć nam finansowanie z Unii Europejskiej i USA. Znaczy się, jesteśmy ważni.
Myślisz, że w pięćdziesiątą rocznicę wojny sześciodniowej Izraelczycy przemyślą okupację?
- Nie, dlatego że w Izraelu nie ma na ten temat żadnej poważnej dyskusji. Poza tym Izraelczycy nie są zainteresowani tym, co dzieje się w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Najlepiej by było, żeby w ogóle temat okupacji zniknął. Dlatego taką wściekłość budzi organizacja Przełamać Ciszę, która publikuje opowieści żołnierzy służących na terenach okupowanych. Izraelczycy nie chcą słuchać o swoich zbrodniach, ale nie są tu - trzeba dodać - wyjątkowi. To samo dotyczy innych narodów. Polacy, zdaje się, niezbyt dobrze przyjęli informacje o swoich zbrodniach na Żydach z czasów drugiej wojny światowej.
Żydzi w jedwabieńskiej stodole czy w pogromie kieleckim po wojnie zabili się, co wie każdy polski patriota, sami. Na straży tej narracji stać będą teraz, jak w Polsce Ludowej, partyjni prokuratorzy. Dla nich przygotowywana jest obecnie ustawa , na wzór tej obowiązującej w Turcji, która przewiduje więzienie za mówienie prawdy o polskich zbrodniach.
- Pewnie przyjaciel mojego ojca Jan Tomasz Gross będzie pierwszym, za którego się wezmą.
Co na temat twojej działalności sądził profesor Zygmunt Bauman, twój dziadek?
- Dziadek, obok rodziców, był osobą, które najbardziej wpłynęła na moją formację - światopogląd i postawę etyczną. Zawsze powtarzał, że skoro jestem Izraelczykiem, muszę walczyć o to, by mój kraj był najlepszym miejscem na Ziemi, choć muszę przyznać, że jeśli chodzi o konflikt izraelsko-palestyński, był pesymistą. Zupełnie inaczej niż ja.
Michael Sfard. Urodził się w 1972 roku w Jerozolimie, gdzie skończył prawo na tamtejszym Uniwersytecie Hebrajskim. Od ponad dekady jest najbardziej znanym na świecie i szanowanym izraelskim obrońcą praw człowieka, który reprezentuje często Palestyńczyków przed Sądem Najwyższym Izraela. Tamtejsza prawica, w tym obecnie rządzący krajem, uważa go za jednego z największych wrogów. Sfard jest wnukiem profesora Zygmunta Baumana.
Mike Urbaniak. Dziennikarz kulturalny "Wysokich Obcasów" oraz weekendowego magazynu Gazeta.pl. Pisze też o Izraelu. Prowadzi blog panodkultury.com.