
W Slab City nie ma bieżącej wody, kanalizacji, podatków. Nie ma też zasad?
- Wodę trzeba przywozić z miasta nieopodal i używać jej oszczędnie. Prysznic bierze się rzadko, pranie robi się jeszcze rzadziej, a prąd wytwarzać można jedynie, używając paneli słonecznych. Ale nie wszyscy je posiadają. W Slab City mieszkają ludzie, którzy szukają wolności (albo czegoś, co mogą nazwać wolnością), nie dbają o konwenanse narzucane przez społeczeństwo, buntują się przeciw biurokracji i instytucjom. Zrezygnowali z wyścigu szczurów i starają się ułożyć sobie życie wedle własnych zasad. A tych - mniej i bardziej ważnych - w istocie jest mnóstwo. Na terenie Slab City poustawiane są znaki drogowe nakazujące powolną jazdę, która ma zmniejszać ilość unoszącego się w powietrzu pustynnego kurzu. Opowiadano mi, że tydzień przed moim przyjazdem jeden ze Slabbersów przesiadywał pod drzwiami swojej przyczepy z wiatrówką i strzelał do kierowców, którzy -jego zdaniem - przejeżdżali zbyt szybko. To trwało do momentu, w którym jego pocisk niefortunnie zranił pasażera jednego z aut. Strzelec został wtedy aresztowany, a sąsiedzi spalili jego dobytek, wykluczając go tym samym ze wspólnoty. Ten incydent dowodzi, że jeśli ktoś w swojej wolności posunie się za daleko, odpowie za to przed innymi. A policja, której normalnie nie ma w okolicy, natychmiast się pojawi. Slab City to miejsce pełne sprzeczności.
Zostało zbudowane na terenie, na którym w czasie II wojny światowej ulokowana była baza wojskowa Camp Dunlop, gdzie szkolono żołnierzy piechoty morskiej. Od cementowych pozostałości po bazie pochodzi zresztą nazwa Slab City.
- Tuż obok Slab City dziś też znajduje się baza. W Kalifornii szkoleni są United States Navy SEALs [komandosi tworzący najbardziej elitarną jednostkę wojskową w Stanach Zjednoczonych - przyp. red.]. Plotka głosi, że szkolono tam żołnierzy przygotowujących się do osaczenia Osamy bin Ladena. Warunki mieli idealne. Pustynia. Nieprawdopodobny upał. Kurz.
To dosyć ironiczne - obok hippisowskiej komuny stacjonuje wojsko Donalda Trumpa.
- Dzień po tym, jak Trump został prezydentem, Rob [główny bohater dokumentu "Desert Coffee" - przyp. red.] opublikował na Facebooku bardzo pesymistyczną notatkę: Niektórzy ludzie będą myśleli, że to pożegnalny list samobójcy, ale tak NIE JEST. Nie pragnę się zabić ani sprawić przykrości tym, którym na mnie zależy. Jest to jednak notka pożegnalna, ponieważ uważam, że ludzkość wpadła w objęcia szaleństwa, a wydarzenia, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich 24 h, są pierwszym krokiem ku autodestrukcji.
Rob, który na pozór żyje poza kapitalistycznym społeczeństwem, codziennie rano czyta newsy w sieci. Chce wiedzieć, co się dzieje. Dziś jest nieco bardziej stonowany w swoich opiniach, ale ciągle towarzyszy mu niepokój; jak wielu liberalnym Amerykanom. Zresztą odkąd Trump zasiadł na krześle prezydenckim, manewry wojskowe na pustyni są wzmożone. Trump szykuje Amerykę na wojnę - mówią Slabbersi. Niby wszyscy są wolni, ale wolność nie idzie w parze ze spokojem. Na tle przepięknych gór o nazwie Chocolate Mountains latają wojskowe śmigłowce. Strzelają laserowymi pociskami wyposażonymi w świecące na czerwono diody, które pozwalają obserwować tory ich lotu. Wyobraź sobie, że siedzisz przy ognisku, popijasz piwo, ktoś gra na gitarze, ktoś inny nuci piosenki country, nad głową masz miliard gwiazd - a w tle rozgrywa się bitwa jak z "Gwiezdnych wojen"! Przyglądanie się temu z perspektywy osoby spędzającej noc na terenie Slab City to równie piękne, co absurdalne doświadczenie; niesamowite, ale też bolesne i przykre przeżycie.
Mieszkańcy Slab City mają broń?
- Tak, choć nie wszyscy. Na przykład Zack ciągle "bawi się" ostrym mieczem, wielkim nożem, batem albo... pistoletem. Granica pomiędzy głupią rozrywką a groźną prowokacją jest u niego bardzo cienka. Rob, pacyfista, nadzoruje i uspokaja Zacka. Sam nie ma broni, ale regularnie powtarza, że jeśli ktoś będzie groził "psom albo dzieciom" w Slab City, to pozna jego "ciemną stronę". Pod spokojną, chwilami prawie idylliczną powierzchnią tej osady kryje się gniew i agresja, które czasem prowadzą do tragedii. Któregoś dnia wracam do motelu po długim dniu zdjęć. Powoli się ściemnia. Mijają mnie cztery wozy policyjne na sygnale. Kierują się w stronę Slab City. To bardzo rzadki widok. Kiedy następnego ranka pojawiam się w mieście (choć pamiętajmy, że Slab City to nie miasto, więc już w samej nazwie jest sprzeczność i ironia), cała społeczność żyje tym, co wydarzyło się zeszłego wieczora. Pięćset metrów od kawiarni Roba jakiś facet zastrzelił swoją narzeczoną. Dostała kulkę w głowę. Ta para była nowa w okolicy, ale to nie znaczy, że takie sytuacje nie zdarzały się też wcześniej.
Kto na co dzień mieszka w Slab City?
- Każda z mieszkających tam osób ma za sobą przeszłość, którą niechętnie wspomina. Chce się od niej wyzwolić, dlatego osiedla się w Slab City. Rob pracował kiedyś jako roadie [pracownik techniczny obsługujący tournée grupy rockowej - przyp. red.]. Musiał zrezygnować z pracy z powodów zdrowotnych. Na pierwszy rzut oka świetnie się trzyma, ale widziałem momenty, w których kuleje; kiedy kucnie, ma problem ze wstaniem. Jak na osobę, która ma 53 lata, nie jest w najlepszej formie. Wygląda zresztą na znacznie starszego.
Slabbersi to często ludzie biedni, bezrobotni, zmagający się z kłopotami zdrowotnymi. Rob podobno cierpi na postępującego parkinsona. Kiedy pytam go o to, mówi, że nie chce iść do lekarza, bo usłyszy, co mu dolega. I co wtedy zrobię? - rozkłada ręce. Diagnoza to początek, a jego nie będzie stać na leczenie. Dwa lata temu spędził miesiąc zamknięty w swojej przyczepie, bo chorował na zapalenie płuc.
Dwudziestokilkuletni Zack czeka na więzienie. Fordem F-350, pickupem, podjechał kiedyś do radiowozu, założył linę na wystający z jego tyłu hak i wyrwał tył auta. Dlaczego to zrobił? Bo policjant go wkurzał. Donita, którą młodzi chłopcy ze Slab City traktują jak matkę, otwarcie przyznaje, że niedawno wyszła z więzienia. Spłaciłam swój dług wobec społeczeństwa - mówi. - I przyjechałam tutaj .
Dlaczego Donita trafiła za kratki?
- Nie chciała o tym mówić. A mnie zależało na zbudowaniu opowieści dziejącej się tu i teraz, więc nie zmuszałem nikogo do zwierzeń przed kamerą. Ale pragnienie rozgrzeszenia to wątek, który pojawiał się w naszych rozmowach wiele razy. Nie jestem idealny, popełniam błędy, ale codziennie staram się nad sobą pracować - powtarza Rob. Myślę, że wiele osób mieszkających w Slab City ma podobne podejście. Rezygnują z życia w społeczeństwie nie tyle po to, żeby uciec od zobowiązań, ale żeby się oczyścić. Pustynia to nie raj, a Slab City nie jest oazą. Latem jest tam okrutnie gorąco. Część osób wyjeżdża stamtąd pod koniec maja i całe lato spędza gdzie indziej, bo temperatura jest dla nich nie do wytrzymania - dochodzi do 50 stopni Celsjusza w cieniu.
Na miejscu zostaje wtedy grupa licząca zaledwie 100-150 osób.
- Ci, którzy zostają, całe dnie czekają, aż nadejdzie zmierzch i temperatura spadnie. Słońce praży, pod nogami plączą się wysuszone rośliny unoszone przez wiatr; kilka kilometrów na południe leży zaś Salton Sea [słone, endoreiczne jezioro na środku pustyni, jest to druga po Dolinie Śmierci największa depresja w USA - przyp. red.]. To nie jest przyjazne miejsce. - Lepiej tam nie jedź -powtarzali okoliczni mieszkańcy, kiedy pytałem o Salton Sea. Mówili, że jest tam niebezpiecznie, a poza tym - nic nie ma. Kiedyś planowano stawiać tam hotele i stworzyć z Salton Sea kolejną atrakcję turystyczną. Brak naturalnej wymiany wody i ogromny stopień zasolenia zbiornika sprawiły jednak, że fauna i flora została wyniszczona; o kąpielach i surfingu nie mogło być mowy, a jezioro, które miało być zbawieniem dla rejonu, stało się czymś wstydliwym; symbolem śmierci. Kiedy podejdziesz do brzegu, zobaczysz zresztą nawarstwione szkielety martwych ryb. Nad powierzchnią wody unosi się ostry odór. Plaże - ładne, ale puste - ciągną się kilometrami. Stoją na nich ruiny hoteli. Będąc na miejscu, łatwo sobie wyobrazić, że jesteś bohaterem takiego filmu jak "Mad Max". Ale trudno się w tak osobliwym, postapokaliptycznym krajobrazie nie zakochać. Wolę być tam, niż w oddalonym o niecałą godzinę jazdy samochodem Joshua Tree - parku narodowym, do którego ściąga rocznie ponad milion turystów. To hit na mapie.
Podobny status ma Salvation Mountain (Góra Zbawienia). To pierwsza rzecz, którą widać, kiedy auto zbliża się do Slab City. Została stworzona przez Slabbersa - Leonarda Knighta - z plastiku, drewna, słomy, cegieł i pół miliona litrów kolorowych farb.
- Knight twierdził, że został oświecony, a góra jest wyrazem jego wiary. Na szczycie znajduje się napis "Bóg jest miłością". To miejsce przyciąga turystów z aparatami fotograficznymi. Niektórzy wiedzą, że kawałek dalej jest "jakieś dziwne miejsce", ale nie jadą sprawdzić, co to. Nie każdy znajduje w sobie odwagę, żeby zobaczyć, jak wygląda życie Slabbersa. Widzą tylko Górę Zbawienia - pomnik.
Co na to Slabbersi?
- Rob odcina się od Góry Zbawienia i kąśliwie wypowiada na temat turystów, którym wydaje się, że patrząc na nią zrozumieli, czym jest życie w okolicy. Coś, co było artystycznym wybrykiem, stało się popkulturowym symbolem regionu - opatrzonym tabliczką i wpisanym do rejestru.
Slabbersi to artyści, ale też buntownicy.
- Znaki nakazujące wolną jazdę nie wyglądają zwyczajnie, są pomysłowo namalowane. Niektóre zwracają uwagę na fakt, że wokół biegają psy, które mają pierwszeństwo na drodze. W mieście jest też sporo osobliwych instalacji artystycznych składających się na muzeum na wolnym powietrzu. Jedna z najbardziej znanych nosi tytuł "East Jesus" i jest stworzona z kilkunastu starych odbiorników telewizyjnych ustawionych jeden na drugim. Donita nieustannie maluje i robi na drutach. Zack komponuje własne utwory na gitarze. Phenom, jeden z młodych chłopaków mieszkających w Slab City, też tworzy muzykę - beaty. Cały czas siedzi w słuchawkach i się buja. Utwór, który skomponował, umieściłem w filmie - zrobił na mnie tak duże wrażenie. Cat mówi, że jest pisarką. Pytam, co pisze? Schizofreniczne, psychotyczne fantazje - mówi.
Takie fantazje często przychodzą na haju. Narkotyki są obecne w Slab City?
- Narkotyki są w Slab City dużym problemem. Jedną z pierwszych scen, jakie nakręciłem na miejscu, była kłótnia między Robem a Cat. Jak możesz tworzyć zasady w miejscu, w którym ich nie ma?! - krzyczała. - A brak reguł oznacza, że masz prawo budzić mnie w środku nocy, kiedy masz ochotę na imprezę?! - odpierał wściekły Rob. Jego gniew wynikał nie tyle z faktu, że go obudziła, ale że imprezowała z tweakersami [slangowe określenie uzależnionych od ciężkich narkotyków - przyp. red.]. Rob ich nienawidzi. Miał z narkotykami złe doświadczenia, również w swojej rodzinie.
Tweakersi
wchodzą zresztą nocą na zamknięte tereny wojskowe i zbierają łuski pocisków. Po drodze mogą wejść na minę lub zostać postrzeleni. Ryzykują jednak, bo sprzedają je za niezłe pieniądze. Kupują za nie narkotyki. Metaamfetaminę dostarczają do Slab City dealerzy z pobliskich miast - Calipatrii i Niland. Sporo jest przejezdnych dealerów. Wstępują do miasta z paczkami, sprzedają towar i jadą dalej. Za kilka tygodni przyjedzie ktoś inny.
Z czego na co dzień żyją Slabbersi? Rob nie pobiera opłat za udostępnianie internetu ani nie każe sobie płacić za znakomitą kawę, którą serwuje codziennie o poranku.
- Nikt się tam z pieniędzmi nie afiszuje. Slabbersi znajdujący się najwyżej w społecznej hierarchii mają przyzwoitą emeryturę i ubezpieczenie społeczne. W Stanach Zjednoczonych istnieje też The Supplemental Nutrition Assistance Program (znany jako SNAP lub Food Stamp) - to finansowany przez rząd program, dzięki któremu członkowie organizacji charytatywnych dystrybuują kupony na żywność wśród osób posiadających minimalne dochody lub całkowicie ich pozbawionych [w 2016 roku USA wydały na SNAP 70,9 miliarda dolarów, dożywiając ponad 44 miliony Amerykanów z dochodem oscylującym wokół 125,51 dolara miesięcznie na osobę - przyp. red.].
Przez pierwsze dni nie widziałem, żeby ktokolwiek cokolwiek w Slab City jadł. Wszyscy są bardzo szczupli, niektórzy niezdrowo chudzi. Jecie coś? - zapytałem w końcu. Zdarza się - usłyszałem w odpowiedzi. Któregoś razu pojechałem z Robem do pobliskiego miasteczka. Potrzebował gazu do kuchenki. Przy okazji wstąpił do sklepu na stacji benzynowej. Kupił w nim dwulitrową butelkę napoju gazowanego Dr Pepper i worek słodkich bułek z cynamonem. Nie odżywiają się szczególnie zdrowo, ale od czasu do czasu w kawiarni robi się składkę i ktoś gotuje dla całej grupy. W Slab City świetnie funkcjonuje też system barterowy, oparty na wymianie dóbr i usług. Raz na jakiś czas ktoś jedzie do miasta, żeby zrobić większe zakupy. W kawiarni Roba stoi pudełko przeznaczone na napiwki. Kilka dolarów zostawiają w nim zwykle przejezdni.
A ktoś wyjeżdża? Czy przeprowadzka do Slab City jest dla ludzi jak kupno biletu w jedną stronę?
- Niektóre osoby wyjeżdżają, wracają do cywilizacji. Robią to albo z własnej woli, albo pod presją innych Slabbersów. Nikt tam nie lubi darmozjadów; żeby utrzymać społeczność Slab City przy życiu, wszyscy muszą sobie nawzajem pomagać. Poza tym nie każdy, mimo wielkich chęci, potrafi się pogodzić z prostym życiem. Proste nie równa się łatwe. Jeśli nie jesteś w stanie zen, nie potrafisz cieszyć się przysłowiową chwilą, w końcu zaczniesz wątpić w sens życia w takim miejscu. Trzeba mieć jakieś zajęcie. George, który przyjechał do Slab City, kiedy przeszedł na emeryturę, wynajmuje miejsca noclegowe na Airbnb; Bill opiekuje się The Range - legendarną sceną muzyczną, która istnieje w Slab City od ponad dwudziestu lat. W każdą sobotę Bill urządza koncerty. I żyje - od soboty do soboty. Chyba jest szczęśliwy. A Rob codziennie rano serwuje Slabbersom kawę. Sam jej nie cierpi; mówi, że w brzuchu mu się przewraca od samego zapachu, ale ją jednak robi, bo to jego misja, jego sposób na Slab City, na życie... i wszyscy mówią, że kawa Roba jest najlepsza w okolicy.
Dokument o Slab City "Desert Coffee" można zobaczyć podczas 57. Krakowskiego Festiwalu Filmowego, który trwa do 4 czerwca
Mikael Lypinski. Reżyser, podróżnik i fotograf. Urodził się i wychował w Sztokholmie. Ukończył reżyserię w PWSFTviT w Łodzi. Wyreżyserował wiele filmów krótkometrażowych i reklamowych, realizując zdjęcia na całym świecie. "Desert Coffee" jest jego średniometrażowym debiutem dokumentalnym. Mieszka w Sztokholmie i Warszawie.
Anna Bielak. Konsultantka scenariuszowa, selekcjonerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego i dziennikarka współpracująca m.in. z Dwutygodnikiem, Magazynem Świątecznym GW i Weekend Gazetą.pl. Fanka mocnej kawy, dobrej literatury, długich podróży, niezależnego kina i rozmów z twórcami, których (jeszcze!) nikt nie zna.