Rozmowa
(fot. Wikimedia.org / domena publiczna)
(fot. Wikimedia.org / domena publiczna)

Po 25 latach obserwowania z bliska Wielkiej Brytanii jako dziennikarz i korespondent, z brytyjskim paszportem w kieszeni, Marek Rybarczyk postanowił stworzyć psychologiczny "profil" narodu, który go zafascynował. Za kluczową cechę "angielskiej duszy" uznaje umiłowanie dla ekscentryczności. Traktuje je jednak znacznie głębiej, niż tylko jako pożywkę dla pysznych anegdot o brytyjskich oryginałach jadających lunche z żyrafą, projektujących pistolety na osy czy budujących pod domem kilometry tajemniczych korytarzy.

Anna Sańczuk: Dlaczego szacunek dla ekscentryzmu jest tak ważny dla Anglików, czy szerzej - Brytyjczyków?

Marek Rybarczyk:

Oni nie są narodem szaleńców. Nie, oni tylko mają w sobie dużą komponentę szaleństwa, akceptują ją i umieją wspaniale wykorzystać. Ich tolerancja dla odmienności jest tak ważna, bo stanowi przeciwwagę dla tego, co niezbyt ładnie nazywamy "angolstwem" i z wytykania czego czerpiemy pewną perwersyjną przyjemność, wraz z kilkoma innymi narodami kontynentu.

20 funtów brytyjskich (fot. pixabay.com)

Mam na myśli stereotypowy angielski chłód, pragmatyzm, "flegmę", uczuciową powściągliwość. My mamy uczucia i opinię na temat innych, zanim ich poznamy, natomiast Anglicy są na początku dość grzeczni, ale za tą grzecznością nie stoją żadne uczucia i zanim one się włączą, mija trochę czasu. Ale to pokazuje tylko jedną połowę charakteru tego narodu, przy czym też nie do końca złą, bo lepiej mieć do czynienia z osobą miłą i kompetentną, choć na początku powściągliwą, niż niemiłą i niekompetentną, choć uczuciową.

Druga część "psychologii angielskiej", jak ja ją widzę, to właśnie umiłowanie wolności, pochwała indywidualizmu, liberalizm. I to do tej pory - przynajmniej do czasu Brexitu - sprawiało, że mogliśmy liczyć u dużej części Anglików na tolerancję wobec drugiego człowieka, akceptowanie go takim, jakim jest, nielekceważenie mniejszości, imigrantów etc. Ktoś powie może, że mówię bzdury, bo część Anglików nigdy się tym nie charakteryzowała, ale nie sposób zaprzeczyć, że wchłonęli oni jako społeczeństwo mnóstwo przybyszów i przejęli wiele dla siebie z innych kultur. Nie tylko z podbitych kolonii. W XIX wieku Wielka Brytania była azylem dla rzeszy Europejczyków, w tym dla twórcy marksizmu i dla przywódcy powstania węgierskiego. Przyjmowała emigrantów żydowskich z Europy Środkowej i Wschodniej, którzy później zakładali takie biznesy jak Tesco czy Marks & Spencer. Ludzi, którzy projektowali sztandarowe brytyjskie produkty, jak np. samochód Mini, a nawet zostawali liderami politycznymi.

Imperium brytyjskie (fot. Colomb, J. C. R. / Wikimedia.org / CC-BY-2.0)

A jednak w sprawie Brexitu, który uważasz za szczególny i niebezpieczny objaw angielskiego ekscentryzmu, Anglicy zagłosowali w dużej mierze "przeciwko" imigrantom, także polskim. Jak to pogodzić?

- Angielski charakter jest trochę jak Dr Jekyll i Mr Hyde i w różnych okresach różnie było ze stosunkiem Anglików do imigrantów. Teraz jest źle i coraz gorzej. Nie dotyczy to zresztą tylko Anglii, w Polsce też zaczyna dominować ksenofobia, pogarda dla obcych. I tu się niestety spotykamy. Kiedy krytykujemy Anglików za Brexit, musimy zdawać sobie sprawę, że sami brniemy w stronę, którą nazywam "wewnętrznym Brexitem" - zamknięciem się w sobie, dystansowaniem od Europy pod hasłami: "nikt nam nie będzie mówić, co mamy robić", "jesteście głupsi od nas, a my jesteśmy wspaniali". Zapominamy, że nie mielibyśmy autostrad, ogromnej części infrastruktury, gdybyśmy jednak nie korzystali ze szczodrości  i solidarności tych "starszych" Europejczyków.

Warto przejrzeć się w brytyjskich doświadczeniach i uświadomić sobie, że bez tego liberalizmu, bez szacunku dla inności, który był cechą brytyjską, a teraz nią trochę przestaje być, Brytyjczycy nie zostaliby imperium, wylęgarnią wynalazków i popkultury promieniującej na cały świat. W tym sensie moja rozprawa o angielskim ekscentryzmie może być lekcją dla nas - Polaków, że nie warto brnąć w ksenofobiczne, obrażone na świat "polactwo".

To, co najsilniej wyziera spod warstwy opowieści o barwnych angielskich oryginałach, to opis, jak społeczne przyzwolenie na tytułowe szaleństwo, czy pewną "nienormatywność", w skali makro pozwoliło zbudować imperium brytyjskie. Jak do tego doszło?

- Cały ciąg wydarzeń się na to złożył. Po pierwsze, Brytyjczycy - a właściwie wyspiarskie narody, bo to nie był jeden kraj - przeżyli bardzo zacięte wojny domowe, ideologiczne, religijne. Wówczas odpowiedzią na podziały polityczne nierzadko była egzekucja. Po tych strasznych historiach uznali, że wojna domowa jest drogą donikąd.

Brytyjski król, Henryk VIII, na obrazie Hansa Holbeina Młodszego (fot. Wikimedia.org / Domena publiczna)

Druga ważna rzecz to pożegnanie się, już za Henryka VIII, z konserwatywnym ośrodkiem dyktującym zasady w Europie kontynentalnej, czyli Kościołem katolickim. Bardzo wielu badaczy, łącznie z Benedictem Le Vayem, specjalistą od brytyjskiego ekscentryzmu, uważa to wydarzenie za zwrot ku samodzielności w myśleniu brytyjskim. W XVIII wieku, który jest początkiem kształtowania się współczesnej mentalności Brytyjczyków, nie ma już kagańca religijnego, bo protestantyzm nie jest tak autorytarny jak katolicyzm. Mamy wolność myślenia, dość sprzyjający ustrój parlamentarny, a Brytania, nieco spóźniona, wypływa na wody świata i zakłada własne kolonie. Powstaje klasa średnia, a z kolonii zaczynają płynąć pieniądze zarobione na krwi i pocie niewolników.

Te "krwawe" pieniądze oczywiście nakręcają koniunkturę, ale jednocześnie szacunek dla swobodnej ekspresji sprawia, że bardzo wielu ludzi, którzy zostaliby odrzuceni w innych społeczeństwach jako nazbyt szaleni, staje się wynalazcami, także napędzając rozwój. To przecież w Wielkiej Brytanii wymyślono maszynę parową! Pierwsi ekscentrycy wynalazcy to ci, którzy mają czas i pieniądze, czyli arystokraci. Pozostawiają po sobie niesamowite, "odjechane" posiadłości -  np. z siecią podziemnych tuneli, jak opisywany przeze mnie Welbeck Abbey, z ogrodami pełnymi dziwnych roślin i egzotycznych zwierząt, ale także wynalazki. Paradoksalnie właśnie "klasa próżniacza" staje się wielkim "wymyślaczem" rewolucji przemysłowej, która stworzyła współczesny świat. Różne są statystyki, ale uważa się, że Brytyjczycy odpowiadają za jedną czwartą, a niektórzy twierdzą, że nawet za połowę, wynalazków, które weszły do masowego użycia.

Welbeck Abbey (fot. Ron Young / Flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0 / Dave Pickersgill / CC BY-SA 2.0)

Z jednej strony pojawiają się tak ekstrawaganckie, jak maleńki "pistolet na osy" sir George'a Sitwella, z drugiej strony dobrze znane: odkurzacz, parasol, termos, szczoteczka do zębów, komputer, by wymienić choć kilka.

- I to wszystko dzieje się bardzo wcześnie! Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że pierwszy prymitywny prototyp komputera był wymyślony w Anglii już w połowie XIX wieku. Była to wielka maszyna do liczenia do któregoś miejsca po przecinku zaprojektowana przez Charlesa Babbage'a i jego asystentkę Adę Lovelace. Ona już wówczas przepowiadała, że w przyszłości "maszyny analityczne" będą służyły do komponowania muzyki czy badań naukowych.

Brytyjczycy wymyślili te wszystkie wynalazki za pieniądze z rodzinnych spadków, ale też częściowo za fundusze państwowe. Funkcjonowały mechanizmy przypominające trochę współczesne platformy crowdfundingowe. Ryzykowano kasę dla ludzi, którzy gdzie indziej za swoje szaleństwa może zostaliby zamknięci w azylu.

Po lewej maszyna różnicowa. Po prawej próbna część maszyny analitycznej, obie zbudowane przez Babbage'a (fot. Jitze Couperus / Wikimedia.org / CC BY 2.0 / Bruno Barral / Wikimedia.org / CC BY-SA 2.5)

"Czasem trudno odróżnić geniusz od szaleństwa" - cytujesz Benedicta Le Vaya, wspomnianego autora książki "English Eccentrics", i opisujesz, jak premier Churchill podczas wojny spotykał się z rozmaitymi dziwakami, wysłuchując pomysłów na ich szalone wynalazki obronne i naukowe. Pośród nich był genialny Alan Turing, który ostatecznie rozpracował niemiecką maszynę szyfrującą Enigmę i stworzył podwaliny pod współczesną informatykę.

- Żeby to zrozumieć, przywołajmy na chwilę brytyjskiego władcę z wcześniejszej epoki - Jerzego III, panującego na przełomie  XVIII i XIX wieku. Króla, który zwariował, a którego losy publiczność zna choćby z filmu "Szaleństwa króla Jerzego". Jerzy sadził na grządkach steki z wołowiny, rozmawiał z drzewami i rzucał się w seksualnym szale na damy, a mimo to rządził przez kilkadziesiąt lat i był powszechnie akceptowany. Anglicy nauczyli się wtedy, że szaleństwo nie musi oznaczać, że ktoś jest kompletnie niekompetentny, bo Jerzy miał też długie okresy bardzo sensownego panowania. Nauczyli się dawać pewien kredyt zaufania szaleńcom, licząc się z tym, że wśród dziesięciu takich osób mogą być dwie, które okażą się nie do końca szalone, a z tych dwóch jedna wymyśli dwadzieścia rzeczy głupich, ale też dwie genialne.

Rozwój cywilizacji odbywa się skokowo i nieregularnie, i nie da się tego przezwyciężyć odruchem pozytywizmu, że się teraz "natężymy i damy radę", jakby to chcieli politycy rządzący dziś Polską. Trzeba dać przestrzeń dla nieskrępowanej ekspresji i swobody myślenia, żeby - być może, nagle - narodziło się coś genialnego. Obecna atmosfera ksenofobii i zamknięcia na zewnętrzne wpływy i wymianę idei - o czym przestrzegają bardzo cenieni publicyści angielscy - może sprawić w ciągu 10, 20 lat, że Anglia przestanie być kuźnią popkultury, wynalazków i naukowych odkryć.

 

Ten oceniany przez ciebie negatywnie zwrot w kulturze brytyjskiej też jest wynikiem uwielbienia dla szaleństwa?

- W pewnym sensie tak. Szacunek dla ekscentryzmu i dziwaków z nieszablonowymi pomysłami uruchamia koło zamachowe historii brytyjskiej ostatnich trzech wieków. Anglicy przez ten czas odnosili ogromne sukcesy, a jeśli się takie sukcesy odnosi, trudno, żeby woda sodowa nie uderzyła do głowy. Oni mieli wrażenie, że są bogami. Jest zresztą sporo powiedzeń, które to potwierdzają.

"Potrzeba 99 obcokrajowców, żeby stworzyć jednego dobrego Anglika" - zwykł mawiać już w XIX wieku pułkownik Sibthorp.

- "Pan Bóg jest Anglikiem" - to kolejne powiedzenie, które wyraża przekonanie, że Brytyjczycy są narodem wybranym. To nas jakoś łączy (śmiech ). Oni może mają po temu więcej powodów. Rządzili połową świata, wymyślili połowę wynalazków, zwyciężyli dwa razy w dwóch wojnach światowych, choć oczywiście nie sami.

Przejawem brytyjskiego "szaleństwa" było przystąpienie do I wojny światowej. Brytyjczycy mieli politykę przyglądania się, niewłączania się w konflikty kontynentalne. Porzucili ją, bo poczuli się mocni. Mieli karabin Maxim własnego wynalazku i z jego użyciem postanowili zostać zbawcami Europy. Myśleli, że wygrają tę wojnę do Bożego Narodzenia, a ona trwała i trwała, i doprowadziła do wyrżnięcia elity intelektualnej i patriotycznej narodu. Pozostała rana. I tak jak my wracamy w trudnych momentach do naszych dawnych ran (tu zabory, tam nas alianci zdradzili) i znów je rozdrapujemy, co nam przesłania klarowne widzenie teraźniejszości, tak samo zareagowali Anglicy.

Plakaty nawołujące mężczyzn do wstępowania w szeregi brytyjskiej armii walczącej na frontach I wojny światowej (fot. Wikimedia.org / Domena publiczna)

Kiedy punktujesz angielskie klęski i wady, można by pomyśleć, że nie znosisz Anglików, a tymczasem to raczej ten Anglik w tobie czuje się rozczarowany. To rodzaj zawiedzionej miłości?

- To prawda, Anglicy robiąc Brexit, mnie strasznie zawiedli.

Może więc powiedzmy więcej o pozytywnej stronie angielskiej miłości do dziwactw. Na przykład ich autoironia posunięta do granic absurdu. Wszyscy dziękujemy Anglii za Monty Pythona, niektórzy także za Jasia Fasolę, za "Małą Brytanię". To jest ekstrawaganckie - mówić o sobie najgorsze rzeczy, śmiać się z tego i wcale nie obrażać!

- To gdzieś korzeniami sięga szacunku dla elity. Lordowi wypada przyjść w brudnym swetrze na wykład, bo jest lordem. A jeśli wszystko wolno, to wolno mi się także z siebie śmiać. Może autoironia bierze się też z ogromnego otwarcia na inne kultury? Mówi się, że połowa społeczeństwa w pewnym momencie była zaangażowana w sprawy kolonialne i oni przeglądali się w lustrze świata. Najpierw oczywiście mieli wrażenie, że są lepsi, ale też zarażali się innymi kulturami. Nawet zapięta pod szyję królowa Wiktoria z upodobaniem jadała curry i jako mocno starsza już dama miała młodego indyjskiego "przyjaciela".

Brytyjczycy potrafią mieć dystans do siebie również dlatego, że dostali nieźle w d*pę. Byli na szczycie, rządzili całym światem, a potem to się wszystko rozpadło. Częścią ich intelektualnego humoru jest bezwzględność wobec siebie. I tę bezwzględność ma np. Monty Python w swoich głębszych warstwach, kiedy np. opisuje obłęd świata w "Żywocie Briana". Do tego dochodzi poczucie absurdu, surrealizmu świata, co tak pięknie zaowocowało choćby w literaturze.

 

Co dla ciebie osobiście jest najbardziej pociągające w angielskim ekscentryzmie? Jakie postaci cię szczególnie fascynują?

- Najbardziej pociągające dla mnie były rzeczy, których nie zaznałem, wychowując się w katolickiej atmosferze Polski mojego dzieciństwa. Bawią mnie ekscentryzmy angielskie wobec Kościoła. Jak postać zmarłego w zeszłym roku pastora Roly'ego Baina, który przebrany za klauna zachęcał wiernych podczas nabożeństwa: "let's play" - bawmy się, zamiast "let's pray" - módlmy się. Jak żyjący na początku XIX wieku pastor ekscentryk John Alington, który ubrany w lamparcią skórę czytał wiernym swoje kontrowersyjne poematy miłosne, a po nabożeństwie częstował brandy i piwem. Jak słynna utracjuszka z tego czasu - rzucająca złote monety pospólstwu markiza Salisbury, która wybrała się do Chapel Royal w Londynie, a kiedy zobaczyła, że tłum zajął wszystkie miejsca, odwróciła się na pięcie, mówiąc: "Chyba nas tu nie chcą" i wróciła do domu. Z drugiej strony intryguje mnie powikłany angielski stosunek do seksu i ekscentryczne upodobania erotyczne. Jak na przykład wynalazek maszyny do "bicia w pupę". Jak dowiedziałem się od słynnego brytyjskiego seksuologa Philipa Hodsona, część Anglików uwielbia ten i inne sadomasochistyczne rodzaje zabawy ze względu na edukację w prywatnych szkołach z internatem, gdzie odpowiednia dyscyplina wymuszana była rózgą.

Także rodzina królewska ma dużo do zaoferowania, jeżeli chodzi o te pikantne opowieści o ekscentrykach w sypialni, które z lubością przytaczasz.

- Choćby uwielbiany przez poddanych syn królowej Wiktorii Edward VII, który miał legendarne 1200 kochanek, zresztą za aprobatą jego pięknej żony Aleksandry. Czy Jerzy, diuk Kentu, brat ojca królowej Elżbiety II. Był biseksualistą, regularnie urządzał nocne eskapady w kobiecych ciuszkach z przyjacielem, aktorem i piosenkarzem Noëlem Cowardem, podczas których nierzadko aresztowała ich policja pod zarzutem prostytucji. Kiedy mówił, że jest z rodziny królewskiej, policjanci śmiali się, że co drugi aresztant tak twierdzi, ale parę godzin później po odpowiedniej interwencji dworu musieli puścić go wolno. W czasie II wojny światowej służył w marynarce królewskiej, za dnia występował w pięknym mundurze i odbierał parady żołnierzy, także polskich. Zginął w wypadku samolotowym podczas tajnej misji w Szkocji. Niesamowita postać, dziś zapomniana, a zdecydowanie warta solidnej biografii.

Zobacz wideo

A ty sam - dałeś się zarazić brytyjskim ekscentryzmem? Widzisz w sobie coś z ekscentrycznego lorda?

- Na pewno wziąłem od Anglików bezwzględny szacunek dla przestrzeni prywatnej. Także sporo mizantropii - poczucia, że samotność nie jest zła. Anglicy potrafią być samotnikami, siedzieć sami do rana i coś wymyślać, ja też. Podzielam ich szaloną miłość do zwierząt! Obok rodziny przy stole wielkanocnym sadzam kota, jak ci brytyjscy arystokraci, o których piszę, a którzy sadzali przy stołach misia, żyrafy, małpy i psy. Często po to, żeby pokazać swoim gościom, że nie są lepsi od zwierząt. Podobnie jak królowa brytyjska, mówiąca, że tylko ukochane psy corgi nigdy jej nie zdradziły, ja też się przyznaję, że bardziej kocham swojego kota niż wielu ludzi.

Anglik we mnie nienawidzi polskiej hipokryzji i braku standardów, które to aktualnie są, niestety, obecnie w nadmiarze w naszym kraju, za sprawą zwycięskiej, jedynie panującej formacji politycznej. Nie lubię swoich najgłębszych porażek i w tym akurat bywam polski, ale nie mam w sobie zadęcia i nadmiernego poczucia własnej wartości. Wyspy nauczyły mnie, że trzeba umieć z siebie kpić. Trudno się tego tam nie nauczyć, bo każda rozmowa z Brytyjczykiem sprowadza się do jego autoironicznych stwierdzeń, na które musimy taktownie zareagować, nie podlizując się jednocześnie. Przypomnę moją ulubioną anegdotę kończącą książkę: Pewien Brytyjczyk zaczął skreślać w Biblii wszystkie określenia Boga: wszechmogący, wspaniały, sprawiedliwy itd. Zapytano go, czemu tak grzeszy, a on na to: "Przecież Pan Bóg jest Anglikiem, a my nie lubimy, żeby nam kadzić!".

Książka Marka Rybarczyka ''Wszystkie szaleństwa Anglików. Brexit i cała reszta'' ukazała się nakładem Wydawnictwa FABUŁA FRAZA (fot. materiały promocyjne)

Książki Marka Rybarczyka w promocyjnych cenach możecie kupić w Publio.pl>>>

Marek Rybarczyk. Były dziennikarz radia BBC i wieloletni korespondent "Gazety Wyborczej" w Londynie, potem publicysta "Przekroju" i "Newsweeka". Autor bestsellera "Tajemnice Windsorów" i biografii królowej Elżbiety II. Polak zakochany w brytyjskiej kulturze, a zarazem Brytyjczyk ceniący sobie dystans i autoironię

Anna Sańczuk. Z wykształcenia historyczka sztuki, z zawodu dziennikarka, czasem zajmuje się również PR-em kultury. Razem z Maciejem Ulewiczem prowadzi program "Kultura do kwadratu" na antenie Polsat News 2. Mieszka w Warszawie na Starej Ochocie.