Rozmowa
Kadr z filmu ''Las, 4 rano'' (fot. materiały prasowe)
Kadr z filmu ''Las, 4 rano'' (fot. materiały prasowe)

Zgodnie z życzeniem rozmówcy publikujemy wersję wywiadu bez naszej ingerencji - redakcyjnej i korektorskiej

Małgorzata Steciak: Ma pan czasami ochotę rzucić wszystko i zakopać się w ziemi jak Forst z filmu "Las, 4 rano"?

Krzysztof Majchrzak: Nie. Kocham wspólnotę, braterstwo. Nawet w najcięższych próbach życia chcę się komunikować. I nie z ludźmi, bo ludzi nie cierpię. Ale z człowiekiem. Kocham człowieka w jego pięknej, niepowtarzalnej, jednostkowej strukturze. Jego dobro. Jego nieszczęście i jego euforię. Kocham to, co może mi dać i to, co ja mogę ofiarować jemu. Dlatego nigdy nie chciałbym z tego zrezygnować. Zakopać się w ziemi? W ziemi mieszkają robaki.

Czasami na krótki epizod życia można chcieć odciąć się od świata, ale tylko po to, żeby potem wrócić. Zgodnie z formułą Kung fu: połóż się jak jagnię, żeby wstać jak tygrys.

Maria Blandzi i Krzysztof Majchrzak na planie filmu ''Las, 4 rano'' (fot. materiały prasowe)

Co to znaczy?

- Zaakceptować istnienie nieszczęścia! Uszanować je! Wypieranie nieszczęścia jest chorobą naszej cywilizacji. Żeby od niego uciec pijemy, ćpamy albo korzystamy nadmiernie z gry naszych zmysłów. To wszystko wierutna bzdura! Afrodyzjak. Potężną moc daje właśnie uszanowanie smutku albo po prostu tego, co Nietzsche nazywa "weltschmerzem", czyli bólem świata. Jeśli tego nie zrobimy, przyjdzie w nocy i nas zadusi.

Jak pan sobie radzi z tym bólem świata?

- Właśnie tak. Szanuję go i przytulam. Odważnie patrzę w jego kaprawe ślepia i mówię: jesteś tu? Dobrze! Widzę cię i nie będę przed tobą uciekał. I wtedy mnie nie męczy. Nie jestem dla niego atrakcyjnym celem, ponieważ się nie boję.

Zawsze się pan nie bał?

- Zawsze. Ale to nie jest dla cieniasów. I syndrom "męskości" czy "damskości" nie ma tu żadnego znaczenia! Chodzi o dzielność jako cechę charakteru.

Nie jestem żadnym bohaterem. Czasem się ryczy, czasem się smarka. Ale trzeba pozwolić łzom płynąć, a nie słuchać podszeptów para-mężczyzny, który podpowiada, że facet nigdy nie płacze. Właśnie, że płacze! Dysfunkcyjny kretyn nigdy nie płacze! Łzy są przywitaniem demona. Pomagają go dostrzec i pogodzić się z faktem, że istnieje.

Krzysztof Majchrzak na planie filmu ''Las, 4 rano'' (fot. materiały prasowe)

"Las, 4 rano" opowiada o godzeniu się z traumą - Jan Jakub Kolski zadedykował go zmarłej córce. Pan pracował nad filmem również jako współscenarzysta. Jak wspólnie przekładaliście prawdziwe cierpienie na język kina?

- Przede wszystkim należało jakoś nazwać to, co trapi człowieka w rozpaczy. Starałem się więc badać tę duchową przestrzeń jako współpracownik i wspólnik bólu.

Mieliśmy wiele drastycznych, kryzysowych momentów. Potrzeba ogromnej siły i delikatności, żeby w takiej sytuacji stworzyć w miarę zborny scenariusz, który poruszy widza. Takie scenariuszowe działanie, przy jednoczesnym opiekowaniu się drugim człowiekiem jest niezwykle trudne. To są funkcje często nie do pogodzenia.

Panu się udało je pogodzić?

- Bardzo się starałem, ale prędzej czy później zawsze zdarza się sytuacja, w której osoba dotknięta nieszczęściem mówi z irytacją: jak to ci się nie podoba ten dialog?! A wiesz ile mnie to, ku*wa, kosztowało? Potrzeba ogromnej asertywności, by odpowiedzieć: wiem, ile cię to kosztowało, ale ten dialog jest beznadziejny. Te rzeczy, niejako z definicji, są na kursie kolizyjnym.

Wasza przyjaźń to przetrwała?

- Nie. I, zdaje się, nigdy jej nie było. Zresztą to temat na inną rozmowę. Wolałbym się skupić na filmie. Rozważania na ten temat są w tym momencie sprawą drugorzędną.

Olga Bołądź i Krzysztof Majchrzak na planie filmu ''Las, 4 rano'' (fot. materiały prasowe)

Pracowaliście nad tym filmem w ekstremalnych warunkach. Słyszałam, że pan nie spał, nie jadł.

- Powiedzieć, że ten film był niedofinansowany - to tyle co nic nie powiedzieć! Genialni operatorzy, scenografowie, kostiumografowie, wszyscy - pracowali za żebraczy grosz. W efekcie zrealizowaliśmy materiał wymagający 50 dni zdjęciowych w czasie o połowę krótszym. Praca na planie często trwała 18-20 godzin. Miałem dylemat - myć się czy wyspać. Po myciu sen nie przychodzi przez szybko. Więc żeby nie brudzić pościeli kładłem się na dywanie, przykrywałem się kocami i spałem "na brudno". Tylko dzięki temu mogłem potem przez kilkanaście godzin pracować i opiekować się innymi.

Proszę wybaczyć, ale nie bał się pan tak nadwerężać zdrowia w pana wieku?

- Inaczej nigdy byśmy tego nie zrobili. Oprócz tego był między nami dzieciak, 13-letnia Marysia Blandzi, z którą po zdjęciach odbywałem próby materiału na następny dzień. Prosiłem o wspólne narady, ale Jan był zbyt zmęczony, by nam towarzyszyć. Kończyło się to tak, że następnego dnia pierwsze chwile zdjęć były dość nerwowe. Czas upływał, a my dyskutowaliśmy na temat naszych pomysłów! To nie było komfortowe. Uważałem wtedy i uważam dziś, że jeżeli pracujemy razem to powinniśmy się razem męczyć!

Dużo zmienialiście w trakcie zdjęć?

- Zmiany, korekty - są istotą tej pracy! W trakcie realizacji zdjęć materiał niezwykle pączkuje. Ale w tej "grupie pościgowej" powinni być wszyscy! Zwyczajnie, po to, żeby następnego dnia uniknąć stresującej pracy na ostatnią chwilę. Właśnie to mi zabierało zdrowie na tym planie, a nie brak snu.

Kadr z filmu ''Las, 4 rano'' (fot. materiały prasowe)

To niezwykle wymagająca rola pod kątem fizycznym. Biega pan nago po lesie, skóruje zwierzęta, zakopuje się w ziemi. W jednej ze scen pana bohater omal nie ginie pod kołami pociągu.

- W scenie na torach miałem zapewnione podstawowe bezpieczeństwo, ale gdybym na przykład zemdlał albo się potknął...

I pan się na to zgodził?!

- W tamtej chwili w ogóle o tym nie myślałem. Dałem temu filmowi wszystko! A wyzwań fizycznych się nie boję. Jestem "urodzonym fizolem"! Nie robię nic innego, tylko ćwiczę. Wysiłek fizyczny jest dla mnie tym, czym dla hipisa palenie blantów [śmiech]. To jedna, wielka przyjemność, błogość!

Przed "Lasem, 4 rano" przez blisko dekadę nie występował pan przed kamerą. Co pan w tym filmie dostrzegł, że zdecydował się dać mu wszystko?

- Trudno na to odpowiedzieć jednym zdaniem. Najkrócej rzecz ujmując - chodziło o pokusę syntetycznego ujęcia kondycji współczesnego człowieka. Od dawna pochłania mnie problem życia w radości i szanowania bólu istnienia. Zaczęliśmy od tego naszą rozmowę. Fascynuje mnie wspólnota dusz w tym życiowym nieszczęściu, bez niepotrzebnego wścibstwa i dociekania, czy rzuciła cię dziewczyna, czy zdradził przyjaciel.

"Las, 4 rano" przedstawia człowieka, a właściwie korporacyjną gnidę, którą dotknęło wielkie nieszczęście, ale naszym marzeniem było, żeby w tej historii przejrzał się każdy człowiek, jakiego mijamy w drodze do pracy.

Konferencja prasowa twórców filmu ''Las, 4 rano'', od lewej siedzą: Krzysztof Majchrzak, Jan Jakub Kolski i Maria Blandzi (fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta)

Kontrasty w tym filmie są bardzo ostre. Od opływającego w bogactwa pozera, do pustelnika. To opowieść wygrana na skrajnościach.

- No i co z tego? Świadomie użyliśmy pewnego rodzaju syntezy.

Mało kto decyduje się rzucić wszystko i żyć w lesie z dala od cywilizacji.

- To prawda, ale taka dwubiegunowość istnieje. Spędziłem przed świętami wieczór z moim przyjacielem, którego szanuję i kocham. Dostrzegłem, że mimo że jest on w centrum finansowego powodzenia i rodzinnego szczęścia, ma smutne spojrzenie. Dlaczego ludzie, mimo że mają tak wiele, wręcz wszystko, patrzą smutno w ziemię?

My się chyba nie za bardzo potrafimy cieszyć.

- No właśnie. Dotknęła pani epicentrum grozy tego zjawiska. Nie umiemy się cieszyć!

Dlaczego tak jest? Bo mamy za dużo?

- Chyba nie ma znaczenia, ile mamy. Ludzie, którzy są żebrakami, także nie potrafią się cieszyć. Przekonanie, że można żyć na śmietniku, palić jednego blanta na tydzień, pić wodę kolońską i być szczęśliwym, to hipisowskie pieprzenie. Proszę wybaczyć, że uderzam w tak patetyczny ton, ale myślę, że nieumiejętność odczuwania radości to śmiertelna choroba ludzkości.

Ja np. potrafię się cieszyć, ale nie naśmiewam się z tych, którzy tego nie umieją. Sprawia mi to ból, a jednocześnie wku*wia. Dlaczego to sobie robimy? Wydaje mi się, że jesteśmy tak skonstruowani. Profesor Zbigniew Mikołejko mówi o tym w kontekście czterech danych egzystencji: upływu czasu, perspektywy śmierci, naszej egzystencjalnej samotności - bo przecież nawet jeśli podczas naszej wędrówki towarzyszą nam inni, w gruncie rzeczy wszystkiego doświadczamy sami.

Kadr z filmu ''Las, 4 rano'' (fot. materiały prasowe)

A czwarta z nich?

- Czwarta nie jest tak upiorna jak pozostałe trzy, ale sprawia człowiekowi największy kłopot: to absolutna wolność i obowiązek kształtowania własnego losu. I paradoksalnie to właśnie ona nas najbardziej przeraża. Ona sprawia, że ludzie tak lgną do religii wszelkiej maści, przesiadują w gabinetach psychoanalityków, albo szukają odpowiedzi w aśramach w Indiach. Tak panicznie boimy się podjęcia odpowiedzialności za własne życie, że ciągle szukamy mistrza, który powie nam, co robić! Kogoś, kto uniesie na swoich barkach odpowiedzialność za nasze własne szczęście czy nieszczęście!

A przecież każdy z tych mistrzów tak samo jak my boi się podejmowania decyzji. Wystarczy jednak obwarować się pudełkami chusteczek do ocierania łez, przybrać pozę wyrozumiałego mędrca, udawać, że ma się na wszystko radę, żeby zleciało się do nas stado wystraszonych życiem istot, które grzecznie ustawią się w kolejce po cudowne rady. Boją się do tego stopnia, że umyka im fakt, że nikt nie ma patentu na nieomylność, że każdy kto udaje takiego mistrza, jednocześnie trzęsąc dupą ze strachu, jest zwyczajnym oszustem!

Nie wierzy pan w autorytety?

- Chciałbym sytuacji, w której kapłan albo psychoterapeuta powie mi: słuchaj, Krzysiek. Ja też się gubię i bardzo często płaczę. Nie mam na to rady, ale rozumiem i przytulam twoje nieszczęście. Wiem, że się boisz, bo i ja się cholernie boję. Niech mi pani powie, czy to nie jest lepszy towar?

Tacy duchowi przewodnicy też się zdarzają.

- Oczywiście! Ale wtedy mówimy o nich: ksiądz, ale normalny; filozof, ale normalny; psychoterapeuta, ale normalny. A przecież normą powinna być właśnie prostota i normalność, a nie akademicka "szacowność". Nienawidzę ludzi, którzy mają w sobie tego rodzaju poczucie wyższości, a do tego fałsz i obłudę.

Kiedy umawialiśmy się na spotkanie powiedział pan, że nie lubi "akademickiej szacowności". Można jej unikać samemu będąc wykładowcą w szkole teatralnej?

- Czy można?! Trzeba! To wręcz obowiązek! Po prostu staram się pomóc dzieciakom dowiedzieć się, czego właściwie chcą! Zakładam, że jeżeli zdali egzamin do piętnastoosobowej grupy z grona 1600 kandydatów, to mają już wszystko, czego potrzeba, żeby zostać aktorem. Całe piękno, talent, kto wie, czy nie przerastający kilkakrotnie moje predyspozycje. A moim zadaniem jest jedynie uruchomienie procesu, który pomoże im zrozumieć, czy w ogóle chcą wykonywać ten zawód!

Jak wygląda ten proces?

- Bardzo dużo rozmawiamy. O wszystkim i szczerze. Często dopiero wtedy staje się jasne, że niektórym jednak aktorstwo się nie podoba, że nie chcą tego robić. I to jest zwycięstwo! Bo następnym ruchem jest zrobienie tego, co się kocha. A tylko człowiek, który robi to, co kocha, jest nietoksyczny. W tym całym, trudnym czasami, życiu - bije od niego dziecięca radość! Natomiast ludzie toksyczni, nieszczęśliwi, pozbywają się dziecka w sobie. Zaczynają liczyć czas, ordery i nagrody! A bez tego wewnętrznego dziecka jesteś trupem. Ambitnym młodym trupem. Pozbycie się dziecka w sobie jest największą krzywdą, jaką możemy sami sobie wyrządzić!

Nam bardzo szybko mówi się, że musimy "dorosnąć".

- Właśnie! Ciągle słyszymy: kiedy ty wreszcie dorośniesz?! A mały dzieciak, który słyszy coś takiego powinien powiedzieć: odpi***olcie się!  Kocham tego małego smarka w sobie, z tym absurdalnym światem Indian i podróżami w kosmos! Próbuję tego uczyć moich studentów.

Olga Bołądź i Krzysztof Majchrzak na planie filmu ''Las, 4 rano'' (fot. materiały prasowe)

Spełnia się pan w roli nauczyciela, ale dawno nie widzieliśmy pana na ekranach kin. Dlaczego pan tak długo nie grał w filmach?

- Nie dostawałem propozycji, które by mnie interesowały. Żałuję tylko jednej roli sprzed kilku lat, której nie przyjąłem, zresztą w filmie Janka Kolskiego. A prawdę mówiąc, dobrze mi się tak nic nie robiło! Jak zwykle trenowałem, jeździłem na nartach, czytałem książki. Nie mam poczucia żadnej przerwy w moim życiu!

Podczas ostatniego festiwalu filmowego w Gdyni, gdzie "Las, 4 rano" miał swoją premierę, zobaczyłem na okładce gazetki festiwalowej swoją wielką mordę i podpis: "wrócił"! Miałem ochotę dopisać: nigdzie, ku*wa, nie wyjeżdżałem!

Nie brakowało panu pracy przed kamerą przez tyle lat?

- Nie.

Naprawdę?

- Naprawdę. Czy to takie dziwne?! Uwielbiam ten zawód, kocham mówienie do drugiego człowieka, ale kiedy czytam scenariusz i czuję, że nie mam tam nic ciekawego do powiedzenia, to po co mam tracić czas i energię? Mówiąc otwarcie, często też dorabiam teorię do burdelu, jak mawia mój szwagier. Znajduję wady konkretnej postaci czy scenariusza, żeby nic nie robić. Bo uwielbiam nieróbstwo. Wolę pobiec na 10 kilometrów, a potem wziąć się za kolejną książkę Hermana Hessego albo Kurta Vonneguta.

Takie bezrefleksyjne gromadzenie tytułów w filmografii mnie nudzi i śmieszy. Ludzie mi nie wierzą, myślą, że to poza.

Krzysztof Majchrzak na konferencji prasowej twórców filmu ''Las, 4 rano'' (fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta)

Trzeba z czegoś opłacić rachunki.

- Oczywiście. Trzeba też kupić albo wynająć mieszkanie, zadbać o dzieci. Proszę sobie wyobrazić, że udało mi się wychować syna i jednocześnie się nie sprostytuować. Nie chcę też nazywać moich wyborów szalenie oryginalnymi, to jest po prostu moja droga, kocham ją i szanuję siebie w tym wszystkim.

Nigdy nie poszedł pan na wygodny kompromis?

- Nigdy. O, nie! Raz zostałem wciągnięty w aferę pod tytułem "Quo vadis"! Projekt twórcy "Pociągu", "Austerii", "Matki Joanny od Aniołów". Pomyślałem: ten geniusz , wielki filozof kina robi film o pierwszych dniach chrześcijaństwa. Wchodzę w to! Ale to, co się działo na zdjęciach.

Wszyscy byli rozluźnieni, ze szklaneczką whisky w dłoni, żadnych problemów. Poczułem się oszukany. Reżyser przyrzekł mi, że będziemy spotykać się przez kilka tygodni przed rozpoczęciem zdjęć, żeby przedyskutować nasze pomysły... Nie udało się.

Atakuje pan środowisko aktorskie za udział w komercyjnych projektach, ale kilka lat temu sam pan wystąpił w reklamie.

- Widziała pani tę reklamę?

Krzysztof Majchrzak podczas pracy na planie filmu 'Las, 4 rano' (fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta)

Widziałam, jest zrobiona ze smakiem. Ale to jednak wciąż tzw. "komercja", prawda?

- Nigdy nie mówiłem, że nie zagram w reklamie. Mówiłem, że nie zagram w głupiej reklamie! Upłynęło kilka miesięcy zanim wymyśliliśmy formułę, która pozwoliłaby mi poczuć się swobodnie i "na miejscu". Formułę daleką od propozycji bezmózgów obojga płci, które poprzez cykliczny udział w kretyńskich telewizyjnych "formatach" - stały się łakomym kąskiem dla sprytnych reklamodawców.

Dużo w panu złośliwości jak na osobę, która twierdzi, że kocha człowieka.

- Bardzo dużo. Co więcej, skrzętnie ją w sobie pielęgnuję. Nienawidzę frajerów i lansiarstwa. Jestem śmiertelnym wrogiem tego typu działań. Pani to nazwała stanowczo zbyt delikatnie - to nie jest żadna złośliwość, to jest czysty wk*rw. Czysty, uliczny wk*rw!

Może pan w ten sposób zrazić do siebie ludzi.

- Niby czym?! Mam czyste DNA, czytelne dla wszystkich. Do tego jestem otoczony przyjaciółmi, o których wiem, że mogę na nich polegać. Pękaty notes z nazwiskami tandetnych celebrytów wcale nie sprawi, że nie będziemy czuli się samotni - tylko garstka ludzi, którzy są w stanie zrobić dla nas wszystko. Tak jak i my dla nich! Samotni to są oni! I wystraszeni - co się stanie jak szefostwo stacji nagle zaangażuje kogoś innego do tych pierdoletów w telewizji śniadaniowej!

I nie boi się pan, że zostanie odebrany jako zgorzkniały?

- Zgorzkniały?! Kompletnie zawodzi panią intuicja w ocenie zjawisk i rzeczy!

Przecież pan tych ludzi nie zmieni.

- A co mnie to obchodzi?

 

Krzysztof Majchrzak. Aktor filmowy i teatralny. Absolwent warszawskiej PWST, studiował też wokalistykę i pedagogikę w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi. Wystąpił w ponad 40 filmach i produkcjach telewizyjnych, m.in. w "Arii dla atlety" Filipa Bajona, "Konopielce" Witolda Leszczyńskiego oraz filmach Jana Jakuba Kolskiego: "Cudowne miejsce", "Historia kina w Popielawach", "Pornografia", "Las 4 rano". Laureat wielu nagród, w tym Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, Orłów oraz Złotych Lwów na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Wykładowca warszawskiej PWST.

Małgorzata Steciak. Dziennikarka. Publikowała m.in. w ''Polityce'', ''Gazecie Wyborczej'', ''K-MAG-u'' czy w serwisie dwutygodnik.com. Wcześniej była m.in. redaktorką portali Onet.pl, Gazeta.pl.