Rozmowa
Sherlock (B. Cumberbatch) i Watson (M. Freeman) na planie serialu (fot. materiały prasowe)
Sherlock (B. Cumberbatch) i Watson (M. Freeman) na planie serialu (fot. materiały prasowe)

Grasz Johna Watsona już przeszło pięć lat. Nadal przygotowujesz się jakoś do tej roli, czy przyjeżdżasz na plan, przebierasz się i po prostu grasz?

- Moim obowiązkiem jest przywiązywać wagę do detali, które stanowią o tym, kim jest John. Ale do tej pory miałem okazję na tyle się z nimi zapoznać, że nie czuję, żebym musiał się przygotowywać. Jedyne, czego się ode mnie oczekuje na planie, to zapamiętanie kwestii i nieobijanie się o meble. Ufam też, że ludzie, z którymi pracuję, postawiliby mnie do pionu, gdybym nagle zaczął za bardzo odjeżdżać.

Czasem myślę, jak ugryźć kolejny sezon. Mam ku temu mnóstwo doskonałych okazji, bo serial kręcimy przecież z przerwami. Zastanawiam się wtedy, jak powinienem do tej roli podejść. Odegrać znowu to samo? A może raczej spróbować ponownie zastanowić się, kim John Watson jest dla mnie i jak się zmienił? Jak ja sam zmieniłem się przez ten czas? Przecież wszyscy rozwijamy się, starzejemy, nabywamy nowe doświadczenia. John również. Do tej pory na pewno zdążył stać się częścią mnie, nie jest po prostu kolejną postacią, którą odgrywam. Poznaliśmy się. Nie jestem jednak taki jak on. Inaczej mówimy, inaczej się zachowujemy.

Freeman jako Watson na planie ''Sherlocka'' (fot. materiały prasowe)

Andy Serkis na planie "Hobbita" zadawał sobie pytanie, czy jeszcze gra Golluma, czy już odgrywa go zgodnie z oczekiwaniami, wyobrażeniami wszystkich zainteresowanych. Mam podobnie.

Znasz już Watsona lepiej niż scenarzyści?

- Nie podchodzę do Stevena [Moffata - przyp. red.] i Marka [Gatissa - przyp. red.], twórców serialu, i nie mówię im: "Słuchajcie, tutaj powinniśmy zrobić tak, a tutaj owak". Nie grzebię przy fabule. Ale ja i Ben [Cumberbatch, odtwórca roli Sherlocka Holmesa - przyp. red.] jesteśmy czujnymi facetami i potrafimy tupnąć nóżką, kiedy wydaje nam się, że Sherlock by czegoś tam nie zrobił albo gdy John nie zachowuje się jak John. Uczyniliśmy serial oryginalnym, niezależnym od literackiego pierwowzoru, lecz musieliśmy konkretne jego elementy zachować, bo inaczej materia tego świata zostałaby rozerwana. Pewne rzeczy po prostu muszą się zdarzyć. Inaczej nie będzie to opowieść o Holmesie.

Sherlock to niezmiennie postać centralna, ale John jest u nas jego pełnoprawnym partnerem, czego nie uświadczyłem w innych inkarnacjach tej historii, z jakimi miałem styczność. Lecz nie możemy za bardzo odejść od charakterystyki ich relacji.

Najważniejsi bohaterowie serialu: od lewej - D.I. Lestrade (Rupert Graves), Mary Watson (Amanda Abbington), John Watson (Martin Freeman), pani Hudson (Una Stubbs), Mycroft Holmes (Mark Gatiss), Sherlock Holmes (Benedict Cumberbatch) i Molly Hooper (Louise Brealey) (fot. materiały prasowe)

Kiedy przyjmowałeś tę rolę, nie obawiałeś się, że John znowu będzie niezbyt lotnym łamagą ciągle stojącym w cieniu Sherlocka Holmesa?

- Przyznam, że trochę tak było, ale z drugiej strony - kto nie wypada blado przy najmądrzejszym człowieku na świecie? Nasz Holmes nie jest przecież wyjątkiem, to geniusz.

Ale twój Watson nie jest żadną pierdołą. Tworzą z Sherlockiem duet.

- O tak, scenarzyści naprawdę dobrze napisali postać Johna. Przyjmując tę rolę, bałem się, że skoro serial osadzony jest współcześnie, to za wszelką cenę, na siłę będzie chciał być cool i wykorzystywać Holmesa jako popkulturową kukłę. A okazało się, że jest błyskotliwy, niegłupi, trzyma w napięciu. I pozwala aktorowi dobrze grać, bo scenariusze są mocne. Bywa bowiem w tej pracy tak, że czasem nawet nie tyle nie wymaga się od aktora zaprezentowania pełni jego możliwości, co wręcz się tego zabrania. Ale nie tutaj. Dobrze się bawię z kwestiami, które dostaję.

Nie mam żadnego problemu z tym, że John wypada intelektualnie niekorzystnie na tle Sherlocka. Takie są prawidła tego serialu. Holmes jest rozumem, a John sercem. Uzupełniamy się. Zresztą Holmes to egocentryk, nawet kiedy nie chce, umniejsza innych ludzi.

W rolę filmowej żony Watsona, Mary, wcieliła się Amanda Abbington, prywatnie wieloletnia, ale była już partnerka Freemana (fot. materiały prasowe)

Wyemitowany przed rokiem odcinek specjalny dał ci szansę sięgnąć do korzeni postaci Johna.

- Niezupełnie. Bo o ile przez większość czasu, kręcąc serial, wiesz, kim jest twoja postać, wtedy - jako że rzecz nie działa się tak naprawdę w czasach wiktoriańskich, tylko w głowie Sherlocka - musiałem przywyknąć do myśli, że mój John jest tylko narkotyczną wizją. Odcinek specjalny był mieszanką tego, co chcieliśmy pokazać jako przygodę z przeszłości, i tego, co mógłby wymyślić odurzony umysł Holmesa. Nie mogłem sobie pozwolić na przekombinowanie mojej roli, ale nie mogłem też odpuścić, bo przecież dopiero na końcu widzowie dowiedzieli się, że to jedynie rojenia. Dobrze się bawiłem. Czasem spoglądaliśmy w lustro i mówiliśmy do siebie, że nareszcie gramy prawdziwych Holmesa i Watsona, jak Conan Doyle przykazał, zamiast Sherlocka i Johna.

Co właściwie trzyma Johna przy Sherlocku?

- John lubi działanie, lubi dreszczyk emocji. Jest wojskowym. Był co prawda chirurgiem, ale ma stopień oficerski, jest przyzwyczajony do wykonywania rozkazów, lubi, kiedy mu się mówi, co ma robić. Znajomość z Sherlockiem zapewnia mu podnietę. Gdyby nie Holmes, John nie znalazłby się w centrum ekscytujących wydarzeń, które dzieją się w Londynie. Lubi ryzyko, niebezpieczeństwo. To inteligentny i samodzielny człowiek, którego pociąga przebywanie z kimś znacznie bystrzejszym. Tego czasem również szuka się w przyjaźniach. Zawieramy znajomości nie tylko z ludźmi, z którymi nas wiele łączy, ale też i z zupełnie do nas niepodobnymi. To jeden z powodów, dla których Watson i Holmes są przyjaciółmi.

Martin Freeman i Benedict Cumberbatch na planie czwartej serii ''Sherlocka'' (fot. materiały prasowe)

Spora część publiczności spodziewa się, że niedługo pożegnamy Mary...

- Dlaczego ludzie tak myślą?

Bo podobnie dzieje się u Doyle'a.

- Ale że akurat w tym sezonie?

Podobne spekulacje to nic nowego i zdaję sobie sprawę, że nie możesz ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, ale, pozostając w sferze domysłów, jak podobna tragedia odbiłaby się na Johnie?

- Chyba tak, jak na każdym człowieku, który kocha swoją żonę. Jestem pewien, że Steven i Mark lepiej odpowiedzieliby na to pytanie. Nie wiem, jak serial wyglądałby bez Mary, bo nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Ani z rolami, ani z niczym innym. Zresztą niepewność jest niejako wpisana w pracę aktora. Ja mam to szczęście, że przychodzą zlecenia. Jednak nie na darmo "Sherlock" nosi taki, a nie inny tytuł. Serial poradzi sobie nawet jak wszystkich ubiją i zostanie sam Ben.

Nie jest jednak tajemnicą, że w czwartym sezonie pojawi się dziecko.

- I zmieni ono sporo, jak zresztą w prawdziwym życiu. Mogę też powiedzieć, że jeśli tego nie spiep***my, scenariuszowo to nasz najmocniejszy sezon i jestem z niego dumny, choć nie ja go napisałem. Ale cieszę się, że jestem częścią serialu z tak dobrym scenariuszem. Naprawdę.

Mary, Sherlock i Watson. Kadr jednego z odcinków nowej serii serialu (fot. materiały prasowe)

Ty i Benedict jesteście coraz bardziej zajęci w Hollywood. Czy to znaczy, że nie zestarzejecie się na planie "Sherlocka"?

- Żaden z nas nie dostałby roli w "Skins" [brytyjski serial o życiu nastolatków - przyp. red.], ale jesteśmy z Benem młodsi, niż zazwyczaj są John i Sherlock. W tym tkwi siła serialu. Teoretycznie moglibyśmy ich grać co najmniej do sześćdziesiątki. Jest jeszcze tyle historii do zaadaptowania. Mamy Stevena i Marka, którzy znają je wszystkie od podszewki. Póki dobrze się ze sobą bawimy, pewnie będziemy to robić, bo jaki sens przestawać, kiedy się coś lubi?

Masz opinię żartownisia. Świat obiegły swego czasu twoje zdjęcia z planu "Hobbita", na każdym pokazujesz do obiektywu środkowy palec.

- Nie powiedziałbym, że jestem żartownisiem. Raczej zwykłym chamem, który zachowuje się nieodpowiednio. Nie uważam się za dowcipnisia, nie potrafiłbym, jak niektórzy, ciągnąć jakiegoś wysublimowanego żartu całymi tygodniami. Nie mam cierpliwości. Na planie "Hobbita" zdarzało mi się rozśmieszać Aidana Turnera [występuje tam jako Kili - przyp. red.], bo grzechem tego nie robić, to łatwe jak zabranie dziecku cukierka, ale żaden ze mnie błazen.

 

Na planie "Sherlocka" nie miałbym nawet czasu na wygłupy, bo cały czas mamy coś do grania. Nie ma szans na dłuższy oddech, a tym bardziej na dowcipy. Jeśli spędzilibyśmy dzień na pierdołach, poleciałyby głowy. A nikt nie chce stracić roboty. Zresztą z dowcipem nie można przesadzać. Za pierwszym razem jak coś odstawisz, jest zabawnie, wszyscy się śmieją. Za piątym już męczysz ludzi. Nie muszą nawet nic mówić. Czytasz to ze spojrzeń i robi ci się głupio. Na planie boję się żartować, bo to nie fair. Niszczysz ujęcie. Nie zrobiłbym tego nikomu. Chyba że Aidanowi Turnerowi.

Czwarty sezon "Sherlocka" już w Nowy Rok o 23.00 na BBC Brit. A wszystkie opowiadania o słynnym detektywie zebrane w jednym tomie dostępne są w promocyjnej cenie w Publio.pl>>

Martin Freeman. Na serialowej mapie pojawił się przed piętnastoma laty za sprawą brytyjskiego sitcomu "Biuro", ale dopiero rok 2010, "Sherlock" i rola Johna Watsona, przyniosły mu międzynarodową sławę. Potem zagrał Bilbo Bagginsa w trylogii "Hobbit" Petera Jacksona, a ostatnio dołączył do filmowego uniwersum Marvela.

Bartek Czartoryski. Samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies .