Rozmowa
Jerzy Pilch (fot. Michał Mutor / Agencja Wyborcza.pl)
Jerzy Pilch (fot. Michał Mutor / Agencja Wyborcza.pl)

Ładnie to tak?

- Co ładnie?

Tak wykorzystywać prywatną znajomość.

- Nie wykorzystałam. Moją wieloletnią znajomość z Jerzym Pilchem potraktowałam jako skarbnicę wiedzy, której użyłby każdy biograf. Jednocześnie pamiętałam o tym, że nie mogę napisać wszystkiego, co wiem. Nie opublikowałam w książce mnóstwa posiadanych przeze mnie informacji. Z góry wiedziałam, o czym na pewno nie napiszę.

Dlaczego?

- Bo mam wielki szacunek dla Jerzego i jego najbliższych, rodziny. Zresztą o dylematach związanych z tym, co ujawniać, a czego nie, piszę w książce. Zastanawiam się nad tym, co mogę napisać o żyjącej osobie, co mogę napisać o kimś, kogo dobrze znam. Czy to mi bardziej pomaga, czy jednak przeszkadza? Czy coś otwiera, czy raczej zamyka? Czy książce dobrze robi to, że autorka spotyka się z jej bohaterem, czy też nie?

Jerzy Pilch (fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)

Decydując o tym, co pisać, a czego nie, kierowałam się przede wszystkim intuicją i czymś, co bym nazwała pokoleniową formacją ponadczterdziestoletniej kobiety. Mój wewnętrzny barometr pokazywał mi, czy nie przekraczam granicy przyzwoitości i ekshibicjonizmu.

Udało się?

- Dla ludzi starszych ode mnie być może tę granicę przekroczyłam, dla młodszych zapewne nie. Oni napisaliby jeszcze ostrzej, bardziej otwarcie. Ja nie mam absmaku, nie zmieniłabym dzisiaj w książce ani jednego słowa.

A jak ze smakiem u bliskich Pilcha?

- Oni uważają, że napisałam za dużo - to zrozumiałe. Ale inaczej nie mogłam. Najważniejsza dla mnie była prawda. Nawet jeśli wiedziałam, że będzie uwierała bliskich Pilcha, czy samego Jerzego. Wierność faktom jest psim obowiązkiem biografa, choć przyznaję, że nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak pisanie biografii może być bolesne dla jej bohatera, jego rodziny, ale także osoby piszącej.

A co najbardziej zabolało pisarza?

- Nie wiem, bo ze mną nie rozmawia. Mogę przypuszczać, które fragmenty biografii go ubodły. Na przykład ten, w którym piszę o jego oportunizmie związanym z wstąpieniem do PZPR, kiedy już naprawdę wstydem było się do niej zapisywać. Jerzy zgłosił się po legitymację tuż po zamordowaniu w Krakowie Stanisława Pyjasa.

Ale chcę powiedzieć jedną rzecz. Nie filtrowałam życia Pilcha przez siebie, przez własne widzenie świata, nie interpretowałam. Postanowiłam po prostu oddać głos ludziom, którzy go znali: rodzinie, znajomym, współpracownikom, przyjaciołom. To oni mówią o Jerzym, a ja te opowieści zbieram w jedną.

(fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)

"Biografia, nad którą pracuje Kubisiowska, jest przedwczesna i niemoralna, bo autor, o którym piszą, powinien umrzeć".

- Jerzy powiedział to na początku tego roku w wywiadzie dla "Newsweeka". Tylko chciałabym przypomnieć, że on na tę biografię się zgodził i był pełen entuzjazmu. Spotykał się ze mną przez dwa lata: opowiadał o sobie, cierpliwie odpowiadał na wszystkie moje pytania i udostępniał mi prywatne archiwalia. Mało tego, poprosił swoich znajomych, a nawet byłe partnerki, żeby szczerze mi o nim opowiadali.

"Tobie zostawiam kobiety i chlanie" - powiedział.

- I musiałabym upaść na głowę, gdybym się tymi ważnymi elementami biografii Jerzego nie zajęła. Wszyscy wiedzą o jego alkoholowej chorobie, bo sam o niej bardzo szczerze opowiada. Mam do niego za to duży szacunek. Podobnie jak za otwarte mówienie o chorobie Parkinsona, na którą cierpi. Tylko że w narracji Jerzego alkoholizm jest oczywiście przedstawiany inaczej, niż wygląda w rzeczywistości. On tworzy wdzięczny, uwodzicielski mit alkoholowy i ja go nie chcę obracać w pył, ale muszę spojrzeć z innej perspektywy i uważam, że mam do tego pełne prawo. Podobnie jest z opowieścią Jerzego o kobietach. Z jednej strony mamy jego poetycką narrację, a z drugiej świadectwa kobiet, którym także oddaję głos. Wtedy nie jest już tak pięknie, bo relacje intymne utopione w alkoholu są siłą rzeczy bardziej skomplikowane.

Jerzy Pilch mówi, że ukształtowało go pierwszych dziesięć lat życia w Wiśle, która jest fundamentalnym tematem jego twórczości. Pani dużą część książki poświęca jego rodzinie, przodkom. Bez tego nie da się Pilcha zrozumieć?

- Każdy, kto czyta Jerzego - czy to jego książki, czy tylko felietony - wie, jak ważną przestrzenią jest w nich Wisła. Ona oczywiście, i to jest prawo Pilcha, staje się w jego twórczości niemal mityczna. Uznałam, że przywołując historie Pilchowych dziadków pokażę, jak ważnymi byli postaciami. A nawet nie byli, ale nadal są, bo Jerzy o nich ciągle pisze. To twórca czerpiący intensywnie z doświadczenia autobiograficznego.

W Wiśle spędziłam bardzo dużo czasu. Chodziłam po niej, rozmawiałam z ludźmi, mieszkałam w domu u pani Wandy Pilch, mamy Jerzego. Chciałam zrozumieć, jak ten wiślany czas go kształtował, jak wpływał na niego i jego twórczość. I odpowiedź jest taka, że Wisła była i jest dla Jerzego niezmiernie ważna, ale jako część jego życiowego doświadczenia. Ważna była, kiedy w niej dorastał, ważna była, kiedy wyprowadził się na studia polonistyczne do Krakowa i ważna jest dzisiaj, kiedy mieszka w Warszawie. Jerzy, choć już rzadko w Wiśle bywa, wie dokładnie, co się tam dzieje, bo opowiada mu o tym ze szczegółami w codziennych i długich rozmowach telefonicznych mama.

Jerzy Pilch z matką (fot. archiwum prywatne)

Ale znów ta rodzinna Wisła jest w dużej mierze w twórczości Pilcha miejscem wyobrażonym, a raczej przez niego tworzonym.

- Jasne, pisarz ma do przetwarzania rzeczywistości pełne prawo. Co ciekawe, wzięci z życia, oczywiście z Wisły, bohaterowie jego prozy często są demonizowani, ale często też szlachetnieją.

Ten dualizm widać też w tym, jak portretowany jest ojciec Pilcha, z którym pisarz miał trudną relację.

- Stosunek wychowywanego przez matkę i babkę Jerzego do ojca to temat rzeka. Żałuję, że nie mogłam z nim porozmawiać. Władysław Pilch zmarł dwadzieścia lat temu i jego śmierć uwolniła w Jerzym ten trudny temat. On do ojca wraca bardzo często, Władysław Pilch był dla niego szalenie istotną postacią.

Ojciec był synem rozczarowany?

- Ojciec przeżywał przed wszystkim chorobę alkoholową syna. To po pierwsze. A po drugie, napięcia na linii ojciec - syn zawsze generują wielkie i niełatwe tematy. Pan Władysław miał wobec Jerzego plany, których Jerzy nie chciał realizować. Myślę też, że ważne były niespełnione ambicje literackie ojca, co naturalnie rodziło swego rodzaju rywalizację z niezwykle utalentowanym w tej materii synem.

Ale potem Jerzy Pilch niejednokrotnie ojca bronił.

- Bronił go, kiedy pisał o służbie ojca w Wehrmachcie, co było w Cieszyńskiem dość powszechne - odmowa groziła obozem koncentracyjnym. Bronił go też, kiedy Władysław Pilch pojawił się na tak zwanej liście Wildsteina. Okazało się oczywiście, że nie współpracował z SB. Jednocześnie imponowało Jerzemu to, że ojciec był oddanym czytelnikiem Tomasza Manna, jak zachłannie pochłaniał książki. Trzymałam lektury pana Władysława w ręku i widać po nich, jak on z nimi obcował. To książki pokreślone, pomięte. Dzisiaj chyba nikt już tak literatury nie czyta.

Jerzy Pilch (fot. archiwum prywatne)

"Jestem współczesnym Gombrowiczem. On był odmieńcem, homoseksualistą, krytykiem polskości - ja, jako ewangelik, jestem podobny". To szczere przekonanie Pilcha czy megalomańska poza?

- Megalomania to za mocne słowo. To jest jego konsekwentnie budowany mit pisarski. Tak solidnie budowany, żeśmy w niego uwierzyli. A z drugiej strony Jerzy ma w sobie wielką moc intelektualną, która sprawia, że potrafi przeczytać książkę inaczej niż wszyscy, że ma inne zdanie, że napisze o czymś tak, jak nikt inny, zawsze pod prąd. Jerzy, choć Tadeusz Konwicki był jego ukochanym pisarzem, potrafił napisać o ostatnich książkach mistrza krytycznie. To niezwykle ważna cecha, i to go łączy z Gombrowiczem.

Jeśli chodzi natomiast o jego luterstwo, to pisanie o nim ma wielki walor edukacyjny. Nikt nie wykonał tak wielkiej roboty w przybliżaniu nam, w większości katolikom, luteranizmu. To Pilch pokazał, znakomicie posługując się słowem, że są w Polsce jeszcze inne religie, że jest luteranizm. Są tacy, którzy doszukują się w jego prozie pierwiastków teologicznych. Ja byłabym z tym ostrożna, ale z pewnością Jerzy świetnie zna Biblię i brawurowo się nią posługuje w swojej twórczości. I jeszcze jedno - ma wpojony od małego luterski etos pracy. Nie ma zmiłuj, codziennie trzeba odsiedzieć kilka pracowitych godzin.

Talent i pracowitość - perfekcyjne połączenie.

- Bez wątpienia Jerzy ma talent ogromny, ale na świecie utalentowanych ludzi można zliczać bez końca. On na swoją pozycję musiał ciężko zapracować. Kiedy napisał w 1978 roku "Masy upalnego powietrza", w trzech wydawnictwach usłyszał, że jest bardzo obiecujący, ale jeszcze nie czas na książkę. I on się nie załamał, nie obraził, ale przez kolejnych dziesięć lat ciągle pisał, codziennie pisał z luterską pokorą. W końcu w 1988 roku zadebiutował "Wyznaniami twórcy pokątnej literatury erotycznej" i od razu dostał za tę książkę Nagrodę Kościelskich. To był początek jego pisarskiej kariery.

Równoległą do niej jest wielka kariera felietonisty, który z "Tygodnika Powszechnego" zawędrował do "Polityki", "Dziennika", "Przekroju", by do "Tygodnika" po latach powrócić. Mówi się o Pilchu, że to być może najwybitniejszy felietonista po Słonimskim i Kisielu. Prawda to?

- Jerzy urodził się z mózgiem felietonisty. To znaczy widzi więcej i przenikliwiej. Wynosi pod niebiosa, jak choćby debiut nikomu nieznanej wówczas Doroty Masłowskiej, lub miażdży wychwalaną przez środowisko prozę Mariusza Wilka. Bywa niesprawiedliwy, potrafi nawet upokorzyć, ale takie jest prawo felietonu. Sam się z tym, co pisał nieraz czuł źle, ale jednocześnie nie może inaczej, bo takie są reguły gatunku. Jerzy rozdął granice felietonu, z brawurą skierował tę dziennikarską formę w stronę prozy.

Jerzy Pilch (fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta)

Wrażliwym rozdziałem pani książki, i pewnie dla wielu kontrowersyjnym, jest ten poświęcony kobietom Pilcha. Nie miała tu pani żadnych oporów?

- Nie miałam, bo opowieści najintymniejsze w książce się nie znalazły, choć przyznaję, że długo myślałam, jak ten rozdział napisać. W końcu postanowiłam zestawić to, co o kobietach mówi Jerzy - a mówi o nich zawsze wspaniale - z tym, co one mówią o nim. Biografia Jerzego byłaby niekompletna, gdybym nie oddała głosu jego partnerkom. Zrobiłam to metodą ostrego montażu, zestawiałam narracje jego i ich. Dało to zupełnie nową perspektywę, jakby jego kobiety przystawiły mu lustro i poprosiły, żeby się w nim przejrzał.

Kobiety, mimo opisu piekła, które z Pilchem nieraz przechodziły, są dla niego bardzo wyrozumiałe, wręcz czułe.

- Bo one nie chciały ze mną rozmawiać, żeby się na Jerzym zemścić. Zresztą nie dałabym im wtedy głosu. Partnerki Jerzego mają świadomość, że jest chorym człowiekiem, że to nie on zgotował im nieraz ciężki czas, ale zrobiła to choroba. Cho-ro-ba alkoholowa, to trzeba jasno powiedzieć. Każda podkreśla też, jakim Jerzy jest cudownym i inteligentnym rozmówcą, jak cudownie się przy nim czuły, kiedy nie pił. Ale kiedy zabierała go choroba, empatia i serdeczność znikały. Najważniejsze jest wtedy to, żeby się napić i zaczyna się emocjonalna poniewierka. Każda relacja Jerzego z kobietami zaczynała się zawsze namiętnością, a kończyła utopieniem w morzu alkoholu.

Czy dla Pilcha ważne jest tylko pisanie?

- Na pewno jest ono na pierwszym miejscu. To ono powoduje, że Jerzy chce wytrzeźwieć - wtedy zasiada do biurka i próbuje tworzyć. Pisanie jest dla niego tlenem, bez niego się dusi. Nadal nie wiem, kto lub co jest na drugim, trzecim i dalszych miejscach w jego życiu, nawet w chwili, kiedy biografia jest już wydana, ale pisanie jest na pierwszym.

Także pisanie o tematach często dla niego najtrudniejszych.

- Bardzo doceniam to, że Jerzy napisał zarówno o swoim alkoholizmie, jak i chorobie Parkinsona. W dodatku bez utyskiwania, rozczulania się, wręcz rozśmieszając czytelników. To zresztą jedna z jego strategii, ośmieszyć coś strasznego. Udostępnia nam jednak tyle informacji, ile chce, a parkinson to więcej niż trzęsące się ręce. Parkinson uaktywnia największe lęki, to także choroba duszy. Mimo że Jerzy znosi ją heroicznie. Nie ględzi, nie jęczy. Jest samodzielny i odważny. Podziwiam go za to.

"Jerzy ma dar zadawania niespodziewanych ciosów tym, z którymi się przyjaźni". Pani też zadał cios?

- Takim ciosem był wydany na początku tego roku wywiad rzeka z Jerzym, autorstwa jego byłej partnerki. On to zrobił za moimi plecami, bo przecież wiedział, że pracuję nad jego biografią. To był dla mnie spory wstrząs, bo jestem z tych, którzy uważają, że jak się komuś daje słowo, należy go dotrzymać.

Zastanawiałam się, co mam z tym zrobić i w końcu zrozumiałam, że muszę to po prostu opisać. Skoro piszę biografię, to też ta historia stała się jej częścią. Takie są konsekwencje pisania o osobie żyjącej. Ona zawsze może wyciąć numer. Nie wiem, dlaczego Jerzy to zrobił. Być może chciał laurki, której ja mu wystawić nie mogłam? W każdym razie na początku roku stałam się jedną z wielu osób, które potraktował podobnie, czyli przestał się odzywać, a ja bardzo chciałabym z nim porozmawiać.

Katarzyna Kubisiowska (fot. Ala Gubała)

Katarzyna Kubisiowska. Rocznik 1971. Jest absolwentką filmoznawstwa UJ, dziennikarką związaną z redakcją "Tygodnika Powszechnego". Współautorka książek "Panorama kina najnowszego. 1980-1995. Leksykon", "Lektury na ekranie, czyli mały leksykon adaptacji filmowych" i "Rak po polsku". Jej najnowszą książką jest "Pilch w sensie ścisłym. Biografia" (Wydawnictwo Znak).

Mike Urbaniak. Dziennikarz kulturalny i krytyk teatralny, stały współpracownik "Wysokich Obcasów" i weekendowego magazynu Gazeta.pl. Prowadzi blog panodkultury.com.

(fot. Publio.pl)