Rozmowa
Robert Rutkowski (fot. Piotr S. Wachnik)
Robert Rutkowski (fot. Piotr S. Wachnik)

Popkultura zwykła przedstawiać psychoterapeutów jako superbohaterów, którym wystarczy moment, żeby poznać i ocenić drugiego człowieka. Pan widzi mnie pierwszy raz w życiu. Co pan może powiedzieć o moich związkach z narkotykami?

- Nie będę się silić na błyskawiczną ocenę. Gdybym robił tak na co dzień, mocno bym się spalał. Mogę powiedzieć, ujmując to w cudzysłowie, że jeżeli nie ma takiego zamówienia, to nie działam w ten sposób. Terapeuci, psychologowie, psychiatrzy nie mają ponadnaturalnych zdolności. To są zwykli ludzie, którzy jednym spojrzeniem nie odczytają czyichś myśli lub intencji. Na pewno będzie im jednak łatwiej zrozumieć człowieka na podstawie mowy ciała: gestów, mimiki, barwy głosu.

Wszystko jest komunikatem, a najważniejszy jest ten, który próbujemy ukryć. Łatwiej jest go odczytać, jeśli ma się czystą głowę, czyli wewnętrzną równowagę. To jest taki zawód, który wymaga dbania o siebie.

No to inaczej: wchodzę do pana do gabinetu i mówię, że jestem uzależniony od narkotyków. Jak pan reaguje?

- Przyznanie się do problemu to już bardzo dużo, to przekroczenie pewnego magicznego progu. Mamy taki kod genetyczny, w który wpisany jest skrypt mówiący, że powinniśmy ukrywać swoje słabości. To naturalne.

Robert Rutkowski (fot. Piotr S. Wachnik)

Mam wrażenie, że raczej lubujemy się w epatowaniu swoimi słabościami i obarczaniu nimi innych.

- Pan mówi o przypadku, kiedy to już jest narzędzie, które bywa nadmiarowo wykorzystywane w relacjach z otoczeniem. Moja przyjaciółka za każdym razem, kiedy przyjeżdża ze Stanów Zjednoczonych do Poznania, śmieje się, że nie może jeździć polskimi pociągami, bo wszyscy w nich opowiadają jej historie swojego życia, a w USA taka usługa kosztuje 400 dolarów. Zapominamy wciąż, że od wysłuchiwania problemów są specjaliści, ale wizyty u nich są nadal traktowane jak stygmat.

Atawizm mówi nam: ukrywaj słabość, bo cię zjedzą. W jakimś fragmencie naszej osobowości jesteśmy nadal pierwotnymi ludźmi, którzy mieszkają w jaskini. Człowiek słaby był kiedyś zagrożeniem dla populacji. Wiedząc o tym, ukrywał ten fakt.

A ja wręcz przeciwnie - przyznaję się do uzależnienia. Co pan robi?

- Dziękuję panu, z pełnym szacunkiem. Naprawdę szanuję ludzi, którzy mają odwagę odsłonić się przed drugim człowiekiem, powiedzieć o swojej chorobie.

Zresztą uzależnienie sensu stricto jest za bardzo eksponowane. Niekoniecznie trzeba się uzależnić, żeby mieć problem. Można być tak zwanym "sportowym" konsumentem, czyli brać narkotyki mniej lub bardziej regularnie. Jeśli ktoś wciąga koks raz w tygodniu, to nie jest uzależniony, ale bierze narkotyki cyklicznie, co nie pozostaje bez wpływu na jego zwoje mózgowe. Mózg nawet przy minimalnej ilości alkoholu i narkotyków odchorowuje ich spożycie. I tak jest zawsze, także w przypadku dopalaczy, które są najmniej poznaną substancją. Ludzie nawet nie zdążą się uzależnić, a już potrafią sobie przez nie zrujnować życie. Przesadzamy z określeniem "profilaktyka uzależnień", bo nie trzeba się uzależnić, żeby mieć w życiu problemy.

Ale czy nie mówi pan tak, bo bazuje pan na wiedzy o przypadkach tych osób, które wymagały pomocy, albo w jakiś sposób zepsuły sobie życie? Przecież wielu ludzi bierze narkotyki, a o tym, czy one niszczą im życie, czy nie, nikt nie wie, bo nie trafiają do ośrodków ani szpitali.

- Najbardziej znany i najbardziej omówiony w różnych opracowaniach jest alkohol. Ludzie, którzy piją alkohol, w większości nie mają z nim problemu. Płacą kredyty, chodzą do pracy, wyprowadzają psy. Nie zmienia to faktu, że nawet te niewielkie ilości alkoholu, które spożywają, zmieniają im percepcję.

Sam nie jestem abstynentem alkoholowym, ale zazwyczaj nie piję. Nie dlatego, że pić nie mogę, tylko dlatego, że nie chcę. Nie jestem ideologiem, po prostu nawet mnie, facetowi ważącemu 110 kilogramów i mierzącemu dwa metry wzrostu, niewielka dawka alkoholu utrudnia funkcjonowanie. Lubię biegać i jeździć na motorze. Jeśli wypiję dwie lampki wina, to następnego dnia mam ograniczoną percepcję. Nie mam już w sobie alkoholu, ale mam aldehyd kwasu octowego. Nic nie zwalnia człowieka z dokonywania racjonalnych wyborów. Ja po wypiciu dwóch lampek szampana w sylwestra nie mam już ochoty biegać w Nowy Rok.

Nawet niewielka ilość alkoholu zmienia naszą percepcję (fot. iStockphoto.com / Halfpoint)

Żadna ilość substancji psychoaktywnych nie jest obojętna dla naszej psychiki. O każdej z tych substancji można podyskutować i rozwinąć wątek. Ma pan rację, że większość ludzi, którzy są badani, jest już spozycjonowana. Natomiast jest badanie, które zajmuje się osobami w wieku 16-18 lat. To jest badanie ESPAD, które bada grupę szkolną, nie grupę konsumentów. Z tego badania wynika, że 30-40 proc. młodzieży miało kontakt z marihuaną, a około 80 proc. piło alkohol raz w życiu, będąc tak młodymi ludźmi. Okazuje się, że największym problemem polskiej młodzieży jest alkohol i nikotyna.

Ale prawo zakazuje tylko narkotyków, alkoholu nie.

- Mnie prawo nie interesuje, to jest problem prawników. Gimnazjalistę w piątek wieczorem też nie interesuje, czy się odurzy substancją legalną, czy nielegalną. To jest dla niego wtórna sprawa. W ogóle z młodzieżą jest jeszcze inny problem, dlatego że w przestrzeni publicznej nie mówi się o tym, jak fatalnie wpływają używki na otoczkę mielinową, czyli osłonkę włókien nerwowych. Mózg, w którym nie działa ona poprawnie, pracuje do stu razy wolniej. Faza wczesnej dorosłości trwa do 25. roku życia. Naukowcy, pedagodzy i profilaktycy mają z tym problem, ale firmy ubezpieczeniowe już nie. Stawki za ubezpieczenie samochodu zmniejszają się po 25. roku życia. Biznes wcześniej takie rzeczy wprowadza w życie, bo chodzi o pieniądze.

Zastanówmy się, co się dzieje w głowie małolata, który popija sobie alkohol, popala skręty i papierosy, a przy tym jest strasznie wkurzony na cały świat i zestresowany, bo ma mało przyjazną szkołę. Doskonale pamiętam ten okres z własnego doświadczenia. Chęć ucieczki jest w tym wieku ogromna. Narkotyki oferują alternatywę, która jest o wiele bardziej kusząca niż próba sprostania wyzwaniom. I nie jest prawdą, że współczesne pokolenie jest słabsze, że gorzej sobie radzi z rzeczywistością. Moja generacja reagowała na nią tak samo.

Kapitalizm wprzęgnął uzależnienia w swoją machinę?

- Na pewno. Kapitalizm bardzo chętnie zarabia na tym, od czego najłatwiej się uzależniamy. I nie muszą to być substancje psychoaktywne. Wystarczą te pobudzające, jak kawa, herbata, napoje energetyzujące. Ich reklamy są zawsze związane z otaczającym ich bohaterów szczęściem: na łonie rodziny czy przyrody. Zachęca się nas do tego, aby te uzależniające rzeczy brać w towarzystwie rodziny, dzieci. Aby im się one dobrze kojarzyły i czym prędzej same po nie sięgnęły.

Sprawa z substancjami psychoaktywnymi jest o tyle inna, że ich zażywanie odbywa się pokątnie, wymaga kombinowania. Jeżeli człowiek czuje się dobrze sam ze sobą, płaci podatki, nie zdradza żony, nie ma przysłowiowego trupa w szafie, to nie ma potrzeby, żeby się odurzać. Bo jeśli ja się dobrze czuję, to po co mam zmieniać sobie nastrój? To logiczne, matematyczne ujęcie. Dopiero kiedy sobie to uświadomiłem, zauważyłem, że ja się tak nigdy nie czułem. Znałem smak uzależnienia od wszystkich dostępnych narkotyków, a w gabinecie poznaję cenę i smak uzależnienia od seksu w najróżniejszych konfiguracjach, a także od pieniędzy i władzy, bo one uzależniają tak samo, jak narkotyki czy alkohol. Nie ma natomiast silniejszego i zapewniającego większy haj narkotyku niż najdoskonalszy wytwór ludzkiego umysłu: spokój.

Kiedy człowiek odzyska spokój ducha i zaakceptuje siebie ze swoimi kompleksami, problemami i wariactwami, które ma w głowie, nagle uzyskuje największy haj, dzięki najlepszemu dilerowi na ziemi: mózgowi. On dysponuje narkotykami, które są marzeniem każdego człowieka. Jest jedna fajna rzecz wynikająca z "ćpania" tych narkotyków, które podsuwa nasz mózg: nie ma poczucia winy. Żeby z niego korzystać, nie trzeba okłamywać żony, matki ani kraść kasy, żeby uzyskać narkotyk, a co za tym idzie, przyjemność chwilową, która trwa dwie, trzy godziny. Pacjentów, którzy są uzależnieni od odwiedzania burdeli, pytam: jak się czujesz później? Najczęstsza odpowiedź brzmi: "fatalnie", bo w tle mają żony, dzieci. To jest kwestia poczucia harmonii i równowagi oraz przekonania, że nie szkodzą swoim bliskim ani samemu sobie. Nie można ukrywać faktu, że narkotyki są przyjemne. Ale narkotyk nie sprawi żadnej przyjemności, jeśli ma się fajne, wyluzowane, pozytywne życie.

I pan ma takie życie?

- Jestem spełniony, szczęśliwy i zakochany w swojej żonie od 15 lat. To brzmi banalnie i coachingowo. Ale jestem w takim wieku, że już nic nie muszę. Mam wszystko. Wcześniej parę razy otarłem się o śmierć. Sypiałem na ulicach, w melinach. Kradłem pieniądze rodzicom, żeby mieć na działkę. Upokarzałem siebie i innych. Nie potrafiłem cieszyć się z kariery sportowca, bo nie podejrzewałem, że może dać mi poczucie satysfakcji i szczęścia.

30-40 proc. młodzieży w wieku 16-18 lat miało kontakt z marihuaną, a około 80 proc. piło alkohol raz w życiu (fot. Katarzyna Białasiewicz / iStockphoto.com)

Byłem głupi i zagubiony, bo przestałem kiedyś szukać szczęścia w sobie. To jest problem wielu moich bogatych klientów, milionerów, którzy szukają szczęścia na zewnątrz. Teraz mogę cieszyć się pogodą i muzyką, a kiedyś w ośrodku terapii uzależnień nie mogłem słuchać nawet jej.

Dlaczego?

- Z powodu kotwiczenia.

Czego?

- Linku, wyzwalacza, połączenia. Ludzie biorą narkotyki w pewnych warunkach i okolicznościach. Słuchają muzyki, rozmawiają. Piosenki uruchamiają wspomnienia z danego okresu. Zakaz słuchania muzyki w ośrodkach nie pozwala tych linków uruchomić. Wielu moich pacjentów uczy się na nowo słuchać muzyki.

Seksu też nie można w ośrodkach uprawiać.

- Bo seksualność jest ukierunkowana w sposób mało rozsądny. Wydaje nam się, że się zakochujemy, a tak naprawdę szukamy obiektów seksualnych. Nie ma nic gorszego niż para narkomanów w ośrodku, która płodzi nowe życie. Odzyskiwanie seksualności po odstawieniu narkotyków, bo w czasie brania ona szybko zanika, dzieje się natychmiastowo. Popęd seksualny zostaje zabity jako pierwszy. Erekcja u mężczyzn uzależnionych od narkotyków należy do rzadkości, podniecenie psychiczne także.

Większość narkomanów to mężczyźni?

- Niezupełnie. O mężczyznach częściej słyszymy, bo mężczyznom jest się łatwiej uzewnętrznić, łatwiej im przyznać się przed kimś, że są uzależnieni od narkotyków, alkoholu czy seksu. Kobiety robią to rzadziej, bo ciąży na nich większa presja społeczna. Kulturowo przypisuje się im role matek, osób odpowiedzialnych za dzieci. Mężczyznom łatwiej się wybacza, kiedy się upiją. Kobietom od razu przykleja się etykietki. Tymczasem kobiety mają nie mniejszy problem niż faceci. W szkołach dziewczyny ćpają i piją nie mniej od chłopaków.

Nam, mężczyznom, łatwiej jest wychodzić z uzależnień, dzięki temu, że umiemy to uzewnętrzniać. Kobietom dużo trudniej jest się wyleczyć, bo ukrywają się bardzo długo. Mam w gabinecie pacjentki, które od lat są alkoholiczkami i lekomankami, a ich mężowie o tym nie wiedzą, tak sprytnie ukrywają one swoje uzależnienie. Nawet sobie pan nie wyobraża, gdzie chowają butelki z alkoholem i leki. Kobiety świetnie grają. To jest dopiero rozdarcie.

Pan leczy osoby, które same są w stanie zapłacić za terapię. Kto płaci za tych, których na to nie stać?

- My, podatnicy, bo leczenie jest bezpłatne. Można na detoks iść sobie co tydzień, czekając w kolejce. A powinno być płatne, chorzy powinni partycypować w płatności. Bardzo często w ten model leczenia wpadają ludzie, którzy z tytułu bałaganu, jakiego narobili w życiu, nie ponoszą żadnych konsekwencji, żadnych strat. Odtruwają się co dwa, trzy miesiące zupełnie bezkarnie. Dlaczego tak robią? Bo im się w pewnym momencie przestaje bilansować branie narkotyków. Mają dosyć syfu w swoim życiu. Nie ma innego motywatora do podjęcia zmian. Jeśli człowiek nie ma strat, to po co ma coś zmieniać? Jeśli ktoś chroni uzależnionego, płaci jego mandaty, wyciąga go z opresji, to on nie będzie zmotywowany do podjęcia próby zmiany. Dlatego uważam, że narkoman czy alkoholik powinien nawet zaciągać kredyt na leczenie. Bo ten kredyt go spionizuje. Doskonale będzie zdawał sobie sprawę, że jak zacznie znowu ćpać lub pić, to nie będzie spłacał zobowiązań.

Robert Rutkowski (fot. Piotr S.Wachnik)

Nie można być narkomanem, dobrym mężem i pracownikiem jednocześnie. Ten trójkąt się w pewnym momencie rozsypie. I mówię to z pełną świadomością, bo sam tego doświadczyłem. Kilkakrotnie wracałem do ośrodka, nie robiłem sobie z tego zbyt wiele. Tacy powracający pacjenci wpływają demotywująco i na personel, i na ludzi w ośrodku. Kiedy zjawiałem się w nim po raz wtóry, nie wierzyłem w powodzenie, widząc tych samych ludzi. Ci, którzy się mną zajmowali, z wyjątkami, też mieli przeświadczenie, że lada moment zjawię się w nim ponownie. Płatny pobyt mógłby to zmienić.

Mówi pan, że nie ma znaczenia, czy substancja odurzająca jest legalna, czy nielegalna. Jak zapatruje się pan w takim razie na kwestię legalizacji marihuany?

- Jestem przeciwnikiem palenia marihuany, ale jestem za legalizacją. To człowiek powinien decydować, z pomocą czego chce robić z siebie idiotę. Nie ma na świecie państwa, być może poza Singapurem, w którym restrykcyjność prawa generowałaby postawę prozdrowotną. Bardzo wielu ludzi, którzy decydują się palić marihuanę, łudzi się, że są niewinni. To duży błąd. Musimy pamiętać, że to, że jakaś substancja psychoaktywna jest legalna, wcale nie oznacza, że jest bezpieczna.

Weźmy marihuanę i alkohol. Zachowanie po upiciu się jesteśmy w stanie mniej więcej przewidzieć. Wiemy, kto jest po alkoholu agresywny, a kto płaczliwy. Z marihuaną jest inaczej, bo ma pewne substancje potęgujące doznania psychofizyczne. Jeśli zapali się ją w nieodpowiednim momencie, kiedy jesteśmy w gorszym nastroju lub w depresji, wtedy można nawet popełnić samobójstwo. Mimo tego zagrożenia uważam, że marihuana powinna być legalna. Restrykcyjnym prawem nie da się tego rynku okiełznać.

To samo powie pan o mefedronie i dopalaczach?

- Nie, dlatego że my nie wiemy, co to są mefedron i dopalacze. Mefedron to jest jedyny narkotyk, który nie był wykorzystywany w medycynie. Wszystkie inne, łącznie z kokainą i heroiną, były kiedyś lekarstwami. Mefedron wcale nie jest taki nowy, bo pojawił się już w latach 80., kiedy funkcjonował jako nienarkotyk, substancja, która nie uzależnia. Okazało się, że uzależnienie od niego jest potworne.

Co jeszcze o nim wiemy poza tym, że dosypuje się do niego tłuczone świetlówki?

- To też pokazuje, jakim szacunkiem darzą producenci konsumentów. To jest kolejny argument za tym, żeby pewne narkotyki zalegalizować, żeby ludzie, którzy chcą się odurzać, robili to pod kontrolą. Mefedron jest potwornie uzależniającą substancją, która bardzo przyjemnie działa na receptory w naszym mózgu. Daje falę rozkoszy, która bardzo szybko degeneruje, szybciej nawet niż heroina. Ta wiedza powinna wystarczyć, a nie wystarcza, bo ludzie są pozbawieni pokory. A trudno mówić o pokorze, kiedy ma się 17 lat. Stąd takie zapotrzebowanie na mefedron i jego pochodne, których produkcja jest bardzo tania.

Czy osoby, które nie biorą narkotyków, czują się lepsze od tych, które biorą?

- Jeśli ktoś, kto bierze narkotyki, poczuje się przez to gorszy, to już jest pewien sukces. Najgorzej, jeśli ktoś się czuje w ten sposób lepszy.

Natomiast ludzie, którzy nie biorą narkotyków, nie zastanawiają się nad tym. To nie jest ich problem ani ich materiał do porównywania się. Ci, którzy nie biorą, mają to gdzieś.

"Oswoić narkomana. Robert Rutkowski w rozmowie z Ireną A. Stanisławską" (fot. materiały prasowe)

Robert Rutkowski. Psychoterapeuta, wykładowca i pedagog. Były reprezentant Polski w koszykówce. Prowadzi sesje terapeutyczne dla osób mających problemy z uzależnieniami, kryzysami zawodowymi lub rodzinnymi. Pomaga też sportowcom jako opiekun psychologiczny (przez kilka lat wspierał Żużlową Reprezentację Polski) oraz rodzinom mających kłopoty w relacjach z dziećmi lub między sobą. Zapraszany często do mediów jako ekspert. Jego klienci to menedżerowie, osoby pracujące pod presją, w życiowych kryzysach. Stosuje formułę terapii krótkoterminowej, skutecznej już po kilku sesjach. W ramach aktywności pro publico bono jest honorowym przewodniczącym Mazowieckiego Towarzystwa Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych "Powrót z U".

Artur Zaborski . Studiował krytykę literacką i filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracował jako redaktor w portalach Onet.pl i Stopklatka.pl (w tym drugim szefował redakcji przez pół roku). Współpracuje z rozlicznymi mediami i festiwalami filmowymi. Zakochany w kulturze Iranu. Kibicuje transformacji Warszawy w miasto wielokulturowe.