
Co takiego zmieniło się w PRL, że po dziesięciu latach znów wydajesz album ze zdjęciami z lat 70. i 80.?
- Zmieniło się mówienie o PRL, trwa ciągle dyskusja o socmodernizmie. Jednak nie dlatego postanowiłem wrócić do archiwalnych zdjęć. Dużo jeżdżę po Polsce i często łapię się na tym, że gdy mijam miejscowość, którą znam z tamtych fotografii, włącza mi się swego rodzaju radar. Zdarza się, że najpierw coś mówi mi nazwa, ale dopiero gdy widzę miejsce, które znam z fotografii, przypominam sobie kontekst. To jest trochę taka niespodziewana teleportacja w przeszłość, bardzo przyjemna. Wymyśliłem więc, żeby zrobić kontynuację "Pogody ładnej".
Tym razem daję czytelnikom możliwość używania książki jak przewodnika, bo wiem, jaką frajdę to sprawia i ile włącza się lampek: "To tu stało", "To się tak zmieniło". Zdjęcia pozwalają zobaczyć korzenie tego, co znamy dziś.
Przewodnik polega na tym, że zdjęcia są opatrzone współrzędnymi GPS. Wklepując je w wyszukiwarkę, można zobaczyć, jak miejsca z fotografii wyglądają dzisiaj. Porównując dworzec autobusowy w Nowym Targu, byłam bliska szlochu.
- Tak jest najprościej. Bo oczywiście wiele z tych miejsc przeszło drastyczne zmiany. Ten dworzec w Nowym Targu. Warszawski Dworzec Zachodni, który był piękną, przeszkloną bryłą, a dziś jest straszny. W miejscu przyzwoitej architektonicznie restauracji w Charzykowach dziś są schody prowadzące donikąd, foliowy baner reklamujący wypożyczalnię rowerów i rdzawa farba. Obudowany ażurowymi panelami dom spółdzielczy w Skarżysku-Kamiennej przerobiono na tandetną galerię handlową Bartek.
Ale nie wszędzie jest tak źle. Jest restauracja w Moryniu. Na zdjęciu wygląda ślicznie. Po latach nie jest już restauracją, tylko sklepem spożywczym.
Z okropnym szyldem "Zodiak".
- Szyld jest okropny, ale nazwa nawiązuje do elewacji. Elewacja - wytłoczone znaki zodiaku - została. Nie obłożyli jej styropianem, to plus! Oczywiście, zamiast stolików na tarasie stoją lodówki Coca-Coli. Bo to wymógł rynek. Ale wystarczy rozejrzeć się po okolicy, by zadać pytanie, czy jest sens utrzymywania tego pawilonu. Czy na pewno pasuje do proporcji miasteczka, czy na pewno jest potrzebny. Takich miejsc, gdzie warto zastanowić się nad za i przeciw, jest więcej. Nigdy nic nie jest oczywiste. Trzeba pamiętać, że wtedy budowano, nie oglądając się na rachunek ekonomiczny. Był węgiel, tania energia, więc powstawały lekkie, przestronne konstrukcje. Kiedy w czasach rynkowych przyszło je ogrzać, dla oszczędności pokrywano je styropianem. Można się wściekać, ale można też zastanowić się nad funkcją, jaką dany budynek ma spełniać dla ludzi. Niektóre obiekty były ładne, ale było też wiele takich, które od początku były skazane na to, że zaraz jak się zestarzeją, zrobią się beznadziejne.
Nie chcę, by moja książka była głosem w dyskusji o socmodernizmie. Dla mnie to raczej rzecz o przemijaniu.
O przemijaniu?
- Tak. O tym, jak rzeczy się starzeją, jak biegnie czas. Zobacz to zdjęcie warszawskiego Rakowca. Nowiutkie bloki, dzieci bawią się w jeziorku, w tle trwa jakaś budowa. Można było uwierzyć, że zawsze będzie tak fajnie. Ja, patrząc na tę scenkę, myślę o dzisiejszym Wilanowie. Blichtr nowości, na razie wygląda spoko. Ale nie wiemy, jak się zestarzeje. Albo okładka. To basen "Anilany" w Łodzi. Ile tu się dzieje! Młodzi ludzie, o czymś gadają. Ktoś się chyba przewrócił, inni na niego patrzą. W tle reklamy włókien sztucznych, z których oni wszyscy mają kostiumy - dziś trudno sobie wyobrazić, że można wytrzymać cały dzień w takich plastikowych gaciach. Wtedy to była nowoczesność.
Kocham Łódź, mam tam znajomych, spędzam tam sporo czasu, bo lubię, ale widzę przecież, co stało się z tym miastem. A wtedy kwitło. Ci ludzie, których widzimy na zdjęciu, mieli przed sobą totalną przyszłość. Kiedy na nie patrzę, myślę, że nie wiemy przecież, co za ileś lat stanie się z Warszawą czy Poznaniem. Cholera wie, jak ta historia się potoczy.
Nie wiemy, jak potoczyła się historia ludzi ze zdjęć. Wiemy, co stało się z neonami, grafiką, liternictwem. To też jest w książce.
- Jest zdjęcie pawilonu handlowego w Opolu, gdzie widać popis ówczesnego liternictwa. Są: "Salon Mody", "Futra" opatrzone liskiem, szyldy sklepu sportowego, zabawkarskiego... Dla mnie jest to dowód, że centralne sterowanie grafiką miało niestety sens. Te starannie obmyślone napisy wyglądały lepiej niż dzisiejsze banery i billboardy.
Na tym zdjęciu jest też pani, która sprawia wrażenie, jakby odczytywała te szyldy. Przykłada dłoń do czoła, być może by lepiej widzieć.
- Och, ona jest genialna! Dzięki niej widać, jak świetna jest to kompozycja!
Najprawdopodobniej autor tego zdjęcia czekał na tę scenę, a nie że wpadł, zrobił 20 ujęć z różnymi naświetleniami i pojechał dalej. Miał mało klisz, musiał poczekać na dobre zdjęcie. Dla mnie ten pawilon w Opolu jest opowieścią o tym, co stało się z zawodem grafika i fotografa. Tu akurat stoją naprzeciwko siebie: jeden dokumentuje pracę drugiego. Dziś graficy rzadko mają przyjemność zobaczenia swoich prac na ulicach, fotografowie też pracują w zupełnie inny sposób.
Mam w książce więcej zdjęć ewidentnie zrobionych z bloku naprzeciwko. Pamiętam to z dzieciństwa. Moja mama pracowała dla pisma "Architektura" i zabierała mnie ze sobą w podróże. Kiedyś w Puławach dogadała się z ludźmi, weszliśmy do cudzego mieszkania i mama robiła zdjęcia z balkonu. Wtedy to było typowe. W naszych czasach, wraz z łatwością fotografii, obniżył się pułap starania. No i zmieniły stosunki społeczne - głupio jest zapukać do kogoś, nie umawiając się wcześniej przez telefon.
Twój album można czytać na wielu poziomach. Na oczywistym: zdjęcia z miejsc, z których wyruszamy w podróż - lotnisko i dworce, budynki, neony, obiekty sportowe, woda w mieście... Dla mnie najciekawsze były zaskakujące zestawienia. Nagle widzimy niemal identyczne baszty z różnych miast albo okręgi obserwatorium na Śnieżce i hotelu w Łowiczu.
- Jest też taka rozkładówka, gdzie po lewej stronie jest pawilon na osiedlu w Tychach, a obok szeroki kadr tego osiedla, gdzie widać ten pawilon w przestrzeni.
Właśnie. Piszesz, że spędziłeś dwa lata w archiwum KAW. Ja mam taką przypadłość, że czuję dreszcz emocji, gdy czytam o dwóch latach w archiwum. Jak w wielkim archiwum można trafić na takie zestawienie?
- To akurat było dosyć proste, bo te zdjęcia są dobrze posegregowane. Każda miejscowość ma swoją szufladę. Wchodzisz w "Tychy", w Tychach są "osiedla" i przeglądasz.
Ile jest zdjęć w archiwum KAW?
- Nikt tego nie wie. Kiedyś próbowałem obliczyć. Policzyłem, ile jest szuflad i ile w każdej szufladzie - wyszło jakieś 300 tysięcy.
I wybrałeś z tego 160 kadrów!
- Nie, w pierwszym wyborze było z tysiąc. Najpierw wybierałem chaotycznie, wszystko, co mi się podobało. Potem stwierdziłem, że robi się powtórka z "Pogody ładnej", a tego chciałem uniknąć. Pogadałem z Grześkiem Piątkiem, który w 2010 roku był kuratorem mojej wystawy "Szczęśliwa nowoczesność" w Hiszpanii, od tej współpracy zresztą zaczęło się moje zaciekawienie socmoderną, i on doradził mi, żeby patrzeć na nowoczesność.
A samo szukanie to była wielka przyjemność. W latach 70. technika fotograficzna osiągnęła wszystko, co było możliwe. Potem było trochę niuansów, przyszła cyfra i teraz dopiero fotografia wraca do poziomu slajdów średnioformatowych, w których zachowano zdjęcia z PRL.
Spędziłem w tym archiwum ostatnią zimę. Na zewnątrz, wiadomo, deszcz ze śniegiem. A ja, z lupą, nad podświetlarką, w pomieszczeniu bez okien - oglądałem letnie zdjęcia. Przez sześć godzin byłem w latach 80., było słońce i beztrosko. Wychodząc, zawsze byłem w szoku, że rzeczywistość jest inna.
Słyszę zarzut: PRL-owskie sentymenty!
- Też go słyszę. Ale to nie tak. Nie mam złudzeń co do PRL. Wiem, jaki to był system. Archiwalne zdjęcia, które wybrałem, są trochę jak zdjęcia rodzinne, które pokazują ludzi, kiedy byli młodsi. Zdjęcia w albumie pokazują miejsca, które możesz pamiętać, kiedy były młode. A z miejscami jesteśmy przecież związani, podobnie jak z rodziną.
One wszystkie powstały, choć nie wszystkie nimi zostały, na potrzeby pocztówek. Fotografowie pracujący dla KAW dostawali instrukcje. Jakie?
- W tekście towarzyszącym albumowi cytuje je Dorota Masłowska: "Ulice, osiedla zaludnione, ujęcia ruchliwe, słoneczne, kolorowe samochody; ludzie w miarę możliwości żywo, kolorowo ubrani; w zdjęciach ujmować kwietniki, zieleńce miejskie. (...) Nowe osiedla mieszkaniowe - zdjęcia powinny obrazować życie w osiedlach. Szerokie, rozległe ujęcia, pawilony handlowe, ładne sklepy, uporządkowane otoczenie, zieleńce, kwiaty, place zabaw, ogródki jordanowskie, szkoły - koniecznie z dziećmi i młodzieżą".
Krótko mówiąc: zadaniem fotografów było przyniesienie jak najbardziej idealnej wizji PRL. Jednak oni nie trzymali się tych wytycznych. Na wielu zdjęciach można znaleźć kontrasty, różne detale świadczące o prawdzie.
Na zdjęciu Rakowca, które ma pokazywać nowe osiedle, dzieciak nalewa wodę do butelki po piwie. Ta butelka po piwie służy jako zabawka, niemalże jak przedwojenny kijek z kółkiem. Na zdjęciu z łódzkiego Teofilowa, które ma prawdopodobnie ilustrować nowoczesność, jest konny wóz, którym chłopi przywieźli ziemniaki na bazarek. Te kartofle rzucili wprost na ziemię. W niewielkiej odległości od bazarku siedzi grupka żuli i jeszcze coś jest rozlane - może rozlali oni, może ktoś, kto zawiaduje widocznym na zdjęciu saturatorem. Na innych zdjęciach widać wydeptaną albo w ogóle nieposadzoną trawę. Ja uwielbiam zdjęcie z sanatorium w Szczawnicy. Zobacz, na każdym balkonie ktoś siedzi i pozoruje opalanie. Panie w kostiumach, panowie w kąpielówkach, ktoś czyta gazetę, ktoś coś popija. A na pierwszym planie są mlecze, a więc raczej maj i pani w czerwonym sweterku. Wyobrażam sobie tę sytuację, kiedy na śniadanie w ośrodku przychodzi fotograf z panią od k.o. i mówią: "Dzisiaj pozujemy", a oni wszyscy się potem świetnie bawią.
To wychwytywanie detali jest dla ciebie najfajniejsze w tej pracy?
- Tak. Te wszystkie analizy. To jest niesamowite. Dzięki temu, że jakość tych zdjęć jest taka dobra, to można wejść w ten świat, przenieść się. To chyba jest odpowiedź na pytanie, dlaczego robię to jeszcze raz.
Bo lubisz?
- Bo lubię. Bo lubię sobie podróżować w czasie, i to mi daje tę możliwość.
* Mikołaj Długosz "Latem w mieście", tekst: Dorota Masłowska, wyd. Bęc Zmiana. Można kupić tu: www.latemwmiescie.pl
Mikołaj Długosz . Fotograf, artysta wizualny, pracuje z archiwami, publikuje w prasie. W ubiegłym roku zilustrował książkę "Wielki Gracz" (tekst: Max Cegielski, wyd. Karakter), wcześniej wydał: "Pogoda ładna, aż żal wyjeżdżać" (2006), "Real Foto" (2008), "1994" (2011), "Proszę wejść" (z Sylwią Chutnik, 2012).
Aleksandra Boćkowska. Dziennikarka, redaktorka. Przez wiele lat sekretarz redakcji w "Elle" i "Viva! Moda", współpracuje m.in z Weekend.gazeta.pl i Magazynem Świątecznym Gazety Wyborczej. Autorka książki "To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL" (wyd. Czarne), pracuje nad książką o luksusie w PRL.