
Virginie Despentes to niezwykła postać - nie tylko ze względu na jej znakomite pisarstwo, ale też na okoliczności, w jakich powstają jej książki. Życiorys 47-letniej Francuzki należy do tych, w których co krok dochodzi do gwałtownych zwrotów akcji. Nie zawsze przyjemnych, nie zawsze oczywistych, ale zawsze owocujących czymś wyjątkowym.
Zanim Virginie została artystką, pracowała w zakładzie fotograficznym, przygotowywała opisy filmów porno, miała też epizod z prostytucją. Przeżyła silną traumę, gdy jako młoda dziewczyna została zgwałcona podczas podróży autostopem. W wieku 35 lat związała się z kobietą i zrezygnowała z relacji intymnych z mężczyznami. Ideowo zawsze było jej po drodze z francuską lewicą. Wbrew sensacyjnym etykietkom i wizerunkowi "ostrej baby" patrzy na świat spokojnie, uważnie i bez pretensji.
Jej pierwsza książka pod tytułem "Baise-moi" [fr. pieprz mnie ; na jej podstawie powstał również film - przyp. aut.] wywołała we Francji skandal obyczajowy. Jej kolejna ważna publikacja, "Teoria King Konga", wydana po polsku przez Feminotekę, to zwięzłe, mocne i pełne ironicznego zacięcia felietony o kobietach, które nie odniosły sukcesu (może wcale odnosić go nie chcą?): o ich seksualności, o przemocy, której doświadczają, o tym, jak wikłają się w poczucie winy.
Obecnie Virginie Despentes kończy trzeci tom serii "Vernon Subutex", którego pierwsza część właśnie ukazała się w języku polskim. Główny bohater powieści, dawny bywalec artystycznego światka i były właściciel sklepu z winylami, traci wszystko i ląduje na ulicy. Szukając dachu nad głową i wsparcia u znajomych, przywołuje minione czasy i szalone, pełne pasji lata młodości w Paryżu. Powieść jest niczym mapa miasta - na każdej stronie, niczym w zaułkach Belleville, kryją się inne tajemnice: zabawne, bulwersujące i zmysłowe. Porównywana nieraz do Michela Houellebecqa pisarka prowadzi nas przez życiorysy zwykłych-niezwykłych ludzi; nikogo nie osądzając i nikogo nie rozgrzeszając, przygląda się temu, co czas robi z naszymi nadziejami, namiętnościami i lękiem.
Ana Brzezińska: W książce "Vernon Subutex" opisuje pani, jak przez 30 lat zmieniło się pokolenie, które żyło w świecie określonych wartości. A jak w tym czasie zmieniło się pani życie? Jak dziś postrzega pani społeczeństwo i otaczającą rzeczywistość?
Virginie Despentes : Te 30 lat to była długa podróż. Dla każdego człowieka przejście od 16. do 46. roku życia oznacza wiele zmian. Mnie przyniosło ono przede wszystkim zmianę społeczną. Wywodzę się z klasy średniej, a trafiłam do środowiska francuskich literatów, ludzi sztuki i mediów. To nie jest krąg, do którego łatwo wejść. Jest bardzo zamknięty. Przejście z jednej klasy społecznej do drugiej było dla mnie ważnym doświadczeniem. Odkryłam też, że sytuacja osób uprzywilejowanych z tytułu urodzenia wcale nie jest jednoznaczna. Niemniej to przejście wszystko zmieniło. Jestem pod wrażeniem nowego środowiska, a zarazem głęboko wstrząśnięta tym, jak bardzo nie da się porównać życia jego przedstawicieli z życiem ludzi, którzy do niego nie przynależą.
Drugą ważną podróż rozpoczęłam, gdy zostałam pisarką. Napisałam "Baise-moi" w kilka tygodni, nie wiedząc jeszcze, że tekst zostanie wydany i że zmieni to moje życie. Pisanie to dla mnie ważna sprawa, ponieważ wymaga dyscypliny, podejmowania decyzji i wysiłku. Kolejną wielką zmianę przeszłam, gdy przestałam pić. Tak podsumowałabym 30 lat mojego życia.
Przyczyną, która doprowadziła mnie do napisania "Vernona Subutexa" jest to, że czuję się przedstawicielką lewicy i chcę nią pozostać. To dla mnie bardzo ważne. We Francji i Europie toczy się dyskusja, czy lewica całkowicie się wyczerpała. Nie wierzę w to do końca. Lewica wróci. Potrzebujemy jej, żeby na nowo przemyśleć pewne zjawiska, żeby przeformułować niektóre pojęcia lub wynaleźć je na nowo. "Vernon Subutex" to dla mnie w pewnym sensie opowieść o lewicy końca XX wieku, dla której trzeba znaleźć nową formułę. Nie tylko z przyczyn moralnych nie wolno nam wybrać skrajnej prawicy. To byłoby chore. Prawica oznacza rezygnację z inteligencji, z cywilizacji, z wyrafinowania, ze wszystkiego, co nam się podoba.
Czy lewica ma jeszcze wpływ na rzeczywistość? Tytułowy Vernon Subutex jest zaskakującą postacią, ponieważ na nic nie ma wpływu. Jest pasywny. Jest pretekstem, dzięki któremu poznajemy historie otaczających go ludzi. Przypomina mi pod tym względem "Człowieka, który śpi" Pereca i postaci z filmów Leosa Caraxa - ludzi, którzy stoją z boku, nie żyją w głównym nurcie społeczeństwa, lecz na jego marginesie. Jeśli bierny, niemal przezroczysty Vernon jest twarzą epoki, to jak to o niej świadczy?
- Vernon jest kluczem, dzięki któremu wchodzimy do czyjegoś domu. Jego pasywność jest intrygująca. To postać-klucz, w przenośni i dosłownie, ponieważ Vernon wprowadza się do ludzi. Przy całej swojej bierności za każdym razem odmienia osoby, z którymi ma kontakt. Nie robi tego gwałtownie. Nakłania ludzi, żeby otworzyli drzwi i wyszli na zewnątrz. W drugim tomie serii wszyscy się spotykają, nikt nie zostaje u siebie. Vernon jest mężczyzną, ale to bardzo kobieca postać: pozostaje bierny, a mimo to każdy, kogo spotka, zaczyna myśleć inaczej. Nie jest Che Guevarą ani Fidelem, nie sięga po władzę w sensie politycznym, a mimo to gromadzi ludzi i sprawia, że porzucają swoje domy i dawne, ciasne systemy myślowe. Dlatego koniec końców uważam go za pozytywnego bohatera.
Przypomina mi "Idiotę" Dostojewskiego. Jest trochę głupkowaty, bierny, zdołowany, ale budzi sympatię i ma wpływ na ludzi. Żadna z osób, które zetknęły się z Vernonem, nie wraca do dawnego życia. Wierzę, że zmieniają nas małe objawienia, a nie wielkie rewolucje. Nikt nie staje się inny z dnia na dzień. Zmieniają nas drobiazgi, pojedyncze myśli, dzięki którym zaczynamy inaczej patrzeć na świat.
Przygotowując się do naszej rozmowy, przeczytałam sporo tekstów o pani jako prowokatorce. Prawdopodobnie seks i przemoc to ważne tematy, ale podczas lektury powieści "Vernon Subutex" moją uwagę przykuła czułość, z jaką podchodzi pani do swoich bohaterów. Pani stosunek do życia wydał mi się niezwykle łagodny. Skąd w pani, przy tak skomplikowanym życiorysie, tyle czułości wobec społeczeństwa?
- Trudno powiedzieć. Zwykle ludzie nie dostrzegają łagodności w tym, co robię. Sądzę, że chodzi o przetrwanie. Zawsze chodziło mi o przetrwanie - a przy tym miałam dużo szczęścia. To pomaga zachować łagodność. Miałam szczęście, że tak wcześnie wydano moje teksty, że szybko znalazłam czytelników, że mogę robić to, co chcę i poświęcić się temu w pełni. Poza tym już dawno zdałam sobie sprawę z tego, że warto być łagodnym - zarówno wobec jednostek, jak i społeczeństwa.
To sposób na ochronę własnej godności?
- Nie. Czuję silny gniew. Pracuję, ponieważ czuję gniew. Doskonale znam to uczucie i wiem, że jeśli zabrnie się w nim zbyt daleko, można się sparzyć. Wiem, czym są gniew, przemoc, złość. To doskonały materiał do pracy. Ale mi chodzi o coś więcej niż godność - chodzi o przetrwanie. Uważam, że jeśli zabrnie się zbyt daleko w gniewie, depresji czy złości, to można stracić wszystko.
Pani gniew jest wymierzony w system, czy w ludzi?
- We mnie samą. Nawet jeśli kierujemy gniew w stronę innych ludzi, to początkowo jest on wymierzony w nas samych. Dopiero później kierujemy go w stronę systemu - i wtedy jest to słuszna decyzja.
Co konkretnie budziło w pani gniew?
- To, że nie jestem nic warta, że mi się nie udało. To ma związek z chrześcijaństwem, w którym gniew i wstyd idą ramię w ramię. Te zjawiska dotyczą nas wszystkich. No i kapitalizm: rywalizacja, wykluczenie też nie pomagają ułożyć sobie życia. Jesteśmy nauczeni, że jeśli nam się nie uda, to powinniśmy się wstydzić. Dlatego tak wielu ludzi odczuwa gniew.
Prawicowi bohaterowie tomu pierwszego serii "Vernon Subutex" nie akceptują własnych życiorysów. Mam wrażenie, że próbuje ich pani usprawiedliwiać. W stronę skrajnej prawicy zaprowadziły ich własne kompleksy.
- Nie usprawiedliwiam ich, lecz próbuję zrozumieć. Jestem w stanie pojąć, skąd pochodzi ich gniew. Wstydzą się, że nie mają tego, co zamierzali osiągnąć. W rzeczywistości nikomu to się nie udaje. We Francji rośnie fala gniewu i frustracji, na które najszybszą odpowiedź daje skrajna prawica.
W pani książce natychmiast dostrzega się obecność śmierci. Jest niemal na każdej stronie, za każdym razem jest inna. Dlaczego?
- Z dwóch powodów. Po pierwsze, z czasem tracimy coraz więcej osób. Mam 47 lat i jest to wiek, w którym inaczej traci się ludzi niż w młodości. Po drugie, tom pierwszy "Vernona Subutexa" pomyślany jest jako przejście z XX do XXI wieku. Czym jest utrata życia, które znaliśmy, a które już nigdy nie wróci? Dla osób w moim wieku to oczywiste, że żyliśmy w świecie, który przeminął. To nic nowego. O tym pisał Proust, o tym piszą wszyscy powieściopisarze. A jednak kiedy samemu przez to przechodzimy, jesteśmy zaskoczeni. Dziwi nas, z jaką łatwością znika świat, który kiedyś znaliśmy.
Czy może mi pani opowiedzieć o tym świecie? O świecie z pani wspomnień?
- O nim jest ta książka - o Francji mojej młodości. Wtedy wydawało nam się, że praca zawsze będzie płatna, że dla wszystkich jej wystarczy, że skrajna prawica nie dojdzie do władzy (a przynajmniej nie tak szybko), że jeśli uchodźcy z terenów objętych wojną będą w potrzebie, to ich przyjmiemy, że nasz kraj będzie stale się rozwijał, że klasa średnia będzie miała dostęp do edukacji, ochrony zdrowia, mieszkań, że nie będziemy żyli tak, jak nasi rodzice, że państwo wypełnia i będzie wypełniało swoje obowiązki wobec społeczeństwa...
W latach 70. wierzyliśmy, że jeszcze przez co najmniej sto lat będziemy dążyli do większej równości i sprawiedliwości. Klasa średnia wierzyła, że nie cofnie się w rozwoju. Nasi rodzice doświadczyli nędzy - my przyjęliśmy, że jej nie zaznamy. Edukacja, ochrona zdrowia, dostęp do ogrzewania i do żywności... sądziliśmy, że mamy to zapewnione. Byliśmy przekonani, że nie dojdzie do odwrotu.
Na poziomie moralnym odrzucenie, które spotyka uchodźców, jest nie do pomyślenia.
- To niebywałe. Obłęd. W dzieciństwie zastanawiałam się, jak we Francji mogło dojść do II wojny światowej. Dzisiaj już to wiem. Wybuchła, bo oni postępowali tak, jak my.
Jak wyobraża sobie pani świat za 30 lat?
- Są dni, kiedy jestem przekonana, że Europa upodobni się do krajów Maghrebu, w których panują dyktatorzy i jest nędza. Biedne państwa rządzone przez despotów - to najbardziej prawdopodobny scenariusz, choć niekoniecznie musi się sprawdzić. Być może młodzi ludzie inaczej podejdą do sprawy i za 10-15 lat narodzi się ruch polityczny, którego nikt się nie spodziewa. Wyobrażam sobie, że dojdą do głosu grupy radykalnych ekologów, bo żądza przetrwania okaże się silniejsza. Ale pamiętajmy też, że za naszego życia wynaleziono internet, co bardzo wiele zmieniło, również na poziomie świadomości. Być może pewnego dnia ktoś odkryje, że możemy inaczej żyć ze sobą, że inne scenariusze polityczne są możliwe. Sądzę, że możemy być pozytywnie zaskoczeni. Jednak najbardziej prawdopodobne wydaje mi się, że skończymy jako zbiór dyktatur pogrążonych w nędzy. Europa będzie biedna, jak dzisiejsza Kolumbia. Chyba że za dwadzieścia lat wydarzy się coś, czego nie przewidzieliśmy, coś fajnego, co przyniesie rewolucję w myśleniu.
Muszę zapytać o starość. Czy ma pani do niej szczególny stosunek? Czy upływ czasu panią niepokoi? W niechęci do starzenia kryje się wielka samotność. Zwłaszcza dotyczy to osób, które nie żyją tak, jak większość ludzi.
- Podobnie jak śmierć, starość przychodzi niespodziewanie. Zawsze dziwi nas, że jednak nadeszła. W wieku 20-30 lat wyobrażamy sobie, że starość "przejdzie bokiem". Sądzę, że najbardziej dotyka nas, gdy widzimy, jak starzeją się inni. Starość pojawia się jako temat w książce, ponieważ uważam, że jest to współczesna forma niepewności (fr. précarité ). W wieku lat 60 można stać się prekariuszem. Obserwuję to zjawisko zarówno w Paryżu, jak i na prowincji. Całkowity brak pewności i stabilności - żadnej emerytury, żadnych struktur pomocowych. Jednak czym innym jest znalezienie się na ulicy w wieku lat 20 niż w wieku lat 60...
Podróżując do Hiszpanii po kryzysie w 2008 roku, przeżyłam szok, ponieważ wielu starszych ludzi straciło wtedy dach nad głową. Znaleźli się na bruku, mimo że przez całe życie opłacali czynsz. Niektórzy późno kupili mieszkania, ale przez 10 czy 15 lat je spłacali. I nagle wyrzucono ich z domu. To mną wstrząsnęło. Nie przypominam sobie, żeby jakiekolwiek pokolenie było świadkiem sytuacji, w której starsi ludzie wszystko tracili. To nowe, ciekawe zjawisko, które dotyka coraz większą grupę. Osoby po 60. roku życia nie są w stanie znaleźć pracy. Nikt tego nie przewidział. Nie ma lokali, struktur ani rozwiązań, które odpowiadałyby na ten problem.
To również część zdruzgotanego marzenia o tym, że gdy kiedyś będziemy w potrzebie, ktoś się nami zajmie. W istocie nikogo to nie obchodzi
.
- Zgadza się. Tym bardziej jeśli chodzi o ludzi starszych. Nikt nie interesuje się starcami, bo starość jest przerażająca. Co za paradoks: utrzymywać ludzi w dobrej kondycji i nie mieć im nic do zaoferowania.
Inaczej starość przeżywają mężczyźni, a inaczej kobiety. Chciałabym w tym miejscu skręcić w kierunku feminizmu. Kobiety, które się starzeją, są traktowane brutalniej niż mężczyźni.
- Zdecydowanie. Od wczesnej młodości interesuję się feminizmem i im jestem starsza, tym bardziej moje poglądy stają się agresywne. Patrzę, jak starzeją się kobiety. Mężczyźni też ciężko to przeżywają, bo ich starość tak samo zaskakuje, ale świat nie chce kobiet po 45. roku życia. To bardzo interesujące i bolesne doświadczenie. Kobietom heteroseksualnym jest z tego powodu najtrudniej.
Kobieta, która się starzeje, powinna być albo bogata, albo wpływowa, co nie zdarza się często, bo kobiety nadal rzadko obejmują najwyższe stanowiska.
- We Francji to palący problem. Nie znam wielu kobiet u władzy. W moim środowisku jest ich bardzo niewiele. Większość i tak znika po czterdziestce.
Dlaczego?
- Bo mężczyźni ich już nie potrzebują. Może z wyjątkiem nielicznych, wyjątkowo inteligentnych kobiet. Tak jest w świecie kina, literatury. Chociaż to też pomalutku się zmienia.
Jak od czasu pani pierwszej publikacji "Baise-moi", przez "Teorię King Konga", do "Vernona Subutexa", ewoluowały w pani idee feministyczne i jak w tym czasie zmieniła się sytuacja kobiet?
- Gdy w 1993 roku publikowałam "Baise-moi", dla wielu facetów: krytyków literackich czy właścicieli wydawnictw, było czymś niesłychanym, że można tak pisać o seksualności kobiet. To było nie do pomyślenia! Dzisiaj jest inaczej. Przez 20 lat przywykliśmy do tego, że dziewczyny mają swoją seksualność, swoje żądze i nawyki, że mogą żyć swobodnie. W literaturze pojawiły się nowe typy kobiet. Postać kobieca nie musi być miła, kochająca, opiekuńcza i w kółko szaleć za mężczyznami. Wiele zmienił rozwój internetu. W "Teorii King Konga" opisałam, jak zostałam zgwałcona i bezskutecznie szukałam tekstów na temat gwałtu. Dziś dzięki internetowi publikacje feministyczne krążą z niebywałą prędkością. Dziesięć lat temu, gdy ukazała się "Teoria King Konga", wydawca przekonywał mnie, że powinniśmy usunąć z okładki słowo "feminizm", ponieważ ten nurt się wyczerpał i nikogo już nie interesuje. Dziś coś takiego nie byłoby możliwe. Nie istnieją już granice, teksty krążą swobodnie. To dotyczy wszystkiego: pornografii, przemocy, przemocy w małżeństwie, kobiet kolorowych, czarnych, muzułmanek. Nie można dziś prowadzić debaty tak, jak w latach 80. czy 90. - i to jest wspaniałe.
To, co mnie dziwi, to wzmocnienie pozycji kobiety matki i kobiety uwodzicielki. To ma ogromny wpływ na małe dziewczynki. Propaganda kobiecości nigdy nie była tak silna jak dziś. To samo dotyczy propagandy macierzyństwa, którą uważam za katastrofę. Po pierwsze, być może nie potrzebujemy dzieci aż tak bardzo, a po drugie, nie każda kobieta musi odnaleźć się w roli matki. Mówi się, że macierzyństwo to genialna sprawa, ale to nieprawda.
A zatem widzę zarówno silny, globalny ruch na rzecz feminizacji dziewczynek, co z pewnością nie jest dobre, jak i zmianę społeczną, która zaszła dzięki internetowi. To wspaniała platforma dystrybucji idei feministycznych.
Czy skrajna prawica może to zmienić?
- Tak. Jedna wojna i będzie po wszystkim. Wszystko stracimy. Wojny wywołuje się również po to. Konflikty zbrojne zawsze toczono poprzez ciała kobiet. Kobiety na wojnie trafiają do pierwszego szeregu. Mówi się, że mężczyźni walczą na froncie, ale to kobiety jako pierwsze są gwałcone, bite i torturowane. Wystarczy przyjrzeć się temu, jak wyglądały Niemcy przed wojną i po wojnie. Wtedy zobaczymy, czym jest wojna: dla kobiet, dla gejów, dla wielu ludzi. Kobiecość to obsesja prawicy. Jest dla niej ważniejsza, niż ktokolwiek by się spodziewał. Żeby rodzina działała zgodnie z wymogami prawicy, ktoś musi skapitulować. Gdyby nie było politycznie istotne, żeby kobiety "siedziały na swoim miejscu", nie bylibyśmy tam, gdzie jesteśmy. Manifestacje przeciwko małżeństwom homoseksualnym również wyrażają potrzebę, żeby utrzymać kobietę przy mężczyźnie.
Dzieją się jednak również rzeczy, które wcześniej były niemożliwe. Jesteśmy wolni. Nigdy nie miałam dostępu do takiej ilości literatury feministycznej. Nasze codzienne życie w niczym nie przypomina życia sto lat temu. Zmieniliśmy świat.
Wolność to jedno z pojęć, o których myślę po przeczytaniu "Vernona Subutexa". To nostalgiczna opowieść o świecie, który mogliśmy ocalić, ale nam się nie udało. Dlatego wizja przyszłości, która wyłania się z książki, nie jest wesoła. Może nie jest tak radykalna jak u Michela Houellebecqa, który mówi wprost: "Słuchajcie, impreza skończona"...
- On nigdy nie był skory do świętowania. (śmiech) W "Vernonie Subutexie" pojawiają się lesbijki i transseksualiści, a nikt zbyt wiele o tym nie mówi. Sądzę, że to dlatego, że świat naprawdę się zmienił. Czytelnicy mogą w spokoju czytać opowieści o transach i dziwkach. 30 lat temu to nie było możliwe.
Nasz świat zmienił się w sposób pokojowy. Jestem lesbijką i mogę cieszyć się życiem - nigdy wcześniej tak nie było. W społeczeństwach konserwatywnych i katolickich kiedyś to było nie do pomyślenia. Ale nadeszła prawdziwa zmiana. Owszem, zdarzają się trudne chwile, ale jesteśmy żywym dowodem na to, że ruchy feministyczne wiele zmieniły, podobnie jak ruchy na rzecz czarnych i ruchy LGBT. Ciekawe, że ruchy społeczne, które realnie zmieniają świat, zawsze są ruchami pacyfistycznymi. Gdybym wydała "Vernona" w latach 90., wybuchłby skandal. W latach 70. w ogóle nie byłoby to możliwe. A dziś? Mer Paryża jest gejem i otwarcie o tym mówi. I wszystko gra.
Istnieje jednak ryzyko, że utracimy tę wolność. Trzeba się wysilić, żeby ją ochronić.
- Musimy starać się ją chronić i opowiadać o tym, jak żyjemy. Świadectwa, takie jak powieści, są bardzo ważne. Opowiadają o naszym świecie. Trzeba mówić o tym, co się przeżyło, ponieważ to staje się punktem odniesienia dla innych ludzi, którzy dowiadują się, jak pewne rzeczy można przejść. Skrajnej prawicy może to się podobać lub nie, ale my idziemy przez życie z radością.
Virginie Despentes. Ur. w 1969 r. Francuska pisarka, reżyserka filmowa i tłumaczka. Zanim została pisarką, pracowała jako sprzątaczka, masażystka w salonie masażu w Lyonie, dziennikarka magazynów rockowych i pornograficznych, sprzedawczyni w dziale książek w Virgin Megastore w Paryżu, a także prostytutka. Jej pierwszą powieść "Baise-moi" odrzuciło wiele domów wydawniczych, zanimna jej wydanie zdecydował się Florent Massot. Sprzedaż osiągnęła 40 000 egzemplarzy. Ekranizacja książki została we Francji zakazana dla osób poniżej 18. roku życia. Kolejne książki, "Les Jolies chose"i "Bye bye Blondie", także zostały zekranizowane, a za powieść "Apocalypse bébé" autorka otrzymała Prix Renaudot. Dotychczas w Polsce ukazała się jej autobiograficzna "Teoria King Konga", którą wydała fundacja Feminoteka dzięki wsparciu Pomagam.pl.
Ana Brzezińska . Reżyser i producent, pasjonuje się nowymi mediami i piłką nożną, o czym informuje na Twitterze jako @leni_lennox .