Rozmowa
(fot. Tomasz Urbanek / East News / TVN)
(fot. Tomasz Urbanek / East News / TVN)

Ponad rok umawiałam się z panią na wywiad. Jest pani aż tak zajęta?

- Chyba nie aż tak długo... Choć rzeczywiście na ilość zajęć ostatnio nie narzekam. Nie jest to jednak jedyny powód. Uważam, że jako aktorka powinnam udzielać wywiadów wtedy, gdy ma to na celu promocję filmu, serialu czy spektaklu, w którym gram. Gdy jest konkretny powód rozmowy, a ja mogę powiedzieć o czymś nowym. Trzeba czasem poczekać, by zadziały się nowe rzeczy, żeby nie być zmuszonym do mówienia w kółko o tym samym, czego nie znoszę.

Zadziało się. Gra pani główną rolę w nowym serialu TVN "Druga szansa", podobno napisaną specjalnie dla pani.

- Dorota Kośmicka-Gacke, producentka serialu, pracowała nad nim z myślą o mnie, ale powiedzmy sobie szczerze - gdybym nie zdecydowała się na tę rolę lub nie mogłabym jej zagrać, Monikę Borecką zagrałby ktoś inny. Cieszę się, że tak się jednak nie stało i od kilku miesięcy jestem pochłonięta pracą na planie "Drugiej szansy".

Monika Borecka to agentka gwiazd. Jest pani w tej roli przekonująca.

- Dziękuję, to miłe, tym bardziej że dopiero Monikę poznajemy. Pomocne w pracy nad tą postacią było na pewno to, że znam profesję agenta od podszewki. Z Gabrysią i Martą, moimi agentkami, pracuję od lat, doskonale się znamy, wiem dokładnie, jakie są wady, zalety, problemy czy wyzwania tego zawodu. Na pewno priorytetem jest to, by umieć sukces aktora traktować jak swój własny. Dobry agent pozostaje na drugim planie, w cieniu, i nie przeszkadza mu to. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy chce z tego cienia wyjść i sam grać pierwsze skrzypce. Stać się gwiazdą.

I na przykład, jak Maja Sablewska, dostaje własny program w telewizji.

- Taką podjęła decyzję i wydaje mi się, że bardzo dobrze czuje się w nowej roli. Choć naturalnie musiała zrezygnować z roli agenta.

Małgorzata Kożuchowska na planie serialu "Druga szansa" (fot. Micha Wargin / East News / TVN)

Pani agentki mogą mieć poczucie własnego sukcesu, bo pani go odniosła?

- Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Działamy razem. Choć w innym obszarach. Ja gram. W teatrze, na planie, na próbie i nikt mnie w tym nie wyręczy. Natomiast mnóstwo rzeczy, które się dzieją, zanim na ten plan wejdę - szczegóły dotyczące umów, negocjacje, decyzje, spotkania - to właśnie praca moich agentek. Praktycznie nie odbywam wstępnych spotkań - wchodzę dopiero na ostatnim etapie, kiedy podejmuję ostateczną decyzję, czy zaangażuję się w nowy projekt.

To jest żmudna, wymagająca praca. Kiedyś sama prowadziłam wszystkie rozmowy dotyczące moich spraw organizacyjnych, planów zdjęciowych, terminów, wywiadów, okładek, sesji. I wiem, co to znaczy. Jechałam na plan i non stop rozmawiałam przez telefon. Często trzeba być bardzo czujnym, liczyć się z każdym wypowiedzianym słowem, potrzeba wiele wyczucia, dyplomacji i mądrości, żeby nikogo nie urazić, ale być wystarczająco asertywnym. Mimo że dużo w tym biznesu i czystej logistyki, myślę, że to niezła sztuka.

Ma pani do swoich agentek pełne zaufanie?

- Tak. Jestem absolutnie przekonana o ich skuteczności, lojalności i profesjonalizmie.

Agentka z "Drugiej szansy" została wrobiona w narkotyki, oszukana przez partnera. Panią też ktoś zawiódł?

- Tak, i było to dla mnie bolesne.

Trzyma pani urazę?

- Staram się unikać osób, które mi szkodzą, o ile to możliwe. Unikać, ale też nie wchodzić im w drogę, nie prowokować. Zdarzało się, że czułam się ewidentnie przez kogoś wykorzystana. Zdaję sobie też sprawę z tego, że show-biznes to twarda walka o przetrwanie, ale dla mnie nigdy kosztem kogoś, nie po trupach. Mogę wybaczyć, ale trudno zapomnieć, gdy ktoś był wobec mnie nieuczciwy, mimo że ja pozostałam lojalna do końca.

(fot. Anna Gostkowska / x-news)

Co panią najbardziej dotyka?

- Nie lubię plotek, pomówień, wyssanych z palca historii, które powtarzane z ust do ust mogą wyrządzić komuś dużo krzywdy. Kiedyś słyszałam przypowieść, która bardzo zapadła mi w pamięć. Kobieta w trakcie spowiedzi wyznaje, że obmawiała koleżankę czy sąsiadkę. Ksiądz zadał jej dziwną pokutę. Powiedział: - Idź do domu, weź poduszkę, rozpruj ją i rozrzuć pierze po podwórku. Zrób to i wróć. Gdy wróciła, ksiądz mówi: - A teraz wróć i to pierze pozbieraj. Ona mówi na to, że się nie da. - No właśnie - odparł ksiądz. Nie da się, bo raz wypowiedziane słowo zaczyna żyć własnym życiem. Zostaje.

Moja bohaterka z "Drugiej szansy" - gdy siostra ją pociesza, mówiąc, że ludzie zapomną o tym, co się stało - mówi: - Nie. Już zawsze na moim nazwisku będzie ciążyć ta plama. Co z tego że niesprawiedliwa, po latach nikt nie będzie już pamiętał, jak było naprawdę. Sprostowania, przeprosiny drukowane są zawsze w najbardziej niewidocznym miejscu, drobnym maczkiem.

Akurat pani nie ma takich problemów. Znów znalazła się pani na czele rankingu najbardziej lubianych osób.

- To jest bardzo miłe. Wiem jednak, że mój zawód jest kapryśny i nigdy nie daje gwarancji bezpieczeństwa. Nawet wtedy, kiedy czujemy, że nasza pozycja jest silna i wydaje nam się, że jesteśmy na topie. Ogromne zainteresowanie, uznanie branży filmowej zyskać może kilkuletnie, utalentowane dziecko, a najbardziej wszechstronny aktor po latach intensywnej pracy i zdobyciu szeregu nagród filmowych przegrywa z nim w rankingach popularności. Dlatego uważam, że jedyne, co stanowi o naszej sile, to umiejętność zachowania zdrowego rozsądku w każdej sytuacji. I porażki, i sukcesu. Nie kombinować, nie udawać i mieć poczucie własnej wartości mimo obowiązujących sezonowo mód.

I dlatego mówi pani otwarcie, jakie ma poglądy?

- Jeśli ktoś mnie o to pyta, tak.

(fot. Anna Gostkowska / x-news)

Pani poglądy są raczej tradycyjne.

- Wyrosłam w tradycyjnym domu, w którym ważna była wiara katolicka. Wartości związane z dekalogiem, polska historia i tradycja. Ale rodzice nie zamykali nas w prostych schematach i jeszcze jako dziecko miałam zgodę na liczne wyjazdy z kółkiem teatralnym, występy za granicą. Z jednej strony spotkania "Solidarności" w domu, a z drugiej mój miesięczny pobyt na obozie pionierskim, na Białorusi, na początku lat 80. To poszerzało perspektywę. To wychowanie trzyma mnie w ryzach, także w dorosłym życiu. W różnych trudnych sytuacjach było to dla mnie ratunkiem.

Poda pani przykład?

- Mówiłam już o tym przy różnych okazjach. Paręnaście lat temu zastanawiałam się, co tak naprawdę powinnam w życiu robić.

Czekała pani na jakiś znak? Na wskazówkę, czy nie poświęcić się tylko aktorstwu?

- Czułam, że doszłam do ściany. Dziś jestem żoną i szczęśliwą mamą. Znalazłam odpowiedź. I mogę spokojnie realizować swoje kolejne marzenia.

Jakie?

- Jestem we wspaniałym momencie życia, wymarzonym - mam dziecko, mój synek ma w tej chwili rok i cztery miesiące. Dużo pracuję, więc skupiam się na tym, by mój synek nie miał poczucia, że jest mu mamy za mało. Nie chciałabym przeoczyć ważnych momentów w jego rozwoju. Dlatego pracuję interwałami. Przez jakiś czas bardzo intensywnie, ale potem mam np. miesiąc wolnego. Mój mąż też ma zawód, w którym może sterować czasem, więc w przerwie razem wyjeżdżamy. Przez dłuższy czas jesteśmy tylko we troje, i to jest wspaniałe.

Doceniam, że w moim zawodzie mogę sobie na to pozwolić. Teraz moja rodzina, dziecko i mąż są dla mnie najważniejsi. Choć oczywiście marzą mi się też ciekawe, piękne role u interesujących reżyserów... Niełatwo to wszystko pogodzić.

Małgorzata Kożuchowska, rok 2001 (fot. Marzena Hmielewicz / Agencja Gazeta)

A czy łatwo przyszło pani publiczne opowiedzenie o naprotechnologii? Przyznała pani w grudniowej "VIVIE!": "Poddałam się naprotechnologii, metodzie, która indywidualnie podchodzi do każdej kobiety. Po dwóch miesiącach leczenia byłam w ciąży".

- Tak. A miała pani wrażenie, że powiedziałam za dużo?

Nie, ale zastanawiałam się, czy pani to planowała, czy to był impuls.

- Powiedziałam to z pełną premedytacją. Nie ma lepszego dowodu na skuteczność tej metody niż życie...

Jan Franciszek w całej swojej męskiej okazałości?

- No właśnie. Tak wiele kobiet, także wśród moich znajomych, czeka na dziecko. Chcą zajść w ciążę, a mają z tym kłopot. Pomyślałam, że kiedy powiem o tym, co dla mnie okazało się bezcenne, być może komuś pomogę.

Jest pani przeciwko in vitro?

- Każdy ma swój rozum i sumienie. I powinien decydować sam o sobie. Uważam jedynie, że należy się dzielić wiedzą. A czy ktoś z niej skorzysta, czy nie, to jest już jego prywatna sprawa.

Grzegorz Małecki i Małgorzata Kożuchowska podczas próby spektaklu "Kotka na garącym blaszanym dachu" w Teatrze Narodowym. Rok 2013 (fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

A jak się pani prywatne przekonania mają do granych przez panią ról? Chętnie gra pani postaci, które mają odmienne poglądy niż pani?

- Wszystko zależy od tego, jaki wydźwięk ma mieć dana historia. Po co ją opowiadamy, na co chcemy zwrócić uwagę. Natura człowieka od zawsze balansuje między dobrem a złem, a zadaniem sztuki jest tę naturę zgłębiać. Nie uciekniemy przed ciemną stroną naszego istnienia. My, Polacy, nie lubimy moralizatorstwa, pouczania. Lubimy historie prawdziwe i poruszające, na podstawie których sami wyciągamy wnioski. Szukamy analogii. Ja też lubię takie historie. Jeśli zmuszają do refleksji, do myślenia, czegoś nas o sobie uczą, jest sens brać w nich udział. Bez wahania zagrałabym na przykład w "Requiem dla snu" czy w "Trainspotting". To filmy, które solidnie dają po głowie, szczególnie młodym ludziom, mają większy wydźwięk niż niejedna pogadanka w szkole czy pouczenia księdza.

A w "Szamance" Andrzeja Żuławskiego?

- Wszelkie eksperymenty, które powodują, że tracę nad sobą kontrolę, nad swoją świadomością, nad ciałem budzą mój lęk. Panowanie nad emocjami na scenie to jest mój warsztat i lubię to, nawet jeśli to są skrajne emocje.

Zagrałaby pani Michalinę Wisłocką, która żyła w trójkącie z mężem i przyjaciółką?

- Rozumiem, że ów trójkąt jest tak fascynującym układem, że miałby decydować o tym, czy zagram tę rolę? Dla mnie to nie jest punkt odniesienia. Jeśli miałabym zagrać Wisłocką, to dlatego, że była to postać nietuzinkowa, w jakimś sensie przełomowa, dotykająca jako jedna z pierwszych pewnej sfery życia społecznego. Interesowałyby mnie jej zmagania z rzeczywistością, co czuła, czy była szczęśliwa, czy tkwienie w tamtej relacji było jej wolnym wyborem, czy np. jakąś koniecznością.

(fot. Anna Gostkowska / x-news)

Jak tak z panią rozmawiam, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że odejście z "M jak miłość" dobrze pani zrobiło. Chociażby ta najnowsza rola w amerykańskiej produkcji. To zupełnie inna Kożuchowska.

- "Music, War and Love" jest filmem kostiumowym. Akcja toczy się w Łodzi podczas drugiej wojny światowej. Gram mamę jednego z głównych bohaterów - polskiego chłopaka, który zakochuje się w żydowskiej dziewczynie. Potem próbuje ją wyciągnąć z obozu koncentracyjnego.

Gratulacje, że pani tę rolę dostała.

- Dziękuję. To był też dla mnie ważny test. Zaproszono mnie na casting z udziałem producenta Freda Roose'a i reżyser Marthy Coolidge, gdzie miałam zaledwie pół godziny, żeby ich do siebie przekonać. Udało się. Super.

Mama z amerykańskiej produkcji będzie inna niż Natalia Boska z "Rodzinki.pl"? Boska, przyzna pani, jest dość nowoczesna?

- Przyznam. Jako mama czasem w życiu nie postąpiłabym tak jak ona. Albo nie pozwalałabym na takie zachowanie synów. Ale może teraz tak mówię, bo mój syn jest jeszcze malutki. A Joanna Pulaski, bo tak się nazywa moja postać, będzie "przedwojenna" w pełnym tego słowa znaczeniu.

Serial TVN "Druga szansa" można oglądać w poniedziałki o godz. 21.30

Małgorzata Kożuchowska. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Zaczynała w zespole Teatru Dramatycznego, ale największą popularność przyniosły jej role w "Killerze", "M jak miłość" i "Rodzince.pl". Obecnie gra w najnowszym serialu TVN "Druga szansa". Dwukrotna zdobywczyni Złotej Kaczki i dwóch Telekamer oraz drugiego miejsca w ostatnim rankingu najbardziej lubianych gwiazd. Jej mężem jest dziennikarz Bartłomiej Wróblewski. Mają syna Jana Franciszka.

Angelika Swoboda. Ekspert showbiznesowy portalu Gazeta.pl. Komentuje życie gwiazd w Polsat Cafe, TVN i Superstacji. Zaczynała jako dziennikarka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi chętnie rozmawia zawsze i wszędzie, kawy i sportowych samochodów.