
Pani doktor, jak w ogóle można myśleć o seksie, kiedy ma się poczucie, że świat się kończy? Przynajmniej ten nasz, bezpieczny i znany nam sprzed choroby.
- Na początku, tuż po diagnozie, o seksie się nie myśli. To jest zupełnie naturalne. Zresztą nie tylko choroba może tak na nas wpłynąć. Problemy w pracy czy prywatne zawirowania również sprawiają, że sfera cielesna schodzi na dalszy plan. Coś się dzieje z dziećmi, mamy nadmiar obowiązków, problemy finansowe - i już jesteśmy przytłumieni. To nie są afrodyzjaki, umówmy się. Czasami nie chce nam się nawet przytulić. Jesteśmy dla siebie nieprzyjemni, wyżywamy się na sobie i nierzadko ranimy siebie wzajemnymi pretensjami.
Nasza seksualność jest bardzo silnie związana z przeżywaniem emocji. One powinny sprzyjać temu, żeby można było odczuwać przyjemność czy w ogóle snuć jakiekolwiek fantazje na ten temat. Jeśli ta predyspozycja jest zablokowana przez inne uczucia, negatywne, to nie ma mowy, żeby doszło do seksu. Louann Brizendine w książce "Mózg kobiety" podkreśla, że u kobiet włączenie się seksualności wymaga "wyłączenia mózgu". Dzieje się tak, ponieważ odpowiednie sygnały docierające do obszarów przyjemności w mózgu mogą uruchomić orgazm tylko wtedy, gdy jądro migdałowate - ośrodek lęku i niepokoju - nie jest aktywne.
A choroba nowotworowa jest szczególną sytuacją kryzysową, związaną z niepewnością swojego losu, trudnym leczeniem, zmianami w ciele, ograniczeniami w realizowaniu dotychczasowych ról społecznych. Wszystko to generuje wiele silnych emocji, szczególnie strach i lęk.
Rozmaite kampanie społeczne przekonują nas, że rak to nie wyrok. A jednak wciąż tak właśnie jest postrzegany.
- Z jednej strony coraz więcej osób wychodzi z tej choroby obronną ręką, a z drugiej - zdarzają się sytuacje, które silnie oddziałują na nasze wyobrażenie o chorobie nowotworowej.
Dzisiaj była u mnie 28-letnia dziewczyna, u której rok temu stwierdzono nowotwór narządów rodnych. Myślę, że bardzo wierzyła w to, że będzie zdrowa, że leczenie się powiedzie. To znaczy zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa nawrotu, ale szukała dobrych sygnałów. Czekała na nie. Teraz wszystko wróciło z ogromną siłą i usłyszała, że nie można jej wyleczyć. Ona to już wie. Takie przykłady sprawiają, że społeczny odbiór raka jest, jaki jest. To może być przecież nasza znajoma, córka, żona kolegi... Chociaż jeszcze raz podkreślam, że w wielu sytuacjach leczenie odnosi skutek. Sama mam koleżanki, które żyją w dobrej kondycji, bez śladu po chorobie, jaką przeszły.
Rozważając skalę umieralności na nowotwory, zapominamy o najważniejszym problemie, o tym, że tak późno zgłaszamy się do lekarza i nierzadko w chwili postawienia diagnozy choroba jest już bardzo zaawansowana. Wczesne wykrycie choroby zwiększa szanse na wyzdrowienie.
Jak wygląda pani praca z taką pacjentką, która ma nawrót choroby i bardzo złe wyniki? Co pani może powiedzieć lub zrobić, żeby jej ulżyć w cierpieniu?
- Przede wszystkim słucham, z czym ona sobie nie radzi. Nigdy nie mam gotowej recepty, ponieważ taka nie istnieje. Każdy człowiek potrzebuje czegoś innego. W tak trudnej sytuacji najważniejsze jest, żeby osoba chora mogła wypowiedzieć, co czuje, czego się obawia. To na pewno nie jest moment do rozmów o intymności. Moja pacjentka przeżywa podwójną żałobę: po swoim zdrowiu, które odzyskała na chwilę, no i po wyobrażeniu, że może być zdrowa.
Powiedziała mi, że jej partner od momentu zdiagnozowania u niej nawrotu chodzi po domu cały załamany, lękowy. Nie może się pogodzić z sytuacją. On też ma poważny problem, żeby myśleć teraz o intymności. W takich chwilach - oczywiście, jeżeli jest po temu jakaś otwartość obojga partnerów - warto się przytulić. Ale też wiele osób mówi: - Jak się wtulę, to jeszcze bardziej się rozpadnę. Rozczulę się. W tym momencie wolałbym tego nie robić .
To, w jaki sposób zdrowy partner poradzi sobie ze swoją seksualnością, zależy od jego dojrzałości psychicznej i emocjonalnej, od umiejętności dysponowania swoją seksualnością oraz eliminowania napięć, wszelakich, nie tylko seksualnych. Najważniejsze są jednak umiejętność komunikacji w związku oraz zbudowana pomiędzy partnerami więź. Im bardziej związek jest niedojrzały, tym więcej w nim problemów, nie tylko w wymiarze intymności.
Jak często kończy się to rozstaniem? I czy potępia pani jednoznacznie tych, którzy opuszczają bliskich w chorobie? Którzy nie potrafią tego ciężaru udźwignąć?
- Nikogo nie potępiam. Mogę powiedzieć, że na coś nie zgadzam się wewnętrznie. Na pewno nie zgadzam się na przemoc i tu zawsze powiem, że nie ma taryfy ulgowej. Mogę dostrzegać mechanizmy, które do tej przemocy prowadzą, ale nie chcę i nie będę jej usprawiedliwiać.
A decyzja o rozstaniu z chorym partnerem zawsze jest trudna, bo porzucenie kogoś, kto choruje, jest społecznie nieakceptowalne. Jesteśmy tak wychowani i może dobrze, że wpaja nam się od maleńkości, że o osoby bliskie należy się troszczyć. To bywa jednak ekstremalnie trudne. Zdarza się przecież, że związek przechodzi kryzys jeszcze przed chorobą jednego z partnerów, sprowadza się do toksycznej relacji, trwa bardziej z poczucia obowiązku niż z potrzeby serca.
Relacja miłosna, w obliczu choroby jednej ze stron, często ewoluuje w układ opiekuńczy, przestaje przypominać związek.
- Choroba wnosi wiele ograniczeń w życie osoby chorej i siłą rzeczy współmałżonek przejmuje od niej wiele codziennych obowiązków. Nierzadko zdrowy partner bierze też na siebie całościową opiekę nad chorym - mycie, karmienie, pomoc w toalecie itp. Jeżeli relacje partnerów ograniczą się do wykonywania niezbędnych czynności i zabraknie rozmowy na inne tematy, czułości, wzajemnej dbałości o relacje, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że zdrowy partner zacznie widzieć w chorym osobę słabą, wymagającą ciągłej opieki, niepełnosprawną, a osoba chora zacznie traktować zdrowego partnera jak opiekuna.
W dodatku ciało w chorobie kojarzy się z bólem, ze szpitalem, ze żmudnymi terapiami. Taki obraz wdrukowuje się nie tylko choremu, ale i tym, którzy się nim zajmują. Zamiast erotyki - jest fizjologia. Zdarza się wówczas, że zdrowy partner seksu szuka poza związkiem.
- Jeżeli tak będzie robił, to nie powinien tego tłumaczyć zmianami w ciele chorego. To znaczy, że ich związek jest mocno niedojrzały, a przynajmniej ten partner, który wybrał kłamstwo jako pozorne rozwiązanie, powinien się zastanowić nad własną dojrzałością. To nie potrzeby seksualne mają rządzić człowiekiem, tylko człowiek ma nimi mądrze rozporządzać.
Są różne sposoby zaspokojenia potrzeb seksualnych. Dojrzały związek - oparty na zaufaniu, czułości i akceptacji swoich ograniczeń fizycznych czy psychicznych - potrafi znaleźć sposób na powrót do intymności, seksu. Zbyt długie przeciąganie sytuacji seksualnego wygaszenia nie sprzyja budowaniu relacji w związku. Pamiętajmy, że seks nie oznacza jedynie pełnej penetracji. To przede wszystkim czułość, dotyk, pieszczota. Podstawą jest jednak otwarta rozmowa, również na ten temat. Znam też związki, gdzie przy wzajemnej zgodzie partnerów zdrowy partner rozładowuje swoje napięcia seksualne przez masturbację. Takie rozwiązanie powinno być jednak chwilowe. Jeżeli trwa zbyt długo, to seks nabiera wymiaru instrumentalnego.
Niektóre kobiety po chorobie zaczynają normalnie funkcjonować, odzyskują siłę fizyczną, wracają do pracy, ale do sypialni wrócić nie chcą. Często jest im to na rękę, bo nigdy seksu nie lubiły. Może to być także efekt skumulowanej w ich ciele złości, związanej na przykład z zaburzonym poczuciem atrakcyjności - trzeba powiedzieć wprost, że w chorobie czasem tyjemy ponad miarę lub chudniemy, tracimy włosy. Kobieta, która przestała lubić siebie, nie będzie dążyła do zbliżeń.
Nierzadko panie z zaburzoną samooceną robią chorobliwe sceny zazdrości, same pchają partnerów w cudze ramiona. Kobieta mówi mężczyźnie: - Tylko się umyj, jak od niej wrócisz. Co, chcesz się przytulić, kochanka ci dzisiaj nie dała? Taki mężczyzna przychodzi do mnie i mówi: - Jak mam reagować? Dłużej tego nie wytrzymam. Straciłem pozytywne emocje w stosunku do mojej partnerki, nie ze względu na jej chorobę, tylko na to, jak się zachowuje. To przez to zacząłem czuć do niej odrazę jako kobiety. Ona stała się dla mnie wampirem energetycznym. Nie mam żadnego romansu, ale jestem na granicy, żeby go mieć. Jak mam dostawać ciągle za coś, czego nie zrobiłem, to sobie pomyślałem - może lepsza będzie i kara, i wina.
I co pani mu na to odpowiada?
- Zawsze proszę partnerów, żeby przyszli razem. To nie jest, wbrew pozorom, proste. Często się zdarza, że ta druga osoba odmawia. Zazwyczaj właśnie kobieta. Ona nie będzie szła. Dlaczego? - Wariatki ze mnie nie zrobisz. I co ta pani doktor powie, no co? Że powinnam się uśmiechać i tolerować twoje wyskoki?
W ubiegłym tygodniu przyszła do mnie taka para. Pani ewidentnie została do tego zmobilizowana przez swojego partnera. Na wejściu, mową ciała, dawała mi sygnały, że najchętniej wysadziłaby mój gabinet w powietrze i wyszła. Spokojem i zrozumieniem rozbroiłam to jednak. W wielkim skrócie uświadomiłam im, że każdy z nich ma prawo do swoich poglądów, ale warto, żeby przewidywali konsekwencje swoich działań dla ich wspólnego dobra. Myślę, że najważniejszym odkryciem był dla nich fakt, że długo przed chorobą ich relacja nie należała do udanych. Rozmowa skończyła się pozytywnie i państwo podjęli decyzję o wspólnej terapii.
A jak konkretnie można "odczarować" ciało, które choruje? Jak "przywrócić" je do sfery seksualności - w głowie chorego i jego partnera? Żeby zamiast fizjologii pojawiła się erotyka?
- Erotyka jest związana z cielesnością i emocjami, nie odetniemy tego. Nasze ciało i emocje muszą być gotowe do uniesień seksualnych. Dlatego im więcej problemów w naszej głowie, tym mniejsza szansa na zbliżenie seksualne, szczególnie u kobiet.
Jak już wspomniałam, w tym pierwszym okresie, zaraz po diagnozie, kwestia seksu prawie nie istnieje. Ona jest chora, przerażona. On też. Do tego jest umęczony, bierze na siebie tyle obowiązków, że nawet nie wie, jak się nazywa. Jak się kładzie wieczorem, to marzy tylko o tym, żeby zasnąć. A poza tym boi się, czy ona będzie żyła, myśli o tym, że jutro musi ją zawieźć na badania, a ma głupiego szefa, który nie rozumie, że on musi tak często wychodzić z pracy.
Teraz jestem w kontakcie z bardzo młodym mężczyzną, który po trzech miesiącach diagnozowania żony dowiedział się, że dotychczasowa diagnostyka była prowadzona w niewłaściwym kierunku. Nikt nie zauważył, jak bardzo rozwinął się u niej nowotwór. Tam są malutkie dzieci. Kiedy poradziłam mu, żeby nie tracił teraz czasu na rozpacz, tylko żeby spróbował być z tą żoną, odpowiedział: - Co pani ma na myśli, mówiąc "być"? Przecież ja jej nie mogę nawet przytulić, jest tak obolała. Ja sam nie mogę myśleć o tym, boję się . To jest dramat. Tylko oni są gdzieś w perspektywie bardziej umierania niż leczenia. Pozostajemy w ciągłym kontakcie telefonicznym, bo państwo mieszkają daleko poza Warszawą. Myślę, że ten mężczyzna potrzebuje wsparcia i kilku wskazówek, jak zadbać o związek z żoną w tak ekstremalnej sytuacji. Czasami jedyną formą czułości jest trzymanie za rękę i ważne, żeby z tego nie rezygnować. Dotyk ma cudowne właściwości. Na poziomie psychicznym osoba chora czuje, że jest z nią ktoś bliski, kochający i czuje się bezpiecznie. Na poziomie fizycznym na przykład rany szybciej się goją.
Zawsze doradzam też, żeby uważać na słowa. One potrafią wprowadzić nas w miły nastrój, ale mogą też kaleczyć. Niekorzystne dla seksualności są te wszystkie sformułowania, które zarzucają coś partnerowi, które mówią brzydko o jego funkcjonowaniu fizycznym.
Czyli?
- Oczywiście, tak, przytul się, przytul. Nie wytrzymujesz bez tego, co? Jesteś jak ten pies. Przytaczam tylko słowa, które padły w moim gabinecie. Albo ona chodzi i mówi: - No i co, teraz będziemy się kochać, a ty będziesz wielkim łukiem omijał moją pierś? Jestem przekonana, że kobieta wypowiadająca takie słowa nie chce, żeby partner ją opuścił, ale czasami tak bardzo nie potrafi zaakceptować siebie i obawia się porzucenia, że sama prowokuje sytuacje, które prowadzą do samotności, której tak bardzo się boi.
Nierzadko przyczyną takich problemów jest brak otwartej rozmowy na temat swoich lęków związanych z powrotem do aktywności seksualnej. W wielu zdrowych związkach partnerzy nie dzielą się ze sobą swoimi potrzebami i dla tzw. świętego spokoju godzą się na to, co jest. Nie jest łatwo wówczas powiedzieć partnerowi: - Słuchaj, ja nie mogę kochać się w takiej pozycji. Nie mogę analnie, nie mogę oralnie, chociaż kiedyś tak robiliśmy, bo mam stany zapalne, boję się jakiegoś zakażenia. Nie jest łatwo również zaproponować rozważenie innej pozycji. To dotyczy wielu kobiet po operacjach ginekologicznych. Dla nich pewne pozycje są bolesne, a więc unikają zbliżeń.
A gdyby to odwrócić i opowiedzieć o mężczyznach? Akcja "Kancersutra" skierowana jest do kobiet, ale przecież analogiczne problemy występują w parach, w których to mężczyzna jest chory. Jego seksualność też jest zaburzona.
- Tak, to prawda. Wydaje mi się, że łatwiej jest zaspokoić kobietę, która nie może mieć seksu z penetracją - przez dotyk, za pomocą pieszczot. Ona może osiągnąć orgazm. Wiele kobiet przeżywa orgazm łechtaczkowy, który nie wiedzieć czemu został uznany za gorszy. Świat jednak dojrzewa i mało kto, przynajmniej publicznie, dzieli orgazmy na lepsze lub gorsze.
Wróćmy jednak do mężczyzn. Jest wiele sposobów, również farmakologicznych, dzięki którym panowie odczuwają satysfakcję seksualną. Problem zaczyna się wtedy, kiedy mężczyzna nie czuje się męski, bo jest chory. Bardzo często seks jest kojarzony właśnie z penetracją, dla wielu mężczyzn to jest jedyny "prawdziwy seks", tak im wdrukowano kulturowo. I kiedy mężczyzna ma w tym wymiarze problem - bo na przykład po operacji prostaty nie trzyma moczu - unika zbliżeń.
Problemy występują chyba nie tylko w przypadku nowotworów układu moczowo-płciowego. Choroba każdej części ciała może zamknąć to ciało na seks.
- Tak. Moczowo-płciowe nowotwory mają największy wpływ na zachowania seksualne. Ale miałam też pacjenta z nowotworem okrężnicy, który miał zespojenie jelita i problem ze zwieraczami. Zaczął pić. A im więcej pił, tym bardziej nie trzymał zwieraczy. Musiał nosić pieluszki. To mężczyzna, który przez wiele lat umiejscawiał poczucie własnej wartości właśnie w obszarze seksualności. Pierwszy raz do mojego gabinetu przyszedł nietrzeźwy, więc odmówiłam mu jakiejkolwiek pomocy, powiedziałam, że musi wrócić, jak dojdzie do siebie. Pojawił się po kilku dniach z kwiatami, z przeprosinami, zaczął mówić, jak funkcjonuje. No i okazało się, że on kompletnie siebie zdegradował w swojej głowie. I w ogóle nie dostrzegał, że pijąc, pogarsza swój stan i jeszcze bardziej utrwala w swojej głowie obraz siebie jako osoby niepełnosprawnej.
Trudno jest z mężczyznami rozmawiać na temat ich poczucia własnej wartości, bo oni inaczej wartościują siebie niż my, kobiety. Bardziej z pozycji siły, przynoszenia łupów do domu. I kiedy czują, że nie mogą, że słabną, są przerażeni. Lęk przed porażką, przed tym, że się nie uda, sprawia, że wolą nie podejmować czynności seksualnych. A jeszcze jak partnerka nie jest empatyczna, to już katastrofa. Mówi na przykład: - Nie róbmy już tego lepiej, znowu się nie udało, nawaliłeś. Albo: - Słuchaj, to z kim ty to robisz, że tutaj nie możesz? Ten mężczyzna bezwzględnie następnym razem się wycofa, będzie miał problemy czysto fizjologiczne, ale też psychiczne.
Jeśli partnerka jest mądra, będzie działała delikatnie. Powie: - Słuchaj, możemy się też inaczej kochać. Albo - możemy odpocząć. Zbadajmy, jaki masz poziom hormonów. Pójdźmy może do jakiegoś seksuologa, jeśli to się będzie powtarzało. Ale to nie jest koniec świata . Pokaże mu, że on jest dla niej wciąż męski. I odwrotnie - tak samo mężczyzna nie powinien z uwagi na chorobę negować kobiecości partnerki. Bo partnerzy fantastycznie potrafią się zaspokoić w różny sposób. Na litość boską, młodzież tak robi. Z obawy przed ciążą zaspokaja się w jakiś inny sposób.
To jest ważne, żeby skupić się na bliskości, a nie koncentrować się tylko na penetracji. Bo ten seks może przyjąć rozmaite, wygodne dla kochanków, formy.
- Seksuolodzy zalecają zacząć od masażu. Ale takiego, który nie ma skończyć się penetracją.
Jakiś czas temu trafiła do mnie do gabinetu para, w której kobieta miała nowotwór żołądka. Cały czas się leczyła. Partnerzy w tym związku nie oddalili się od siebie, ale choroba odcisnęła się negatywnie na ich intymności. Zaleciłam im, żeby w swojej miejscowości wybrali się do gabinetu seksuologa. Na szczęście mnie posłuchali. Pani seksuolog fantastycznie z nimi popracowała, najpierw z pacjentką, później z jej mężem. Podpowiedziała im, jak mogą od nowa budować swoje intymne relacje. Zaleciła masaż - z pominięciem genitaliów - trzy razy w tygodniu, o umówionych godzinach. Chodziło o to, żeby partnerzy znaleźli wspólną przestrzeń tylko dla siebie i pilnowali jej. Pacjentka tak mi to zrelacjonowała: - To jest bardzo dobre doświadczenie. Bo kiedy ja wiem, że nic się nie wydarzy, że nie muszę się martwić dalszym ciągiem, skupiam się na tym, czy coś czuję. Przez pierwsze kilka razy nie czułam nic, bo się bardziej denerwowałam, czy dobrze to robimy, czy nam wychodzi. Mąż też był cały napięty, bo nie było to dla niego normalne. Ale teraz mam taką przyjemność, takie odczucia z ciała, których nigdy wcześniej nie miałam, nie byłam ich w stanie zarejestrować... Nie przypuszczałam, że one w ogóle istnieją.
Czyli, paradoksalnie, zdarzają się przypadki, w których seks jest po chorobie pełniejszy niż przed nią?
- Wczoraj gościłam w Radiu TOK FM i zadzwoniła do audycji pani, która podziękowała za to, że w ogóle w mediach porusza się takie tematy. Powiedziała, że pozostaje w związku z chorym mężczyzną. I że mieli bardzo udany seks przed chorobą tego pana, ale kiedy on zachorował, wycofał się z tej aktywności. Kompletnie ją "odstawił" - nie tylko seksualnie, ale też emocjonalnie. Nie chciał rozmawiać, mówić, co czuje. Ona nie odpuszczała, cały czas uparcie przy nim trwała. Wreszcie pękła, przyszedł moment, w którym zdecydowała się porozmawiać z nim wprost. Powiedziała, że jest samotna, że czuje się odrzucona, że mieli takie fajne wspólne życie i że choroba nie może im tego zabrać. Zapytała go, czy mogą powrócić do bliskości, do czułości.
Zadziałało?
- Minęły dwa, może trzy dni i on zaczął ją z powrotem przytulać, pocałowali się. Ona na antenie powiedziała, że w tej chwili mają z partnerem jeszcze lepszą intymność, niż mieli przed chorobą.
A są tacy, którzy wraz z diagnozą przeżywają wybuch libido? Nagle usiłują nadrobić "stracony czas", zrobić to, na co nie starczało im siły i inwencji na co dzień? Odreagować traumę za pomocą ostrego seksu?
- Może tak być, że chory po diagnozie zaczyna bardziej doceniać życie. Również jego zmysłową stronę.
Przychodzi do mnie pani, która mówi, że ma kilka razy w tygodniu ochotę na seks, wcześniej jej nie miała. Porozmawiałyśmy o jej potrzebach, o tym, czym jest dla niej teraz bliskość seksualna, i nie było tam żadnej patologii. Wręcz odwrotnie, pani powiedziała: - Tylu rzeczy sobie kiedyś odmawiałam, również seksu, bo byłam w nieudanym związku małżeńskim. Teraz nie chcę. Przed chorobą spotkała osobę, z którą zaczęło jej być dobrze. Zaznaczyła, że po chorobie zmienili z partnerem rytm życia - więcej odpoczywają, prawie w każdy weekend wyjeżdżają, zostawiają sobie karteczki, wysyłają sprośne SMS-y. Ona śmiała się ostatnio, że nawet jednego wysłała nie pod ten numer co trzeba, więc musiała się gęsto tłumaczyć znajomemu z pikantnej wiadomości. I taki rozkwit libido nie ma nic wspólnego z tym, co jest niebezpieczne.
Ale zdarzają się też niepokojące zachowania. Szczególnie u osób, którym coś się mogło wydarzyć na poziomie biologii, pod wpływem leczenia. Kompulsywnie seks po diagnozie będą też uprawiać ci, którzy wcześniej, przed chorobą, w seksualności umiejscawiali poczucie własnej wartości. Nawet jeśli ten seks ich boli. Jeśli muszą sobie wstrzykiwać lek do ciał jamistych, żeby odbyć stosunek... Miałam pacjenta, który pomimo odczuwanego bólu ciągle szukał nowych partnerek i udowadniał sobie, że dalej jest męski. W takich sytuacjach nie chodzi o seks.
A o co?
- Takie zachowanie ma bardziej charakter kompulsywny, gdzie "muszę" jest ważniejsze od "chcę".
Jest też część chorych, którzy wypierają chorobę, próbują sobie i innym udowodnić, że nic się nie zmieniło.
- Jeżeli ktoś coś udowadnia, to już nie jest zdrowe. Proszę mi wierzyć, że wypieranie choroby na dłuższą metę przynosi opłakane skutki. Te mechanizmy obronne są potrzebne, ale mają swoje granice. Jeśli z nimi przesadzimy, stają się dysfunkcyjne. Nie spełniają już funkcji ochronnej.
Natomiast jeśli ktoś choruje, ale powtarza sobie "chcę żyć" - to jest inaczej. Taki pacjent chodzi do lekarza. Przed sprawdzeniem markerów, sprawdzeniem, czy coś wróciło czy nie, traci ochotę na seks. Ale potem wraca do normalnego życia. Jedzie na wakacje, buduje dom, dba o swoją seksualność. I to jest w porządku.
To w przypadku osób, które się wyleczyły lub są w trakcie leczenia i zakładają, że choroba nie wróci. A co z tymi, którzy nie widzą już nadziei?
- Te osoby, które dostają informację, że medycyna nie jest w stanie im pomóc, przechodzą na inny etap świadomości. Przede wszystkim bilansują swoje życie.
Uważam, że to jest niewyobrażalna konfrontacja z rzeczywistością. Często bardzo bolesna. W końcu każdy z nas chce żyć. To dla nas wartość nadrzędna, żeby jednak żyć, nawet jak jesteśmy bardzo chorzy.
Jest jeszcze ta retoryka walki: "wygrał z rakiem", "przegrał z rakiem". Ona wcale nie pomaga chorym.
- Tak, to straszne. I po prostu głupie. Te militarne określenia należałoby wyrzucić z publicznego dyskursu, bo tylko ranią.
Czy ktoś, kto zdaje sobie sprawę z tego, że umiera, może wrócić do seksualności? Każdy przypadek jest indywidualny. Przychodzą do mnie osoby, które deklarują, że wiedzą, że leczenie w ich przypadku nie doprowadzi do wyleczenia. Rozmawiamy. Są pacjenci, którzy nie tyle są pogodzeni ze swoim stanem, co przeszli już przez fazę buntu i większość czasu poświęcają obecnie na to, żeby łapać te chwile, które są im dane.
Opiekowałam się kiedyś parą, w której kobieta odchodziła, powoli gasła, otoczona czułą opieką męża. Powiedziała mi raz, że mają z mężem swój rytuał. Siadają przy kominku, a kiedy robi im się ciepło - rozbierają się. Mąż przykrywa ją jakimś pledem, przytula. Dotykają się. Nie ma pełnego współżycia, bo ona jest zbyt słaba. Doskonale pamiętam jej opowieść. Pamiętam to, co było między tą dwójką kochających się ludzi. Po wizycie u nich wsiadłam do samochodu i przez chwilę nie mogłam odjechać. Zatkało mnie wzruszenie, że ludzie mogą być tak mądrzy. Ta pani już nie żyje. Była taka delikatna w tym odchodzeniu i śliczna...
Bo umieranie jest procesem, to nie jest cięcie, czarna plansza z napisem "koniec".
Pani widzi, kiedy ten proces się zaczyna? Potrafi pani rozpoznać pierwsze symptomy?
- Zaczyna się wtedy, kiedy nie ma już możliwości pomocy, kiedy choroba się rozwija. Waga dramatycznie spada. Organizm odmawia posłuszeństwa. To widać w ciele, w oczach.
Znam też niestety związki, w których relacja między ludźmi była tak niedojrzała, że w obliczu umierania przeistoczyła się w coś potwornego. Chodziłam kiedyś na wizyty domowe do bardzo chorej kobiety. Jej mąż nigdy nie chciał ze mną rozmawiać, a żonę - pozostającą już w ciężkim stanie - umieścił w "pokoju dla służby". Kiedyś wszedł do nas, pokazał dwa garnitury, które sobie kupił. Widziałam radość w oczach jego żony, powiedziała: - Świetnie, będziesz bardzo dobrze wyglądać w pracy . Na co on odparł: - W pracy to jedno, ale przecież ja muszę układać sobie życie osobiste. Bo wiesz, Marysiu, ty już za długo nie pożyjesz, a ja jestem mężczyzną. Myślałam wtedy, że dostanę zawału serca. Moje serce tak zaczęło walić. Jak dramatycznie niedojrzały jest ktoś, kto mówi takie okropności? Może być prezesem, profesorem, mieć dziesięć tytułów, ale emocjonalnie to jest analfabeta. Tego się nie mówi!
Ona się wtedy bardzo podłamała. Pragnęła przytulenia. Miała takie marzenie, żeby on się położył obok niej. Zrobiła mu awanturę, a on powiedział: - Chyba żartujesz, jeśli myślisz, że się obok ciebie położę, ty już nie jesteś kobietą, jesteś tak chuda, że czułbym się tak, jakbym leżał ze śmiercią . No, jeśli można być okrutnym, to ja raz w życiu widziałam prawdziwe okrucieństwo. Minęło tyle lat i ciągle to za mną chodzi, ciągle mi się to przypomina...
Kiedy się jest bardzo chorym, to czułość, miłość w oczach drugiej osoby, to, że ona się spieszy do tego domu, żeby z nami być, jest nieprawdopodobnie ważne. A że ktoś się potrzebuje przytulić nago? To jest pięknie. Widziałam na szczęście sporo par, które potrafią trwać ze sobą w bliskości.
Miałam kiedyś w terapii parę młodych kobiet, które były w związku. O tym już w ogóle nie rozmawiamy. To już temat dla wielu ludzi chory, a przecież normalny. Jest w naszym świecie i to my jesteśmy chorzy, kiedy zakładamy, że tego nie ma. Przyszła do mnie partnerka umierającej kobiety, z prośbą o pomoc. Mówiła, jak bardzo są samotne. Jak bardzo ona walczy o ukochaną. Jak wszyscy się od nich odwrócili. Jak lekarze kompletnie ją ignorują, chociaż była wskazana jako osoba, która może się dowiadywać o stan zdrowia chorej.
Ponieważ chodziło o lesbijki?
- Niestety tak. Nikt nie wiedział, że ta zdrowa kobieta była lekarką. Ona się nie ujawniała, przyglądała się temu, co się dzieje. Powiedziała: - A co to zmienia, czy jestem lekarzem czy nie? Dlaczego ktoś mnie tak traktuje? To, jak ona się przygotowywała do umierania swojej partnerki, jaką nieprawdopodobną walkę stoczyła ze sobą i z nią... Jak one potrafiły zadbać również o wspólne chwile, w tym o wspólne spanie... Nawet gdy chora czuła się już bardzo źle, to jej partnerka przytulała ją, głaskała, była przy niej. Piękne doświadczenie. I chora przy niej, w tym łóżku, zmarła w nocy. Odeszła w czułych objęciach kobiety, którą kochała z wzajemnością.
Jej partnerka napisała list, wręczyła mi go i powiedziała, żebym przeczytała go na szkoleniach dla lekarzy, które prowadzę. Opisała w nim, jak źle zostały potraktowane przez służbę zdrowia, przez swoje najbliższe otoczenie - nawet rodzina nie akceptowała ich związku, wszyscy przypisywali im, że są nienormalne. Jedynie inni chorzy, których poznały na moich warsztatach, odnosili się do nich z szacunkiem i absolutną empatią.
Wszystko, co jest nam nieznane, przez bardzo wielu ludzi jest oceniane jako coś złego, negatywnego. Wczoraj, kiedy jechałam do radia, zadzwoniła do mnie koleżanka. Kiedy dowiedziała się, że będę mówić o seksie chorych na raka, powiedziała: - Fe, dobrze, że to tak późno nadają, ale i tak mam na miesiąc z głowy apetyt na seks. Powiedziałam: - Wiesz co, ja chyba kończę, bo już dojeżdżam. A wcale tak nie było. Nie miałam siły na podobne dyskusje. Wiele osób tak reaguje.
Dlaczego? Ze strachu przed nieznanym?
- To też. Ale projektujemy również na innych ludzi swoje własne przeżycia.
Jeśli w moim życiu seksualność nie za bardzo funkcjonuje, to nie chcę jej zaakceptować u innych. Ktoś powie: - Znowu temat seksu. I patrz, teraz nawet do raka włożyli ten seks . Ale to powie osoba, która najczęściej sama jest sfrustrowana i zawiedziona swoim życiem partnerskim i nie tylko. Ktoś kiedyś powiedział: - Obserwuję historie różnych ludzi z uwagą i szacunkiem, ponieważ jestem świadomy, że któraś z tych historii może wydarzyć się w moim życiu . Piękne to i bardzo mądre.
Od redakcji: artykuł pierwotnie ukazał się we wrześniu 2015 r.
Więcej o "Kancersutrze" na stronie akcji . Znajdziecie tam m.in. informacje o warsztatach dla kobiet prowadzonych przez seksuologów, mających pomóc w przełamaniu barier w podejściu do życia seksualnego w trakcie lub po chorobie.
Dr n. med. Mariola Kosowicz. Psychoonkolog-terapeuta. Kierownik Poradni Psychoonkologii Centrum Onkologii-Instytut u im. M. Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Specjalizuje się w pracy z osobami przewlekle chorymi i ich rodzinami. Prowadzi na terenie całego kraju autorskie warsztaty i zajęcia edukacyjne z radzenia sobie w chorobach przewlekłych. W prywatnej praktyce specjalizuje się w pracy z parami w kryzysie i osobami w depresji. Autorka wielu prac z zakresu psychoonkologii. Prowadzi wykłady dla personelu medycznego z komunikacji i przeciwdziałania wypaleniu zawodowemu.
Hanna Rydlewska . Była redaktor naczelna Weekend.gazeta.pl, obecnie zastępca dyrektora serwisów informacyjnych Gazeta.pl. Prowadzi autorską audycję HaniBal w Radiu ZET Chilli. Wcześniej była m.in. wicenaczelną "Przekroju" oraz naTemat.pl, przez kilka lat kierowała magazynem "Exklusiv".