Rozmowa
Agnieszka Amaro (fot. Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl)
Agnieszka Amaro (fot. Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl)

Agnieszka Amaro. Ta zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa...

- Jestem żoną i menedżerką Wojciecha Modesta Amaro. Wszystko, co związane z moim mężem, jest kierowane również do mnie. To, co się dzieje w jego życiu zawodowym, jest konsultowane ze mną. Do mnie należy negocjowanie umów i pisanie ich, a także wszelkie kwestie finansowe. Czasem mam wrażenie, że pracuję na dziesięć etatów...

Może pora zatrudnić asystentkę?

- A wie pani, że próbowałam? Trzy razy. Dziewczyny były miłe, sympatyczne, po studiach. Ale zawsze miałam wrażenie, że musiałabym je prowadzić za rękę. Ciężko. A posiadanie asystentki, której stale trzeba wszystko pokazywać, nie ma sensu.

Perfekcjonistka z pani. A co za tym idzie, jest pani wymagająca.

- Owszem, jestem wymagająca, ale nie czuję się perfekcjonistką.

A perfekcyjną panią domu?

- Oj, to na pewno nie! (śmiech). I perfekcjonistką też nie. Choć... Wczoraj na przykład byłam w Atelier (Atelier Amaro - przyp. red.) na kolacji z naszymi znajomymi. Modest stanął na kuchni, złapał się za głowę i mówi: O kurcze, dzisiaj przychodzi największy krytyk kulinarny, czyli moja żona. Coś w tym jest. Rzeczywiście, on nie ma ze mną łatwo... Ponieważ znam jego kuchnię i jego możliwości, to jeżeli cokolwiek jest nie tak, mówię wprost. Wolę mu powiedzieć, że moim zdaniem to powinno być mniej gorzkie, a to mniej słodkie. Moja krytyka płynie z serca.

Jak reaguje?

- Słucha.

Podobno słucha tylko pani.

- (śmiech). Słucha się mnie. Nie wiem, czy tylko mnie, ale tak, na pewno bierze sobie moje uwagi do serca. Oczywiście się denerwuje, że coś tam znalazłam, ale przemyśli i na spokojnie przyjmuje. Mówi: No dobrze, dobrze...

Pani jest pierwszą recenzentką wszystkich zmian?

- Zwykle tak, chociaż są rzeczy, o których się dowiaduję w ostatniej chwili. Bo on nie zdążył mi powiedzieć. Dziwi się: Jak to, nie mówiłem ci? Dzisiaj dzwoni do mnie i mówi: Wiesz, trzeba ze strony coś usunąć. Mówię: Wiem, już rano, jak się obudziłam, o tym myślałam. On na to: A, to był brain message, który przesłałem. Ja na to: Widzisz, z jakim opóźnieniem dociera? Bo ja jestem jego mózgiem (śmiech).

Mózgiem?

- To była rzecz, o której nie rozmawialiśmy chyba z pół roku. I dzisiaj rano, jak się obudziłam, pomyślałam: Muszę to zmienić. On też.

Telepatia.

- Też jest. I działa. Kiedyś weszliśmy do hotelu, położyliśmy się na łóżku, spojrzeliśmy na siebie i jednocześnie zażartowaliśmy: Co, telewizor? Chodziło o to, że ludzie, którzy nie mają ze sobą o czym rozmawiać, zaraz po wejściu do pokoju włączają telewizor. A my nigdy, dla nas telewizor jest zbędny. Natomiast w tym hotelu mieliśmy ogromną plazmę, która patrzyła na nas ze ściany. Nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy, a wtedy jednocześnie uderzyła nas myśl, że ten telewizor jest nam niepotrzebny. Przez pół nocy się z tego śmialiśmy.

Jesteście tak podobni czy po prostu się dotarliście?

- Ludzie się zastanawiają, czy przyciągają się podobieństwa czy przeciwieństwa. Ja myślę, że jednak podobieństwa. Nie wiem, czy potrafiłabym żyć z człowiekiem, który byłby drugim biegunem. My podobnie myślimy, podobnie reagujemy. I z tego chyba wynika ten problem z asystentką. Inna osoba nie czuje nas. Jesteśmy ze sobą tak blisko, wiemy, co jest dla nas dobre i jak powinno wyglądać, że ktoś inny po prostu tego nie rozumie. Dlatego większość rzeczy wolimy robić sami. Zresztą firmujemy to swoim nazwiskiem. Nie możemy nagle zniknąć i powiedzieć - to nie my, to zawalił pan dyrektor z działu X. Angażujemy się pełną piersią.

Podobno jak otwieraliście Atelier, to nawet tam sypialiście. Pracowaliście od rana do nocy. Odpuściliście nieco?

- Modest siedzi do pierwszej, drugiej w nocy. Ja już wieczorami bywam bardzo rzadko. Jako kobieta jestem tym słabszym elementem i po prostu fizycznie nie wytrzymuję. Choć głowa cały czas pracuje. Jest rodzina i nie możemy pozwolić, by się zawaliła, bo my robimy karierę. W pewnym momencie nastąpiło przebudzenie i myśl: czas powrócić do domu. Tylko gdzie jest ten dom i jak do niego wrócić, skoro ja jestem w ciągłym biegu?

Co panią przebudziło?

- Nasza córka Karolina ma 18 lat, Zuzia 16, a Nicolas 4,5. Jak zaczynaliśmy z Atelier trzy lata temu, syn był bardzo mały, a cały dom był na głowie dziewczyn. Gdy Zuzia szła do nowego gimnazjum, na zebranie w szkole poszła Karolina. Wtedy sobie uprzytomniłam, że tak nie może być. Że proporcje są zachwiane. Po pół roku, gdy Atelier nie wymagało już takiej mojej atencji, uznałam, że mogę sobie odpuścić i mogę wrócić do domu.

Skończyła pani MBA. Była pani rzecznikiem praw pacjenta, prowadziła pani własną firmę PR. I tak to pani wszystko zostawiła dla męża?

- Zawsze byłam aktywna zawodowo. Kobieta ambitna (śmiech). Czasem mnie nawet ta ambicja denerwowała, bo bywało, że miałam ochotę leżeć i tylko pachnieć. Ale potrzeba robienia rzeczy innych niż reszta była we mnie silniejsza. Kiedy praca przestawała mnie fascynować, to odchodziłam. Trochę jak Modest, który gdy coś mu w restauracji nie odpowiadało, to po prostu wychodził i nie wracał. Aż stwierdziłam, że czas otworzyć własną firmę PR. Dobrze prosperowała. I pojawiły się zawirowania w naszym życiu. Miałam bardzo ciężki poród Nicolasa, przeszłam dwie operacje. Dziecko zobaczyłam dopiero po tygodniu. Psychicznie i fizycznie było trudno. A Modest rozstał się z Pałacem Sobańskich, czyli był bez pracy. Zastanawialiśmy się, co my mamy dalej robić. Moja firma miała stawać do różnych przetargów i pewnie by je wygrała, ale nie stanęłam. Wiedziałam już, że to nie to, że nie powinnam. Że jest Modest, który nie ma pracy, i że musimy stworzyć coś swojego. To był 2010 rok. Zamknęłam firmę. Najgorsze było zwolnienie pracowników, bo ja się przywiązuję do ludzi. Usiedliśmy z Modestem na naszej słynnej kanapie, która już wiele przeżyła, i było oczywiste, że musimy stworzyć Atelier. Że to jest właśnie ten moment.

I że musi pani wszystko poświęcić.

- Ja w ogóle wychodzę z założenia, że w życiu nie ma tego złego. Zawsze jest jakaś przyczyna. Choć przyznaję, że wtedy było nam trudno. Trójka dzieci, zobowiązania finansowe, Modest bez pracy, a ja zamykam firmę. Żyliśmy idea fixe, że stworzymy Atelier. Przez cały rok. Podjęliśmy decyzję, że stawiamy wszystko na jedną kartę. Nie miałam poczucia, że coś poświęcam. Wręcz poczułam, że po długich poszukiwaniach znalazłam swoje miejsce. Wiem, że to brzmi abstrakcyjnie, ale nie żałowałam. Czy się bałam? Tak, bałam się. Nie wiedziałam, czy nasze plany się ziszczą. A teraz mogę powiedzieć: Boże, Modest mnie uwolnił od poszukiwań.

Kiedyś moja ciocia powiedziała: Agnieszko, skończyłaś tak fantastycznie to MBA i po co ci to wykształcenie? No jak to po co? Nauczyłam się mnóstwa rzeczy, z których teraz korzystam. Odruchowo. Czasem pojawiają się myśli, że może się stać coś złego. Różne rzeczy mogą się przecież wydarzyć, nawet nie chcę ich wymieniać... Ale zawsze mam poczucie, że znaleźlibyśmy z Modestem jakieś wyjście.

Mnie samej na pewno byłoby ciężko. Z nim nie. Taki związek daje mi mnóstwo siły. Nie wyobrażam sobie, żeby teraz stanąć samej. Dla kobiety bycie samą i zachowywanie się jak mężczyzna jest ciężkie. Nie przeczę - Modest dużo mi zostawił na głowie, muszę często podejmować trudne decyzje, ale świadomość, że on jest, że w razie czego mogę rozłożyć ręce i powiedzieć: Ja już nie daję rady, jest bezcenna.

Moja znajoma mówi, że dałaby sobie obciąć za męża rękę. Głowę nie. A pani?

- Jeśliby mojej głowy nie było, to co by się stało z dziećmi? (śmiech) Ale myślę, że tak. Mam do niego bezwzględne zaufanie i wiem, że z wzajemnością.

Agnieszka Amaro (fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)

Często się myli?

- Jeżeli chodzi o urządzanie domu, to bardzo często (śmiech). Czasem Modest chce już jakąś decyzję podjąć, a ja mówię: Poczekaj jeszcze. A potem przyznaje: Miałaś rację. Lubi mnie zabierać na spotkania biznesowe. Siedzi, a ja go szturcham, żeby się odezwał. Niedużo mówi. Jest sobą. I jest spokojny, że ja jestem.

I potem przyznaje, że to jednak pani miała rację?

- Tak (śmiech). Ale potrafi też powiedzieć, że to był jego pomysł.

Skoro pani jest jego mózgiem, to w pewnym sensie ma rację.

- Macham wtedy ręką i mówię: Tak, to był twój pomysł.

To prawda, że czuje się pani tak, jakby ktoś dotknął waszego życia cudowną różdżką? Któż to?

- Może mój tata, którego już nie ma? Jestem przekonana, że czuwa nade mną z góry.

Modest i ja jesteśmy osobami wierzącymi i z pewnością opatrzność nad nami czuwa.

Jeżeli nie robimy ludziom krzywdy, to dobro w końcu i do nas przyjdzie. Dziękujemy za to, co mamy, i staramy się nie zapeszać. Nawet jak są osoby, które nie cieszą się z naszego sukcesu, to nie wysyłamy w ich stronę złej energii. Zostawiamy to po prostu.

Miała być knajpa w Barcelonie, a jest Atelier Amaro w Warszawie.

- Byliśmy zagubieni. Wiedzieliśmy, jak ma wyglądać Atelier, ale wszystko szło na przekór. Wygrywaliśmy przetarg na lokal w Warszawie, a potem się rychło okazywało, że jakimś dziwnym trafem ten lokal już nie jest nasz. Mieliśmy dosyć. Dosyć, że są ludzie, którzy kibicują, by nam nie wyszło, a ci, którzy kibicują nam szczerze, tak naprawdę w nas nie wierzą. Hamują, nie rozumieją. A my nie chcieliśmy półśrodków.

Kiedyś mieliśmy szaloną propozycję. Spotkanie za granicą z bardzo bogatą osobą. Pan nam dawał klucze do rzekomo naszej restauracji, mówiąc, że wyposaży ją we wszystko, co chcemy. Spojrzeliśmy na siebie i powiedzieliśmy: Nie. Zdziwienie było ogromne, bo tej osobie się podobno nie odmawia. On nie rozumiał - dlaczego? A my wiedzieliśmy, zresztą po telepatycznej wymianie, że skończyłaby się nasza wolność. Że ten człowiek czegoś by od nas chciał w zamian. Wiedzieliśmy, że zrobiliśmy dobrze, choć nie mieliśmy jeszcze wtedy gwiazdki Michelina.

Jak się żyje z obiektem westchnień? Pani mąż podoba się kobietom.

- Listy miłosne do Modesta przychodzą nawet na moją skrzynkę mejlową. Ostatnio przyszedł wzruszający z tytułem "I will always support you". Od 16-letniej Chinki, która chwaliła się, że jest najlepszą uczennicą w klasie, ale rówieśnicy jej nie interesują. Ona tylko patrzy, kiedy mój mąż się uśmiechnie, bo ten uśmiech ją podtrzymuje na duchu. Nie wiem, jak ta Chinka znalazła mojego męża, ale ona nie jest jedyną fanką z zagranicy!

Pokazuje pani te mejle mężowi?

- Oczywiście, że pokazuję. Chinka nie dołączyła żadnego zdjęcia, więc też pokazałam (śmiech).

Po czym pani odpisuje: On jest tylko mój?

- Nie odpisuję. Ale mamy już w Atelier specjalnego człowieka, który wysyła zdjęcia Modesta z autografem. Tygodniowo idą w setki. Czemu mamy nie wysyłać, jeśli komuś sprawi to przyjemność? Dzisiaj zadzwonił do mnie tata niepełnosprawnego chłopca, który poprosił o zdjęcie. Wyślemy mu.

A jak się żyje z gwiazdą "Top Chefa" i "Hell's Kitchen"?

- Jak pani widzi, mało nas na imprezach. Nie jesteśmy ludźmi ze ścianki. Zainteresowanie mediów też nie bardzo nam się podoba. Mam na myśli wchodzenie w nasze życie. Modest niech już będzie tą osobą publiczną, ale niech mówi o kuchni. Relacje między nami się nie zmieniły.... Nie ma jeszcze takiej fanki, która by była zagrożeniem (śmiech). Stalkerki też na szczęście nie ma. Nie było też na przykład sytuacji, która by mnie zdenerwowała.

Nawet historia z nazwiskiem?

- Było nam przykro, choć na początku pojawiła się złość. W pierwszym momencie człowiek chce to prostować. Że dowód mam im wysłać czy akt urodzenia? Takie mieliśmy myśli. Potem nadchodzi rezygnacja, mówi się, że trudno. Złość wraca, gdy to jest powielane... Ale myślę sobie, że o wszystkich piszą jakieś głupoty. I ja bym miała mieć z tego powodu niestrawność?! Trudno. O ile to nie dotyka moich dzieci, to ja dam sobie z tym radę. Trzeba mieć pancerz. A najlepiej w ogóle tego nie czytać, i tak się właśnie staramy robić.

Pani mąż w ogóle sprawia wrażenie osoby dość zamkniętej w sobie.

- To typowy introwertyk.

Naprawdę? To przypadkiem nie zasłona dymna dla potencjalnych wielbicielek?

- Właśnie (śmiech). Jak w "Hell's Kitchen" są jakieś momenty, pytam go później: Modest, i co, jak było? A on na to: Przecież mnie znasz. Po prostu spojrzałem krzywo i to wystarczyło. (śmiech) Rzeczywiście tak jest.

Wiem, że państwo pielęgnują swoje specjalne rytuały, żeby nie zwariować.

- Niedziela. Jest dla nas święta. Atelier zamknięte, a my mamy czas tylko dla siebie. W ostatnią niedzielę Modest mówi: Mam dla ciebie taaaką niespodziankę. Jaką? - pytam. Zabieram cię do kina. A to dopiero niespodzianka, co? (śmiech) Zasłonił mi oczy i do ostatniej chwili nie wiedziałam, co to za film. Był bardzo fajny, ciepły. "Podróż na sto stóp", właśnie o gotowaniu i gwiazdkach Michelina. Modest się na nim wzruszył, bo oddawał te same emocje, które my przeżywaliśmy dwa lata temu, a na które on pracował ponad 20 lat.

Nasz rytuał polega głównie na tym, że po prostu lubimy być ze sobą. Jak nie musimy nigdzie wyjeżdżać, to niedziela jest wielkim leniuchowaniem. Wszyscy późno wstajemy, czasami potrafimy długo paradować w szlafrokach. I nic nie robić. Modest ogląda tenis, bo uwielbia. Takie odmóżdżenie po całym tygodniu.

Szlafrok? Myślałam, że pani się urodziła w szpilkach.

- Nie jestem za wysoka, więc latam w szpilkach od rana do wieczora. Nie potrafię chodzić na płaskim, bolą mnie stopy. Jak jadę na budowę, zakładam złociste balerinki. Każda nowa ekipa się dziwi: Te buty, to chyba nie na budowę. Odpowiadam: Jak to nie? To są właśnie te budowlane!

Agnieszka Amaro (fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)

Elementem rytuałów są też podróże.

- Rzeczywiście, trochę ich ostatnio było. Polecieliśmy na przykład na tydzień do Dubaju, ale w ogóle nie widzieliśmy miasta. Od rana do nocy siedzieliśmy w domu z basenem albo na plaży i tylko zamawialiśmy room service. Taki tydzień totalnego nicnierobienia. Bardzo odpoczęliśmy. Byliśmy też w Portugalii, gdzie sporo zwiedzaliśmy. Niestety, Modest nas opuścił na cztery dni. Niespodziewanie, ale ja to zrozumiałam. Po odpoczynku na wybrzeżu, a później na farmie z końmi, pojechaliśmy do Lizbony. Jak dotarliśmy, Modest dostał telefon z Atelier, że na kolacji będzie ważny gość. Nie zastanawiając się, kupił bilet i poleciał do Warszawy. Wrócił, jak już z tej Lizbony wyjeżdżaliśmy. Było nam trochę przykro, miałam smutną minę, ale wiem, że musiał tak zrobić. Gdyby nie poleciał, siedziałby jak na szpilkach.

Gotowanie kojarzy się pani również z przyjemnością czy już tylko z pracą?

- Gotowanie w moim wydaniu raczej z obowiązkiem Ale moje gotowanie różni się znacznie od tego w wykonaniu Modesta. Ja w ogóle niczego w kuchni nie planuję, po prostu kupuję produkty, które lubię. Dzieci mnie pytają, co będzie na obiad, a ja nigdy nie wiem. Nie jestem gospodynią, która robi kotlety na cały tydzień. U mnie jest chaos, a potrawy są nienazywalne. Miksuję nasze produkty z azjatyckimi. Gotuję obiad codziennie, bo lubię jak wszystko jest świeże, robię potrawy, które od razu są do jedzenia. Makarony, kasze, warzywa, ryby. Nigdy nie korzystam z książek kucharskich.

Jesteśmy rodziną żarłoków. Po dwóch dniach lodówka jest pusta. Otwieram drzwi i mówię: Matko Boska, znowu muszę zrobić zakupy. Kochamy jeść. Przychodzi siódma wieczorem i wszyscy patrzą na Zuzkę, bo ona piecze ciasta. Pada hasło: Zuźka, idź do sklepu. Ona się ubiera i idzie, bo chce upiec dla nas ciasto. Mniej je te ciasta, ale piecze dla nas, to jest w niej fantastyczne. Zjadamy od razu całą blachę.

Potem wchodzi Wojciech Modest Amaro, rzuca talerzami, a jedzenie ląduje w koszu....

- Ależ skąd! On nigdy nie rzuca talerzami! Modest to wszystko dzielnie zjada! (śmiech) Nawet dokładki bierze. I twierdzi, że ja dobrze gotuję, co jest dla mnie niewiarygodne, bo ja myślę inaczej. Modest uważa też, że moja mama robi najlepsze na świecie pierogi. Natomiast w niedzielę to on gotuje, a ja się nie odzywam.

Zobacz wideo 48-letnia Ślązaczka jest mistrzynią bikini fitness. 'Byłam żoną u boku męża, teraz mąż stoi przy mnie'

A co robi w domu Wojciech Modest Amaro, jak jest zły?

- Czasem się posprzeczamy, jak każde małżeństwo, ale u nas nigdy nie ma cichych dni. Nie możemy wytrzymać. Od razu musimy sobie wygarnąć i po sprawie. Ja jeszcze trochę udaję, że jestem obrażona. On dzwoni, pisze, to są jego monologi. 20 SMS-ów naraz. Ja nic. A potem się godzimy.

Mówią, że jak jest w złym humorze, tylko pani potrafi go rozchmurzyć.

- To prawda. Jeżeli ma problem zawodowy, bo ktoś coś zrobił nie po jego myśli - a on jest w kuchni absolutnym perfekcjonistą - to jest wściekły. Wszyscy się boją do niego podejść. My też to odczuwamy, bo tego nie da się ukryć. Wtedy zaczynam z nim rozmawiać. Opowiada, co się stało, i powoli z niego schodzi napięcie. Mówię: Nie przejmuj się, zrobimy tak i tak. Ciśnienie spada.

Gdy pracownicy nie staną na wysokości zadania i on jest zły, proszą, żebym do niego poszła. Idę. Potrafię go wtedy rozluźnić. Znam go i wiem, jak do niego dotrzeć. W drugą stronę to działa tak samo. Jak mam trudną sytuację, mówię mu o tym. Zawsze pomoże.

Swoją drogą, SMS-y to wasza rodzinna tradycja. Poznali się państwo w Pałacyku Sobańskich, gdzie Wojciech Modest Amaro był szefem kuchni. Zobaczył panią i oniemiał. Pani jeszcze z taksówki wysłała SMS, już w drugim ustalili państwo, że chcecie wziąć ślub i mieć dzieci. Naprawdę tak było?

- Naprawdę.

Teraz mają państwo swój własny kod. Brzmi on: Ty jesteś mój, jesteśmy razem na całe życie.

- Dla niektórych może to brzmieć jak harlequin, ale to stwierdzenie ma dla nas głębszy sens. Jesteś mój oznacza - ty siedzisz w mojej głowie, a ja w twojej. To nie jest tupanie nogami. Po prostu jesteś ten mój idealny. Wymarzony, wyśniony, doskonale pasujący do mnie. Nawet z tymi swoimi wadami. Nie znajdzie się nikt inny, kto by cię tak doskonale rozumiał jak ja. Jesteś mój, pamiętaj o tym.

Agnieszka Amaro. Razem z mężem, Wojciechem Modestem Amaro (gospodarz "Hell's Kitchen" i juror "Top Chefa" w Polsacie), prowadzi Atelier Amaro, jedyną polską restaurację z gwiazdką Michelina. Skończyła studia MBA, zajmowała się PR-em i marketingiem, pracowała m.in. dla NBC Universal, Iron Mountain, Philipsa. Prowadziła także Biuro Rady Naukowej w Ministerstwie Zdrowia, była rzecznikiem praw pacjenta.

Angelika Swoboda. Ekspert show-biznesowy portalu Gazeta.pl. Komentuje życie gwiazd w Polsat Cafe, TVN i Superstacji. Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi chętnie rozmawia zawsze i wszędzie, kawy i sportowych samochodów.