Ten artykuł jest częścią cykluZwykli Niezwykli
polarnik - microdoc (gazeta.tv)
polarnik - microdoc (gazeta.tv)
Zobacz wideo

Jeśli w tym roku nie doczekaliście się na Mikołaja - oto on: Mikołaj Golachowski. Lekko spóźniony, bo mamy już 12. grudnia, ale co tam. Za to biolog. Przyrodnik. Przewodnik turystyczny w rejonach polarnych. Autor książek dla dzieci i dorosłych (w tym jednej o pupach i kuperkach). I Tata.

Zrobiliśmy o nim odcinek, chociaż bardzo nas zniechęcał. Obejrzał materiał o Marcinie Żarneckim, potem o Ani Świrk i... zniechęcał nas coraz bardziej. "Oni są super! Ja jestem zwyczajny. Nie róbcie" - tak pisał.

Ale my wierzymy w Mikołaja. Oto, dlaczego.

W Polsce tylko on ma taką pracę

Mikołaj Golachowski od dziesięciu lat pływa na statkach w rejonach polarnych, na statkach robi turystom wykłady o przyrodzie, a potem wozi ich zodiakiem (gumową motorówką z mocnym silnikiem - przyp. red.) na ląd i - jak sam mówi - "pilnuje, żeby nie wchodzili w szkodę". Jest obecnie jedynym człowiekiem w Polsce, który wykonuje taką pracę. Co prawda zaznacza, że nie jest jedynym Polakiem - przewodniczką w rejonach polarnych jest też jego znajoma Polka, która aktualnie mieszka w Szwajcarii, zna też wielu świetnych przewodników zabierających ludzi np. na trekking przez Spitsbergen czy Grenlandię. - Są to innego rodzaju wyprawy, więc technicznie tak, jestem jedyny - przyznaje w końcu.

Mikołaj podkreśla, że nie jest pilotem wycieczek. Nie przylatuje do Antarktyki z grupą turystów z Polski. To turyści - wśród których może znaleźć się Polak, Włoch i Peruwiańczyk - wsiadają na statek, na którym jest zatrudniony. Dopiero wtedy się poznają. - W większości przypadków moi turyści to fantastyczni ludzie. Bardzo zainteresowani tym, co się wokół nich dzieje. Są inteligentni, ale nie są biologami, zadają więc pytania "naiwne", w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dzięki temu mogę na nowo spojrzeć na wiele rzeczy. Uczę się od nich tyle samo, co oni ode mnie - cieszy się Mikołaj.

Po części teoretycznej, podczas której Mikołaj opowiada na statku o biologii morza, grupa wraz z przewodnikiem wsiada na łódkę i płynie odkrywać - jak mawia Mikołaj - idealny świat. - Pływanie zodiakiem to na pewno jedna z najprzyjemniejszych części mojej pracy. Olbrzymia frajda. Czasami pływamy po prostu między fantastycznymi górami lodowymi, podglądamy wieloryby, cielące się lodowce. Kiedy indziej schodzimy na ląd - turyści wysiadają i łażą sobie między pingwinami czy słoniami morskimi. Jeśli ktoś siada na plaży, małe uchatki podchodzą i wdrapują mu się na kolana, żeby zobaczyć, kto to. Nie mają na lądzie żadnych wrogów, więc człowieka też się nie boją.

Dlatego ten świat jest idealny - tu każdy jest przyjacielem. I to naprawdę jest tak, że czym innym jest wiedzieć, jak pingwin chodzi i wygląda, a czym innym zobaczyć go na żywo. To jest absolutnie fantastyczne doświadczenie.

Mikołaj opowiada, że w swojej pracy przewodnika ma dwie misje. Pierwsza to tworzenie "polarnych ambasadorów". - Ludzie, gdy zobaczą całe to piękno, gdy ileś razy zatka ich z zachwytu tak, że nic nie są w stanie z siebie wyksztusić (bo np. zachód słońca trwa cztery godziny i cały czas jest to magiczne, ukochane przez fotografów światło), wracają odmienieni. Mówią np..: "Nigdy już nie kupię butelki jednorazowej, bo widzę, ile śmieci trafia w okolice Spitsbergenu". Nawet w Antarktyce śmieci czasem się zdarzają. Zaczynają chcieć chronić ten świat.

Gdy ludzie mają łzy w oczach - to są te momenty w mojej pracy, które najbardziej zapadają mi w pamięć

- przyznaje.

gazeta.tv

Druga misja jest "nieco żartobliwa": - Jeśli zobaczycie gdzieś talerz albo ilustrację, na której miś polarny stoi obok pingwina, nie kupujcie! Pingwiny mieszkają na dalekim południu, a niedźwiedzie polarne na dalekiej północy i nigdy w życiu żaden niedźwiedź nie spotkał żadnego pingwina. Chciałbym, żeby ludzie zaczęli odróżniać Arktykę i Antarktydę - Mikołaj jest bardzo zdeterminowany.

Nie został dyplomatą, ale tworzy ambasadorów

Gdy słucha się zachwytów Mikołaja nad Antarktyką, na usta ciśnie się jedno podstawowe pytanie: Fajnie, fajnie, ale jak on tam trafił?

- Przewodnikiem zostałem właściwie przez przypadek - Mikołaj mocno skraca opowieść, bo nie było to aż tak proste. Od dziecka fascynowała go przyroda, zwierzęta. Chciał być weterynarzem, ale uznał, że u podstaw wszystkiego leży jednak biologia, więc zaczął ją studiować na Uniwersytecie Warszawskim. - Rodzice nie byli przyrodnikami, ale mnie nie zniechęcali, nie kazali iść na bankowość albo zostać dyplomatą. A ja nie miałem właściwie żadnych wątpliwości, że biologia to jest to - opowiada.

Po studiach magisterskich został na uczelni na doktorat. Potem zaczął pracować w Zakładzie Biologii Antarktyki Polskiej Akademii Nauk. - Byłem naukowcem, prowadziłem wykłady dla studentów i bardzo to lubiłem. Uważam, że studenci są często mądrzejsi od wykładowców. Ale też od zawsze kocham zimno, ciągnęły mnie te polarne rejony, zostawiłem więc ciepły fotel i skorzystałem z pierwszej okazji, by pojechać na Antarktydę - wyjaśnia.

Trafił na Polską Stację Antarktyczną, słynnego "Arctowskiego". Spędził tam dwie zimy, był jej kierownikiem. - I tam przypływały do nas statki z turystami, a ja byłem zwykle tą osobą, która ich oprowadzała po stacji. Poznałem wielu przewodników, dowiedziałem się, że w ogóle istnieje taka praca. Zimowanie na Arctowskim było fantastycznym doświadczeniem, kontakt z naturą jest bardzo intymny. Ale wtedy pomyślałem sobie: Kurczę, ci przewodnicy robią dokładnie to, co ja najbardziej chciałbym robić. Poznają różne miejsca, pływają zodiakami, mają wspaniałe wykłady. Zapytali, czy nie chciałbym z nimi popływać. Jasne, że tak! I tak dzisiaj mam najlepszą pracę świata. To nie moja zasługa, po prostu wygrałem los na loterii.

Jego córka Hania to nadzieja dla planety

Mikołaj w Antarktyce spędza kilka miesięcy w roku. Jego tegoroczny sezon już się zaczął. Gdy jest w Warszawie, pracuje z domu - pisze książki i artykuły. I zajmuje się wychowaniem sześcioletniej córki Hani. - Faktycznie często wyjeżdżam od niej, ale staram się jej to rekompensować, gdy jestem. Spędzamy ze sobą dużo czasu. Gdy gdzieś wyjeżdżam, to już tylko z partnerką i naszą córką. Mój sąsiad ma dziecko w wieku Hani. Gdy wychodzi do pracy, ono jeszcze śpi, gdy wraca - już śpi. Więc to nie jest tak, że rodzic na miejscu jest obecny, a ja nie.

fot. Gazeta.pl

Bardzo chciałby zabrać Hanię na statek, pokazać jej świat, który dla niego jest tym najlepszym na Ziemi. - Hania musi mieć do tego skończone 8 lat, takie są przepisy. Więc przynajmniej do tego czasu będę jeszcze tak pracował. I to nie jest marzenie, lecz konkretny plan.

Czy chciałby, żeby została polarniczką? - Nie mam wobec niej żadnych oczekiwań. Dla mnie najważniejsze jest to, czego ona chce. Ja chcę tylko, żeby była szczęśliwa. Cokolwiek będzie ją kręcić, ja będę to wspierał. Wiem, że w tej chwili chce być weterynarką i dżunglarką - to jest taka profesja, którą sobie wymyśliła, polega głównie na opiece nad dzikimi zwierzętami. Oprócz tego chce wynaleźć lekarstwo na raka, dostać nagrodę Nobla z chemii, bo jest wielką fanką Marii Curie-Skłodowskiej. I chce koniecznie polecieć w kosmos. Oraz gdzieś po drodze zostać malarką. Myślę, że ma przed sobą dosyć zajęty czas - śmieje się Mikołaj.

Nie ukrywa też, że Hania jest dla niego największym i nieustającym powodem do dumy: - Oddała całą zawartość swojej świnki skarbonki na leczenie chorej dziewczynki. Odmawia korzystania w szkole z brokatu, bo plastik niszczy oceany, a na urodzinach w szkole picia z plastikowej słomki, które dzieciom wciska się obowiązkowo. Jeśli jest jakaś nadzieja dla tej planety, to na imię jej Hania - Mikołaj pęka z dumy.

Moją córkę wychowuję w przeświadczeniu, że każdy ma prawo do swojego zdania, do swojej opinii i to bardzo fajnie, że się różnimy. Póki ludzie innym nie narzucają swojego zdania i nie starają się kontrolować, to wszystko jest w porządku

- kończy Mikołaj.

Mówi ludziom rzeczy, które zmieniają życie

Pytam Mikołaja, czy Antarktyka go zmieniła. - Chyba raczej wzmocniła różne rzeczy, które miałem w sobie już wcześniej. Zawsze byłem dosyć cierpliwy, a życie na stacji jeszcze bardziej tej cierpliwości uczy. I współpracy - bo nie ma tak, że jak kogoś nie lubię, z kimś się nie zgadzam, to nie będę z nim gadał. Trzeba współpracować, inaczej nie przetrwasz. Na statku jest podobnie. Też z niego nagle nie zejdziesz, bo ktoś ci się nie podoba. W ogóle podróżowanie wzmacnia bardzo otwartość na innych.

Czy to coś dla niego znaczy, że na statkach jest jedynym Polakiem? - Nie, jakoś nigdy nie miałem poczucia, że to, że jestem z Polski, to mnie jakoś wyróżnia. Nie wybierałem sobie kraju, w którym się urodziłem. Bardzo lubię Polskę. Ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy się tym chełpić albo być z tego dumnym, bo to nie żadna moja zasługa. I nie uważam, żebyśmy my byli ważniejsi lub mniej ważni od kogokolwiek dookoła.

Mikołaj nie boi się przyznać do tego, że w swoim życiu jest bardzo szczęśliwy.

Mam w głowie taką wizję, że jedynym miernikiem szczęścia są centymetry. Szerokości uśmiechu, z jakim budzimy się rano. Nie stan konta, nie stopnie naukowe, nie pozycja w jakiejś spółce. Jeśli ktoś się budzi rano, ma mnóstwo pieniędzy, ale nie czuje sensu, no to znaczy, że coś źle zrobił po drodze. Ja się budzę z dużym uśmiechem, bo pieniędzy nie mam za bardzo, ale naprawdę robię to, co kocham.

Na dowód przytacza maila, który kiedyś trafił do jego skrzynki: "Pan pewnie mnie nie pamięta, ale pięć lat temu był pan u nas w Mikołajkach w liceum i opowiadał pan o Antarktyce. Ja później po tym pokazie podeszłam do pana i powiedziałam, że bardzo chciałabym być biolożką, ale cała rodzina mi mówi, że to nie ma sensu, bo z tego nie ma żadnej porządnej pracy. I pan mi wtedy powiedział: 'To, co nam się wydaje rozsądnym wyborem i chłodną kalkulacją, wcale rozsądne być nie musi. Najrozsądniej jest iść za głosem serca. Pieniądze nie powinny być nigdy celem'. Właśnie kończę studia biologiczne, i niedługo zaczynam doktorat na Borneo z orangutanami. I to dzięki panu".

Pamiętam, że się wtedy popłakałem. I pomyślałem sobie, że warto ludziom opowiadać o różnych rzeczach

- wzrusza się Golachowski.

Sam marzy o miejscach, które jeszcze chciałby w życiu zobaczyć. - Najbardziej na świecie podobają mi się rejony polarne, ale jako biolog ewolucyjny po prostu muszę pojechać na Galapagos. I warany z Komodo muszę zobaczyć. I Azory jeszcze, bo tam są wieloryby. Ja jeszcze nigdy w życiu - wstyd się przyznać - nie widziałem kaszalota. Nie wiem, jak można dożyć 46 lat, nie widziawszy kaszalota.

Znasz kogoś, kto też jest Zwykłym Niezwykłym? Powiedz nam o nim! Pisz na adres: zwykliniezwykli@agora.pl. Wybranych bohaterów odwiedzimy z kamerą.

ZOBACZ TEŻ: Rafałowi Szeli ktoś wytruł 2,5 miliona pszczół. "Za zło trzeba odpłacać dobrem w zdwojonej sile" #ZWYKLINIEZWYKLI

Zobacz wideo