
Imię i nazwisko: Janusz Jurand Pętkowski
Wykształcenie: doktor nauk biologicznych
Wiek: 38 lat
Miejsce pracy: Massachusetts Institute of Technology
Osiągnięcia: współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Astrobiologicznego, autor prawie 30 artykułów w najważniejszych światowych periodykach naukowych, współautor odkrycia fosfiny w chmurach Wenus, a także deputy principal investigator w projekcie MIT Breakthrough Venus Life Finder Mission Concept Study.
Gdy 14 września 2020 roku w prestiżowym periodyku naukowym „Nature Astronomy” ukazał się artykuł o wykryciu w chmurach na Wenus rzadkiej cząsteczki fosforowodoru (fosfiny), związku, który na Ziemi wytwarzają różne gatunki bakterii beztlenowych, kolumny naukowe pism na całym świecie rozgorzały do czerwoności. Czy wykrycie fosfiny oznacza, że gdzieś w chmurach Wenus tli się życie? Czy wreszcie po tylu latach oczekiwania na informację, że nie tylko na Ziemi mogło rozwinąć się życie, mamy w końcu na to dowód?
– To nie jest ostateczny, niepodważalny dowód na istnienie życia, tylko analiza obserwacji dokonanych przez profesor Jane Greaves z Uniwersytetu w Cardiff. Jeżeli obserwacje się potwierdzą, to pokazały one, że na wysokości około 55 kilometrów nad planetą, w gęstych, składających się głównie ze stężonego kwasu siarkowego, wenusjańskich chmurach, jest związek, który w ziemskich warunkach stanowi produkt metabolizmu pewnych bakterii beztlenowych lub jest tworzony sztucznie w warunkach fabrycznych. Może to zarówno oznaczać, że jest tam życie, jak i to, że mimo lat badań wciąż nie rozumiemy wielu procesów chemicznych zachodzących na planetach skalistych. Wenus kryje bardzo wiele tajemnic, jeżeli odkrycie fosfiny zostanie potwierdzone, dodamy kolejną tajemnicę to długiej listy tajemnic tej planety – mówi astrobiolog dr Janusz Pętkowski z Massachusetts Institute of Technology, członek grupy, która ogłosiła odkrycie, jednocześnie osoba, której zadaniem było rozważanie możliwego pochodzenia fosfiny na Wenus.
Wiedzieć więcej
Janusz Pętkowski trafił do MIT za sprawą prof. Sary Seager, cenionej astronomki i planetolożki badającej chemiczne sygnatury atmosfer planet pozasłonecznych. Poznali się, gdy Janusz Pętkowski, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, był wciąż doktorantem na Uniwersytecie w Wirginii w USA.
– Studiowałem biologię, ale na niej nie kończyły się moje zainteresowania. Zawsze chciałem wiedzieć więcej, patrzeć dalej. Pociągały mnie nauki kosmiczne, astronomia, astrofizyka, planetologia. I kiedy prof. Seager przyjechała na moją uczelnię z gościnnym wykładem, musiałem się wybrać – wspomina.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, ten wykład był kluczowy. Zachęcony przez prof. Seager Janusz Pętkowski w wolnym czasie zaczął tworzyć analizy na potrzeby projektów planetolożki. Trwało to kilka lat, jeszcze w trakcie doktoratu w Wirginii i później, podczas pracy na Politechnice w Zurychu. I tak niepostrzeżenie, projekt po projekcie, z biologa zmienił się w astrobiologa.
– Z tak zwanego życiowego punktu widzenia była to szalona decyzja. Biolog zawsze znajdzie pracę, a im jest lepszy, w tym ciekawszym miejscu i za większe pieniądze. Ale astrobiolog? Nie ma przemysłu astrobiologicznego! Jeszcze nie ma. Na razie jest co najwyżej grupa zapaleńców rekrutujących się z różnych dziedzin wiedzy. Zapaleńców, którzy tworzą hipotetyczne podwaliny możliwości rozwinięcia się życia w innych niż ziemskie warunkach – opowiada.
Ale dla osoby takiej jak on, dla której ważniejsze jest zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi niż korporacyjny prestiż, wybór był oczywisty. Dlatego gdy prof. Seager zaproponowała mu dołączenie do jej teamu badawczego na MIT, nie wahał się. Spakował rzeczy i przeniósł się do obrosłego naukową sławą Bostonu.
Chłopak z Ursynowa został naukowcem
Wychował się na warszawskim Ursynowie. Rodzice nie parali się nauką. Tytuł naukowy miała cioteczna babka. Nikt go nie pchał w tym kierunku, ale też nikt nie stawał mu na przeszkodzie. Wsparcie od rodziców otrzymywał zawsze. Gdy zadaję mu pytanie o to, co go popchnęło do rozważań nad życiem, nieustannie kręci głową. Żaden program telewizyjny, żadna konkretna książka czy film. Nawet nie wyjątkowy nauczyciel i nie potrzeba rywalizacji z innymi.
Wychodziłem na łąkę i podglądałem owady, rośliny. To tam, na ursynowskich łąkach, narodziło się moje zainteresowanie biologią i potrzeba zrozumienia. Bo to jest klucz: chęć zrozumienia. To i pewna naukowa wyobraźnia, która pozwala stawiać śmiałe pytania, sięgać dalej
– opowiada Pętkowski.
No i jeszcze upór. A ten ma zapisany w imieniu, konkretnie w drugim imieniu – Jurand. Imię jest swego rodzaju spadkiem rodzinnym. Wymyślił je dziadek, żołnierz, uczestnik kampanii wrześniowej, oddany sprawie patriota. Właśnie takie imię, nawiązujące do tradycji słowiańskiej i dzięki Sienkiewiczowi kojarzone z niezmordowaną postawą, nadał swojemu synowi, a ojcu Janusza. Ten przekazał je synowi.
Dla Pętkowskiego ważna jest przede wszystkim praca. Chociaż po opublikowaniu informacji na temat fosfiny jego imię i nazwisko było na ustach ludzi z całego świata, nie widzi się w roli naukowego celebryty, brylującego w mediach i jeżdżącego po świecie z wykładami niczym gwiazda rocka z koncertami. Dlatego gdy po ogłoszeniu informacji o fosfinie rozdzwoniły się telefony, zatrudnił do pomocy Natalię Osicę i jej firmę Pro Science. Wywiadów było mnóstwo. Tak naprawdę tylko dlatego, że był jedynym Polakiem w grupie, która opublikowała wyniki badań, przypadło mu w udziale odpowiadanie na pytania z całej Polski. To był męczący czas i wspominając go, skupia się głównie na tym, że się skończył, a on sam może wrócić do pracy, kolejnych badań, artykułów naukowych.
Nauka to zazdrosna kochanka
Jest singlem z wyboru. Gdyby chciał używać górnolotnych słów, powiedziałby, że nauka to zazdrosna kochanka, wymagająca czasu i poświęcenia. Na szczęście takich nie używa, więc mówi po prostu, że gdy ktoś tak bardzo kocha to, co robi, gdy praca jest dla niego całym życiem, to dlaczego ma skazywać drugą osobę na wieczne czekanie i niezmienną drugą pozycję? To byłoby nie fair.
Są naukowcy, którzy twierdzą, że życie rodzinne jest wytchnieniem po pracy, jakimś sposobem odseparowania się od zawodowych komplikacji lub po prostu podporą. Szanuję ich wybór. Ale ja, aby robić to, co chcę, potrzebuję swobody. Świadomości, że mogę zająć się każdą nową ideą, która przyjdzie mi do głowy, bez szkody dla innych
– tłumaczy.
I rzeczywiście, trudno się nie zgodzić z tym, że praca jest jego życiem. Z entuzjazmem zgłębi każde jedno odniesienie do chemii, biologii i astronomii. Nie trzeba wiele, by na jego twarzy pojawił się uśmiech i ten błysk w oku, który jasno pokazuje, że jeśli teraz zacznie mówić, to trudno będzie wejść mu w słowo.
Dlatego rozmawiamy. O tym, że wciąż nie mamy pojęcia, jak doszło do pojawienia się życia na Ziemi i gdzie tak naprawdę powstały pierwsze organizmy żywe? Czy stało się to na dnie oceanu, czy na lądzie? O tym, że wszystko, co wiemy na temat powstania życia, wiemy na przykładzie tylko jednego miejsca – naszej Ziemi. I dlaczego uznajemy, że skoro tutaj ewolucja wymagała syntezy takich, a takich związków chemicznych, że musiała rozpocząć się w wodzie i wymagała energii gwiazdy, to w innych miejscach musi być identycznie? W końcu to bardzo mała próba jak na wyciąganie tak daleko idących wniosków.
– Przy okazji wywiadów związanych z odkryciem fosfiny niemal za każdym razem padało pytanie: Skąd pomysł, że fosfina może być metabolitem bakterii, przecież w środowisku chmur Wenus nic nie jest w stanie przetrwać? To źle ujęte pytanie. W środowisku Wenus my jako ludzie i inne organizmy, które wyewoluowały na Ziemi, nie jesteśmy w stanie przetrwać. Ale może są organizmy zdolne przetrwać w chmurach z kwasu siarkowego z niewielką tylko domieszką wody? Ewolucja życia nie musi mieć jednej drogi, tej, jaką znamy z Ziemi – wyjaśnia. I pyta podchwytliwie, czy uważam, że tlen jest niezbędny do życia. Odpowiadam, że jest nam niezbędny do życia, ale dla pierwotnych organizmów beztlenowych pojawienie się tlenu w atmosferze było zabójcze.
– Właśnie! Tlen to toksyna, bardzo silna toksyna. I może być tak, że jeśli jakaś odległa cywilizacja patrzy na nas przez swoje teleskopy, bada naszą atmosferę, to uznaje Ziemię za planetę, na której życie nie miało prawa zaistnieć, bo w końcu jedna piąta naszej atmosfery to toksyczny tlen. Być może patrzą na nas tak, jak właśnie my patrzymy na Wenus. Ale skoro na Ziemi wyewoluowało życie zależne od toksyny, to kto wie, czy gdzieś indziej również nie doszło do czegoś podobnego. Tylko to wcale nie musi być ta sama toksyna – uważa badacz.
Nauka musi stawiać pytania
Pętkowski jest jednym z członków założycieli Polskiego Towarzystwa Astrobiologicznego, którego celem jest popularyzacja wiedzy z zakresu astrobiologii i tworzenie siatki wzajemnej wymiany informacji. Wolny dostęp do wiedzy to jego zdaniem konieczność, by móc naprawdę ruszyć naukę z posad.
– Publikując artykuł dotyczący fosfiny, jednocześnie udostępniliśmy wszystkie nasze dane, metody pracy, analizy. Wszystko, co robimy, jest całkowicie jawne. Każdy może nas sprawdzić, każdy może przedstawić swoje wątpliwości. Nie mamy nic do ukrycia – mówi i dodaje, że właśnie ten wolny dostęp sprawił, że naukowcy z różnych części świata podali w wątpliwość wyniki zespołu. Pojawiło się kilka artykułów mówiących o tym, że analizy były błędne, statystycznie niemiarodajne lub że odnalezionym gazem wcale nie była fosfina, tylko dwutlenek siarki. Niektóre zarzuty wręcz wykluczają się wzajemnie, ale chociaż cała grupa ma teraz sporo dodatkowej roboty przez odpowiadanie na kolejne artykuły, to mimo wszystko było warto.
Śmiałe tezy zawsze znajdą swoich krytyków. Ale ja wierzę w to, że są niezbędne. Że bez tego drobnego pytania „A co, jeśli…?” żadne jabłko nie spadłoby Newtonowi na głowę, żaden ptak nie skłoniłby Darwina do przemyśleń o ewolucji gatunków.
- tłumaczy i podsumowuje:
Musimy zadawać śmiałe pytania i nie obawiać się śmiałych odpowiedzi. Nawet jeśli wyrastają ponad współczesne zrozumienie. Bo jeśli mają solidne podstawy, to się obronią. W końcu prof. Higgs swoją hipotezę bozonu wystosował w 1964 roku. Trzeba było Wielkiego Zderzacza Hadronów i niemal pół wieku sporów, by potwierdziło się, że miał rację.
Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarka i redaktorka zajmująca się głównie tematyką popularnonaukową. Związana m.in z Życiem Warszawy i Weekend.Gazeta.pl oraz z Magazynem Wirtualnej Polski.
Cykl "Młoda Polska"
Artykuły poświęcone są Polkom i Polakom, których podziwiamy i którym chcemy kibicować. Przyglądamy się ich sukcesom w świecie nauki, sportu, kultury czy technologii. Pytamy, co okazało się najważniejsze na drodze do prestiżowych nagród, międzynarodowego uznania i osobistej satysfakcji.