
Materiał jest częścią akcji "Jeden prezent więcej", podczas której namawiamy Czytelniczki i Czytelników do wsparcia jednym przelewem dowolnej inicjatywy, która niesie pomoc innym. Przeczytaj, dlaczego warto>>> IMIĘ:
OLGA
NAZWISKO:
ŚLEPOWROŃSKA
WIEK:
35 LAT
ZAWÓD:
PSYCHOLOŻKA KLINICZNA I TERAPEUTKA OSÓB Z AUTYZMEM
OSIĄGNIĘCIA:
Współzałożyła stowarzyszenie "Mudita", które wspiera pracę osób wykluczonych. Członkini Projektu CzujCzuj, w ramach którego prowadzi warsztaty z edukacji emocjonalnej i stawia recyklingowe place zabaw w romskich dzielnicach oraz ośrodkach dla uchodźców na Bliskim Wschodzie. Członkini trupy "CzujCzuj", która ze spektaklami teatru cieni dociera do dzieci z Meksyku, Portugalii, Hiszpanii, Mołdawii i Polski. Stworzyła Spa dla mam, które dostarcza wielowymiarowego wsparcia osobom opiekującym się przewlekle chorymi członkami rodzin i pomaga im znaleźć chwilę wytchnienia od codzienności. Założycielka pierwszej grupy wsparcia dla osób mierzących się z depresją klimatyczną oraz grupy "Możemy się nie zgodzić" - która promuje dialog ponad poglądami. Autorka książki "Klimatyczni" i bloga "CzujCzuj".
Agnieszka Starok, redaktor naczelna wydawnictwa Tekturka, mówi, że z perspektywy czasu bardzo się cieszy, że nie wiedziała, kim jest Olga Ślepowrońska i nigdy wcześniej nie słyszała o jej działaniach. Olgę "poznała" przez teksty. Pomysł na wydanie książki przedstawiła jej ilustratorka i przyjaciółka Ślepowrońskiej - Weronika Żurowska. Koncept publikacji dla dzieci "Klimatyczni" zasadzał się na przedstawieniu ludzi, którzy mają wpływ na zmianę na lepsze życia innych osób.
Jedna z "Klimatycznych" osób
- Podczas składania książki zaczęły do mnie docierać informacje na temat tego, czym się zajmuje Olga i jaką jest osobą. Ale nie wychodziły one od niej - o nie! Ona nigdy sama nie chwaliła się przede mną swoją działalnością - i chyba to mnie ujęło najbardziej - wspomina Starok. Naczelna Tekturki wpadła na przewrotny pomysł.
- Postanowiłam, że w tajemnicy przed Olgą zrobimy z niej bohaterkę ostatniego rozdziału jej własnej książki. W końcu opisywała wspaniałych, pełnych energii i przepełnionych dobrem i chęcią pomocy drugiemu człowiekowi ludzi, a sama jest jedną z takich "klimatycznych" osób.
Być może znacie społeczników, ludzi, którzy chętnie pomagają, angażują się w zbiórki, akcje wsparcia. Jak jednak podkreślają znajomi i współpracownicy Olgi Ślepowrońskiej, ona robi to inaczej, burząc układ dawca-biorca, który bywa układem silny-słaby. Najpierw poznaje potrzeby, a później na nie odpowiada. Robi dużo, czasami może nawet za dużo, jeżdżąc w miejsca i poznając historie ludzi, które są mocno obciążające emocjonalnie.
Uczucia w wojskowym drylu
Skąd się biorą osoby tak empatyczne i zaangażowane?
Olga wylądowała w warszawskiej szkole podstawowej, do której uczęszczały dzieci wojskowych. Zaskakujący pomysł, zwłaszcza że rodzicom Olgi bliżej było do hipisów niż pułkowników. - Pamiętam, że oberwałam od koleżanek z klasy za to, że tata "feminista" na zebraniu klasowym zakwestionował pomysł zagonienia dziewczynek do pielenia grządek, podczas gdy chłopcy mieli się w tym czasie oddawać "bardziej męskim" zajęciom - wspomina.
Olga co prawda nauczyła się czytać, kiedy miała cztery lata, ale nie radziła sobie z częścią przedmiotów ścisłych, i żeby jakoś przetrwać emocjonalnie ten czas, uciekała na przerwach do biblioteki, w której czytała książki. Z czasem na jej liście lektur znalazły się głównie te poświęcone pedagogice specjalnej i psychologii. Zresztą, analizując swoje problemy naukowe i bazując na świeżo zdobytej wiedzy psychologicznej, jako siedmiolatka mylnie zdiagnozowała u siebie niepełnosprawność intelektualną.
Na szczęście rodzice przenieśli ją do społecznej szkoły waldorfskiej [placówki inspirowanej myślą Rudolfa Steinera, o bardzo indywidualnym podejściu do każdego ucznia, jego talentów i możliwości - przyp. red.]. Tam odżyła, dostała wsparcie i zrozumienie. Kolejnym krokiem było liceum integracyjne na warszawskiej Sadybie, w którym organizowała bale dla domów dziecka. - Szkoła była na drugim końcu miasta, ale było warto. Bez problemu dostałam się do Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie na psychologię - wygrywając jeszcze pięcioletnie stypendium naukowe, pozwalające opłacić studia ufundowane przez pismo "Charaktery" - wspomina.
Potencjał, niekoniecznie obciążenie
Kiedy Olga miała 15 lat, jeszcze głębiej "weszła" w swoje zainteresowania, zaprzyjaźniając się z działającym w Polskim Towarzystwie Hipoterapeutycznym pedagogiem Marianem Jaroszewskim. Od tej pory wakacje spędzała jako wolontariuszka i współorganizatorka obozów dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. - Przez pierwsze dwa lata robiliśmy turnusy pod nie, ale potem uznałam, że taka formuła się nie sprawdza, bo odbierając sprawczość niepełnosprawnym, zabiera się im także godność. Wpadłam na pomysł, że może dobrze zrobiłaby im praca w gospodarstwie. Byłaby czymś innym, nową formą, okazją do wykorzystania ich potencjału - mówi Olga.
Do organizatorów zgłosili się właściciele gospodarstwa Sosnowe w miejscowości Tabory Rzym. Olga z podopiecznymi przyjeżdżali do nich latem przez kolejne 10 lat. - Gospodarze mieli wsparcie przy pracy, a obozowicze czuli się potrzebni, i - co ważne - faktycznie byli potrzebni. Często przez cały rok czekali na obóz - czas, gdy byli "pracownikami", "specjalistami od sianokosów". Do tego te wyjazdy były integracyjne, jeździła na nie grupa przeróżnych osób - wspomina Olga.
Poczuła wtedy, że praca z osobami z niepełnosprawnością intelektualną będzie jej celem życiowym. Zresztą ta potrzeba musiała być w niej już wcześniej. Która bowiem nastolatka ma stosy zapisków z przemyśleniami dotyczącymi osób z niepełnosprawnościami? Która martwi się tym, że ludzie ci nie mają swojego miejsca w społeczeństwie, ich narodziny to dramat dla rodziny, a nie potencjał do wykorzystania. Już wtedy czuła, że osoby z niepełnosprawnością nie muszą tylko dostawać, mogą także dawać.
Indie, Mołdawia, Brześć
Można mieć bardzo różne motywacje do podróżowania po świecie. Olgę ciekawiło, jak z opieką nad osobami z niepełnosprawnościami radzą sobie w innych krajach, szczególnie tych biedniejszych od Polski. - Zaczęłam wyjeżdżać do Indii, Kurdystanu, Mołdawii, Gruzji, w których robiłam warsztaty z edukacji emocjonalnej - opowiada. Na wyjazdy jeździła jako wolontariuszka. Zarabiała jako terapeutka osób z autyzmem i konsultantka telefonu zaufania w Fundacji Itaka, organizowała także urodziny dla dzieci. Same wyjazdy były zazwyczaj niskokosztowe.
Olgę najbardziej cieszy jej wciąż działający w Mołdawii program, w ramach którego udało się posłać dwanaścioro romskich dzieci do szkoły. Regularnie odwiedzała tę społeczność z przyjaciółmi. - Dziewięcioro dzieci kontynuuje naukę - są z tego dumne, edukacja jest dla nich ważna - wyjaśnia Ślepowrońska.
Olga Wojdyńska, antropolożka kultury i współpracowniczka Olgi, poznała ją siedem lat temu podczas takiego właśnie wyjazdu do Sorok w Mołdawii. - Zgłosiłam się w odpowiedzi na ogłoszenie wywieszone przez Olgę. Szukała ludzi, którzy mieli pracować z dziećmi z romskiej społeczności. To był mój pierwszy taki wyjazd, Olgi - wtedy z niespełna rocznym synkiem Rochem - kolejny. Olga weszła w tę społeczność bez znajomości, podchodów - po prostu rozłożyła płachtę Klanzy [wielokolorowa chusta animacyjna - przyp. red.], zbiegły się dzieciaki i poszło - wspomina.
Przyjaciółka Ślepowrońskiej podkreśla, że Olga w ludziach widzi potencjał, a nie trudne historie. - To odejmuje ciężaru ich przeżyciom i pozwala nie wpaść w schemat miłosiernego patrzenia na przykład na niepełnosprawnych jak na wieczne dzieci, osoby, które już nic w życiu dobrego nie spotka - mówi Wojdyńska.
Pomaganie jest jak studnia bez dna i może być dużym kosztem emocjonalnym dla osoby pomagającej. Olga była w domu dziecka w Meksyku, w ośrodku dla dzieci z HIV w Indiach, w Brześciu wśród uchodźców z Czeczenii i także miewa trudniejsze momenty. - Ciężko przeżyłam wyjazd do Brześcia, gdzie z Czeczenkami tworzyłam lalki, dzięki którym mogły w szybki, twórczy sposób zarobić konkretne pieniądze. Te panie koczowały na dworcu - w ojczyźnie czekały je tortury, na granicy do Polski totalna niewiadoma. Jechanie tam w stanie błogosławionym było najgorszym pomysłem ze wszystkich możliwych - byłam uchem, do którego kobiety opowiadały swoje historie. Usłyszane relacje łamały mi serce. Zmylił mnie fakt, że kiedy wcześniej byłam w ciąży z synem, przeprowadziłam projekt w ośrodku w Kurdystanie i to doświadczenie było zupełnie inne. Wspominam to jako dobry czas, dzieciaki rysowały mnie ze słońcem w brzuchu, bo imię Roszek kojarzyło im się z kurdyjskim słowem oznaczającym słońce. W Brześciu porażający był stan zawieszenia. Doszłam do wniosku, że dbanie o świat muszę zaczynać od troski o siebie i najbliższych, żeby się nie zatracić, nie działać kosztem rodziny - mówi. I dodaje, że póki co ma poczucie, że taki styl życia służy jej dzieciom [oprócz Rocha Olga ma jeszcze córkę Idę - przyp. red.] - są pomysłowe, radosne, nie jest dla nich czymś dziwnym różnorodność świata.
Olga Wojdyńska potwierdza: - Roch i Ida są niesamowite. - Odważne, z otwartymi głowami, oczywiste jest dla nich, że dużo się dzieje, a wartości i tematy, w których dorastają, są dla nich naturalne: uchodźcy, Kurdowie, osoby z niepełnosprawnością, dostawa dwudziestu kilo ziemniaków do rozdania - śmieje się.
Spa dla mam
Ze względu na pandemię Olga nie może jeździć po ośrodkach, odwiedzać romskich przyjaciół, skupia się więc na swoim ostatnim projekcie Spa dla mam. O co chodzi? Oczywiście o zadbanie o tych, którzy z różnych powodów wypadli z sieci wsparcia. W Spa dla mam pomaga się mamom niezwykłym, symbolicznym Roszpunkom uwięzionym w wieżach z betonu. Matkom dzieci z autyzmem, z chorobami genetycznymi, z niepełnosprawnościami. - To zwyczajne kobiety [czasem zdarzają się też opiekunowie mężczyźni - przyp. red.], tyle że w ekstremalnej sytuacji. Nie śpią cztery noce z rzędu, bo czuwają przy dziecku z padaczką. Siadają im plecy, bolą kolana, marzą, żeby się wyspać, mieć sekundę czasu dla siebie, odrobinę wytchnienia. Roszpunek są tysiące. To nie tylko matki dzieci z niepełnosprawnością, ale także córki rodziców z chorobą Alzheimera, siostry, które opiekują się dorosłym rodzeństwem z porażeniem mózgowym - mówi Olga.
Jak wyjaśnia Olga, tam, gdzie jest niepełnosprawność, bardzo często nie ma myślenia o sobie. To ostatnia rzecz, która pojawia się w głowie matki. Wszystko idzie na leczenie, dojazdy, na rehabilitację. Tego zresztą, jak podkreśla Ślepowrońska, oczekuje też społeczeństwo. - Gdy były protesty pod Sejmem, matki rozliczano z tego, że miały pomalowane paznokcie. W Spa dla mam zależy nam na tym, aby kobiety nie bały się o siebie zatroszczyć. Bardzo chcemy też uświadomić społeczeństwu, że opiekunowie osób z niepełnosprawnością nie są jakimś innym gatunkiem człowieka - mówi Olga.
Ulgę i wytchnienie przynosi masaż, manikiur, farbowanie włosów i wolna od trosk głowa, obiad dostarczony pod drzwi, bo ktoś w tym czasie zajmie się wymagającym non stop opieki dzieckiem czy obłożnie chorym ojcem. Masażyści, fryzjerzy, manikiurzystki otrzymują wynagrodzenie, które pochodzi ze zbiórki pieniędzy, którą Spa dla mam prowadzi na Zrzutce. - Nie chcemy, by nasze działania opierały się na wolontariacie, ważne, by to, co robimy, było jak najbardziej profesjonalne - podkreśla Ślepowrońska. A ludzie chcą bardzo pomagać: nawet nosić, przenosić, upiec chleb - na miarę swoich możliwości i czasu. Obecnie Spa dla mam dostarcza wielowymiarowego wsparcia opiekunom w całej Polsce - działa m.in. z telefonem zaufania, konsultacjami specjalistów, letnim obozem, cotygodniowymi paczkami żywnościowymi, grupą wsparcia, strefami relaksu.
Można pomagać i pomagać
Olga Wojdyńska podziwia Olgę Ślepowrońską za głęboki wgląd w sprawy społeczne, za to, że zawsze widzi różne aspekty pomagania. - Bo wspieranie może być niedźwiedzią przysługą, być niedopasowane do potrzeb. W Spa dla mam, kiedy wpadamy na jakiś pomysł, to najpierw robimy wstępne rozpoznanie z pomocą osób, które znają to środowisko, pracują z dziećmi i rodzinami. Później konsultujemy koncept z mamami [obecnie zespół tworzy kilkadziesiąt osób z całej Polski: psycholożki, prawniczki, pedagożki, ale również same mamy - przyp. red.]. To nie tak, że nam się wydaje, że opiekunowie czegoś potrzebują. Dbamy o to, żeby nasze wsparcie było w kontakcie z realnymi potrzebami - wyjaśnia. - A Olga ma takie spojrzenie, zgłębia wszystko od podstaw, bierze pod uwagę wiele aspektów, kieruje się ideą wymiany, wzajemności i sprawczości wymiany. Szukamy obszarów, w których możliwe jest ukazanie potencjału opiekunów. Takie wsparcie za wsparcie - podkreśla Wojdyńska.
Jak zapewnia Ślepowrońska, pomaganie daje jej ogromne poczucie sensu. - Dobrze mi robi na psychikę, kiedy działam. Wrażenie sprawczości koi mnie. Pomaganie nie musi być spektakularne. Dobrze jest znaleźć swoją dziedzinę - niemal każdy obszar rzeczywistości wymaga usprawnienia. Zapobieganie wykluczeniu daje mi także poczucie bezpieczeństwa. Mam poczucie, że tworząc społeczeństwo, w którym są silne relacje między ludźmi, sama jestem bezpieczniejsza. Tym bardziej że każdy z nas z dnia na dzień może stać się osobą przykutą do łóżka albo opiekunem takiej osoby - wyjaśnia.
Krzysztof Sawicki, sąsiad Olgi, od początku znajomości jest pod jej ogromnym wrażeniem. - A zwłaszcza tego, jak potrafi nieszablonowo myśleć i wczuć się w drugą osobę, jak nie zamyka się także w swojej bańce światopoglądowej. Mamy na wiele tematów zupełnie odmienne spojrzenie, ale mimo wszystko jesteśmy w stanie długo rozmawiać. Olga szuka dialogu. To jest w niej niesamowite - mówi.
Krzysztof podziwia nie tyle to, co Olga robi, ale jak to robi. - Bo pomaga w bardzo piękny i przemyślany sposób. Nie brakuje osób, które wspierają po to, żeby mieć poczucie, że zrobiły coś dobrego, chociaż wcale nie musi ich działanie mieć dobrych konsekwencji. Działania Olgi mają sens, coś po nich zostaje, nie są jednostronne, bo zachęcają osoby, które dostają, żeby także coś od siebie dały. To pozwala nawiązywać im więzi społeczne i wyrwać ich z matni, w którą wpadają - mówi Sawicki.
Dużo naraz
Z rozmów z bliskimi Olgi wynika, że jest ona roztrzepana. Krzysztof Sawicki dodaje, że wielowątkowa, ekspresyjna. Rzeczywiście, podczas rozmowy telefonicznej mówi także do syna, pociesza córkę i wita osobę, którą wpuszcza przez domofon, słychać, że robi coś w kuchni, miesza, przestawia, gubi się czasami w wypowiedziach. Ale jest także wulkanem energii.
Olga Wojdyńska mówi, że jej przyjaciółka jest bardziej chaotyczna, a ona dla kontrastu bardziej uporządkowana, obie jednak łączy niezwykła kreatywność. - Roztrzepanie Olgi jest największą trudnością w pracy z nią: tysiące notatek na papierkach, wszystko na jednym mailu. Wszystko jest jednak do przedyskutowania, nauczenia się, wypracowania. Tym bardziej że głęboko wierzę, że bez dobrej organizacji nie da się wejść na wyższy poziom w działalności pod względem jakości pracy. Wprowadzamy więc różne rozwiązania - mówi.
Obie Olgi wierzą, że za kilka lat Spa dla mam będzie fantastycznie rozwiniętą organizacją, w którą w jakiejś części będą dalej zaangażowane. Czują, że ten projekt to właśnie TO, że działając lokalnie, znalazły niszę, którą w prosty sposób można wypełnić.
Olga zapewnia, że czuje się spełniona. - Chcę dalej działać, wspierając osoby wykluczone. Mam nadzieję, że Spa dla mam się wzmocni i rozrośnie, że uda się zmienić ustawę o opiekunach osób z niepełnosprawnościami. Nie pogardziłabym także jeszcze dwójką dzieci - dodaje z uśmiechem.
Ola Długołęcka . Redaktorka. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda, a od niedawna kierowcy F1 Daniela Ricciardo.