
Cykl "Młoda Polska" poświęcony jest Polkom i Polakom, których podziwiamy i którym chcemy kibicować. Kolejne sylwetki publikujemy w każdy wtorek. Oto nasi wcześniejsi bohaterowie:
"Mierzono mi nawet nadgarstki". Jest jedyną Polką w elitarnej szkole baletowej Opery Paryskiej
IMIĘ
: Katarzyna
NAZWISKO:
Grzelak
DYSCYPLINA:
biologia morza/oceanologia
WIEK:
35 lat
OSIĄGNIĘCIA:
autorka i współautorka prawie 30 publikacji naukowych z zakresu biologii morza, beneficjentka stypendium dla wybitnych młodych naukowców przyznanego przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, stypendystka Fundacji Fulbrighta na realizację projektu badawczego w Smithsonian's National Museum of Natural History w Waszyngtonie, odkrywczyni ośmiu gatunków ryjkogłowych.
***
Na mojego maila z prośbą o spotkanie i rozmowę odpisuje:
"Dziękuję za kontakt i propozycję. Jest mi niezmiernie miło. Bardzo się cieszę, że moja praca i to, czym się zajmuję, spotyka się z zainteresowaniem, ale muszę przyznać, że nie jestem pewna, czy moja osoba wpisuje się w cykl "Młoda Polska". Przejrzałam wcześniejsze artykuły i osiągnięcia poszczególnych bohaterów robią wielkie wrażenie. A ja po prostu badam niewielkie morskie organizmy. I czasem coś nowego uda się znaleźć i opisać ".
Nie odpuszczam i w końcu udaje się nam umówić. Ale nasze spotkanie też zaczyna od stwierdzenia, że nie jest osobą, z którą powinnam rozmawiać, bo nie uważa, że jej osiągnięcia są nadzwyczajne.
Kiedy później będę pytać męża Katarzyny Grzelak, Lecha Kotwickiego, również naukowca, jaka jest jego żona jako badaczka, usłyszę: - Bardzo skromna i niepewna siebie. Uważa, że na niczym się nie zna i nic nie zrobiła. A to jest nieprawda. Odkryła osiem nowych gatunków ryjkogłowych i tym samym już osiągnęła bardzo dużo. Każdy nowy gatunek otrzymuje nazwę rodzajową, która zawsze opatrzona jest nazwiskiem odkrywcy. I tak jak w przypadku Linneusza czy Darwina, nazwisko Grzelak dołączyło do rzeszy odkrywców. Już nie zniknie z historii. I to jest wspaniałe.
Ryjkogłowe to po angielsku "mud dragons", czyli w dosłownym tłumaczeniu 'błotne smoki'. Największe dorosłe osobniki mają zaledwie 1 milimetr, a najmniejsze od 250 do 300 mikrometrów. Ich ciała są pokryte licznymi kolcami, a ich głowy otoczone pierścieniami haczyków, mogą się chować i wysuwać, co jest unikatową umiejętnością wśród tak małych organizmów. - Zajęłam się nimi po napisaniu pracy doktorskiej o nicieniach - mówi dr Katarzyna Grzelak. - Chciałam się rozwijać i zacząć coś nowego, a ryjkogłowe zawsze podobały mi się wizualnie. Wyglądają jak miniaturowe smoki. Kiedy sobie uzmysłowimy, jakie one są małe, a jak różnorodne, ile mają detali, jak wyewoluowały, to pozwala nam dostrzec, jak niesamowitymi są organizmami.
Ryjkogłowe, podobnie jak inne organizmy meiofaunowe, czyli małe organizmy związane z dnem morskim czy plażowymi osadami, rozkładają złożone związki organiczne na prostsze, łatwiej dostępne dla innych, co jest istotne w kontekście obiegu materii i krążeniu energii w ekosystemie. Biorą udział w procesie bioturbacji osadu, dzięki czemu tlen wprowadzany jest w głębsze jego warstwy. Ogólna zasada jest taka, że im mniejszy organizm, tym większa jego rola, zarówno dla środowiska, jak i dla człowieka, choć jeszcze wiele o tym musimy się nauczyć.
Inny wymiar rzeczywistości
Dr Grzelak po raz pierwszy zobaczyła ryjkogłowe na Spitsbergenie, na który dopłynęła na statku badawczym Instytutu Oceanologii PAN "Oceania". Zanim jednak wsiadła na jego pokład, sześć lat wcześniej, w wieku 15 lat, popłynęła w pierwszy w życiu rejs dla młodzieży na żaglowcu "Zawisza Czarny". Trasa wiodła z La Coruna, przez Falmouth, Lizbonę, aż do Isla del Faro. Katarzyna wraz z innymi załogantami myła pokłady, gotowała, zwijała i rozwijała żagle. - Zrozumiałam wtedy, że wspólna praca na pokładzie i współpraca poszczególnych członków załogi są kluczowe, by z sukcesem dopłynąć do celu. Ta świadomość dała mi bardzo dużo w przyszłości. Wiem, że to zabrzmi trywialnie, ale urzekł mnie też wtedy spokój morza - mówi naukowczyni. - Niesamowity był bezmiar otaczającej mnie wody. Wydawało mi się, że pod tą płaską taflą musi być coś niesamowitego. I później okazało się, że tak właśnie jest. Ale już wtedy zdecydowałam, że chcę się wyprowadzić z Warszawy, zamieszkać nad morzem i zająć czymś, co jest z nim związane.
Odrzuciła archeologię podwodną, budownictwo wodne i wybrała oceanografię na Uniwersytecie Gdańskim, bo dawała jej wachlarz możliwości: od oceanografii biologicznej, przez fizyczną, po chemiczną, na którą ostatecznie się zdecydowała i z której obroniła pracę magisterską. Ale już na drugim roku równolegle zaczęła chodzić na zajęcia z oceanografii biologicznej, bo coraz bardziej fascynowało ją życie organizmów. Wtedy też poszła z przyjaciółkami na wykład prof. Jana Marcina Węsławskiego z Instytutu Oceanologii PAN, który opowiadał o badaniach prowadzonych w Arktyce. - Profesor mówił z tak wielką pasją i fascynacją o rejonach mało dostępnych dla zwykłych ludzi, że poczułam, jak ten tajemniczy świat podbiegunowy mnie wciąga - wspomina dr Grzelak. - Pomyślałam, że też chciałabym w ten sposób pracować i jednocześnie, że jest tak wiele miejsc do zobaczenia. I zdałam sobie sprawę, że w tym zawodzie można jedno z drugim połączyć.
Po wykładzie podeszła do profesora, porozmawiali, a potem nawiązała współpracę jako wolontariuszka w Zakładzie Ekologii Morza Instytutu Oceanologii PAN, w którym profesor był kierownikiem. Opiekunem jej stażu został dr Lech Kotwicki, który później stał się jej życiowym partnerem. Przyniósł jej do zbadania próbki piasku z plaż Karoliny Północnej. - Usiadłam przy binokularze i odkryłam inny wymiar rzeczywistości, coś magicznego - opowiada Katarzyna Grzelak. - Te mikroskopijne ziarna piasku, które wydają nam się takie same, okazały się wielkimi głazami, z których każdy wygląda zupełnie inaczej. Na nich i pomiędzy nimi zobaczyłam całe mnóstwo mikroskopijnych organizmów. Jedne wyglądały jak zwykłe przecinki, inne były mocno owłosione, kolejne przypominały krewetki, bo miały pancerzyki i wiele odnóży. Następne były podobne do małży. Dostrzegłam też organizmy całkiem płaskie, które sprawiały wrażenie, jakby je coś rozdeptało. Miały czarne punkciki, niczym patrzące na nas oczy. Organizmy te nazywamy właśnie meiofauną.
Tak niewiele, a tak dużo
- Niewiele jest osób, które nawet przy pomocy mikroskopu są w stanie rozróżniać szczegóły w wyglądzie tak małych zwierząt - ocenić, które z nich ma więcej szczecin albo bardziej schowaną głowę - stwierdza dr Lech Kotwicki. - Kasia bardzo dobrze sobie z tym radziła, okazało się, że jest lepsza ode mnie, mimo że to ja miałem przecież kierować nią. A ona bardzo szybko była w stanie pracować samodzielnie nad całym materiałem.
Pytam doktora Kotwickiego, czy był zazdrosny, że studentka zaledwie drugiego roku okazała się w czymś lepsza od niego. - Zdecydowanie nie, mistrzem się stajesz, gdy przerośnie cię uczeń - stwierdza. Dziś naukowo nie wchodzą sobie w drogę. - Ja zajmuję się małymi raczkami piaskowymi, a ona poszła w grupę nicieni . Z czasem poświęciła się kompletnie niezbadanym ryjkogłowymi, i to okazało się być strzałem w dziesiątkę. Dołączyła do nielicznej na świecie grupy badaczy zajmujących się tymi organizmami. Kasia jest na tyle zdolna, że mogła znaleźć się w tym elitarnym gronie, można by rzec, szaleńców, nie zawsze dostrzeganych i docenianych, bo mało kogo interesują ryjkogłowe.
- Mnie one zafascynowały - rozpromienia się dr Katarzyna Grzelak. - Pomyślałam, że po prostu fajnie mieć w dłoniach coś, czego jest tak niewiele, a później, dzięki użyciu mikroskopu czy binokularu, zobaczyć, że jest tego tak dużo. Jak choćby ten piasek - w jednej małej garstce może być nawet tysiąc organizmów. To otwiera pole do zadawania pytań, zastanawiania się, co one tam robią, dlaczego są tak różne, czy w kolejnej garści piasku znajdę takie same organizmy, czy zupełnie inne.
Słońce o północy
Niedługo po zbadaniu swoich pierwszych próbek Katarzyna Grzelak wsiadła na pokład statku badawczego "Oceania", który płynął na Spitsbergen. Na rufie takiej jednostki znajdują się windy hydrograficzne i dźwigi niezbędne do obsługi urządzeń pomiarowych i służących do poboru próbek. W środku, pod pokładem żaglowca są laboratoria, które służą do dalszej analizy zebranego materiału.
Cały rejs trwa trzy miesiące, ale naukowcy zwykle tyle nie płyną. Wsiadają na statek i z niego wysiadają na różnych etapach podróży. Zostają przez dwa, czasem trzy tygodnie, żeby zrobić badania, i wracają do pracy na lądzie. Studenci nie mają ograniczeń czasowych. - Byłam na "Oceanii" od samego początku do końca rejsu, a kiedy się zakończył, wiedziałam już na 100 procent, że chcę wrócić na Spitsbergen i zbadać coś sama, a nie tylko asystować - mówi dr Grzelak.
Okazja nadarzyła się już rok później. Pretekstem było zbieranie materiału do pracy magisterskiej, poświęconej meiofaunie. Katarzyna zanurzała się w wodzie po kolana i zbierała "swój" osad do badań. - Moje wyobrażenia o Spitsbergenie były znacznie bledsze niż rzeczywistość, którą tam zastałam - wspomina. - O północy świeciło słońce, co było wspaniałe i dodawało mi energii. A jednocześnie nie utrudniało zasypiania, bo jeśli byłam zmęczona po całym dniu, to po prostu kładłam się, zamykałam oczy i odpływałam bez problemu. Poza tym Arktyka okazała się miejscem tętniącym życiem. Po raz pierwszy widziałam tam wieloryby i podążające za nimi niezliczone ilości mew. I wcale nie było tak zimno. W środku lata temperatura wahała się od zera do 4 stopni C. A ja się nastawiłam, że sople z nosa będą mi sterczeć - śmieje się.
Gra o Tron
To tam zobaczyła po raz pierwszy ryjkogłowe. Okazało się również, że w osadach Spitsbergenu żyje ich znacznie więcej niż w innych miejscach świata. Ciekawość, dlaczego tak jest, była dla dr Grzelak pretekstem, żeby się nimi zająć. Po doktoracie na temat nicieni zaczęłam współpracować z dr. Martinem Sorensenem z Muzeum Historii Naturalnej w Danii, który zajmował się ryjkogłowymi już od dłuższego czasu. - Praca z Kasią to wielka przyjemność, bo oprócz tego, że jest niezwykle pracowita, to również jest niesamowicie dokładna i drobiazgowa - dzieli się swoją opinią dr Sorensen. - Poza tym, bardzo szybko się uczy, a to co ją napędza, to entuzjazm i miłość do zwierząt. Kiedy ogląda nowe gatunki jest naprawdę podekscytowana, a to właśnie ekscytacja i entuzjazm są najważniejszymi cechami dobrego researchera czy researcherki.
O ryjkogłowych niewiele wiadomo - opowiada dr Grzelak. - Znanych jest 260 gatunków ryjkogłowych, z czego, do czasu rozpoczęcia przez nas badań opisanych, było tylko 17 gatunków z Arktyki. Pierwszym naszym zadaniem było rozpoznanie różnorodności ryjkogłowych na Spitsbergenie, a więc nazwanie tych organizmów, które widzimy, sprawdzenie, czy dany osobnik należy do gatunku, który już wcześniej został odnaleziony i opisany, czy może patrzymy na coś po raz pierwszy w historii. I okazało się, że miałam to niebywałe szczęście i przywilej odkryć osiem nowych gatunków ryjkogłowych. Zobaczyłam je jako pierwszy człowiek na świecie.
Kolejnym zadaniem było nazwanie ich. Zaczęły się poszukiwania inspiracji w literaturze skandynawskiej i wśród znajomych. - Sam doradzałem Kasi różne określenia, ale moje propozycje były poważne, ściśle związane z nauką, więc je bagatelizowała - wspomina dr Lech Kotwicki. - Chciała, żeby to było coś nowego, rozpoznawalnego, inspirującego i ciekawego. I znów myślę, że trafiła ze swoim wyborem bardzo dobrze.
Dr Katarzyna Grzelak dla nowo odkrytych ryjkogłowych wybrała imiona smoków z "Gry o Tron", którą najpierw się zaczytywała, a następnie, jako wielka fanka, pochłaniała serial. Imiona nawiązują więc do smoka Drogona, Rhaegala, Baleriona oraz Daenerys Targaryen nazywanej "matką smoków": Echinoderes drogoni , E. rhaegali , E. balerioni i E. daenerysae . Kolejną inspiracją była powieść Johna R.R. Tolkiena "Silmarillion". Wraz z dr. Martinem Sorensenem zdecydowali się na nazwy gatunkowe nawiązujące do Tolkienowskiego smoka Glaurunga, Scatha i Ancalagona i nowe gatunki nazwali: Cristaphyes glaurung , C. scatha i Pycnophyes ancalagon . Ostatni nowo odkryty morski smok - C. dordaidelosensis - oznacza "żyjącego w krainie wiecznego zimna" - od nazwy Tolkienowskiej krainy Dor Daidelos.
- Jak to jest być w czymś pierwszą i mieć przywilej nadania nazwy gatunkom? - zastanawia się dr Grzelak. - To wielka satysfakcja i czuję się zaszczycona. To też nagroda za wyrzeczenia, za te godziny spędzone przy mikroskopie, za bolący od pochylania się kręgosłup. Ale nie chcę narzekać, bo moim największym sukcesem życiowym jest fakt, że kiedy budzę się rano, wstaję z przyjemnością i z radością idę do pracy. I wiem, że jestem wielką szczęściarą, bo dla mnie praca zawsze była frajdą, a nie obowiązkiem.
Nina Harbuz. Przez 10 lat dziennikarka Polskiego Radia, gdzie prowadziła audycje o popkulturze i psychologii. Publikowała m.in. w National Geographic Traveler i Magazynie Coaching. Absolwentka Gender Studies w PAN. Studiuje psychoterapię w Laboratorium Psychoedukacji. Jest wolontariuszką w hospicjum i Centrum Praw Kobiet. Nominowana do nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej. Zdobyła Kilimandżaro.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.