
Dzień zaczyna się o 8. Ale każdego ranka któryś wolontariusz musi się poświęcić i wstać przed 7. Kiedy nad Stacją Morską im. Profesora Krzysztofa Skóry w Helu świeci słońce, ta poranna chwila ciszy to sama przyjemność.
Jeśli szybko uporasz się z obowiązkami – albo zgubisz, jak ja podczas mojej pierwszej porannej zmiany – możesz popatrzeć, jak zaspane Unda Marina i Ania wylegują się na brzegu. Jeszcze nie wskoczyły do wody po nocy, więc ich futro jest suche, z daleka aż kusi, żeby pogłaskać...
Ale nie ma czasu na zachwyty. Trzeba rozmrozić śledzie dla fok z ośrodka rehabilitacyjnego i kolejną porcję na zapleczu fokarium – dla tych, które są już prawie gotowe do wypuszczenia, oraz dla stada rezydentalnego. Później już tylko wycieczka do chłodni, żeby uzupełnić zapasy mrożonych ryb. Mieszanie w plastikowej wannie pełnej śledzi bywa całkiem relaksujące, chociaż z pobliskiego basenu dochodzi już wołanie głodnych fok. Jeszcze tylko szybka wizyta w pralni, żeby przełożyć ręczniki z pralki do suszarki, i można wracać na śniadanie.
Stacja, w której jestem na wolontariacie, to placówka terenowa Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego. W Polsce drugiej takiej nie ma. Fokarium, gdzie pracuję, to jedyna jej część udostępniana publicznie. W stacji między innymi prowadzi się badania bałtyckich ssaków morskich, gromadzi dane dotyczące występowania fok i morświnów, monitoruje chronione gatunki.
Dynastia Balbina
Foczy mieszkańcy stacji dzielą się na dwie grupy: stali i tymczasowi. Do tych pierwszych należy pięć fok tworzących stado rezydentalne: Ania, Ewa, Unda Marina, Fok i Bubas. Jakie są relacje pomiędzy nimi? Mają różne charaktery. Fok przyjaźni się z Anią, z kolei Bubas jest samotnikiem. A czasem się gryzą. Jak u ludzi.
Helskie stado rozrodcze powstało w ramach programu restytucji, czyli odtwarzania populacji fok szarych na południowym Bałtyku. W 2002 roku po raz pierwszy wypuszczono do morza urodzone w stacji młode foki. Trzy lata później, po śmierci dwóch reproduktorów – Balbina i Joela – szeregi zasilił Bubas. Jego partnerką została pochodząca ze Szwecji Unda Marina, następnie dołączyły Estonki – Ania i Ewa. Z powodu zaawansowanego wieku (w tym roku kończy 34 lata) rolę ojca foczych pokoleń miał przejąć od niego urodzony na miejscu Fok. Jednak od zeszłego roku liczba fok w Bałtyku jest już na tyle duża (około 30 tys.), że dzicy krewniacy poradzą sobie bez prokreacyjnego wsparcia helskiego stada.
Balbin, pierwszy reproduktor i ojciec Foka, był nie tylko prekursorem odtwarzania populacji, ale i pierwszą foką, która trafiła do stacji na rehabilitację, w 1992 roku.
– Kolejną przyjęliśmy dwa lata później. Był to malutki, tygodniowy szczeniaczek foki obrączkowanej. Współpracowaliśmy wtedy z foczym szpitalikiem w Holandii, byliśmy tam na szkoleniu i wolontariatach – wspomina Iwona Pawliczka vel Pawlik, kierowniczka Stacji Morskiej. – Przez długi czas trafiały do nas pojedyncze zwierzęta, ale z czasem zaczęło pojawiać się ich coraz więcej, do kilkunastu, a potem nawet do kilkudziesięciu w ostatnich latach.
Są to głównie szczenięta fok szarych, które rodzą się na przełomie lutego i marca. – Foki szare rozmnażają się głównie na północy Bałtyku, na skraju lodu. Jeśli zima jest łagodna i lód na powierzchni morza jest kruchy, małe foki często wraz z jego oderwanymi fragmentami dryfują z prądami w inne części Bałtyku, choć powinny być jeszcze z matką – mówi kierowniczka Stacji Morskiej. – W tym roku zima była mroźniejsza niż w zeszłym, zapewne dlatego na naszym brzegu znaleziono mniej szczeniąt.
Rok 2021 jest wyjątkowy – po kilku latach znów w fokarium jest przedstawicielka rzadko u nas występującego gatunku foki obrączkowanej. Maleńka Orzeszka, gdy ją znaleziono, miała jeszcze lanugo – gęste białe futro, którym pokryte są focze noworodki.
Trzeci gatunek zamieszkujący Bałtyk to foki pospolite; ich jedyną reprezentantką w ośrodku w tym roku jest Rozynka. Wbrew nazwie nie trafiają one do stacji zbyt często, zwykle najwyżej jedna rocznie. 2020 rok był rekordowy – w fokarium zamieszkało czworo przedstawicieli gatunku. Wszystkich zwierząt w stacji było w sumie 73.
Każdy może pomagać
Stacja co roku korzysta z pomocy wolontariuszy. Zgłosić może się każdy, kto ukończył 18 lat. Poza sezonem letnim pierwszeństwo mają osoby aplikujące na dłuższy okres (nie mniej niż 2 tygodnie), wolontariat wakacyjny obejmuje dwutygodniowe turnusy. - Do pracy przy małych fokach wystarczy wrażliwość na los zwierząt, nie trzeba być specjalistą ani wykwalifikowanym opiekunem – zapewnia kierowniczka Stacji. Więcej informacji można znaleźć na stronie https://fokarium.pl/.
Jako wolontariusze dostajemy "służbowe" bluzy i koszulki. Mieszkamy w budynku bazy socjalnej. W tym roku z powodu pandemii każda z sześciu osób ma własny pokój! Życie koncentruje się w mesie – tam się spotykamy, m.in. na śniadaniu przed pierwszą zmianą i na kolacji po ostatniej. Dzień zaczyna się o 7-8, a kończy około 21. W pracy mamy przerwy, ale ich liczba i długość zależy od pory roku, liczby foczych pacjentów i nieprzewidzianych okoliczności, jak awaria systemu napełniania basenów.
Latem dużo jest pracy związanej z ruchem turystycznym. W założeniu fokarium miało funkcjonować bezobsługowo - automatyczne bramki otwierają się po wrzuceniu monet, zwiedzający wchodzą, oglądają… W praktyce jednak pomoc jest niezbędna.
– Ktoś mył szybki pobrudzone smarkami fok, ktoś inny stał przy wejściu i pilnował wchodzących, żeby sprawnie przechodzili przez bramki. Trzecia osoba obserwowała, czy nikt nie wrzuca do basenu pieniędzy, zabawek, jedzenia – wspomina swój pierwszy wolontariat 29-letnia Aleksandra Korpysz, na co dzień sekretarka w lubelskim szpitalu, która w stacji jest po raz drugi. – Podczas karmienia trzeba było jeszcze uważać, żeby nikt nie wskakiwał do fok przez ogrodzenie.
Na wolontariat można się zgłaszać także od października do maja. Najwięcej rąk do pracy potrzeba od w kwietniu i maju, kiedy do stacji trafia najwięcej małych pacjentów.
Czasem wolontariat to tylko początek nowej drogi. Martyna Lenarczyk jako maturzystka uczestniczyła w tym samym turnusie co Ola. Dzisiaj pełni obowiązki opiekuna dzikich zwierząt. Podobnie było w przypadku Katarzyny Kucharskiej, od zeszłego roku odpowiedzialnej za opiekę i trening medyczny fok.
Pierwsze sprzątanie
Punktualnie o 8 wszyscy ruszamy do szpitalika. Trzeba odważyć dla każdej foki odpowiednią porcję rozmrożonych śledzi. Dla tych w niebieskim basenie – wiadro z 7 kg ryb. Dla młodych jest przygotowana szczegółowa rozpiska. Gorzej z trzema rezydentkami szpitalika. Świnka zjada normalną porcję, ale maleńka Orzeszka może połknąć tylko niewielkie ryby. A Skwerka – wciąż w niezbyt dobrym stanie – nie zjada głów.
Pojawiają się trenerki, które odmierzają porcje leków dla podopiecznych – tabletki najlepiej ukryć za skrzelami śledzia.
Za budynkiem stacji stoi rząd laminowanych boksów z basenami – w skrócie: laminatów. Każdy dzieli się na dwie części odseparowane ruchomymi ściankami. W suchej znajduje się mata i ręcznik. Tam foka śpi i odpoczywa na ręczniku. Jeśli w nocy jest zimno, włączamy wiszącą nad matą lampę. W drugiej części, bliżej wyjścia, znajduje się niewielki basenik.
Małych pacjentów jest tu teraz tylko ośmioro, ale w tym roku był już czas, gdy szczenięta zapełniały także stojące obok drewniane boksy. Drewniaki pozbawione są basenów, więc żeby foka mogła zjeść – a wolontariusz w tym czasie posprzątać – trzeba za każdym razem przenosić ją w koszu do baseniku obok i pilnować, żeby nie uciekła.
Pierwszy odgłos porannej zmiany to skrzypienie rygli i plusk. Musimy otworzyć zamknięte na noc zwierzęta, które z radością wskakują do wody. Rezydujący w ostatnim boksie Dok uwielbia warować przy drzwiach. Przegonienie go stamtąd to nie lada wyczyn, bo mimo wielkich oczu i uroku małego pieska potrafi być groźny.
Czas na sprzątanie – uzbrojeni w płyn, szczotki na kiju i ściągaczki chwytamy pierwszy wolny wąż i ruszamy do boksów. Sprzątanie powinno odbywać się w miarę możliwości w ciszy, przerywanej jedynie dźwiękiem sikającej ze szlauchów wody i tarcia szczotek o maty i ścianki, żeby nie przyzwyczajać fok do ludzkiej mowy. Czasem jednak trudno się powstrzymać, co nie uchodzi uwadze trenerek. – Staram się uczulać ludzi, żeby nie mówili do fok. Lepiej mieć taki nawyk, bo kontakt z dzikimi zwierzętami powinien być ograniczony do minimum – tłumaczy Katarzyna Kucharska. – Ja jestem już do tego przyzwyczajona, cel jest najważniejszy, a moje uczucia schodzą na dalszy plan.
Szorujemy maty do czysta, spłukujemy dokładnie szlauchem, żeby nie zostały ślady piany, myjemy ścianki, mokry i brudny ręcznik zastępujemy czystym i suchym. Andrzejowi Wasilewskiemu największą przyjemność sprawia właśnie spłukiwanie ("Czuję się jak strażak!"). Dopiero co zdał maturę, wybiera się na medycynę. Ma psa, ale poza tym brak doświadczenia ze zwierzętami ("Miałem też kameleona, ale zdechł – mówi. – Nazywał się Harry"). Od początku zapałał sympatią do foki o imieniu Lubiś. – Jest taki nieporadny, trochę jak ja – mówi. Choć do żadnego z nich ten epitet nie pasuje.
Przed sezonem
Podobne sprzątanie odbywa się o tej samej porze po drugiej stronie budynku stacji, w niebieskim basenie. Tu mieszka razem pięć fok: Bosmanka, Gąska, Brita, Helanin i Juno. Są starsze i większe niż te w laminatach. Helanin niedługo wróci do morza.
To ulubiony teren Damiana, który przed ostateczną decyzją o zgłoszeniu się na wolontariat rzucił monetą. Wypadło, że ma jechać. Zamierzał spędzić w Helu cały marzec, ale trochę się pozmieniało. Pakował się kilka razy, w końcu wyjechał dopiero w połowie czerwca. – Właściwie jestem tu przypadkowo – mówi. – Zawsze interesowała mnie Skandynawia, chciałem jechać na wolontariat z husky albo reniferami, ale z powodu pandemii to nie wypaliło, więc zgłosiłem się spontanicznie tutaj.
Historia Damiana brzmi niczym z inspirujących artykułów o milenialsach: rzucił pracę w korporacji, wyjechał na winobranie do Francji, później podróżował, aż w końcu foki zdołały zatrzymać go na dłużej. Na początku działo się niewiele, w stacji z wolontariuszy był tylko Damian i jeszcze jedna osoba, z czasem dołączali kolejni. Zajmowali się głównie przygotowaniami do przyjęcia fok na rehabilitację: rozkładaniem namiotów, myciem laminatów, mat, sprzątaniem szpitalika.
29 marca przyjechało pierwsze szczenię: Torpedek z Torpedowni w gdyńskiej dzielnicy Babie Doły, a po nim Rajka z rezerwatu Ptasi Raj na Wyspie Sobieszewskiej, potem Rewka i Pocisk. Boksy się zapełniały. Wraz z liczbą fok przybywało pracy. Foki dostawały pokarm przez sondę dożołądkową, więc po każdym karmieniu na umycie czekało kilkadziesiąt strzykawek.
– Czasami rano, jak wstaję, to myślę: znowu do tych śledzi. Ale jak już dotrę do szpitalika, to jest OK – mówi Damian.
Spośród fok w niebieskim basenie szczególnym sentymentem darzy Juno. Twierdzi, że w portfelu ma zalaminowaną karteczkę z jego imieniem, taką, jaką kładzie się na miskę z rybami po przygotowaniu porcji. Kto wie, kiedy można mu wierzyć – razem z Kasią z kamiennymi twarzami opowiedzieli nam, że co roku sporządzane jest tableau rehabilitowanych fok – coś jak pamiątkowa tablica z fotografiami szkolnego rocznika. I te, które stwarzały najwięcej problemów, dostają obniżone sprawowanie. A Ola i ja łyknęłyśmy tę historię jak młode foki śledzie.
Po jedzeniu zwierzęta z laminatów są odławiane przez trenerki. Czas na wymianę wody w basenikach. Babka, foka o wyjątkowym wdzięku, ciekawska ulubienica wszystkich, wychodzi z basenu na sam widok podbieraka. Święty i Lotnik wiją się, próbują uciec przed siatką i głośno charczą.
Spuszczanie wody i ponowne napełnianie basenów to dobre pół godziny wytchnienia. Czas na snucie się bez celu lub zrywanie rosnącej pod płotem dorodnej rukoli przy akompaniamencie krzyków Wyrzutka. Kiedy parę dni później zostanie przeniesiony do basenu na zapleczu i przygotowany do wypuszczenia, jego miejsce zajmie Orzeszka. Rolę naczelnego krzykacza zaś przejmie Lubiś.
Wicher tymczasem drzemie w pozycji na plecach i nie zwraca uwagi na świat dookoła.
Rehabilitacja krok po kroku
– Coraz więcej zwierząt wychodzi na brzeg i potrzebuje pomocy – mówi Wioleta Miętkiewicz, koordynator zespołu opiekunów fok.
W ciągu 12 lat pracy w stacji obserwowała, jak liczba fok na rehabilitacji rosła z jednej–dwóch, przez kilka, aż do kilkudziesięciu rocznie. Nie ma jednej przyczyny tego wzrostu. Według pracowników ośrodka może on mieć związek ze zmianami klimatu (wspominane przez kierowniczkę stacji cieplejsze zimy) oraz zanieczyszczeniami w morzu (na przykład foki zaplątane w sieci, okularki pływackie itp.).
– Gdy foka do nas przyjeżdża, następuje ważenie, osłuchiwanie, mierzenie temperatury, pobieranie krwi, oględziny całego ciała. Musimy zdiagnozować, co jej dolega poza wychudzeniem i odwodnieniem. To maleńkie zwierzątko, więc w wyniku infekcji często dochodzi do zapalenia płuc. Trzeba wychwycić takie rzeczy, żeby miało szanse na przeżycie – opowiada Wiola. – Na początku karmimy foczkę zupką rybną i stopniowo przechodzimy na pokarm stały. Najbardziej niebezpieczne są infekcje w jamie ustnej, na przykład wypadające zęby. Wtedy foki są u nas długo, bo wszystko musi się zagoić. Ze szpitalika mogą trafić już do wspólnych basenów, tam obserwujemy, jak sobie radzą w grupie, czy dobrze pobierają pokarm, przybierają na wadze.
Czy łatwo je od siebie odróżnić? Gdy obserwujemy pięć fok w niebieskim basenie, wydaje się to wręcz niemożliwe. Ale pracownicy stacji mają swoje sposoby.
– Trzy dziewczynki z niebieskiego, Bosmanka, Gąska i Brita, są bardzo podobne, więc musiałyśmy pomagać sobie czytnikami. Każdą fokę czipujemy, ale rozróżniamy je po pyszczkach, po kropkach, na zdjęciach widzimy, że każda ma inny układ plamek – kontynuuje Wiola. –Wybieramy takie, które wydają nam się ciekawe pod względem charakteru albo tego, co im dolegało, żeby przyczepić im nadajniki. Mamy kamerę na Mewiej Łasze – w rezerwacie na Wyspie Sobieszewskiej – wśród fok, które się tam pojawiają, często wychwytujemy nasze, widzimy, jak sobie radzą na wolności. Nadajnik utrzymuje się aż do linienia, czyli do następnej wiosny, później odpada.
Ośrodek jest przygotowany do przyjęcia fok na rehabilitację przez cały rok. Czasem trafiają tu foki starsze, choć te bardzo trudno uratować. – Kiedyś udało nam się z dorosłą samicą – opowiada Wiola. – Miała ranę przy pysku i nie mogła jeść. Nazwaliśmy ją Jastarka. Przytyła u nas 30 kg i została wypuszczona. Kiedy zobaczyła morze, pognała do niego szczęśliwa. To było coś pięknego. Zwykle starsze foki, które wychodzą na ląd, to osobniki chcące umrzeć w spokoju. Nie ma sensu ich do nas zabierać, w wyniku ogromnego stresu i wycieńczenia często nie przeżywają transportu.
O spokój odchodzącego zwierzęcia dbają wolontariusze Błękitnego Patrolu WWF – odgradzają kawałek terenu na brzegu, aby przechodnie nie niepokoili foki.
Dzień pełen niespodzianek
Wczesnym popołudniem jest zwykle mniej pracy. Nie u wszystkich fok trzeba znów sprzątać, niektóre jeszcze mają czystą wodę w basenikach. Jeśli były ważone lub przenoszone w innym celu, myjemy i dezynfekujemy kosze. Dziś do Bałtyku wróciło pięć fok, więc trzeba jeszcze wyszorować skrzynki, w których były przewożone. Nachylając się nad trzecią, stojąc po kostki w wodzie, patrzymy zazdrośnie na Olę, która całkiem sucha i w prywatnych ubraniach wybiera się na spacer. Ma przerwę, do pracy wróci o 14.45, ale wtedy skrzynki będą już umyte…
Andrzej układa ryby w misce swojego ulubieńca Lubisia w artystyczne kompozycje. Przyrządza wykwintne dania z rzeczy pozostawionych w lodówce przez poprzednich wolontariuszy oraz z rosnącej przy laminatach dorodnej rukoli. Razem z Damianem na podstawie filmików na YouTube naprawili pralkę. Dwa dni później niezbędna do prawidłowego funkcjonowania stacji maszyna znów zaczęła przeciekać. Na szczęście ze srebrnej taśmy i worka na śmieci stworzył konstrukcję, która zapobiegła katastrofie. Pralkę włączamy kilka razy dziennie – podczas każdej zmiany trzeba sprawdzać, czy ręczniki, na których leżą foki, nie są mokre lub brudne. I cóż, zazwyczaj są.
Praca marzeń?
Wolontariusze są tu stosunkowo krótko. A jak to jest pracować w takim miejscu?
Demotywują tylko sytuacje, w których foka umiera. – To trudne, gdy widzimy, że chce żyć, i staramy się jej pomóc, ale się nie udaje – mówi Wiola.
Ale praca daje ogromną satysfakcję. – Wszystkie foki zapadają w pamięć. Chyba potrafiłabym wymienić każdą z 34, którymi się opiekowałam w tym roku – mówi Kasia. – Kiedy trafiają do basenu na zapleczu – a to ostatni etap przed wypuszczeniem ich na wolność – czuję się, jakbym posłała dzieci na studia. Najbardziej zapadł mi w pamięć Wielbłądek. Jak przyjechał do nas, był w złym stanie, prawie krytycznym, miał infekcję, cały pyszczek opuchnięty, ropę cieknącą z pępowiny. Później patrzyłyśmy, jak zaczyna jeść, otwiera oczy. I w końcu zobaczyłam, jak płynie na wolność.
Ulubiona foka Wioli Kasia była w stacji przez kilka miesięcy 2010 roku. Trafiła tu bardzo wychudzona, miała infekcję oczu. – W końcu udało się, wypuściliśmy ją. Co roku obserwujemy ją na Łasze. Minęło już 11 lat, a ona cały czas się pojawia i widzimy, jak sobie radzi. Najfajniejsze jest właśnie to, że ratujemy im życie i możemy je potem wypuścić na wolność – mówi Wiola.
Całus za śledzia
Codzienne karmienie z udziałem publiczności na dużym basenie w fokarium to jasny punkt każdego dnia. Wolontariusze mogą na znak trenerki pogłaskać fokę po brzuchu, obejrzeć tylne płetwy, dostać całusa. Karmienie połączone z treningiem medycznym odbywa się dwa, a w miesiącach wakacyjnych nawet cztery razy dziennie (obecnie o 11, 12.30, 14 i 16). Przyglądają mu się zwiedzający. Słychać śmiechy, wesołe krzyki dzieci i pełne uznania "uuu…", kiedy foki na polecenie aportują piłki, machają płetwami, turlają się, a Ewa wykonuje swój popisowy numer: wskakuje na pomost. Oprócz walorów widowiskowych ćwiczenia mają też inne zadanie.
– Przez trening medyczny uczymy foki wykonywania różnych poleceń, dzięki temu możemy je łatwiej wyłowić z basenu i wykonać wszystkie zabiegi – mówi Wiola.
Chodzi o komendy, na które foki na przykład przewracają się na grzbiet, otwierają pysk (kontrola zębów), pozwalają zakroplić sobie oczy. – Lubią się uczyć, cieszą się, kiedy wprowadzamy nowe ćwiczenie. Trening utrzymuje je też w zdrowiu psychicznym, nie popadają w stereotypię, co zdarza się u zwierząt trzymanych w niewoli, bo ciągle kombinują, jak wykonać nowe zadanie. Chcemy im dać jak najwięcej zajęć w ciągu dnia. Na wolności foka pracuje, musi polować. Tutaj dostaje zadania, żeby nie stała się znudzona i apatyczna.
Ale zabawa się kończy, a o 19 trzeba powtórzyć odważanie śledzi, sprzątanie, wymianę wody. Na koniec ciężkiego dnia czeka jeszcze jedno duże zadanie: sprzątanie niebieskiego basenu. Foki są zamykane w części suchej, a gdy woda w końcu odpłynie, wskakujemy do środka i zbieramy pozostałości po czterech posiłkach. Taniec ze szlauchem, szczotkami, ściągaczkami – to chyba najbardziej męcząca część dnia. Około 21 można zdjąć kalosze na dłużej i wysuszyć sztormiak.
Magda, która od 20 lat pracuje w bibliotece uniwersyteckiej w Katowicach, na opiece nad fokami spędza trzytygodniowy urlop. Poznała w tym czasie kilkanaścioro wolontariuszy. – Ci bardzo młodzi szukają pewnie nowych doświadczeń, a starsi czegoś innego niż do tej pory, inspiracji, nowej ścieżki. Nie słyszałam, żeby któremuś się tu nie podobało – mówi.
Kolejne dni mijają, ale nie tęsknię za moim codziennym życiem w dużym mieście, gdzie każdy dzień pracy to nieruchome 8 godzin przed komputerem. Nie przeszkadza mi nawet deszcz ani robocze ciuchy przesiąknięte zapachem fok i ryb. Fizyczne zajęcia pod gołym niebem to jednocześnie wysiłek i odpoczynek. A powtarzalność? Porównuję zdjęcia fok z pierwszych i ostatnich dni mojego pobytu. Efekty naszej pracy są widoczne gołym okiem.
Wieczorem, przy kolacji, ustalamy grafik na kolejny dzień. Kto wstaje na 7, kto idzie na karmienie stada (i kto robi zdjęcia!), kto pracuje o 12, a kto o 14.45. Wszyscy czują zmęczenie, ale i satysfakcję. To, co tu robimy, ma sens. Dla naszych podopiecznych – najgłębszy z możliwych.
Na kołyszącej się na falach Bałtyku łódce Damian otwiera drzwiczki skrzynki, a Juno wskakuje do morza. Po dwóch miesiącach wraca do domu.
Aleksandra Woźniak. Z wykształcenia sinolożka i japonistka, była bibliotekarka i początkująca tłumaczka. Publikowała w Przeglądzie, Gazecie Prawnej i Przekroju.
Piątka Weekendu: jak pomóc w ratowaniu fok?
1. Jeśli spotkasz fokę na plaży, nie podchodź do niej, nie pozwalaj innym się zbliżać, nie płosz jej, nie hałasuj. 2. Odwiedź fokarium, by wysłuchać prelekcji i dowiedzieć się o historii przebywających tam fok oraz innych gatunków żyjących w Bałtyku. 3. Jeśli masz możliwość, zgłoś się na wolontariat w Stacji Morskiej UG lub do Błękitnego Patrolu WWF. 4. Nie śmieć - wszystko, co trafia do morza, szkodzi zwierzętom, które w nim mieszkają. 5. Przekaż darowiznę na działanie Stacji Morskiej. Środki zostaną przeznaczone na sprzęt do transportu zwierząt oraz zapewnienia im opieki, pokarmu, lekarstw i środków higienicznych.