
Ma maksymalnie półtora metra długości, co czyni go najmniejszym waleniem na świecie. Z powodu charakterystycznej czarnej obwódki wokół pyszczka i oczu nazywany jest pandą mórz. Niektórzy porównują jego ubarwienie do makijażu w stylu gotyckim. W regionie, w którym żyje, czyli w Zatoce Kalifornijskiej, mówią na niego vaquita, co po hiszpańsku znaczy "mała krowa". Oto morświn kalifornijski.
Krytycznie zagrożony wyginięciem
Od innych morświnów różni się rozmiarem, niespotykanym ubarwieniem oraz płetwą grzbietową, która jest znacznie wyższa w stosunku do ciała niż u pozostałych. Przede wszystkim jednak wyróżnia go to, że jest gatunkiem najbardziej zagrożonym wyginięciem. I nie tylko wśród morświnów, ale ssaków w ogóle.
Odkąd naukowcy dowiedzieli się o istnieniu vaquity w połowie XX wieku, jego populacja nieustannie maleje – co roku średnio o 20–50 proc. Pod koniec lat 90. na Ziemi żyło około 560 osobników tego gatunku, 10 lat później było ich już tylko 260. W 1997 roku Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody uznała vaquitę za gatunek ssaka krytycznie zagrożony. W ciągu 24 kolejnych lat żadne z działań mających na celu uratowanie go nie przyniosło zadowalającego efektu.
Z analizy badań akustycznych przeprowadzonych przez CIRVA – Międzynarodową Komisję Ratowania Vaquity – polegających na monitorowaniu fal wytwarzanych przez morświny podczas echolokacji, wynika, że w 2018 roku liczba morświnów kalifornijskich wahała się między 6 a 22. Dziś morskich krówek żyje prawdopodobnie mniej niż 10.
Czy morświn kalifornijski podzieli los chińskiego delfina rzecznego, który żył w środkowym i dolnym brzegu rzeki Jangcy? W 1997 roku było jeszcze 13 osobników, ostatniego widziano w 2004 roku. Ten ssak przetrwał na Ziemi 20 mln lat, a dziś uważa się, że wymarł.
Zbyt wrażliwe
O morświnie kalifornijskim naukowcy wciąż nie wiedzą zbyt wiele. – Gatunek ten został po raz pierwszy opisany dopiero w 1958 roku, osiem lat po tym, jak u wybrzeży Punta San Felipe na północnym krańcu Zatoki Kalifornijskiej znaleziono czaszkę nietypowego morświna – opowiada Iwona Pawliczka vel Pawlik ze Stacji Morskiej im. Profesora Krzysztofa Skóry Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego w Helu, która bada morświny.
Naukowcom długo wydawało się, że żyje on jeszcze w innych rejonach świata. Okazało się jednak, że to gatunek endemiczny, czyli występujący wyłącznie na danym terenie. W przypadku morskiej krówki jest nim Zatoka Kalifornijska, zwana "akwarium planety", ponieważ stanowi dom dla prawie 900 gatunków ryb, 580 gatunków ptaków i 35 gatunków ssaków. – Vaquita porusza się wyłącznie na jej północnym krańcu, na obszarze liczącym mniej niż 2 tys. kilometrów kwadratowych, czyli tyle, ile mniej więcej jedna trzecia Zatoki Gdańskiej – opowiada Pawliczka vel Pawlik.
Vaquity trudno badać w ich naturalnym środowisku, ponieważ jak wszystkie gatunki morświnów są bardzo nieśmiałe i wrażliwe. To paradoks, biorąc pod uwagę to, jak blisko ludzi żyją – nie przepadają za głębokimi wodami, trzymają się więc niedaleko brzegu.
Każdy kontakt z człowiekiem lub tylko z efektem jego działalności jest dla wszystkich siedmiu gatunków morświnów żyjących w różnych częściach świata bardzo stresujący. Osoby, które brały udział w akcjach ratunkowych morświnów, mówiły, że samo zetknięcie z siecią rybacką powodowało śmierć zwierzęcia na skutek ataku serca wywołanego stresem – opowiada Pawliczka vel Pawlik.
Czy trzymanie morświnów kalifornijskich w niewoli i zapewnienie im rozrodu w bezpiecznych warunkach może być ostatnią szansą na ich uratowanie? Tak pomyśleli przedstawiciele rządu meksykańskiego. W 2017 roku wraz z grupą naukowców zaczęli rozważać schwytanie żyjących jeszcze osobników i przetransportowanie ich do specjalnie stworzonej przystani u wybrzeży Zatoki Kalifornijskiej, gdzie mogłyby w spokoju żyć i się rozmnażać. Wtedy w zatoce żyło jeszcze 30 morświnów.
– Ten plan rodził się w bólach – przyznaje dr Iwona Pawliczka vel Pawlik. – Jedni byli za, inni zdecydowanie przeciw. W sytuacji, w której osobników w populacji jest tak mało, utrata nawet jednego może zaważyć na losach całego gatunku. Z drugiej strony mogła to być jedyna szansa na jego przedłużenie – dodaje.
Ryzyko zostało podjęte. Najpierw naukowcy schwytali młodą samicę. Gdy zauważyli, że zaczyna ona przejawiać objawy silnego stresu – odmawiała jedzenia, była apatyczna, nie miała energii do życia – postanowili wypuścić ją na wolność. Niestety, po kilku dniach zmarła. Druga schwytana samica, tym razem dorosła, przez jakiś czas w spokoju badała nowe otoczenie. Ale i ona w pewnym momencie zaczęła mocno się stresować. Mimo wysiłków lekarzy weterynarii i specjalistów od opieki nad waleniami zmarła wskutek niewydolności serca.
Utrata dorosłej samicy oznaczała jedno – zakończenie projektu ratowania vaquity w niewoli. Ryzyko straty kolejnego osobnika było zbyt duże. Samice nie zginęły jednak na próżno. Zespołowi udało się przeprowadzić sekcję zwłok i pobrać próbki żywych komórek vaquity, które posłużyły do wygenerowania wysokiej jakości sekwencji genomu morświna. Jego analiza potwierdziła, że populacja jest zdrowa genetycznie i wciąż istnieje szansa na uratowanie gatunku. Niestety, jest kilka czynników, które tego nie ułatwiają.
Na niektóre wpływu nie mamy. To niska wydajność reprodukcyjna morświnów kalifornijskich. Samice rodzą młode zazwyczaj co drugi rok, a okres ciąży wynosi około 11 miesięcy, czyli podobnie jak u innych ssaków morskich. W dodatku vaquity żyją krótko, do 25 lat.
Ale są i czynniki zależne w stu procentach od człowieka. To nielegalny połów ryb za pomocą sieci skrzelowych – ogromnych, bo długich na setki metrów, do tego niemalże niewidocznych, ale jednocześnie bardzo skutecznych. Morświny zaplątują się w nie i umierają najczęściej z powodu uduszenia. Uwięzione w sieciach pod wodą nie są w stanie wypłynąć na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Rybakom stosującym sieci skrzelowe nie chodzi jednak o morskie pandy, które ofiarami połowów zostają przez przypadek.
Kokaina mórz
Celem połowów, które niosą śmierć morświnom kalifornijskim, jest inne zwierzę, a właściwie jeden z jego organów – dla niektórych tak cenny, że warto zaryzykować życie, by go zdobyć. To pęcherz pławny totoaby, ryby rozmiarami większej od morświna kalifornijskiego, bo mającej nawet 2 m długości i ważącej nawet 100 kg. Jej również grozi wyginięcie, więc podobnie jak vaquita jest gatunkiem chronionym. Totoabę od krówki morskiej różni to, że może przeżyć w niewoli.
Z danych Earth League International NGO, organizacji non profit walczącej z przestępczością przeciwko środowisku naturalnemu, wynika, że pęcherz totoaby jest cenniejszy niż złoto – jego cena detaliczna na chińskim rynku waha się między 20 a nawet 80 tys. dolarów za kilogram (od 76 do 304 tys. złotych). Skąd ta cena?
Mieszkańcy krajów azjatyckich przyrządzają z niego wykwintny przysmak – zupę zwaną "rybią paszczą" Bardziej istotne wydaje się jednak to, że wielu wierzy, że pęcherz pławny totoaby ma właściwości lecznicze, między innymi zwiększa płodność i pomaga leczyć choroby układu krążenia. Ta skuteczność nie została w żaden sposób naukowo potwierdzona, ale jak stwierdza Iwona Pawliczka vel Pawlik, z wiarą trudno dyskutować.
Popyt na pęcherze jest więc ogromny. Wystarczy, że rybacy w San Felipe w Meksyku złowią jednej nocy kilka ryb totoaba i wytną im pęcherze, a zarobią więcej, niż przez cały rok łowiąc tysiące innych ryb. Dlatego żadne zakazy nie są w stanie ich zatrzymać. I dlatego giną morświny kalifornijskie.
Już w 1975 roku wprowadzono zakaz poławiania ryb totoaba w związku z ryzykiem wyginięcia gatunku. Dwa lata później zgodnie z uchwałą konwencji waszyngtońskiej – to układ ograniczający transgraniczny handel różnymi gatunkami roślin i zwierząt oraz wytworzonymi z nich produktami – międzynarodowy handel rybą został zakazany.
W kwietniu 2015 roku rząd meksykański ogłosił dwuletni zakaz połowów z wykorzystaniem sieci skrzelowych w siedlisku vaquity, który w 2016 roku wraz z zakazem nocnych połowów został wprowadzony na stałe. Jak zareagowali rybacy? Część z nich opuściła zatokę, bo stracili główne źródło dochodu, inni kontynuowali nielegalną działalność. W 2015 roku rząd zaczął wypłacać lokalnym rybakom z San Felipe rekompensaty finansowe w zamian za wstrzymanie się od połowu totoaby do czasu, aż populacja vaquity się odrodzi. Pomogło na chwilę. Wkrótce z powodu braku środków wypłacanie odszkodowań zostało wstrzymane, a rybacy wrócili do nielegalnej aktywności, która jest śmiertelnie niebezpieczna dla morskich krówek.
W sprawie vaquity interweniowali nawet Leonardo DiCaprio i Carlos Sima, najbogatszy Meksykanin. W 2017 roku razem z prezydentem Meksyku Enrique Peną Neto podpisali porozumienie, którego celem była ochrona morświna kalifornijskiego przez rząd meksykański przy wsparciu różnych fundacji. W 2018 roku rząd meksykański złożył wniosek o zarejestrowanie hodowli totoaby w niewoli, żeby umożliwić legalny eksport drogocennego pęcherza. To nie zatrzymało nielegalnych połowów.
Czy kres położy im wprowadzony w 2020 roku przez Amerykańską Narodową Służbę Rybołówstwa Morskiego zakaz importu owoców morza złowionych w środowisku vaquity? Zdaniem niektórych tylko spotęguje problem.
A może efekt przyniosą działania rządu chińskiego, który od lat walczy z nielegalnym handlem pęcherzem totoaby w swoim kraju? Kiedy w październiku 2018 roku Chiny skonfiskowały 444 kg pęcherzy pławnych o wartości 26 mln dolarów, handel przysmakiem gwałtownie zahamował. Jak przekonuje Iwona Pawliczka vel Pawlik, nadal niezwykle łatwo jest jednak kupić pęcherz w Chinach, najczęściej szmuglowany jest przez Hongkong, gdzie kontrole nie są aż tak restrykcyjne.
Na północne wody Zatoki Kalifornijskiej w dalszym ciągu wypływają nieoznakowane łodzie. I to nie tylko w nocy, ale nawet w środku dnia. Większość rybaków polujących na cenny organ totoaby należy do przestępczych karteli. A pęcherz pławny ryby nazywany jest "kokainą mórz".
Tam po prostu działa mafia. Zdaje się, że ani rząd, ani wojsko, ani organizacje pozarządowe nie są w stanie powstrzymać działalności przestępczej w zatoce. Czy nie chcą, czy nie potrafią – na to pytanie nie umiem odpowiedzieć – mówi Pawliczka vel Pawlik.
Co jakiś czas dochodzi do starć między rybakami a członkami organizacji pozarządowych, którzy próbują usuwać nielegalne sieci skrzelowe z wód zatoki i przy wsparciu wojska oraz policji łapać przestępców na gorącym uczynku. – To walka na śmierć i życie – przekonuje Pawliczka vel Pawlik.
Nie tylko vaquita
Jak mówi Iwona Pawliczka vel Pawlik, morświn kalifornijski to przykład gatunku, który jest w wyjątkowo trudnej sytuacji. – Vaquita żyje na niewielkim terenie, a gdy zagrożeniem dla niego staje się jego własny dom, z którego właściwie nie ma ucieczki, zdany jest wyłącznie na człowieka – stwierdza.
Czy uda się go uratować? Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Łatwiej wyjaśnić, dlaczego jest to takie ważne. W sytuacji, w której coraz więcej gatunków wymiera, tracimy tak cenną bioróżnorodność. – Im bardziej zróżnicowane środowisko przyrodnicze, tym jest stabilniejsze, lepiej funkcjonuje i jest bardziej odporne na zachodzące zmiany. Zatoka Kalifornijska tworzy określony ekosystem, w którym każdy gatunek, w tym vaquita, pełni swoją funkcję. Zniknięcie gatunku może zaburzyć funkcjonowanie ekosystemu – tłumaczy specjalistka.
Pawliczkę vel Pawlik zdaje się bardziej niepokoić coś jeszcze innego. – Jeżeli nie potrafimy zabezpieczyć tak małego obszaru, na którym żyje vaquita, to nie wiem, jak poradzimy sobie z ochroną innych zagrożonych wyginięciem gatunków, w tym bałtyckiej populacji morświna, która liczy już tylko 450 osobników – mówi.
Co łączy "naszego" morświna z tym z Zatoki Kalifornijskiej? Na pewno jedna z przyczyn, dla której osobników z roku na rok jest coraz mniej, czyli stosowanie przez rybaków sieci skrzelowych do połowu ryb. Drugim zagrożeniem jest hałas podwodny wytwarzany przez łodzie, statki, urządzenia wykorzystywane przez człowieka do budowy gazociągów, wydobywania kruszywa, a także przez detonacje materiałów wybuchowych z okresu II wojny światowej. – Hałas istotnie wpływa na zachowanie morskich ssaków, zakłóca nie tylko orientację i porozumiewanie się zwierząt, ale też utrudnia im szukanie pożywienia – w namierzaniu pokarmu morskie ssaki posługują się systemem echolokacji. Bardzo głośny huk może nawet zwierzę zabić. Warto mieć świadomość, jak nasze zachowanie wpływa na to, co dzieje się pod wodą. Zwłaszcza latem, kiedy sezon na sporty wodne w pełni. Więc może zamiast skutera wodnego czy motorówki zdecydujemy się na przykład na żaglówkę? – przekonuje Pawliczka vel Pawlik.
Na początku XXI wieku w Zatoce Kalifornijskiej żyło mniej więcej tyle samo morskich krówek, ile obecnie żyje morświnów w Bałtyku, czyli około 450–500. 20 lat później liczba vaquit spadła do niespełna 10. A na Morzu Bałtyckim nadal nie obowiązuje zakaz połowu sieciami skrzelowymi.
Uratujmy vaquitę
W związku z dramatyczną sytuacją morświna kalifornijskiego od kilku lat w lipcu organizowany jest Międzynarodowy Dzień Ratowania Vaquity (Save The Vaquita Day). W tym roku odbywa się 24 lipca wyłącznie online. [https://vivavaquita.org/international-save-the-vaquita-day/] W ramach tegorocznego wydarzenia eksperci będą nagrywać krótkie wideo o tym, dlaczego to tak ważne, aby uratować morską pandę. Zmontowane filmiki będą prezentowane na stronie wydarzenia.
Piątka Weekendu: Co możesz zrobić dla morskich ssaków
1. Jeśli wybierasz się na urlop nad morze i zamierzasz uprawiać sporty wodne, wybierz raczej żaglówkę lub windsurfing niż motorówkę czy skuter wodny. 2. Rozważ zakup lub zjedzenie ryby, która została złowiona za pomocą sieci skrzelowych. Informacje o narzędziach połowowych znajdują się na etykiecie produktu. 3. Jeżeli zauważysz żywego morświna na brzegu lub jego zwłoki, od razu powiadom Stację Morską w Helu 601 889 940 lub Błękitny Patrol WWF 795 536 009. 4. Po pobycie na plaży lub w pobliżu wody pozbieraj po sobie śmieci. Każdego roku do mórz i oceanów świata trafia około 10 mln ton śmieci, które zabijają zwierzęta. 5. Na ile to możliwe, ogranicz zużycie plastiku.