
Tekst został opublikowany w czerwcu 2020 roku
Gdy dzisiejsi trzydziestoparolatkowie byli dziećmi i czytali w szkole "W pustyni i w puszczy", wydawało się, że modlitwy o deszcz to problem wyłącznie afrykański. Dziś wiele miejsc poza Afryką - w tym Polska - zmaga się z suszą niemalże co roku i co roku jest ona bardziej dotkliwa. Jeszcze nie otrząsnęliśmy się z obrazów płonących kangurów i koali w Australii, a już mieliśmy równie dramatyczne widoki na własnym podwórku - Biebrzę w ogniu. Prawie codziennie w mediach ukazywały się artykuły, w których eksperci straszyli, że walka o wodę - niczym w dystopijnym filmie "Mad Max" - może stać się udziałem ludzkości jeszcze w tym 50-leciu.
Po ciepłych i bardzo suchych marcu i kwietniu, majowa pogoda przyniosła Polsce ochłodzenie i więcej deszczu. To nieco uspokoiło nastroje i o suszy zrobiło się ciszej. Ale maj - jak wynika z danych Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej - jest jednym z najbardziej deszczowych miesięcy w roku i z ponadprzeciętnie wysoką liczbą opadów poprawia całoroczne statystyki. Tegoroczny nie zmienia generalnego obrazu: jest za sucho. Jesień 2019 roku była ekstremalnie ciepła i mało deszczowa, zima bezśnieżna i zaklasyfikowana jako wyjątkowo ciepła. A w dodatku, jak mówił nam prof. Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie: Faktem jest, że w nowy rok weszliśmy już osłabieni przez susze z ubiegłych lat.
Badacze i organizacje międzynarodowe - ONZ, WHO, UNICEF i inne - również nie pozostawiają złudzeń : coraz powszechniejsze występowanie susz i coraz mniej wody, która mogłaby zaspokoić potrzeby rosnącej populacji Ziemi, to fakt.
Susza, pustynnienie terenu i stres wodny - pojęcie stosowane m.in. przez Europejską Agencję Środowiska i oznaczające pogorszenie stanu roślin, które z powodu niedoboru wody zahamowują swoje funkcje życiowe, m.in. wzrost - te słowa też na stałe muszą wejść do naszego słownika.
Ponad dwa miliardy ludzi - głównie w Afryce i Azji - już dziś żyją w krajach dotkniętych wysokim stresem wodnym (ONZ, 2018), a według szacunków do 2025 roku lęk o to, że zabraknie wody - a wraz z nią także jedzenia - będą odczuwać dwie trzecie światowej populacji. Szacuje się też, że do 2040 roku co czwarte dziecko na świecie w wieku poniżej 18 lat - w sumie około 600 milionów dzieci - będzie mieszkać na obszarze z niedoborem wody (UNICEF, 2017), a 700 milionów ludzi na całym świecie może zostać przesiedlonych z powodu intensywnego jej niedoboru do 2030 roku (Global Water Institute, 2013).
Kapsztad: scenariusz najgorszy z możliwych
Susza może pochłonąć miliony ofiar - taka sytuacja miała miejsce wielokrotnie w Afryce Subsaharyjskiej, chociażby na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, gdy zginęło 200 tysięcy ludzi i miliony zwierząt, albo w roku 2011, gdy "znaczący kryzys żywnościowy" - jak określiła go rzeczniczka Biura Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA) Elisabeth Byrs - dotknął 10 milionów ludzi.
Jednym z miejsc spoza Afryki Subsaharyjskiej, którego mieszkańcy w XXI wieku boleśnie przekonali się o tym, że woda pitna wcale nie jest zasobem oczywistym i nieskończonym, jest Kapsztad w RPA. W marcu 2018 roku miasto zmagało się z tak dramatycznymi skutkami kilkuletniej suszy, że burmistrz zapowiedział, że woda przestanie lecieć z kranów. Tak się stało. Woda zaczęła być racjonowana - każdy mieszkaniec dziennie mógł zużyć 23 galony, czyli 104,5 litra. Potem ten przydział został jeszcze zmniejszony, i to drastycznie, bo niemalże o połowę - do 13 galonów, czyli 59,1 litra wody na głowę dziennie.
Dla porównania: pół godziny ręcznego zmywania naczyń pod bieżącą wodą to zużycie nawet 90 litrów, wzięcie prysznica - ok. 33 litrów . Z danych GUS wynika zaś, że przeciętny Polak zużywa między 100 a 150 litrów wody w ciągu doby, a przeciętny Amerykanin - ok. 300 litrów.
Ale wróćmy do Kapsztadu. Zdaniem ekspertów na tak dramatyczną sytuację miasta RPA pracowała przez wiele lat, a błędy popełniono na każdym poziomie, ignorując kurczące się zasoby wody. Jednocześnie populacja Kapsztadu od lat gwałtownie rośnie - w latach 50. XX wieku dystrykt metropolitalny Kapsztadu zamieszkiwało ok. 600 tysięcy ludzi, dziś - ponad 4,6 miliona .
Kapsztad nie odsalał wody morskiej, mimo że leży na długim wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego, a ścieki wykorzystywał ponownie tylko w pięciu procentach. Nie promowano oszczędzania wody ani sadzenia roślin, które nie wymagają obfitego podlewania. Tymczasem, jak pisał w książce "Ziemia nie do życia. Nasza planeta po globalnym ociepleniu" David Wallace-Wells : "jeszcze przed suszą badacze ustalili, że podczas gdy 9 milionów ludzi w RPA nie ma dostępu do wody do prywatnego spożycia, ilość wody potrzebna do zaspokojenia ich potrzeb stanowi tylko jedną trzecią wody używanej rocznie do wyprodukowania w tym kraju wina".
Kryzys w RPA minął dzięki ścisłemu racjonowaniu wody i temu, że zakończyła się pora sucha.
Kapsztad to przypadek skrajny i najbardziej jaskrawy dowód na to, że w sprawie wody nie można zdać się na los i założyć, że jakoś to będzie, bo przyjdzie taki dzień, że wody zabraknie. Z gwałtownymi suszami i ich konsekwencjami mierzy się dziś wiele miejsc na świecie, żeby wymienić chociażby Kalifornię, Andaluzję, Australię czy Singapur. I wszyscy szukają rozwiązań.
Nie ma, nie ma wody na pustyni...
Jest na świecie miejsce, które z suszą i niedoborami wody radzi sobie o niebo lepiej niż inni: Izrael. W kraju, którego powierzchnię w dwóch trzecich pokrywa pustynia, w którym latem temperatury dochodzą do 50 stopni Celsjusza, a od maja do września nie spada ani jedna kropla deszczu, dobrze rozumieją, że woda to płynne złoto i nie da się jej wyczarować.
Z ostatnią wielką suszą Izrael mierzył się w roku 2017, po tym jak deszcz nie padał przez parę lat. Ale Izrael tę suszę pokonał. W efekcie mądrej gospodarki wodnej jest dziś samowystarczalny pod względem zaopatrzenia w wodę i ma najnowocześniejsze technologie water-tech na świecie.
Antysuszowa polityka Izraela tak naprawdę zaczęła się jeszcze przed powstaniem państwa. Już w 1902 roku Theodor Herzl, twórca i główny teoretyk współczesnego syjonizmu, pisał, że największymi bohaterami przyszłego Izraela będą wodni inżynierowie. Nawet były premier Izraela Icchak Rabin, odbierając w 1994 roku Pokojową Nagrodę Nobla, przyznał , że w przeszłości marzył o tym, że zostanie jednym z nich.
To, co zrobił i wciąż robi Izrael, by wygrać z suszą i niedoborami wody, można zamknąć w kilku punktach: recykling oczyszczonej wody ściekowej, odsalanie wody morskiej i unikanie marnowania i tak już ograniczonych zasobów.
Recykling ścieków zaczął się w Izraelu w latach 60. XX wieku. 60 lat później pod względem oczyszczania i ponownego użycia wody ściekowej - tzw. szarej wody - Izrael zajmuje pierwsze miejsce na świecie. Aż 90 procent wody wykorzystywanej w gospodarstwach domowych - z toalet, spod pryszniców, ze zmywarek itp. - jest dziś oczyszczane i wykorzystywane ponownie w rolnictwie. Dla porównania: Hiszpania recyklinguje ok. 20 procent swoich ścieków, zajmując pod tym względem drugie miejsce na świecie. W niektórych miejscach na świecie szarą wodę nawet się pije - tak jest np. w Namibii, Singapurze czy Australii, a w USA m.in. w Kalifornii i Nowym Meksyku.
W Unii Europejskiej używa się ponownie tylko 2,4 procent ścieków, a Komisja Europejska pracuje nad wspólnym podejściem w tym temacie. W Polsce, jak podają autorzy opracowania pt. "Zaopatrzenie w wodę użytkowników w aspekcie wtórnego wykorzystania wód zużytych", szarą wodę wykorzystuje się nie systemowo, lecz w konkretnych firmach czy instytucjach: niektóre jednostki wojskowe oczyszczoną wodą ściekową myją pojazdy, a cukrownie Nakło i Włostów - buraki cukrowe.
Niespotykana dyscyplina Izraela podyktowana jest tym, że jest to kraj wyjątkowo ubogi w słodką wodę. Zresztą na całej Ziemi jest jej bardzo mało - według różnych źródeł stanowi zaledwie 1-3,5 procent wszystkich wodnych zasobów. W Izraelu głównym jej rezerwuarem jest położone na północy kraju - w Galilei - Jezioro Tyberiadzkie. Z niego, za pomocą wodociągów, woda jest transportowana przez cały kraj do miejscowości położonych na pustyni Negew na południu kraju. W sumie tą drogą przepływają prawie dwa miliony metrów sześciennych wody dziennie.
Ten wielki projekt wodny, jeszcze z czasów rządu Davida Ben-Guriona, wystarczał do zaspokojenia potrzeb mieszkańców Izraela do lat 70. Potem populacja wzrosła, zwiększyły się potrzeby i system został przeciążony. Dziś z wody z Jeziora Tyberiadzkiego korzysta tylko jedna czwarta izraelskich gospodarstw domowych.
... ale w morzu woda jest
Pozostała część kraju czerpie wodę z morza. A dokładniej - z pięciu zakładów odsalania wody morskiej zbudowanych wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. Koszt ich budowy wyniósł dwa miliardy dolarów. Izrael zainwestował w to rozwiązanie, by nie musieć zakręcać ludziom wody w kranach, a także wspomóc osłabione wcześniejszymi ograniczeniami w dostawach wody rolnictwo i przemysł.
Dziś w Izraelu woda odsalana jest na skalę masową. Metoda jest stosunkowo tania. Uzyskanie w procesie odwróconej osmozy metra sześciennego, czyli tysiąca litrów, pozbawionej soli wody pitnej - tak czystej, że minerały trzeba do niej dopiero dodać - w latach 70., czyli na początku stosowania tej technologii, kosztowało Izrael 14 dolarów. Dziś - 50 centów. Współcześnie z izraelskiej technologii odsalania korzystają między innymi Chiny, Indie i Kalifornia.
Na implementację innowacyjnych technologii nie każdy kraj stać. Ale jest tańszy i prostszy sposób, by dbać o zasoby wody: po prostu jej nie marnować. Tutaj również Izrael świeci przykładem.
Polsko-żydowski wynalazek, który sprawił, że na pustyni zakwitł ogród
Tym, co zrewolucjonizowało izraelskie rolnictwo, jest nawadnianie kropelkowe. Charakterystyczne brązowe rurki, które w Izraelu towarzyszą wszystkiemu, co zielone, wymyślił urodzony w 1897 roku w Warszawie inżynier Symcha Blass. Inspiracją stał się dla niego rząd drzew w Palestynie - jedno z nich było nadzwyczaj wysokie i bujne. Okazało się, że obok drzewa znajduje się pęknięta rura, z której woda sączy się do korzeni kropla po kropli. To była eureka.
Dziś skonstruowane przez Blassa i jego syna kroplowniki umieszczane są w rurkach i nawadniają rośliny w optymalnym tempie. Nie zapychają się przez piaskowy pył, a woda trafia dokładnie tam, gdzie powinna. Liczby nie kłamią: plony z roślin nawadnianych kropelkowo - niczym drzewo obserwowane przez Blassa - są niemal dwukrotnie większe, za to zużycie wody prawie dwukrotnie mniejsze niż przy tradycyjnym nawadnianiu. Jeśli ktoś w to nie wierzy, powinien wybrać się na pustynię Negew, gdzie na piasku dzięki zastosowaniu kroplowników rośnie najprawdziwszy ogród.
Nawadnianie kropelkowe ma jeszcze jedną zaletę: zmniejsza zanieczyszczenie wód gruntowych, bo nawozy można dostarczać roślinie wraz z kroplami wody - precyzyjnie i bezpośrednio. Gdy wziąć pod uwagę, że kraje świata na potrzeby rolnictwa wykorzystują średnio około 70 procent wszystkich swoich zasobów słodkiej wody, światowi rekordziści - Somalia, Afganistan i Nepal - nawet 98-99 procent (!), oszczędność z nawadniania kropelkowego jest ogromna.
Szukać dziury w całym
Co jeszcze robi Izrael? Dosłownie szuka dziury w całym. Średnio na świecie przez banalne dziury w rurach wodociągowych "ucieka" nawet 30 procent całej transportowanej wody. W Izraelu źródło małego wycieku namierzane jest przez system podobny do sonaru, dzięki czemu rury są szybko naprawiane lub wymieniane na nowe. Efekt: w wyniku niesprawnej infrastruktury wodociągowej Izrael traci tylko ok. 10 procent całej transportowanej wody, trzy razy mniej niż wynosi światowa średnia.
No i jeszcze edukacja. O tym, że woda jest bezcenna, uczy się małych Izraelczyków od przedszkola. Jeszcze 10 lat temu wszystkie stacje telewizyjne i radiowe emitowały reklamę , w której modelce Bar Refaeli, piosenkarce Ninet Tayeb i aktorowi Moshe Ivgy'emu, mówiących o "latach suszy" i "opadającym poziomie Kinneretu" - terenów na zachodnim brzegu Jeziora Tyberiadzkiego - z twarzy zaczynały odpadać łuszczące się płaty skóry, na wzór wysychającej ziemi. Reklamę w końcu zdjęto, uznając, że jest zbyt drastyczna.
Kampanie przyniosły jednak zamierzony skutek - statystyczny Izraelczyk zużywa dziś o 10 procent wody mniej niż jeszcze kilkanaście lat temu. I nie trzeba go już straszyć, wie, że wodę należy oszczędzać. Nie zużywa jej beztrosko na mycie samochodów na ulicy ani podlewanie trawników - nie tylko dlatego, że mało kto w Izraelu ma własny trawnik.
Jest jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że Izrael ma tak niesamowite sukcesy w świadomym gospodarowaniu wodą: zasięg i integracja wszystkich wymienionych działań oraz bardzo ostrożne analizowanie rozwiązań w czasie kryzysów. Wodni urzędnicy działają tu niczym saperzy: celem nie jest znalezienie natychmiastowego rozwiązania, kiedy jest źle, lecz skutecznego, które nie zniszczy tego, co najcenniejsze: warstw wodonośnych - podpowierzchniowych warstw skał, które umożliwiają przepływ lub pobieranie wód podziemnych. To one są głównym wodnym magazynem na planecie. Każda decyzja pokierowana jest tym, by nie uszkodzić równowagi zasobów, bo szkody mogą być nie do naprawienia. Nad zabezpieczeniem Izraela w wodę myślą najlepsi eksperci, i myślą systemowo - w perspektywie długoterminowej, a nie doraźnej.
A wszystkie te działania zamykają się tak naprawdę w jednym krótkim zdaniu: w Izraelu wodę, jako szalenie cenny i ograniczony zasób, po prostu się szanuje.
Polska - kraj z Zatoki Perskiej
"Polskie zasoby wody słodkiej porównywane są dziś do egipskich". To zdanie jest bardzo chętnie powtarzane w mediach, bo działa na wyobraźnię. Polska faktycznie posiada 60,5 miliarda metrów sześciennych całkowitych zasobów wodnych, a Egipt 57,5 miliarda metrów sześciennych, ale Egipcjan jest ponad 2,5 razy więcej, więc w efekcie całkowite zapasy wody na mieszkańca zdecydowanie się różnią. Nie zmienia to jednak faktu, że według szacunków ONZ Polska pod względem zabezpieczenia w wodę już niebawem znajdzie się w rzędzie krajów z Zatoki Perskiej. Czyli już dziś jest źle, a będzie zdecydowanie gorzej.
Wody pitnej jeszcze nam nie brakuje, ale jak na łamach OKO Press wyjaśniał dr Jarosław Suchożebrski z Uniwersytetu Warszawskiego, nawet w słonecznej Hiszpanii na jednego mieszkańca przypada dziś więcej wody niż w Polsce - my plasujemy się w ostatniej trójce Europy, a czasem na końcu zestawienia. Sytuacja pogarsza się od lat.
Zaawansowana technologia, która jest jednym z filarów scenariusza izraelskiego, może w tej sytuacji pomóc, zwłaszcza tam, gdzie brakuje rozwiązań systemowych. Najlepiej jednak, gdy jedno towarzyszy drugiemu. Mówi się, że kawa nie wyklucza herbaty. Być może i nas już niedługo czeka odsolona kawa - lub herbata - z wody z Bałtyku. Choć nie ma pewności, że zdążymy się jej napić - Bałtyk ma własne problemy , umiera przez niedobór tlenu.
Ta piramida katastrof, w której brak świadomości ekologicznej lub niefrasobliwość w jednej dziedzinie pociąga dramaty w innej, pokazuje jedno: pora się obudzić i nauczyć oszczędzania zasobów Ziemi. Już dziś ceny żywności - m.in. w wyniku suszy - rosną w zawrotnym tempie. Boimy się, że marchewka będzie kosztować 70 złotych za kilogram. A za chwilę bogactwem może się stać szklanka czystej wody.
Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni mikroreportaży wideo z cyklu "Zwykli Niezwykli" . Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press. Lubi chodzić, jeździć pociągami i urządzać mieszkania.
Piątka Weekendu: jak nie marnować wody?
1. Zakręcaj kran, gdy myjesz ręce, zęby lub zmywasz ręcznie naczynia - oszczędzisz w ten sposób ok. 6 litrów wody/minutę. Napraw też cieknące, nieszczelne krany - w ten sposób ucieka nawet 60 litrów wody tygodniowo. Zainstaluj perlatory. 2. Pralkę i zmywarkę do naczyń włączaj przy pełnym załadunku. 3. Jedz jak najmniej mięsa i nabiału - ich wyprodukowane pochłania ogromne ilości wody. Wybieraj produkty sezonowe i lokalne. 4. Zbieraj deszczówkę. Jest doskonała np. do podlewania roślin. 5. Reaguj, gdy widzisz, że ktoś marnuje wodę. Życzliwie podpowiedz lepsze rozwiązanie.