
IMIĘ I NAZWISKO:
Jakub Smykowski
WIEK:
38 lat
WYKSZTAŁCENIE:
Politechnika Poznańska, Automatyka, mgr inż. MBA Exectutive (w toku)
OSIĄGNIĘCIA:
Przyspieszone ukończenie studiów, publikacje w czasopismach naukowych
PRACA:
Politechnika Poznańska, asystent/doktorant; Kongsberg Maritime (norweska spółka technologiczna, która dostarcza systemy do pozycjonowania, pomiarów, nawigacji i automatyzacji na instalacjach morskich), Transition Technologies (polska spółka technologiczna), Maersk Drilling (operator platform wiertniczych z siedzibą w Kopenhadze).
- Myślę, że dzięki temu, czym obecnie się zajmuję, wkrótce uda się częściowo, a może nawet całkowicie, zautomatyzować proces odwiertu ropy i gazu na platformach wiertniczych. W niedalekiej przyszłości będziemy mogli kontrolować z biura lub domu odwierty, które odbywają się tysiące kilometrów od nas. Sztuczna inteligencja, roboty, systemy kamer będą wykonywać niebezpieczną pracę i podejmować trudne decyzje - mówi Jakub Smykowski, specjalista od innowacyjnych technologii stosowanych przy odwiertach, który pracuje właśnie nad stworzeniem cyfrowego brata bliźniaka platformy wiertniczej w Maersk Drilling, jednej z największych firm wiertniczych na świecie.
Skończył studia w trzy lata, ale doktorat porzucił dla morskiej przygody
Jakub przyznaje, że niewiele brakowało, a zostałby naukowcem. Już od wczesnej młodości chciał być informatykiem. Technologia była jego największą miłością od liceum.
Już wtedy był nieprzeciętny. Na tyle, by uczelnię skończyć w trzy lata. Już w trakcie studiów mocno angażował się w prace naukowe. Po magisterium przyszedł czas na doktorat. Publikował, nad materiałami pracował kilka lat. Stwierdził jednak, że bardziej pociągają go innowacje. Uznał, że to dzięki nim może realnie zmienić świat. Pomimo protestów rodziny postanowił zaryzykować i podjął pracę w szczecińskiej spółce Kongsberg Maritime. Wtedy była kilkuosobową, założoną przez trzech Polaków firmą. Jakub nie wiedział wtedy, jak bardzo ta decyzja zmieni jego życie.
Na początku nic tego nie zapowiadało. Pokój w internacie, grudniowa szarość za oknem i wyjątkowo mroźna pogoda. Szczecin zimą dał mu w kość, ale to w tym mieście zaczął zdobywać nieocenioną wiedzę. W niepozornym garażu, w którym nie było nawet ogrzewania z prawdziwego zdarzenia. To właśnie tam, siedząc w kurtce i czapce zimowej, Jakub uczył się o światowej klasy systemach morskich. Poznawał tajniki ich programowania i konfiguracji.
- Wcale nie przeszkadzały mi te spartańskie warunki i z nostalgią wspominam szum nagrzewnic z supermarketu. Byłem młody, żądny wiedzy, czułem, że idę w kierunku, o którym zawsze marzyłem. Pamiętam radość, jaką dał mi pierwszy służbowy laptop. Pomimo zimna i skromnych warunków czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - opisuje.
Spartę szybko zamienił jednak na Norwegię, bo większość udziałów w firmie Polaków przejął skandynawski gigant. I zaprosił na półroczny pobyt.
- To był zupełnie inny świat, piękny, nowoczesny budynek, wszechobecne automaty z kawą, służbowe mieszkanie w pobliżu miejsca pracy, a przede wszystkim ludzie z całego świata. Wiele z zawartych wtedy przyjaźni przetrwało do dziś - wspomina.
Nie wszystko da się symulować
Po sześciu miesiącach Jakub był już gotowym do pracy samodzielnym projektantem oprogramowania. Trafił do działu Drilling, w którym pracuje się nad tworzeniem specjalistycznych systemów dla morskich jednostek wiertniczych - platform. Pierwsza część pracy odbywa się w środowisku symulacyjnym - trzeba wprowadzić dane i znaleźć rozwiązania teoretyczne. Muszą one się jednak sprawdzić w praktyce. A to oznacza częste wyprawy do stoczni, która buduje platformy wiertnicze.
- Większość moich projektów była realizowana na Bliskim Wschodzie. Dubaj i Abu Zabi stały się moim domem, chociaż pobyt często przerywały służbowe podróże do Norwegii czy Niemiec. Z pracy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich zapamiętałem przede wszystkim szybkie tempo - pełnienie obowiązków po kilkanaście godzin i łapanie każdej możliwej okazji, by zobaczyć kawałek świata, poimprezować - wyjaśnia.
Nie było to jednak łatwe, bo na mapie wdrożonych projektów pojawiały się nowe, często egzotyczne miejsca, jak Macae czy Rio de Janerio w Brazylii. W każdym z tych miejsc Jakub poznawał nowych ludzi, od których uczył się nowych rzeczy.
Czas na małą stabilizację
W 2009 roku poznał swoją żonę, dwa lata później postanowił osiąść w Warszawie.
- Przeprowadziliśmy się do stolicy, bo uznaliśmy, że będzie nam łatwiej, z uwagi na nasze plany. Układało się nam. Zostałem product managerem w spółce technologicznej zarządzanej przez jednego z profesorów Politechniki Warszawskiej. Z jednej strony - pasjonujące zajęcie. Z drugiej strony - zacząłem coraz bardziej tęsknić za branżą, która naprawdę mnie fascynowała - mówi.
Pewnego wiosennego poranka rozdzwonił się telefon. Jeden z dyrektorów technicznych poznany w Abu Zabi zaoferował Jakubowi współpracę. Po sześciu miesiącach trafił do Maersk Drilling, jednej z największych na świecie firm zajmujących się odwiertami związanymi z wydobyciem ropy i gazu.
Afryka, Kongo i helikoptery
Decyzja o podjęciu nowego wyzwania nie była łatwa, bo nowa praca wiązała się z długimi i dalekimi podróżami. Jakub postanowił, że chce pójść o krok dalej i nie być już tylko specjalistą od oprogramowania, a nadzorować cały proces.
Pierwsze trzy lata spędzone w roli inżyniera znów nie były najłatwiejsze - wiązały się z częstymi wyprawami do Afryki. Do platformy wiertniczej położonej kilkadziesiąt kilometrów od ujścia rzeki Kongo można było się dostać wyłącznie helikopterem. A dotarcie do lądowiska wymagało męczącej podróży przez Angolę.
- Nikt nie ma prawa wsiąść do helikoptera bez szkolenia HUET ("Helicopter Undterwater Escape Training"). Musisz wiedzieć, jak uciec z tonącego śmigłowca. Kurs to spore przeżycie, bo polega na powolnym zanurzaniu kabiny w olbrzymim basenie. Wiesz, że to ćwiczenia, ale kiedy wszystko obraca się do góry nogami, trudno zorientować się, gdzie jest okno, które daje szansę na przeżycie. Trzeba je wypchnąć na zewnątrz ręką, odpiąć pasy i w ciągu kilkunastu sekund wypłynąć - relacjonuje.
Popłynął platformą wiertniczą do Australii
Jakub jest dowodem na to, że nawet ciężka praca może być niesamowitą przygodą. W 2019 roku przepłynął platformą wiertniczą z Malezji do Australii. Mijał piękne wyspy Indonezji - Bangka i Belitung. Morze Jawajskie urzekło go na tyle, że w drodze powrotnej zatrzymał się w najbardziej malowniczym miejscu archipelagu Małych Wysp Sundajskich - na Bali. Na jeden dzień.
- Podróże są nieodzowną częścią mojej pracy. Systemy trzeba wdrażać na miejscu. Dlatego często muszę odwiedzać Houston, Nowy Orlean, Kuala Lumpur, chociaż najczęściej bywam w Norwegii i Danii.
Wszystko od nowa
Jakub dziś kształtuje branżę odwiertów. Zajmuje się ukochanymi innowacjami.
- Tworzę Digital Twin, cyfrowego brata bliźniaka platformy wiertniczej. Dążymy do tego, by wszystkie dane niezbędne do procesu odwiertu oraz wszystkiego, co go otacza, otrzymywać w postaci cyfrowej. Kluczowymi narzędziami są algorytmy sztucznej inteligencji, bez nich wyłonienie tego, co najważniejsze z oceanu informacji, byłoby niezwykle trudne.
Kuba jest przekonany, że to, nad czym pracuje wraz z kolegami, jest największą transformacją w historii branży.
- Sięgamy po wszelkie możliwe technologie. W przyszłym roku wdrożymy technologie LTE, potem 5G. To będzie wyzwanie, instalacja tej technologii nie jest łatwa na platformie. Chcemy też wykorzystać system Starlink firmy SpaceX, czyli system satelitów komunikacyjnych stworzonych przez firmę Elona Muska, który umożliwia szybką transmisję danych z niemal każdego punktu na Ziemi. Nie chodzi wyłącznie o usprawnienia procesu wydobycia. Na platformach pracują ludzie, chcą mieć kontakt z domem, rodziną.
Dla Jakuba rodzina też ma wielkie znaczenie. Zapewnia, że znajduje czas na podróże również z żoną i córką. W ubiegłym roku cztery tygodnie spędzili w USA, zwiedzając całe wschodnie wybrzeże - od Statuy Wolności w Nowym Jorku po Seven Mile Bridge w Miami. Jest też zapalonym fanem sportu.
- Na co dzień trenuję boks, jeżdżę na rowerze, biegam.
Jakub ma kolejne wielkie plany. Wierzy, że może zmienić nie tylko świat platform.
- W tym roku podjąłem studia Executive MBA w szkole biznesu Politechniki Warszawskiej. Chcę więcej nauczyć się o biznesie, bo planuję rozwój własnego start-upu. Pomysł zapisałem sobie w notesie przed czterema laty i do dziś głęboko wierzę, że zrewolucjonizuje on pewien istotny aspekt codziennego życia. Zamierzam ten pomysł przekuć w rzeczywistość między innymi dzięki współpracy z New Venture Project prowadzonym przez Massachusetts Institute of Technology - podsumowuje.
Robert Kędzierski. Dziennikarz i redaktor związany na co dzień z redakcją Next.Gazeta.pl. Specjalizuje się w tematyce związanej z biznesem i technologiami. Bliska jest mu też problematyka społeczna.