Sukcesy Polaków
Milka Raulin wpatruje sie w szczyt Denali (fot. archiwum prywatne)
Milka Raulin wpatruje sie w szczyt Denali (fot. archiwum prywatne)

IMIĘ:

BOGUMIŁA

NAZWISKO:

RAULIN

WIEK:

37 LAT

OSIĄGNIĘCIA:

Najmłodsza Polka, która zdobyła Koronę Ziemi, czyli szczyty najwyższych gór wszystkich kontynentów. Autorka książek: "Siła marzeń, czyli jak zdobyłam Koronę Ziemi" i "Siła marzeń, czyli jak zdobyłam Everest". Laureatka Nagrody Magellana za "przełamywanie stereotypów oraz odwagę i wytrwałość w realizowaniu marzeń.

Miłka na Mount Everest, fot. archiwum prywatne

Jest rok 2035. Bogumiła Raulin wygląda z okna Space Hotel. Jest jedną z pierwszych kosmicznych turystek odwiedzających ten położony ponad 400 kilometrów nad Ziemią obiekt. Jeszcze kilka lat temu była to Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, ale wpompowane w nią miliardy dolarów przekierowane zostały na program Artemis, który zakładał powrót człowieka na Księżyc. Dynamiczny rozwój turystyki kosmicznej dał jednak opuszczonej Stacji drugie życie.

To tylko wizualizacja marzeń Miłki Raulin, niedoszłej pilotki, podróżniczki, alpinistki, najmłodszej Polki, która zdobyła Koronę Ziemi. Ktoś może powiedzieć - utopia, ale gdy wsłuchujemy się w historię Miłki i poznajemy jej charakter oraz podejście do życia, to nawet lot w kosmos przestaje być abstrakcyjny i zaczyna brzmieć jak plan.

- Czuję, że jestem elementem przestrzeni kosmicznej. Jestem przecież zbudowana z tych samych pierwiastków, z których składa się Wszechświat. Chciałabym zobaczyć Ziemię z innej perspektywy. Spoglądałam już na nią ze szczytu Mount Everest zwanego Dachem Świata. A jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia - mówi Miłka Raulin.

Miłka Raulin w dzieciństwie, fot. archiwum prywatne

Siła płynie z dzieciństwa

Mount Everest był symboliczną perłą w koronie i ostatnim etapem autorskiego projektu Siła Marzeń, który zakładał zdobycie najwyższych szczytów wszystkich kontynentów. Na wierzchołku Góry Gór płakała jak bóbr, a łzy pozwoliły jej uwolnić emocje kumulowane przez siedem lat pracy nad projektem. Gdy dziś pytają ją o najważniejszą wartość, jaką otrzymała dzięki podróżowaniu, bez wahania odpowiada, że nigdy, pod żadnym pozorem nie powinniśmy rezygnować z dziecięcych marzeń i pragnień.

- Byłam dzieckiem niedostatku. W domu ciągle czegoś brakowało. W lodówce poza ziemniakami, jajkiem i światłem niewiele można było znaleźć. Dzisiaj dzieciaki mają wszystko. Czasem wydaje mi się, że mają nawet zbyt wiele, bo przestaje im się chcieć. Przestaje im zależeć na tym, by o coś zawalczyć. To właśnie przez to, że wychowałam się w trudniejszych warunkach, nie brakuje mi uporu i determinacji. Trudne życie buduje twardy charakter, a ja zawsze mówiłam, że jak będę już duża, będę mogła zrobić wszystko. Moja siła charakteru i konsekwencja w działaniu wzięły się z braków - mówi Miłka.

Tata Miłki, rodowity Kaszub, grał na trąbce w orkiestrze wojskowej. Mama była śpiewaczką operową, a potem nauczycielką muzyki. Dzieciństwo Miłki i jej dwóch sióstr to z jednej strony brak i niedostatek, z drugiej zaś totalna beztroska. Mieszkała na Karwinach, jednej z dzielnic Gdyni, ale sporo czasu spędzała w Kamieniu, rodzinnej wiosce ojca położonej na Pojezierzu Kaszubskim. To właśnie po tacie Miłka odziedziczyła zamiłowanie do przygód i przyrody. Po mamie zaś ma naturę wojownika. - Byłam zbójem, strasznym łobuzem, zawsze na przekór wszystkiemu i wszystkim. Kumplowałam się z chłopakami, bo z nimi szybko rozwiązywało się problemy. Fanga w nos za blokiem i na drugi dzień już zgoda. Konkret, nie to co u dziewczyny. Rodzice często byli wzywani do szkoły, ale broniłam się wynikami w nauce. Szkoła była dla mnie bardzo ważna. Wiedziałam, że to furtka do lepszej przyszłości - śmieje się dziś Bogumiła Raulin.

Miłka z tata na Kaszubach, fot. archiwum prywatne

Studia łączyła z macierzyństwem

O przyszłości poważniej zaczęła myśleć w wieku 11 lat, gdy po raz pierwszy pojechała w góry. Była to kolonijna wycieczka do Karpacza zwieńczona wejściem na Śnieżkę. Właśnie wtedy, dokładnie na wysokości 1603 m n.p.m. złapała górskiego bakcyla, choć nie był to jeszcze ten moment, w którym powiedziała sobie, że będzie chodzić po górach wysokich. Marzyła wtedy o podboju przestworzy i spoglądaniu na świat z kabiny pilota. Nauka w Liceum Lotniczym w Dęblinie była jednak zbyt droga. Kontynuować muzycznych tradycji nie chciała i ostatecznie, za namową siostry, zdecydowała się na technikum elektroniczne - słynące z tradycji liczącej sobie ponad 200 lat Conradinum w Gdańsku. Chciała mieć w ręku konkretny zawód z perspektywą na dobrą pracę. Taką samą motywację miała, gdy wybierała studia elektrotechniczne na Politechnice Gdańskiej, skąd przeniosła się na elektromechatronikę na Politechnice Warszawskiej.

Trudne studia łączyła z macierzyństwem. Jeremi przyszedł na świat, gdy Miłka była na czwartym roku. To była świadoma, ale przede wszystkim odważna decyzja. Nauka i jednoczesna opieka nad synkiem połączone z typowymi problemami nieopierzonej matki nie były sielanką. Jak sama mówi, bez pomocy bliskich, wyrozumiałości niektórych wykładowców, ale przede wszystkim bez determinacji i dobrej organizacji nie dałaby rady.

- Powiedziałam sobie, że jeśli wytrzymam i ukończę studia, to w nagrodę pojadę na Mont Blanc. Studia skończyłam. Obroniłam się jako pierwsza na roku i mogłam z dumą tytułować się magister inżynier trakcji elektrycznej. Wiedziałam, że dzięki dotacjom z Unii Europejskiej kolej w Polsce będzie się dynamicznie rozwijać i będzie zapotrzebowanie na specjalistów w tej dziedzinie. Zdawałam sobie sprawę, że dobra praca pozwoli mi na realizację mojej górskiej pasji, która mocno rozkwitła w czasie nauki w technikum. W swojej zawodowej pracy zajmuję się głównie wdrażaniem nowych technologii na kolei. Jako pierwsza w Polsce wprowadzałam górną sztywną sieć trakcyjną, wdrażałam napęd elektrohydrauliczny dający możliwość rozwijania prędkości do 250 km/h, wprowadzałam na rynek izolatory sekcyjne nowej generacji i inne rozwiązania, dzięki którym podróże pociągiem są szybsze, bezpieczniejsze i lepiej zorganizowane - opowiada o swojej pracy Miłka.

Miłka Raulin inżynier trakcji, fot. archiwum prywatne

Łut szczęścia i program w telewizji

Dobra organizacja, konsekwencja, wiara we własne możliwości - to składowe każdego sukcesu. Istotną rolę odgrywają również ludzie, których spotykamy na swojej drodze, oraz szczęście, a czasami przypadek. Tak było w Miłki życiu. Wychodząc z uczelni, spotkała człowieka rozdającego konkursowe ankiety do programu telewizyjnego "Zdobywcy". Dostała się do programu, pojechała na wyprawę do Peru, zdobyła wulkan Mismi (5585 m n.p.m.) i zakochała się w górach wysokich. Cztery lata później, zgodnie z daną sobie obietnicą 23 lipca 2008 roku, wspięła się na szczyt Mont Blanc i zdobyła pierwszy klejnot w Koronie Ziemi. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że zmierzy się z takim wyzwaniem.

Miłka na Antarktydzie, fot. archiwum prywatne

Siła Marzeń i kolejne szczyty

Projekt Siła Marzeń, zakładający skompletowanie dziewięciu szczytów wchodzących w skład tzw. Korony Ziemi, zrodził się trzy lata później, po udanej wyprawie na Kilimandżaro (5835 m n.p.m.). Niecały rok później zdobyła Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu zwany górą wiecznych wiatrów.

- Po Śnieżce i programie Zdobywcy Elbrus był kolejnym kamieniem milowym w mojej przygodzie z górami. Wyprawa ta uświadomiła mi, czego tak naprawdę szukam w górach, zmieniła moje podejście do wspinaczki. Popełnione podczas tej wyprawy błędy mogły kosztować mnie życie. Brak odpowiedniej aklimatyzacji spowodował zmęczenie i chorobę wysokościową. Przed szczytem, zamiast się wycofać i schodzić w dół, postanowiłam zaryzykować. Na szczyt wdrapałam się na czworaka, a podmuchy huraganowego wiatru niemal odrywały mnie od ściany góry. Schodziłam w kompletnej mgle, przy kilkumetrowej widoczności. Wiedziałam, że jestem blisko tej cienkiej, czerwonej linii, za którą przechodzi się na tamten świat. Elbrus pogroził mi palcem. Atak szczytowy był głupotą i bezsensowną walką, której wcale nie musiałam staczać. Obiecałam sobie, że więcej takiego błędu nie popełnię, tym bardziej że mam dla kogo żyć - opowiada.

Tlen uratował Miłkę po zejściu z Denali, fot. archiwum prywatne

Rysunki syna zabiera na szczyt

Swojego syna Jeremiego uczy tego, czego sama nauczyła się w dzieciństwie - zaradności i otwartości na świat. Pokazuje mu, jak ważna w życiu jest pasja i realizacja  marzeń. Przed każdą wyprawą Jeremi rysuje mamę na szczycie góry, którą planuje zdobyć. Razem wizualizują atak szczytowy, a Miłka rysunki zabiera ze sobą na sam wierzchołek. Tęsknota? Obawa? To naturalne uczucia u dziecka, którego mama realizuje, umówmy się, niebezpieczną pasję. Jeremi jednak nadzwyczaj dobrze radzi sobie z tymi emocjami. Umówili się, że jeśli kiedykolwiek poczuje chęć, by mama została w domu, wyciągnie specjalną kartę z napisem "Mamo, zostań". W takiej sytuacji, choćby wyjazd był opłacony i dopięty na ostatni guzik, decyzja może być tylko jedna - Miłka zostanie w domu. Na razie nie było takiej potrzeby.

- Bycie mamą to najważniejszy projekt w moim życiu. Bardzo często jednak spotykałam się z ostracyzmem. Krytykowano mnie, mówiono, że nie powinnam zostawiać dziecka i wyjeżdżać w góry, że to nieodpowiedzialne, niemoralne. Ja uważam, że macierzyństwo nie wyklucza samorealizacji. Mam do tego prawo, bo jestem człowiekiem głodnym życia, doświadczeń, mam swoje marzenia, plany i potrafię je godzić z macierzyństwem - mówi Miłka.

Miłka na szczycie Denali, fot. archiwum prywatne

Rejon kanibali i areszt za nielegalne przejście

Kolejne wyprawy kończone sukcesem uświadamiały jej, jak wielkie drzemią w niej możliwości i jak wielka jest Siła Marzeń. Równie ważne jak zdobywane szczyty były przygody towarzyszące każdej wyprawie. W drodze na Piramidę Carstensza w Papui Zachodniej spędziła trzy dni w wiosce Papuasów, z którymi przewodnik negocjował warunki przejścia przez ich tereny. Ten rejon słynie z aktów kanibalizmu, a ostatni przypadek odnotowano tam w 2008 roku. Tubylcy zjedli katolickiego misjonarza. Na szczęście negocjacje zakończyły się sukcesem, wystarczyły pieniądze. Drogę powrotną Miłka wybrała inną. Jej decyzja wiązała się z nielegalnym przejściem przez największą odkrywkową kopalnię złota. Skończyło się kilkudniowym aresztem, a w odzyskaniu wolności skutecznie pomogła polska ambasada w Dżakarcie.

Na Denali (6190 m n.p.m.), najwyższej górze Ameryki Północnej, doświadczyła nowego, zupełnie nieznanego wymiaru bólu, zarówno fizycznego, jak i mentalnego. Trudność góry położonej na Alasce polega na tym, że nie ma tam porterów czy mułów transportujących sprzęt. Wspinaczka z 24-kilogramowym plecakiem i ciągnięcie za sobą 30-kilogramowych sań odbiło się na zdrowiu filigranowej Miłki. Doznała obrzęku płuc i tylko dzięki zażyciu lekarstwa udało się jej wejść na szczyt. Przed poważniejszymi konsekwencjami uratował ją tlen podany po zejściu do obozu piątego. Szczyt ten zadedykowała Oldze, najlepszej przyjaciółce, która zachorowała na raka piersi.

- Olga to przyjaciółka z podwórka. Razem chlapałyśmy się w piaskownicy wypełnionej błotem, chodziłyśmy za garaże palić papierosy, kombinowałyśmy, jak kupić piwko w osiedlowym sklepie, razem przeżywałyśmy miłosne rozterki. Gdy zachorowała, przekonałam się, że projekt Siła Marzeń jest niczym w porównaniu z wyzwaniami i problemami osoby chorej na nowotwór. To Olga od 2013 roku pokonywała najbardziej stromą grań najtrudniejszej góry. Góry wyższej niż Everest i zimniejszej niż Denali - wspomina Raulin.

Miłka Raulin w Himalajach, fot. archiwum prywatne

"Szalona dziewczyna z Kaszub"

Na Masyw Vinsona, przedostatni szczyt w Koronie Ziemi, Miłka zabrała ze sobą marzenia pacjentów Wojewódzkiego Centrum Onkologicznego w Gdańsku. Spotkanie z chorującymi na nowotwory było kolejnym kamieniem milowym w życiu Miłki. Ich marzenia zostały "uwolnione" na szczycie najwyższej góry Antarktydy, a jej samej dały siłę na zmierzenie się z największym wyzwaniem, wyprawą na Dach Świata. I nie chodzi wcale o skalę trudności samej wspinaczki, bo każdy, kto był na Evereście, wie, że jest ciężko, ale o sam proces organizacji i przygotowania do wyprawy w każdym jej wymiarze.

- Większość wypraw na szczyty Korony Ziemi realizowałam za własne pieniądze, oszczędzając, odmawiając sobie wielu rzeczy, podróżując niskobudżetowo. Masyw Vinsona i Mount Everest to już jednak ogromne koszty, nierealne dla samodzielnej matki pracującej na pełnym etacie. Wysłałam tysiące ofert sponsorskich, szukałam kontaktu bezpośredniego z firmami, które byłyby zainteresowane wsparciem mojego szalonego pomysłu, wygłaszałam prelekcje, organizowałam zbiórkę crowdfundingową. Dbałam o promocję i okazało się, że coraz więcej ludzi i firm zaczęło przychylnie patrzeć na tę szaloną dziewczynę z marzeniami. Pod koniec marca 2018 roku ruszyłam w Himalaje, by zakończyć to, co zaczęłam siedem lat wcześniej - mówi Miłka.

Rok 2018 był szczególny. Setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości i 40. rocznica zdobycia Everestu przez Wandę Rutkiewicz, które było pierwszym polskim wejściem na najwyższą górę świata. Tym wyczynem Wanda Rutkiewicz utarła nosa kolegom ze środowiska himalajskiego, którzy w większości twierdzili, że kobieta nie ma predyspozycji do zdobywania najwyższych szczytów. Miłce też wiele osób powtarzało, że nie da sobie rady. Ale ona tylko się uśmiechała i robiła swoje. W takich sytuacjach zawsze odzywa się jej hardy kaszubski charakter. - O Kaszubach mówi się, że to ludzie pracowici, wytrwali i konsekwentni. Ich twarde charaktery ukształtowane zostały przez lata pruskiej niewoli, pracę w polu i na morzu - tłumaczy Miłka. - Kaszub zawsze mówi to, co myśli, nie bawi się w dyplomację, jest uczciwy, prostolinijny, ma wysokie poczucie odpowiedzialności za siebie i najbliższych. Upór, wytrwałość, konsekwencja - to cechy, za które dziękuję moim kaszubskim przodkom. Bardzo przydają mi się w górach - dodaje.

Piramida Carstensza, fot. archiwum prywatne

"Człowiek jest od góry zależny"

Nie tylko w górach, ale też na nizinach. Bez tych cech charakteru nigdy nie odważyłaby się marzyć o Koronie Ziemi. I to w sytuacji, gdy dwa razy zwalniano ją z pracy, gdy spotkała się z mobbingiem i dyskryminacją, gdy podejmowała trudną decyzję o zakończeniu związku, gdy musiała stawiać czoła samotnemu macierzyństwu. Nie odkładała marzeń na później, na bliżej nieokreślone "kiedyś", bo - jak twierdzi - "kiedyś" to choroba, która każe nam zabrać wszystkie nasze marzenia do grobu. Ona ani przez chwilę nie wątpiła w to, że się uda. Stojąc w bazie u podnóża Mount Everestu i patrząc na lśniący w słońcu wierzchołek, wzięła głęboki oddech, pokłoniła się majestatycznej Górze Gór, prosząc ją o łaskawość. Jej prośba została wysłuchana.

- Człowiek jest od góry zależny. Trzeba się z nią dogadać, bo to ona decyduje, czy wpuści cię na wierzchołek. Jeśli się z nią "energetycznie połączysz", okażesz respekt - góra cię przyjmie. Jeśli będziesz wobec niej niepokorny, bezczelny czy bezmyślny, potraktuje cię źle. Wspinaczka to tylko fragment długiej drogi na szczyt, która zaczyna się w zaciszu twojego serca, które jest centrum dowodzenia misją pod nazwą marzenia. Tu wszystko ma swój początek, stąd idzie impuls do umysłu, który powoduje, że robisz te wszystkie szalone rzeczy i spełniasz marzenia - obrazowo opowiada Miłka.

Miłka Raulin, fot. archiwum prywatne

Najmłodsza Polka, która zdobyła Koronę Ziemi

22 maja 2018 roku Miłka Raulin postawiła stopę na szczycie Everestu, zostając najmłodszą Polką (35 lat i 19 dni), która zdobyła dziewięć szczytów zaliczanych do Korony Ziemi. Miłka na swoim koncie ma wiele innych szczytów, takich jak: Matterhorn (4478 m n.p.m.), wulkan Mismi (5597 m n.p.m.), Stock Kangri (6153 m n.p.m.), Island Peak (6198 m n.p.m.), Tajamulco (4220 m n.p.m.). O swoich wyprawach napisała dwie książki, organizuje podróżniczy Festiwal Siły Marzeń, w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości zorganizowała rowerowy Rajd Północ - Południe. Założyła też fundację Wykrzyknik, której misją jest przeciwdziałanie mobbingowi i dyskryminacji. Nie porzuciła też swoich marzeń o lataniu i została pilotem szybowcowym trzeciej klasy. W głowie już projektuje nowe, wyjątkowe wyzwanie, tym razem związane z eksploracją bardzo zimnych rejonów. Coś przecież trzeba robić, zanim poleci się w wymarzony kosmos.

- Kosmos. Zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi, ale jako inżynier mam świadomość, że technologia ma wykładniczy, nie liniowy postęp. To są milowe kroki dla ludzkości i dotyczy to przede wszystkim sektora kosmicznego. Dzisiaj bezzałogowe transportowce są w stanie dotrzeć na Międzynarodową Stację Kosmiczną już w niespełna cztery godziny. Do tej pory siedem osób poleciało komercyjnie w kosmos. Oczywiście za olbrzymie pieniądze. Ale za 15-20 lat technologia będzie tak rozwinięta, że turystyka kosmiczna będzie o wiele bardziej dostępna. To tylko kwestia czasu. Pytanie tylko, czy wystarczy mi tego czasu, bo o moją determinację się nie martwię. Byłam już na Dachu Świata, wiem, co wtedy czułam, ale myślę, że totalne spełnienie poczuję, gdy polecę w kosmos - kończy Miłka Raulin.

Jakub Jakubowski. Dziennikarz, w latach 2009-2019 twórca i redaktor naczelny miesięcznika "Prestiż - magazyn trójmiejski", uznanego przez magazyn "Press" za najlepsze regionalne czasopismo w Polsce. Pracował również dla Radia Gdańsk, portalu trójmiasto.pl, był redaktorem naczelnym magazynu "Wiecznie Młodzi", publikował w "Dzienniku Bałtyckim", "Przeglądzie Sportowym", "Playboyu" i wielu innych. Zajmuje się także produkcją telewizyjną i filmową. Przez 12 lat wykładał dziennikarstwo prasowe i dziennikarstwo telewizyjne w Wyższej Szkole Komunikacji Społecznej. Fan zaangażowanego dziennikarstwa, dobrego reportażu i ciekawego wywiadu. Miłośnik żeglarstwa, roweru, muzyki, po godzinach DJ w legendarnym klubie Spatif w Sopocie.